Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ VII


GODZINA 01:30 KOLEJNEGO DNIA

OKOLICE LASU MISTWOOD, Z DALA OD CYWILIZACJI

Luther za wszelką cenę chciał doprowadzić swoje towarzyszki w bezpieczne miejsce. Zabrał więc samochód swojego poprzedniego właściciela i wyruszył w dalszą drogę. Benzyna zapełniała cały bak, więc nie było potrzeby zatrzymywania się na stacji paliw. Kate, Luther oraz Ellie jechali właśnie autostradą wzdłuż ciemnego lasu. Żadne z nich nie znało okolicy, więc musieli przemieszczać się na ślepo. Ellie siedziała na tylnym siedzeniu i wpatrywała w bezkresną przestrzeń za szybą samochodu. Katherine zajęła miejsce z przodu, obok Luthera, tak, aby mogła go nawigować bazując na informacjach wpisanych w jej bazę danych. Przeszukiwała więc czeluści swojego umysłu, by znaleźć odpowiednią trasę. Zerkała od czasu do czasu na siedzącego obok niej androida lub patrzyła przed siebie. Trudno było cokolwiek zauważyć, ponieważ pogoda była iście śnieżna i mglista, a na dworze było ciemno. Kate postanowiła przerwać nużącą ciszę i wszczęła rozmowę:

- Nigdy wcześniej nie widziałam śniegu. Jest ładny. - Stwierdziła.

- Spowalnia nas. - Odrzekł Luther, po czym androidka skierowała na niego swój wzrok. - Ale przynajmniej nie spotkamy po drodze żadnych ludzi. - Dodał, po czym Kate przyznała mu rację, a następnie obróciła się do tyłu, by zerknąć na dziewczynkę. 

Znów nastała niezręczna cisza, więc Katie tym razem zapytała o dystans jaki jeszcze dane jest im pokonać, pomimo, iż wiedziała, że to pytanie jest niezwykle głupie. Miała ona w końcu wbudowaną w nośnik pamięci nawigację, ale chociaż raz chciała poczuć się jak zwykła kobieta, kochająca swoje dziecko, która chce zabrać je w podróż życia i zwiedzić wspólnie wiele pięknych miejsc. Luther jednak z grzeczności odpowiedział na jej pytanie:

- Za niecałą godzinę będziemy na miejscu. Miejmy nadzieję że mała tyle wytrzyma. - Powiedział, po czym spojrzał w lusterko, gdzie odbijała się niewielka sylwetka dziecka.

Katherine włączyła na elektronicznym wyświetlaczu wiadomości z poprzednich dni, po czym dało się słyszeć komunikat:

Nadal nie odnaleziono androida AX400, który zaatakował właściciela na przedmieściach Detroit. Policjantom prawie udało się go namierzyć, ale niestety znowu stracili trop. Androidy...

Kate miała dość wysłuchiwania o tym, jak wielkie mają kłopoty, gdyż doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ponadto nie chciała martwić Luthera, który jakby nie patrzeć, był ich kierowcą. Przełączyła więc na inny kanał, na którym była mowa o konflikcie arktycznym. Niedługo potem w samochodzie zaczęły się świecić kontrolki, zaś we wbudowanym głośniku usłyszeli powiadomienie o awarii pojazdu. Lutherowi nie pozostało nic innego, jak zatrzymać się na poboczu. 

- Kiepsko to wygląda. - Stwierdził, po czym razem z Katie wyszli, by sprawdzić co jest przyczyną usterki. Katherine postanowiła zacząć od silnika. Podeszła do maski pojazdu i otworzyła ją, a z jej wnętrza wydobywał się dym. Kate zaczęła odganiać go poprzez machanie ręką z jednej strony na drugą.

- Co teraz zrobimy? - Zapytała, po czym skierowała wzrok na stojącego obok niej czarnoskórego androida.

- Bo ja wiem... - Odparł z rezygnacją. - Chyba musimy iść dalej na piechotę. - Dodał.

- Jest strasznie zimno, Alice zamarznie! - Wykrzyknęła zdenerwowana Katherine.

- Musimy znaleźć jakieś schronienie. - Powiedziała po chwili.

- Ale tutaj nie ma się gdzie zatrzymać. Jedyne, co nas otacza to ten ciemny, przerażający las. - Zaczął polemizować Luther.

Katherine zaczęła rozglądać się wokół, po czym doszła do wniosku, iż jej towarzysz ma rację. Wokół nich widać było starty śniegu, oraz wysokie drzewa rozciągające się na niebotyczne odległości. Kilka metrów przed nimi udało jej się dostrzec drewnianą tablicę z narysowaną na niej żółtą strzałką, która wskazywała w prawą stronę. Postanowiła zorientować się, gdzie prowadzi. Na bannerze widniał zaniedbany przez czas i ledwo zauważalny napis "Park rozrywki - Piarate's Cove". Luther podszedł, by także przyjrzeć się bliżej znalezisku. Niósł na swoich barkach małą Ellie owiniętą w koc. 

- Coś tam jest. - Powiedziała do nich androidka, po czym zaczęli się rozglądać po okolicy i kierować w kierunku wskazanego miejsca. Ich oczom ukazała się ogromna brama, na której dało się zauważyć ozdobne koło pirackie i macki ośmiornicy, na których umieszczona była informacja z nazwą wesołego miasteczka. Miejsce to, było tak zaniedbane, że odstraszało nie tylko małą dziewczynkę, ale też samą Katherine. Luther zdawał się być niewzruszony. Wokół walały się zniszczone klatki na ptaki, sterty śmieci oraz części dawnych atrakcji.

- Musimy znaleźć schronienie. Nie możemy siedzieć na mrozie. - Krzyknęła do swoich towarzyszy Kate. 

- Chyba tu już dawno nikogo nie było. - Odkrzyknął Luther.

Katherine mimo mrozu szła przed siebie, odkrywając kolejne stare budki z jedzeniem, zabawkami, a także kryte atrakcje, takie jak elektryczne samochodziki. Nagle jej oczom ukazała się dziwna, oszklona kapsuła z postacią przypominającą pirata w środku. Nacisnęła na przycisk włączający urządzenie, by sprawdzić, czy działa tam elektryczność. Ku jej zaskoczeniu, pirat podniósł się optymistycznie przemawiając: 

- Strzeżcie się! Niebezpieczeństwo zawsze pojawia się znienacka. - Uśmiechnęła się lekko, ponieważ wiedziała o tym jak nikt inny. Jednakże te słowa przyprawiły ją także o ciarki na plecach. Kolejno udała się w boczną uliczkę na lewo od kapsuły. Znalazła tam wrak ogromnego statku, przełamanego wpół. Przed nim stał pokryty lodem android, będący zapewne kiedyś jednym z pracowników. Wydawał się nieświadomy wobec tego, co się dzieje - nie dawał oznak życia oraz nie poruszał się. Kate podeszła do niego i dotknęła go po ramieniu, wskutek czego, jakby rażony prądem odskoczył i zaczął mówić:

- Witajcie na Wyspie Piratów, wilki morskie! Czeka was tu moc przygód! - Zdawał się zablokować, gdyż nieustannie powtarzał tą kwestię, po czym się wyłączył. Kate chciała mu pomóc, ale nie wiedziała jak ma to uczynić. Była przestraszona, gdyż całe to otoczenie wyglądało jak miasto duchów. Pogoda także nie poprawiła całej tej sytuacji, wręcz ją jeszcze bardziej pogorszyła. Katie przyjrzała się pokrytej śniegiem, dosyć dużej mapie. Rękoma odgarnęła z niej śnieg, by mogła cokolwiek odczytać. Bezpośrednio przed nią znajdował się punkt, w którym właśnie stała. Oprócz tego umieszczone były tam symbole oznaczające cyrk, ogromne koło młyńskie, huśtawkę vikingów, rollercoaster, zamek oraz kilka różnego rodzaju budek z jedzeniem i pamiątkami. Niewiele z niej wywnioskowała, więc przeszła na główny plac, uważnie rozglądając się po drodze. Następnie skierowała się w alejkę po prawej. Była tam niewielka, drewniana chatka, odgrodzona beczkami od głównej drogi, jednak nie wydawała się być idealnym miejscem na nocleg - była w rozsypce i nie miała większości ścian. 

- Ciężko będzie znaleźć tu schronienie... - Pomyślała Kate, idąc dalej główną ścieżką. 

Chwilę później zauważyła duży, drewniany dom z lekko wybitym oknem. Zajrzała przez nie do środka. Zdawało się tam być dosyć bezpiecznie, więc Kate wzięła to miejsce jako potencjalne schronienie i próbowała znaleźć drzwi wejściowe. Znajdowało się ono za rogiem budynku, zaraz obok wywróconego stołu i ławeczek. Niestety, problemem był fakt, iż drzwi były zabite deskami. Próbowała je oderwać rękoma, jednak na marne. Luther szarpnął ją delikatnie za ramię, po czym androidka się odwróciła.

- Ja to zrobię. - Powiedział, a następnie z całych sił odrywał deski po kolei każdą. Machnął ręką na znak, żeby kobieta z dziewczynką się odsunęły, po czym jednym kopem wyważył drzwi. - No i proszę. - Dodał z uśmiechem na twarzy kierując swój wzrok na towarzyszki. Wszedł ostrożnie do środka, aby rozejrzeć się w poszukiwaniu potencjalnego niebezpieczeństwa. Zaraz za mężczyzną powoli do przodu posuwała się Kate z Ellie trzymającą kobietę za rękę. Katherine zbadała pobieżnie wzrokiem pomieszczenie główne, po czym stwierdziła:

- Nic lepszego raczej nie znajdziemy... Spróbujmy się rozgościć. 

- Zajmę się ogniskiem. - Wtrącił Luther, a Kate twierdząco pokiwała głową, po czym zaczęła swoje poszukiwania. Uwagę androidki zwrócił artykuł położony luźno na jednej z beczek. Opowiadał o tajemniczym zaginięciu amerykańskiego statku na Morzu Arktycznym. Uznała, że będzie to doskonałe źródło rozrywki na wypadek dłuższego pobytu w opuszczonym parku rozrywki. Następnie podeszła do mężczyzny, który układał stoły przy ścianie, aby zrobić miejsce do noclegu. Kate zobaczyła na jednej z półek niewielką torbę, której zawartość postanowiła sprawdzić. W środku znajdowała się broń oraz ciasteczko. Wpierw sięgnęła po broń, gdyż może się ona okazać w przyszłości niezwykle przydatna. Był to podręczny pistolet z kilkoma nabojami w magazynku. Włożyła ją z powrotem do torby, by nie budzić u dziewczynki niepokoju spowodowanego znaleziskiem. Zaproponowała jej więc ciastko. 

- Nie, dziękuję. Nie jestem głodna. - Odpowiedziało dziecko.

Katherine zasmuciła się nieco oraz odłożyła smakołyk do torby. Podeszła do jednej ze ścian, ponieważ zaciekawił ją czerwony napis "rA9 ", który się na niej znajdował. Androidka nie miała pojęcia co mógłby oznaczać.  Podeszła do zielonej, obdartej kurtyny przy ścianie i ściągła ją zamaszystym ruchem. Okazało się, że na parapecie, który zasłaniała, znajdowała się czarna poduszka z białym nadrukiem pirackiej twarzy. Wzięła pod ramię oba przedmioty, by użyć ich później jako posłanie dla małej Elleonore. Kobieta skierowała się w stronę płonącego kominka, przy którym już siedziała dziewczynka oraz pościeliła dziecku miejsce do spania. Próbowała sprawić aby mała chociaż trochę poczuła się jak w domu. Nagle obróciła się, by polecić małej położyć się na przygotowanym posłaniu, jednak ona stała naprzeciwko znalezionej wcześniejsze przez Kate torby z bronią. Zanim jednak zdecydowała się z nią porozmawiać sprawdziła figurę pirata, który trzymał swojego rodzaju papier, na którym umieszczone było menu restauracji. Stąd też wywnioskowała jaką funkcję pełnił budynek w latach świetności. Później podniosła latarkę i szybko ruszyła w kierunku Ellie. Jednakże dziecko nie patrzyło na torbę, tylko na obraz szczęśliwej, czteroosbowej rodziny i zapytało:

- Myślisz, że będziemy kiedyś jak oni? - Kate zszokowało to pytanie, jednak starała się zachować zimną krew i odpowiedziała optymistycznym tonem:

- Jak przekroczymy granicę, zaczniemy od nowa... Ty pójdziesz do szkoły, a ja może znajdę pracę. Będziemy jak oni. Przeciętni ludzie. - Uśmiechnęła się oraz skierowała w ten sposób, aby stać naprzeciw dziewczynki, zaś ona powiedziała do Kate spokojnym tonem:

- Tak długo jak jesteśmy razem, nic innego się nie liczy.  - Kobieta nie wiedziała, jak ma odpowiedzieć na te słowa, jednak poczuła ciepło rozpierające ją od środka. Wreszcie czuła się kochana i doceniana. 

- Chodź, powinnaś się położyć. - Powiedziała, po czym objęła ją ramieniem i podprowadziła w stronę kominka, w środku którego wirował ogień. Dziewczynka usiadła na kocu z podkulonymi nogami, a Katherine usadowiła się obok niej. Dziecko widząc to położyło się i patrzyło z ufnością na opiekunkę. Kate z matczyną miłością pocałowała ją w czoło, życząc dobrej nocy. 

- Słodkich snów. - Dodała. 

- Opowiesz mi bajkę? - Zapytała dziewczynka.

Katherine mając doświadczenie z poprzednich dni, wiedziała, że dziewczynki nie zaciekawi opowieść o księżniczce i smokach, więc postanowiła kontynuować bajkę, którą opowiadała jej poprzednio, z tym, że uznała, iż lekko ją zmodyfikuje, aby miała nieco inny wydźwięk. 

- Będzie to opowieść o pewnej dziewczynce... - Zaczęła. - ... która mieszkała sama w starym, wielkim domu. Marzyła, żeby być jak wszystkie inne dziewczynki, ale w głębi duszy wiedziała, że nie może. Wtedy spotkała robota, który był równie zagubiony co nasza dziewczynka. Więc sobie postanowili, że uciekną razem. Żeby poszukać lepszego życia. Po drodze napotkali wiele różnych niebezpieczeństw, ale trzymali się razem i pokonali je wszystkie. Na swojej drodze spotkali innego robota, który opuścił pana, żeby ich chronić. 

- Jak kończy się ta bajka? - Przerwała Ellie.

- Dotarli do wymarzonego miejsca i żyli długo i szczęśliwie. - Chciała, aby dziewczynka poczuła się pocieszona tym, co ich spotkało i miała nadzieję na to, że będzie lepiej.

- Bajki zawsze mają szczęśliwe zakończenia... Ale w życiu rzadko tak bywa. - Podsumowała dziewczynka, a z twarzy Katherine zniknął uśmiech towarzyszący jej dotychczas, ponieważ zdawała sobie sprawę, że ich bajka także może nie mieć wspaniałego zakończenia. Mimo wszystko chciała, by dziewczynka doczekała się życia, do którego razem dążą. 

- Teraz pora spać. Jutro czeka nas wyczerpujący dzień.  - Powiedziała Kate, po czym pogłaskała małą po głowie.

- Przyjdziesz powiedzieć mi dobranoc Luther? - Zapytała Elleonore, po czym podniosła się z posłania, a w jej oczach dało się zauważyć wyraźny błysk. Widocznie dziecko chciało mieć także kochającego, opiekuńczego ojca i wyobrażało sobie na jego miejscu właśnie czarnoskórego androida. 

Luther wzruszył się lekko po czym odpowiedział nieśmiało:

- Tak... Tak oczywiście. - Odrzekł, po czym podszedł do dziewczynki i także pocałował ją w czoło.

- Dobranoc. Słodkich snów.  - Dodał, po czym wstał, a dziecko odwróciło się twarzą w stronę kominka. 

Luther podszedł do okna i usiadł na parapecie. Katherine usiadła po drugim końcu okna, zmęczona całym dniem. Mężczyzna wszczął rozmowę, by nieco rozpogodzić androidkę. 

- To słodkie dziecko... - Powiedział patrząc na Ellie.

- Tak, jest bardzo dzielna. - Odpowiedziała Kate. - Słyszałeść może kiedyś o rA9? - Zapytała.

- rA9 przebudził się pierwszy. Pewnego dnia to on poprowadzi nas wszystkich i da nam wolność. - Odpowiedział Luther.

- Masz jakiekolwiek wspomnienia z przeszłości, sprzed Zlatki? - Ponownie spytała Katherine. 

Luther pokiwał głową, próbując sobie coś przypomnieć, po czym odpowiedział:

- Nie. Mój model stworzono do przenoszenia ładunków. Mogłem pracować w dokach albo w fabryce. To, kim byłem, nie ma znaczenia. To nie byłem ja... Katie, czy ty nigdy... nie zauważyłaś, że Alice jest inna niż reszta dzieciaków?

- Nie... Co masz na myśli? - Zapytała Kate, jednak nie otrzymała żadnej odpowiedzi, bo rozmowę przerwał im tłum androidów zbliżających się do drzwi budynku, po czym zaczęły szyby je dłońmi. Luther i Katherine rzucili się do obrony.

Elleonore schowała się za osłoną ze stołu i obserwowała w ukryciu zaistniałą sytuację. Kate miała tylko dwie możliwości - chronić Ellie albo chwycić za broń. Postanowiła chronić dziewczynkę, zaś Luther przybrał postawę obronną, więc wyjął pistolet z torby umieszczonej na półce. Katherine postanowiła być ostrożna w stosunku do przybyszy, więc zapytała o to, kim są i czego od nich oczekują.

- Nie bójcie się, nie skrzywdzimy was. - Powiedział jeden z nich. - Jesteśmy jak wy...  Jestem Jerry.  Pracowaliśmy tu przed zamknięciem parku... Nie chcieliśmy was wystraszyć, ale ludzie przychodzą nas bić, więc sprawdzamy, kto tu jest. - Skończył opowiadać, po czym spytał.  - Co tutaj robicie?

- Szukaliśmy tylko schronienia na noc. Jutro stąd pójdziemy. - Odrzekła Kate. 

- Dziewczynka! Od dawna żadnej nie spotkaliśmy! - Wykrzyknął uradowany Jerry. - Dzieci uwielbiały się z nami bawić. - Mówił dalej po czym ponownie spojrzał na dziewczynkę. - Jest smutna... - Powiedział zakłopotany.

- Ostatnie dni były dla nas trudne. - Oznajmiła Kate.

- Możemy jej coś pokazać! Coś fajnego! Spodoba jej się! Chce zobaczyć? - Mówił podekscytowany Jerry. 

- O, ona raczej nie... - Próbowała dojść do głosu Kate, jednak sympatyczny android znowu jej przerwał. 

- To niech idzie z nami! - Powiedział, po czym machnął ręką, na znak, żeby podążali za nim. 

- No chodź Kate! - Krzyknęła uśmiechnięta Ellie. 

- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł... - Powiedziała androidka, jednak dziewczynka nie posłuchała i pociągnęła ją za rękę, prowadząc ją na dziedziniec. 

Luther chwycił małą za drugą rękę i udali się razem, by zobaczyć, co przygotowały im pozostałe androidy. Wszyscy ustawili się tłumnie wokół karuzeli z konikami morskimi, a Jerry wskazał ręką, zapraszając Ellie, aby wsiadła na konika. Jerry pociągnął za dźwignię, po czym cała karuzela zaczęła mienić się w różnokolorowych światłach. Kate posadziła małą na figurce, i zeszła z karuzeli, patrząc, jak szczęśliwa Elleonore korzysta z niespodzianki przygotowanej przez byłych pracowników wesołego miasteczka. 


================================================================================

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i zachęcam do gwiazdkowania, komentowania i udostępniania, gdyż to bardzo motywuje. 

================================================================================





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro