Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Drugi: Ocean Ciemności

Erik

Mrok. Wszechogarniająca ciemność. Żadnych dźwięków, obrazów, zapachów... Cały świat jest jedynie tą jednolitą, otaczającą mnie czernią, która zamyka się nade mną, pochłaniając mnie. Wdziera się do moich nozdrzy, ust, wypełnia płuca i zalepia gardło. Duszę się. Tonę w tym oceanie ciemności. Próbuję walczyć, przedrzeć się, wydostać na powierzchnię...

Ale bez skutku.

Im rozpaczliwiej stawiam opór, tym szybciej zapadam się w mrok. Niczym owad pochwycony w pajęczą sieć bądź zwierzę złapane w sidła, swoimi wysiłkami jedynie pieczętuję swój los. Tysiące niewidzialnych dłoni chwyta mnie długimi palcami i ciągnie w dół i w dół... na samo dno otaczającej mnie ciemności.

Już nawet nie próbuję się im przeciwstawiać. To nie ma sensu. Jestem zbyt słaby żeby się bronić.

Powoli opadam w objęcia mroku, niczego nierozumiejąc.

Czy to sen?

...a może... a może śmierć...?

Pik!

Co to takiego...?

Pik! Pik! Pik!

Jakiś miarowy dźwięk przerywa ciszę, przedziera się przez ciemność prosto do moich uszu.

Pik! Pik! Pik! Pik! Pik!

Chwytam się go kurczowo i pozwalam mu, by pociągnął mnie w górę, by był moją liną, zbierającą tonącego z powrotem na powierzchnię prosto ku światłu.

Otwieram oczy.

Albo próbuję. Nie jestem w stanie otworzyć mojego lewego oka. Lewego...? Nie... nie - prawego. To jest prawa strona.

Czuję się tak... dziwnie.

Moje ciało wydaje się być zbyt ciężkie, bym mógł się poruszyć - jakby moje kończyny były zrobione z ołowiu. Wypełnia mnie pulsujący, ale jednocześnie nienaturalnie przytłumiony ból. Mój umysł jest w rozsypce. Nie jestem w stanie poukładać myśli, połączyć faktów...

Gdzie jestem? Co się dzieje?

Nawet moje zmysły mnie zawodzą. Ten miarowy dźwięk, wciąż dochodzący do moich uszu jest osobliwie przyciszony, a mój wzrok... Dlaczego wszystko jest takie zamazane? Dostrzegam jedynie biel i jakieś niewyraźne kształty. Mrugam kilkukrotnie próbując rozproszyć mgłę, która zdaje się przysłaniać moje oczy.

Pokój... leżę w obcym mi pokoju. Widzę... jakieś meble? Ruch z lewej strony. Spoglądam w tamtym kierunku. Ludzka sylwetka, chyba kobieca. Stoi do mnie tyłem. Dostrzegam biały strój i ognistorude włosy. Chcę ją zawołać, ale moje usta nie potrafią wydać ani jednego dźwięku. Mogę jedynie czekać i walczyć z powoli acz nieubłaganie powracającą ciemnością, która raz jeszcze pragnie mnie pochłonąć. Po chwili postać odwraca się w moją stronę. Słyszę jak coś upada na podłogę.

- Doktorze! Obudził się! - kobiecy głos zdaje się dobiegać z bardzo daleka.

Dok...torze?

Kroki. Teraz kobieta jest tuż obok mnie. Nachyla się nade mną, ale rysy jej twarzy rozmazują mi się przed oczami. Mówi coś do mnie. Słyszę dźwięk, jednak znaczenie słów do mnie nie dociera.

Czuję jak ponownie spadam w mrok. Nie jestem w stanie dłużej zachować świadomości.

Sen czy śmierć?

Chyba... chyba jednak tylko sen...

- - - X - - -

Antoinette

Moje palce zapinają ostatni guzik, a następnie mechanicznie wygładzają grafitową garsonkę. Podnoszę wzrok i spoglądam w stojące przede mną lustro tylko po to by z rezygnacją zauważyć nową zmarszczkę na mojej twarzy. Patrząc w szklaną taflę, sunę palcami po delikatnych liniach, które czas wyrzeźbił na mojej skórze. Czterdzieści trzy lata, ale... nie dałabym sobie tyle. Wszystkie wydarzenia w moim życiu w jakiś sposób mnie naznaczyły - najpierw śmierć rodziców, potem rozwód po trzech latach wyjątkowo nieudanego małżeństwa, samotne wychowywanie Meg i wreszcie ostatnie dwa lata...

Wzrokiem mimowolnie wędruję do znajdującej się nieopodal szafki nocnej i stojącej na niej ramki ze zdjęciem. Podchodzę i biorę do ręki fotografię.

Pamiętam to leniwe popołudnie spędzone w parku. Wszyscy tam byliśmy - ja, Meg, Erik i... Lionel. Nieprzytomnie gładzę kciukiem obraz mojego zmarłego starszego brata. Wiedziałam, że tak będzie. Z tak dużą różnicą wieku między nami to było oczywiste, że nadejdzie dzień w którym będę musiała go pochować, że to on odejdzie pierwszy. Owszem, zdarzyło się to szybciej niż się tego spodziewałam i nie było to ani trochę mniej bolesne, ale... jakaś część mnie pogodziła się z tym. Tak wygląda życie - nie jestem w stanie tego zmienić. Chciałabym, aby Erik też potrafił na to spojrzeć w ten sam sposób. Nie potrafię znaleźć już słów, którymi mogłabym do niego dotrzeć.

Z westchnięciem odkładam zdjęcie i opuszczam sypialnie, kierując się do salonu. Rozmyślanie o tym teraz niczego nie zmieni. Czeka na mnie nowy dzień, który trzeba przeżyć.

Salon wita mnie znajomym widokiem jasnych, imitujących cegłę ścian, skrzypieniem drewnianej podłogi pod moimi stopami i unoszącym się w powietrzu delikatnym zapachem skóry. Ze wszystkich pomieszczeń w domu, ten pokój zawsze był moim ulubionym... nie wiem czemu, ale za każdym razem w jakiś dziwny sposób mnie uspokaja.

Podchodzę do stolika, biorę z niego nieprzejrzaną wcześniej pocztę i siadam w swoim skórzanym fotelu. Następnie sięgam po pilota i włączam telewizor. Zaczynam przeglądać listy, jedynie częściowo słuchając porannych wiadomości.

- ...wczoraj prezydent François Hollande spotkał się z...

Wszelkie ulotki odkładam od razu, nie poświęcając mi nawet odrobiny uwagi. Rachunki, pismo z banku i kilka innych także wkrótce do nich dołączają - nie mam do tego cierpliwości tak wcześnie rano. Dopiero ostatni adresat wzbudza moje zainteresowanie. Meg. Nie potrafię powstrzymać uśmiechu, który ciśnie mi się na usta. Mimo że od swojego wyjazdu do Anglii dzwoni niemal codziennie, to wciąż poświęca czas by wysyłać mi tradycyjne listy tylko dlatego, że wie jak bardzo lubię je dostawać.

- ...giełda odnotowała gwałtowny spadek po tym jak...

Otwieram kopertę. W środku znajduję złożoną na pół kartkę i plik zdjęć, które natychmiast biorę do wyciągam i zaczynam po kolei oglądać. Pokój w akademiku, jej współlokatorka Sam, o której tyle słyszałam, Oksford...

- ...a teraz przenosimy się do Lyon...

Lyon? Erik wczoraj tam występował. Znajoma nazwa przyciąga moją uwagę. Unoszę głowę i zamieram na widok zgliszczy, widocznych na ekranie.

-...gdzie w nocy z dwudziestego piątego na dwudziestego szóstego lipca w operze miał miejsce pożar...

Zdjęcia wypadają z moich dłoni.

- - - X - - -

Erik

Ciemność raz jeszcze ustępuje i ponownie się budzę. Tym razem jest jednak inaczej... lepiej. Znacznie. Wreszcie mogę jasno myśleć... i widzieć.

Pomieszczenie w którym się znajduję jest jasne i czyste. W powietrzu unosi się zapach sterylności. Ja sam leżę w łóżku podłączony do różnorodnych aparatur...

Cóż... to odpowiada na dwa pytania - znam już miejsce swojego pobytu i źródło tego piskliwego dźwięku, który nie ustaje nawet na chwilę... ale dlaczego jestem w szpitalu?

I w tym momencie wszystko wraca - potworny ból, duszący zapach dymu, żar płomieni i odległe wycie syren... Pożar. Biorę kilka głębokich oddechów próbując się uspokoić i uporządkować napływające wspomnienia. Wygląda na to, że miałem szczęście... Ciekawe, czy Antoinette już wie...

Jakiś błysk przyciąga moją uwagę - kawałek dalej dostrzegam wiszące na ścianie lustro, którego wcześniej nie zauważyłem. Mimo wolnie krzywię się na widok stanu w jakim się znajduję i opatrunków pokrywających moje ciało... Jak mocno właściwie ucierpiałem? Szczególnie twarz... cała prawa strona łącznie z włosami jest zakryta - to dlatego przez cały ten czas nie mogłem otworzyć drugiego oka. Podnoszę dłoń, by dotknąć bandaży.

- Obudził się? - słyszę kobiecy głos dobiegający zza drzwi prowadzących zapewne na korytarz.

Natychmiast spoglądam w tamtą stronę.

- Nie, ponoć wcześniej na chwilę otworzył oczy, ale podczas mojego dyżuru nic takiego nie widziałam... - odpowiada inna osoba w sposób, których natychmiast budzi moje podejrzenia.

- Dlaczego mówisz to takim tonem? Prawie jakbyś wolała, żeby pozostał nieprzytomny!

- To nie tak, po prostu... Wolałabym nie być osobą, która będzie musiała mu powiedzieć.

Powiedzieć? Moje palce zaciskają się na pościeli. O czym powiedzieć? I dlaczego zawsze muszę się o wszystkim dowiadywać w taki sposób?!

- Ach... - osoba milknie na chwilę. - Chodzi ci o jego twarz? Tak... rozumiem co masz na myśli... on raczej nie przyjmie tego dobrze.

Czuję, że nie mogę złapać oddechu. Gwałtownie odwracam głowę w stronę lustra. Nie... Czuję jak narastają we mnie furia i panika. Moja dłoń ponownie wędruję ku bandażom... po to, by zacząć je zrywać. Nie zważam na ból ani zdrowy rozsądek, które każą mi natychmiast przestać. Muszę zobaczyć.

Ostatni z opatrunków opada, a z mojego gardła wydobywa się przerażający, rozpaczliwy jęk.

Ponieważ tego spalonego, powykręcanego kawałka ciała w żaden sposób nie można nazwać ludzką twarzą. W szklanej tafli widzę jedynie potwora.

Moje dłonie zakrywają makabryczny widok, a paznokcie zaczynają kaleczyć i tak już dotkliwie poranioną skórę.

To nie ja, to nie ja, to nie ja, to nie mogę być ja!

Do pokoju wpadają dwie kobiety - zapewne te, które wcześniej rozmawiały.

- Kurwa - wyrywa się jednej.

Druga podbiega do mnie i próbuję odciągnąć moje dłonie.

- Proszę, przestać! Zrobi sobie Pan jedynie większą krzywdę! - przekonuje mnie, ale żadne logiczne argumenty nie są w stanie do mnie dotrzeć.

Odpycham kobietę.

- PO CO MNIE RATOWALIŚCIE?! - krzyczę.

Pośpieszne kroki. Kolejna osoba i więcej dłoni próbujących mnie utrzymać w miejscu. Walczę, nie pozwalając im na to.

- Cholera, skąd on ma tyle siły?! Jakim cudem?!

Szamotanina. Krzyki. Ten koszmarny pisk rozbrzmiewający w szaleńczo szybkim tempie. W końcu ktoś wbija igłę w moje ramię. Znajome otumanienie rozchodzi się po moim ciele. Moje ruchy stają się powolne i niezgrabne. Po raz kolejny tonę w nieprzeniknionej czerni.

- Po co... mnie ratowaliście...?

Byłoby lepiej, gdybym umarł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro