Rozdział 6
— You put the boom boom into my heart,
You send my soul sky high when your lovin' starts.
Jitterbug into my brain,
Goes bang bang bang till my feet do the same!
[Sprawiasz, że moje serce łomocze, bum-bum
Posyłasz moją duszę do nieba, kiedy atakujesz mnie swoją miłością
Tańcząc jitterbuga wpadasz do mojego umysłu
I wystukujesz, bang-bang-bang, aż moje stopy zaczynają powtarzać ten rytm]
— Jane, jesteś najebana w moim ciele! — zaśmiałem się, upadając tym samym na jej krągły tyłeczek, przez co prawie wypadła mi wódka z dłoni.
— But something's bugging me
Something ain't right
My best friend told me
Where you were last night.
[Ale coś ci nie daje spokoju
Coś jest nie tak
Mój najlepszy przyjaciel powiedział mi, co zrobiłaś zeszłej nocy
Zostawiłaś mnie śpiącego w łóżku
Śniłem, a zamiast tego powinienem wtedy być z tobą]
Nie wierzę w to. Oboje jesteśmy w złym stanie, ja jestem w okropnym stanie w jej ciele i zamiast ubolewać nad tym, że Alan mnie zabije i ją, ja się śmieję, gdy widzę, jak ona śpiewa George'a. Upijam kolejnego łyka gorzkiej cieczy, która ponownie mnie krzywi, ale bardzo uszczęśliwia.
— Wake me up before you go go,
Don't leave me hanging on like a yo-yo.
Wake me up before you go go!
[Obudź mnie zanim odejdziesz-odejdziesz
Nie zostawiaj mnie, kołyszącego się jak jo-jo
Obudź mnie, zanim odejdziesz-odejdziesz]
— Cause you're my lady,
I'm your fool.
Makes me crazy
When you act so cruel.
C'mon baby,
Let's not fight.
We'll go dancing
And everything will be alright! — tym razem to ja się wtrąciłem, śpiewając inną zwrotkę.
[Bo ty jesteś moją panią, jestem głupcem
Szaleję, kiedy zachowujesz się tak okrutnie
Dalej, kochanie, przestańmy walczyć
Zatańczymy, wszystko będzie dobrze]
— Will, najebałeś się! — zaśmiała się, upadając dosłownie przede mną na trawę.
— Ja? — uniosłem wysoko brwi w górę, udając zdziwionego — To ty się najebałaś!
— Ojciec mnie zabije... — wymamrotała, wyrywając mi butelkę z rąk i upijając łyka.
— Mnie też! — broniłem się — Miałem cię bronic! T-To znaczy nie bronić, co ja pierdole... Miałem ci nie dawać wódki, kurwa mać, Jane, oddawaj to! — wyrwałem jej alkohol — Ty nie możesz pić. — upiłem łyka na jej oczach.
— Ty idioto, to ty masz nie pić! — zaśmiała się, wyrywając mi z powrotem picie — Jesteś w moim ciele i najebałeś się w trzy dupy!
— Ale się kontroluję, spokojnie... — uśmiechnąłem się, chcąc upić kolejnego łyka, jednak zabrała mi — Oddawaj to, suko!
— Pierdol się. — wystawiła mi język, mój własny język i napiła się wódki, kończąc ją tym samym.
— Ty mała... Chyba jednak te zdjęcia zrobię... — zaśmiałem się.
— A spróbuj tylko! Wyrucham ci wszystkie koleżanki, dam się przelecieć każdemu chłopakowi, będę biegać nago po całym Nowym Jorku, nagram sex-taśmę jak trzepie ci kutasa, a pod koniec specjalnie zamówię dziwkę z HIV'em! — spojrzała na mnie, poprawiając w łokciach koszulę.
— Proszę bardzo. — wzruszyłem ramionami, opierając się później o dłonie i delikatnie odchylając do tyłu.
— Powiedz mi, Will... Jak się czujesz? Bo wiesz, ja mam cukrzycę,no i ten tego... czy jest ci ciężko? Albo źle? Kurwa, czujesz się chujowo? To ważne, muszę wiedzieć. — spojrzała na mnie poważniej.
— Dziewczyno, ty się martw Alanem, nie moim stanem! — krzyknąłem przerażony, jednocześnie się śmiejąc z tego — On mnie zabije, jestem tego pewien, że twój ojciec mnie zabije, a później ciebie albo na odwrót. Po prostu oboje mamy przejebane.
— Wieeem! — wymamrotała prawie płaczliwym tonem — Jezu, daj mi spać u ciebie dzisiaj! Nie pokazujmy się u mnie w domu, nie idźmy tam nawet! Zaraz, zaraz... — nagle ją coś oświeciło i spojrzała na mnie, unosząc zadziornie kąciki ust — Ty masz przejebane, nie ja! — wskazała na mnie.
— Nie, Jane, to ty masz przejebane! — zaśmiałem się.
— Nie, ty jesteś w moim ciele, ja nie muszę tego słuchać! — uśmiechała się — Masz przejebane!
— A ty jesteś w moim ciele i miałem cię pilnować. — prychnąłem — Pozwoliłem ci się najebać, nie, nie pozwoliłem, ty mnie zmusiłaś! — wskazałem na nią, udając obrażonego.
— Nie-e, mogłeś odmówić! — broniła się — A chuj, oboje się najebaliśmy i mi z tym bardzo dobrze! — upadła całym ciałem na trawę.
— Mi też jest bardzo dobrze z tob-mi też jest bardzo dobrze. — także upadłem na plecy.
Prawie to powiedziałem. Prawie to powiedziałem. Prawie to, kurwa mać powiedziałem. Cholera jasna, co ja wygaduję? Muszę się ogarnąć, ten stan nie pozwala mi myśleć racjonalnie, a zwłaszcza będąc w jej obecności, sam na sam, w jej pięknym ciele. Myśląc o niej mam... dziwne uczucie w ciele, w jej ciele, kurwa mać. Czy to jest podniecenie? Co to jest?
— Will... — mruknęła.
— Hmm? — mój wzrok wychwycił pierwszą gwiazdę na granatowym niebie.
— Całowałeś się z Ashley.
— Całowałaś się z Jack'iem.
— Całowałeś się z Ashley! — uniosła się na łokciach, spoglądając na mnie jak obrażona — Dlaczego ty ją całowałeś?!
— A dlaczego ty całowałaś Jack'a?! Chciałaś mi zrobić nazłość?! — także się uniosłem.
— Może. — mruknęła.
— Ja też może.
— Ale co? Chciałeś zrobić mi nazłość? — zapytała.
— Może. — mruknąłem zadziornie.
— Dlaczego chcieliśmy zrobić sobie nazłość? — zapytała, opadając ponownie na plecy.
— Nie wiem. — powróciłem do wcześniejszej pozycji, spoglądając na niebo pełne gwiazd. Przed chwilą była tylko jedna.
— Poza tym ty się też całowałeś z Jack'iem! — zaśmiała się — Ty gejuchu, ty!
— Ty całowałaś Ashley! — prychnąłem — I nie jestem gejem, gustuję w tob-gustuję w dziewczynach.
Znowu.
— Jasne, jasne! — zaśmiała się — A gdyby tak w twoim ciele... wyznać miłość Zackowi?
— Boże, Jane, jesteś niemożliwa... — prychnąłem.
— Troszeczkę. — uśmiechnęła się.
Zapadła cisza między nami. Patrzę się w niebo, dostrzegając coraz większą liczbę małych, świecących się kropek, które tworzą piękne odbicie w jeziorze przed nami. Najebałem się, czuję się najebany, ale czuję się świetnie, czuję się zajebiście w jej ciele. Cukrzyca w żaden sposób mi nie przeszkadza, nawet nie czuję się, abym ją miał, chociaż może trochę czuję zmęczenie, ale jest zajebiście. Jesteśmy we dwoje, tylko we dwoje i podoba mi się to, to mi się cholernie podoba, że jesteśmy we dwoje, tylko dlaczego nie możemy zamienić się ciałami? Byłoby jeszcze piękniej.
Z trudem powstrzymuję się od głupich rzeczy, od głupich rozmów, od głupich tekstów, którymi mógłbym ją utwierdzić w przekonaniu... Po prostu z trudem się powstrzymuję, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego, czego mógłbym żałować. Mam ochotę wyrzucić to z siebie, bardzo bym chciał, jednak nie potrafię, nie mogę. To jest Jane i to jest najgorsze, że to jest Jane. Mała, niewinna, słodka, urocza Jane. Moja Jane.
Zaraz, co?
— Will..?
— Tak? — odwróciłem głowę w jej, w swoją stronę.
— Mogę ci coś powiedzieć? — zapytała, spoglądając na mnie, to znaczy siebie.
— Możesz mi wszystko powiedzieć, przecież wiesz o tym.
— Niby tak, jednak... dalej nienawidzimy siebie.
— Oj, i to jak. — prychnąłem — Więc?
— Dziękuję ci.
Zdziwiłem się i to dość mocno się zdziwiłem. Może i jestem najebany, na dodatek w jej ciele, ale doskonale usłyszałem wdzięczny i pełen szczerości ton, jakim wypowiedziała słowa ''Dziękuję ci'' Za co? Przecież nie ma za co, no chyba że o czymś nie wiem, cholera.
— Za? — zapytałem.
— Nie wiem, tak o. — wzruszyła ramionami, spoglądając na mnie — Po prostu ci dziękuję za wszystko.
— Ja też ci dziękuję. — uśmiechnąłem się.
— To chyba tylko dzięki tobie nie jestem kimś, kim bym nie chciała być i to dzięki tobie nie jestem z kimś, kto niszczył mi życie.
— Nigdy nie chciałem, żebyś tak skończyła, dlatego nie pozwolę, abyś tak się marnowała.
— Dlatego dziękuję. — uśmiechnęła się — Dziękuję, że byłeś... jesteś przy mnie. — prawie wyszeptała.
— I będę zawsze.
Popatrzeliśmy w swoje oczy w milczeniu. Nie spodziewałem się, że to powiem, a także nie spodziewałem się, że Jane to powie. Moje serce wali jak szalone, nie mogę nad nim zapanować, ono bije, bije, bije i bije, nie chce przestać. Mój oddech staje się głębszy, zatapiam się we własnym spojrzeniu, w moich błękitnych tęczówkach, gdzie pod nimi kryje się ta urocza, słodka i drobna osóbka, jaką jest Jane. Jane jest bardzo słodka, jest bardzo urocza i jest bardzo piękna.
Chciałbym ją znowu pocałować.
— Pamiętasz, jak byliśmy młodsi? — zapytała, przerywając dłuższą cisze między nami.
— Jak wrzuciłem ci robaka pod bluzkę, ścisnąłem za cycka, biłem i nie przejmowałem się, że jesteś dziewczyną, śmiałem się i uwielbiałem sprawiać ci przykrość? — prychnąłem.
— Hej! — burknęła — To, jak mnie ścisnąłeś za cycka, to okropne bolało, pamiętam to do teraz! — powiedziała i pomasowała moją klatkę piersiową, na co się zaśmiałem — One rosły!
— Teraz są idealne. — mruknąłem cwanie, chwytając za jej pierś. Ona naprawdę ma zajebiste cycki, które mógłbym dotykać, pieścić i robić z nimi najwspanialsze rzeczy, o których mogę jedynie marzyć.
I marzę.
— Za to pamiętam, jak cię uderzyłam w krocze, fujaro.
— Suko, spróbuj to znowu zrobić, a osobiście będziesz masować mojego obolałego kutasa.
— Phi. — prychnęła, odwracając głowę w bok.
Zdążyłem zauważyć rumieńce. Ja widzę moje własne rumieńce na moich własnych policzkach. Ona się zarumieniła!
— Rumienisz się! — zaśmiałem się, unosząc do pozycji siedzącej.
— Nie? — rzuciła, patrząc w moje, a raczej swoje oczy — Przewidziało ci się, fujaro.
— A, a, a, a! Papy nie oszukasz, papa doskonale widział własne rumieńce. — uśmiechnąłem się.
— Pierdol się, papo. — burknęła, odwracając wzrok.
— Z chęcią, ale z tobą.
Gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę, patrząc prosto w oczy. Widzę, jak ją jeszcze większy rumieniec oblał na mojej twarzy, co mnie usatysfakcjonowało. Powinienem żałować słów, które wypowiedziałem, jednak nie żałuję. Chciałbym i to mi okropnie przeszkadza. Nie mogę przestać myśleć o Jane w ten sposób, nie potrafię, gdy każdego dnia, na każdym kroku jest przy mnie. Nie potrafię od tak wyrzucić jej osoby z mojej głowy, ona mi ją zawróciła, wszędzie ona, ona, ona, wszędzie Jane, Jane, Jane, kurwa mać, mam wszędzie Jane i ją pragnę.
— To jak? Auto jest niedaleko.
— Przestań... — wymamrotała zawstydzona, odwracając głowę.
— Nie chcesz? Nie chcesz poczuć dwadzieścia pięć centymetrów czystej stali?
— Will, weź się...
— Nie chcesz poczuć tego, jak cię pieprzę najlepiej?
— Will!
— Tak byś krzyczała moje imię.
— Przestań!
— To byś mówiła, ale każdy wie, że oznacza to ''pieprz mnie dalej''.
— Jesteś okropny!
— Jestem najlepszy, Jane.
— N-Nie, nie jesteś... — prawie jęknęła, odwracając się do mnie plecami.
Zaśmiałem się. Jest słodka, gdy się obrazi i nie ważne, że nawet w moim ciele. Tam siedzi Jane, słodka i obrażona Jane. Westchnąłem i spojrzałem na swoją osobę, która siedzi odwrócona do mnie tyłem. Marszczę delikatnie brwi i przelatuję wzrokiem po całej swojej osobie, widząc... cięższy oddech, widzę to i słyszę, nie odzywa się w ogóle, oddycha głęboko i ani drgnie ciałem. Unoszę zadziornie kąciki ust i wstaję na wyprostowane nogi, obchodząc ją dookoła i zasiadając na przeciwko, gdzie prawie nasze kolana stykają się ze sobą. Nawet na mnie nie patrzy, a nerwowo podciąga koszulę do krocza.
— Co tam chowasz? — mruknąłem.
— Nic. — burknęła.
— Stoi ci kutas?
— N-Nie! — krzyknęła, spoglądając na mnie stanowczo.
— Tak? — uniosłem brwi w górę — Pokaż.
— N-Nie!
— To mój fiut, pokaż.
— Będziesz się śmiać... — wymamrotała kompletnie zawstydzona.
— Haha, nie, nie będę. — prychnąłem — To normalne, że się podnieciłaś, Jane. — uśmiechnąłem się. — Ja często tak mam przy tob-Często tak mam.
Kurwa mać.
Wzięła głęboki wdech i odchyliła się delikatnie do tyłu, poprawiając koszulę. Pomrugałem kilka razy, gdy spojrzałem we własne krocze. Kurwa mać, ona naprawdę się podnieciła i to dość mocno, dość, dość, mocno! Jak bardzo jest podniecona? Co musi czuć?! To znaczy wiem, jak się czuje, ale cholera jasna, to Jane! Ona jest cholernie podniecona!
— I widzisz?! I się śmiejesz! — zacisnęła uda.
— Nie, nie śmieję! — skłamałem, próbując powstrzymać wybuch śmiechu.
— Boże, dlaczego to jest takie okropne uczucie?! — krzyknęła wściekła.
— Jesteś bardzo podniecona? — zapytałem.
— Bardzo! I to przez ciebie! — popatrzyła mi w oczy.
— Przeze mnie?! Dlaczego?! — uśmiechnąłem się.
— B-Bo... Bo przez ciebie i tyle! — burknęła.
— Pomóc ci? — uniosłem zadziornie kąciki ust.
— Nie, pieprz się! — wstała na wyprostowane nogi i zaczęła ściągać z siebie koszulę, co z wielkim trudem to robiła.
— H-Hej, co robisz? — zapytałem, spoglądając na nią.
— Wskakuję do wody!
Pomrugałem kilka razy. Zrzuciła koszulę na trawę, później ściągnęła bluzkę i rozpięła spodnie, pozbywając się ich po chwili wraz ze skarpetkami. Moje oczy, a raczej Jane, jeszcze szerzej się otworzyły, gdy spojrzałem w duże wybrzuszenie na kroczu. Cholera jasna, naprawdę ma ogromny problemem.
— Jane, głupia ty, wracaj! — krzyknąłem, wstając chwiejnym ruchem na wyprostowane nogi.
Nie odpowiedziała, a pobiegła przed siebie i wskoczyła do wody. O mój boże, ona może się zabić! Jest pijana, nie jest trzeźwa i to się źle skończy! Niech mnie nie uśmierca! Kilka sekund patrzenia na pływającą Jane w wodzie sprawiło, że prędko złapałem za jej guzik w spodniach i odpiąłem, zsuwając materiał w dół. Prawie się wywaliłem, gdy ściągałem skarpetki, ale po pozbyciu się ich chwyciłem za białą, krótką bluzkę i zdjąłem ją, pozostając w bieliźnie. Miałem stanik, który z chęcią chciałbym zdjąć. I zrobiłem to. Dosięgnąłem do zapięcia na plecach i odpiąłem jednym ruchem, zrzucając go na ziemię. Po zlustrowaniu jej idealnych piersi ruszyłem przed siebie, wskakując do wody.
— Jane, wracaj! — krzyknąłem, wzdychając głęboko przez chwilę po zetknięciu się z zimną, ale przyjemną wodą.
— Nie- Co?! — spojrzała na mnie — Gdzie ty masz stanik?! — stanęła przede mną.
— No zdjąłem, no! Przeszkadzał!
— Ciesz się, że jesteśmy tu sami!
— Aha, czyli mogę je dotykać? — zapytałem, obmacując od razu cycki. Jędrne, krągłe, duże i idealne, bym mógł je chwycić w swoją męską dłoń.
Jest taka piękna, dlaczego ona jest taka piękna? Dlaczego ona musi mi się tak bardzo podobać? Ma wszystko, czego chcę, czego pragnę, ona to ma i to jest najgorsze, że Jane to ma. To, czego tak bardzo pragnę i teraz pragnę Jane. Pomimo tego, że dotykam jej piersi, dotykam jej ciało, nie czuję satysfakcji, którą powinienem czuć. To jej dłonie, to jej dłońmi ją obmacuję i to na dodatek czuję. Chcę ją sam dotykać, sam sprawiać przyjemność i patrzeć na to.
— N-Nie, nie możesz!
Chwyciła za moje dłonie, a raczej swoje i przetrzymała mocno w górze, patrząc prosto w oczy. Między nami zapanowała cisza, od razu wyłapałem nierównomiernego oddechu przez bliskość, po prostu przez to, że stała kilka centymetrów ode mnie, w moim własnym ciele, a ja czułem coś dziwnego w jej. Jesteśmy prawie nadzy, co jeszcze bardziej powoduje, że cały rozgrzewam się w środku. Kurwa mać, przestań to robić, dlaczego musisz mnie tak kusić?
Nagle znowu stało się coś, co od razu wywołało u mnie jeszcze większe emocje. Obraz stawał się coraz bardziej ciemniejszy. Otworzyłem oczy, widząc ją. Widząc wystraszoną, jednocześnie w podobnych emocjach co ja, Jane. Była przede mną, była prawie naga, dzieliły nas centymetry, a ja na dodatek trzymałem w górze jej dłonie. Miałem ją, miałem ją obok siebie, już dla siebie. Miałem ją.
Spanikowała. Ona spanikowała i wyrwała się z moich rąk, chcąc zasłonić piersi i uciec ode mnie, jednak gwałtownie i zaborczo chwyciłem ją ponownie, przyciągając bliżej. Uniosłem jej nadgarstki prawie nad głową i spojrzałem w oczy, nie ukazując żadnych emocji. Oddychała ciężko, nie odzywała się, milczała i przestraszona patrzyła w moje oczy, nie wykonując żadnych ruchów. Mój wzrok zleciał na jej piersi, na idealny ich kształt, które teraz delikatnie unoszą się pod wpływem nierównomiernego oddechu. Jedną jej rękę puszczam, nie odrywając wzroku od tak pięknego ciała, jakie znajduje się przede mną. Nie uciekła, nie wykonała w ciągu dalszym ruchu, a niepewnie opuściła dłoń wzdłuż ciała. Delikatnie położyłem rękę na jej ramieniu i opuszkami palców zacząłem sunąć niżej. Wciągnęła większą dawkę tlenu do płuc, gdy dotknąłem jej dekoltu i wolnym ruchem zjechałem na mostek. Mogę jej piersi dotknąć, mogę to zrobić, jednak nie robię. Kładę rękę na mostku i tylko dotykam, a jej parząca mnie skóra powoduje iskry w moim ciele, powoduje uczucie, które zbyt często przy niej doświadczam.
Dotykam jej ciała, dotykam jej talii, sunąc ręką w dół i górę, sprawiając tym samym przyjemność, czuję to, że sprawiam jej samą rozkosz. Dotykam jej rozpalone ciało, wreszcie to robię i robię to moimi dłońmi. Mając rękę na talii, wjeżdżam wyżej, wolnym ruchem sunę w górę, prawie ujmując jej pierś, jednak tylko zahaczam o nią delikatnie kciukiem. Ponownie wciągnęła powietrze do płuc, spinając swoje mięśnie. Działam na Jane i to mnie satysfakcjonuje. Wjechałem dłonią przez mostek, dekolt, zatrzymując się chwilę przy szyi, pieszcząc ją w przyjemny sposób, aż w końcu ująłem jej policzek, nachylając się nad nią. Nie dam jej odejść, nie dam jej uciec, nie tym razem, gdy mam problem w bokserkach i mam ją prawie nago przed sobą.
Piękną i onieśmielającą.
— Dlaczego mnie kusisz? — zapytałem, prawie muskając jej usta.
— Jesteśmy pijani, przestań... — sapnęła.
— Pragnę cię.
Jestem pijany i zdaję sobie z tego sprawę, jednak pierdolę to, chcę ją.
Nachyliłem się nad nią, rozchylając delikatnie usta. Kciukiem przejechałem ponownie po jej gorącej skórze na policzku i musnąłem górną wargę Jane, nie widząc żadnego sprzeciwu. Też tego chciała. Jej miękkie, pełne i duże usta były do mojej dyspozycji. Prawie pocałowałem górną wargę, odczuwając, jak ona rozchyla swoje usta, dając mi więcej dostępu. Chciała tego. Niepewnie, ale czule złączyłem nasze wargi, co odwzajemniła, ona to odwzajemniła, jednak po kilku sekundach gwałtownie odepchnęła się ode mnie i spojrzała spanikowana i zawstydzona w moje oczy. Patrzyła na mnie, jakby przerażona, jakbym ją czymś wystraszył. Jej oczy, jej oczy były pełne... nie mam pojęcia, jak to opisać, nie potrafię, zszokowało mnie to. Zakryła swoje piersi i poszła, odeszła ode mnie, kierując się do wyjścia z wody. Patrzę na Jane z szokiem, patrzę na jej ciało, lustruję jej pupę, jednak to nie pozwala mi na chwile się uspokoić. Miałem ją tak blisko, pocałowałem, znowu to zrobiłem, tym razem ja, lecz mi uciekła, dlaczego ona mi uciekła..?
Wciągnąłem większą dawkę tlenu do płuc i uniosłem głowę, spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Ponownie zaciągnąłem się świeżym powietrzem i przymknąłem oczy, opadając plecami do wody.
Ja ją pragnę.
~~
Drzwi się otworzyły, a brązowe tęczówki wbiły się w naszą dwójkę gniewnie, gdzie w tym samym czasie Jane czknęła.
— Jesteśmy. — mruknęła.
— Najebani.
Prawie wybuchłem śmiechem, na co brunetka zachichotała uroczo. Alan zmierzył od góry do doły swoją córkę, to po chwili wbił wrogie spojrzenie w moją osobę, na co westchnąłem cwaniacko, wkładając ręce w kieszenie spodni.
— Chyba wyraziłem się jasno, że nie pijesz... — wskazał na Jane — A ty masz ją pilnować, co? — wskazał na mnie.
— Tato, przepraszam, to były tylko dwa piwa... — powiedziała.
— Dwa piwa, ta? — uniósł brwi w górę — Jebiesz wódką.
— Halo, co się dzieję? — usłyszeliśmy zaspany głos jej matki, która stanęła we framudze drzwi i spojrzała na naszą dwójkę — Jane? — zapytała, mrugając kilka razy, to po chwili wybuchła śmiechem i ponownie weszła do środka domu.
— Przepraszam... — wymamrotała.
— Wiesz, co mogło się stać, gdyby straciła przytomność? — spojrzał na mnie — Tak pilnujesz kogoś, kogo znasz przez całe życie? Tak się przejmujesz jej zdrowiem? Pozwalając, by się zatruwała?
— Przepraszam... — westchnąłem, chcąc dokończyć, jednak Jane weszła mi w słowo.
— To ja go nie słuchałam, tato. Will zakazywał i zabierał mi alkohol, ale... no, tak wyszło.
— Tak wyszło? — prychnął — Chcesz się, kurwa mać, zabić? Ty zwariowałaś do reszty? Mam cię karać jak dziecko i nie pozwalać wychodzić następnym razem na takie wypady?
— Przepraszam... — jęknęła, jednocześnie czknęła, na co ponownie prychnął zirytowany jej ojciec.
— To moja wina, nie powinienem pozwalać jej pić, przepraszam.
— Nie, Will, przestań... — wyszeptała.
— Biorę wszystko na siebie i nie karz jej, Alan.
— Na następny raz myślcie, bo to się źle skończy dla waszej dwójki. — rzucił swym poważnym tonem — Trup w postaci mojej córki i trup w postaci Williama, gdy cię dorwę.
Prychnąłem, a Jane ponownie słodko zachichotała. Alan posłał mi ostatnie, poważne spojrzenie i wszedł do środka domu, pozostawiając nas samych. Spojrzałem na piękność przed sobą, opierając się o framugę jej drzwi w zawadiacki sposób. Stała przede mną, lekko się uśmiechając. Była taka słodka, jest taka słodka.
— Dzięki jeszcze raz... — powiedziała wdzięcznym tonem i dostrzegam jej rumieńce na twarzy.
— Powtórzymy to? — zapytałem.
Jedynie prychnęła i pokręciła głową.
— Dobranoc. — powiedziała, uśmiechając się do mnie po raz ostatni.
— Śpij dobrze.
— Ty też.
— Będę, jak będziesz przy mnie.
Kurwa mać.
Popatrzyła na mnie, mrugając kilka razy. Zgrzałem się w środku, nie miałem pojęcia co zrobić, ja to powiedziałem, kurwa mać, znowu coś powiedziałem, nie mogąc tego kontrolować, po prostu wyrzuciłem to z siebie, gdzie jest mi o sto razy lepiej, a jednocześnie o sto razy gorzej. Moje serce jak oszalałe obija się o klatkę piersiową, mój oddech staje się coraz bardziej cięższy, nie mogę go unormować. Patrzę prosto w brązowe tęczówki, które na mnie patrzą.
— J-Ja... Umm, j-ja... — panikowała, zalewając się rumieńcem — Cz-Cześć... — zamknęła drzwi.
Wciągnąłem większą dawkę tlenu do płuc i oparłem się o jej drzwi, wplatając rękę w wilgotne włosy. Kurwa mać, na chuj to powiedziałem? Na chuj ja się odzywam? Jestem kretynem, jestem nic nie wartym kretynem, który może jedynie pomarzyć o niej. Czuję ukłucie w sercu, gdy o tym myślę. Czuję smutek, gdy o tym myślę. Czuję się źle, gdy pomyślę o tym, że Jane jest dla mnie jedynie marzeniem. Ja po prostu czuję smutek. Nie chcąc się załamać pod jej drzwiami, gdzie chwila, a bym to zrobił, po prostu prycham i idę przed siebie. Alkohol jest do bani, wszystko jest do bani, całe życie jest do bani. Mam ją tak blisko, tak bliziutko, jest na wyciągnięcie mojej ręki, ale dlaczego tak naprawdę nie mogę jej mieć? Dlaczego nie mogę mieć Jane i pozostanie to tylko moim pragnieniem?
Do kurwy z tym.
Jane
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie, oddychając ciężko, jak oszalała wyłapuję powietrze do płuc, nie mogąc unormować szybko bijącego serca. Czy ja się przesłyszałam? Czy on to powiedział? Czy William to do mnie powiedział? Ja nie zwariowałam, ja nie jestem na tyle pijana, aby oszaleć i się przesłyszeć, on to naprawdę powiedział. Nogi chcą się zapaść pod sobą, mam je z waty, mam je całkowicie z waty i z wielkim trudem się utrzymuję na ziemi. Uczucie, które we mnie wstąpiło jest nie do opisania; to radość, to euforia, to wszystko co piękne, jednocześnie szok, ogromny szok. Jest pijany, on nie myśli racjonalnie, a ja, głupia, wszystko łykam jak rybka spławik. William mi to powiedział, on mi to powiedział i mam ochotę...
Biorę głęboki wdech i odwracam się, chwytając za klamkę.
— Will! — krzyknęłam, gdy otworzyłam drzwi.
Nie było go. Nie było Williama. Poszedł, on sobie poszedł, a ja... zmarnowałam nadzieję... Durną, głupią, beznadziejną nadzieję, która jest taka beznadziejna, taka głupia, taka durna... Patrzę przed siebie, nie dostrzegając go, nie dostrzegając Williama, a bardzo chciałabym go zobaczyć. Nie ma go. Moje serce mnie dziwnie zabolało, tak okropnie dziwnie, boleśnie. Zamykam drzwi i ponownie opieram się o nie, patrząc w podłogę przed siebie. Sytuacja nad jeziorem, sytuacja teraz. To popierdolone, co my wyprawiamy. To popierdolone, jak my się zachowujemy. To popierdolone, co ja czuję wobec niego, wobec Williama.
Zagryzam wewnętrzną część policzka i zsuwam się na ziemię. Ja płaczę, ja płaczę jak głupia, dlaczego ja płaczę? Przy tym towarzyszy mi ból, rwący mnie boleśnie ból. Mam go tak blisko, jest przy mnie, będzie na zawsze przy mnie, ale nie ma go tak naprawdę przy mnie, nie jest dla mnie. Tak blisko, a jednak tak daleko. Jest nieosiągalny.
Pieprzyć to.
~~.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro