Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

  Coś we mnie wstąpiło, aby go pocałować. Coś mnie pchnęło, aby zasmakować po raz kolejny jego ust, jego miękkich, ciepłych i delikatnych ust, które oddają pocałunek z czułością, dotykając niepewnie dłońmi mojej talii, gdzie pod wpływem jego dotyku, wywołało to w moim ciele miliony iskierek, prąd przeszedł od głowy aż po stopy, uderzając w serce, brzuch i podbrzusze. Ujmuję jego policzki, całując leniwie i namiętnie usta, które wszystko odwzajemniają, on odwzajemnia pocałunek. Ponownie przechodzi mnie dreszcz, gdy męskie ręce wolnym ruchem pieściły moje ciało, zjeżdżając w dół. Położył dłonie na mojej pupie i docisnął mocniej. Prawie jęknęłam mu w usta, gdy moje krocze naparło na jego, czując doskonale męskość. 

Ja całuję Williama, całuję go od tak, bo chciałam, tak, chciałam pocałować Williama, tęskniłam za jego ustami, podobają mi się pocałunki, jakimi się obdarzamy. Są miłe, bardzo miłe, przyjemne i czułe. Całować jego usta z tej perspektywy, z mojej, wreszcie całować go moimi ustami to coś pięknego. To piękne uczucie. Dociska mnie bardziej do swojego krocza, a ja coraz bardziej wyczuwam jego napierającą męskość. Całujemy się, cały czas całujemy się w leniwy, ale bardzo czuły i podniecający dla mnie sposób. Dotykam jego policzków, wyczuwając delikatny zarost, on zawsze miał go ledwo widocznego. W moim brzuchu rodzi się uczucie, którego jeszcze nigdy przy nim nie doświadczałam.

Nie przy Williamie.

Całujemy się na naszym szkolnym boisku, którego teraz o tej godzinie nic nie oświetla, panuje ciemność jak w najmroczniejszych otchłaniach. Nie wiem czemu go całuję, ale chciałam to zrobić. Ja chciałam go pocałować, ale nie wiem czemu, czemu to jest dla mnie dziwne, że chciałam pocałować Williama? Że ciągnęło mnie do jego ust, a nie powinno? Do wroga? Co ja w ogóle wyprawiam? Nie mogę do tego dopuszczać, nie mogę... ulegać dziwnym emocjom występującym wobec Williama. Oddalam się od niego na milimetr, aby nabrać tchu. Chciał mnie całować, zagryzł nawet dolną wargę i zamierzał wpić się ponownie, jednak znowu uniosłam głowę o kilka centymetrów, ciężko przy tym oddychając. Nie odzywamy się, wyłapujemy z trudem nierównomiernie oddech, prawie drżąc przez emocje. Przechodzi mnie po raz kolejny dreszcz, i to przez Williama, gdy jego dłonie przemierzyły drogę na moje plecy, gładząc je i pieszcząc w najlepszy dla mnie sposób. 

Mam przymknięte oczy, nie potrafię ich otworzyć, nie mogę mu spojrzeć w twarz, boję się. Pocałowałam go, nawet nie wiem, jak to odebrał, co sobie mógł pomyśleć o mnie. Nachylam się ponownie nad nim i rozchylam delikatnie wargi, chcąc go pocałować, ale się powstrzymuję, coś mi nagle nie pozwala. On czeka na mnie, czeka na to, aż jego pocałuję, nawet zdążył przygryźć moją dolną wargę i ją drażnić, wplatając przy tym rękę w moje włosy. Biorę głęboki wdech i wstaję na wyprostowane nogi, nawet na niego nie patrząc. Znowu przez moje ciało przechodzi prąd, kiedy jego dłoń chwyciła moją i nie chciała wypuścić, jakby za wszelką cenę chciałby mnie mieć obok, przy sobie, nie odchodzącą.

— Nie... — odezwał się spokojnym, prawie błagalnym tonem, z trudem rozłączając nasze dłonie.

Nie odezwałam się, coś mi nie pozwoliło. Odwróciłam się i sięgnęłam po torbę, zarzucając ją na ramię. Wzięłam głęboki wdech i przejechałam ręką po kosmykach brązowych włosów, kierując się do opuszczenia boiska. Nie odwracam się, nie patrzę na niego, nawet nie przejmuję się nim. Krzyżuję dłonie pod piersi i idę przed siebie, nie mogąc zrozumieć tego, co się przed chwilą wydarzyło. Oblizuję dolną wargę, czując w ciągu dalszym jego smak, czując dalej nabrzmiałą wargę przez pocałunki. Czuję, jak moje policzki się rumienią, jak stają się coraz bardziej cieplejsze, a serce przyspiesza z każdą sekundą. Pocałowałam go.

Pocałowałam Williama.

William

Unoszę się do pozycji siedzącej, obserwując ją – oddalającą się z każdą chwilą ode mnie. Pocałowała mnie, Jane mnie pocałowała, a ja ją wreszcie całowałem.

Pocałowałem Jane.

Moje serce bije jak oszalałe, a przy tym towarzyszy dziwne uczucie w podbrzuszu, w ogóle całym brzuchu, wykręca mnie. Nie mogę zapanować nad oddechem, nad przyspieszoną klatką piersiową. Całowałem się z Jane, ona mnie całowała. Tak bardzo tego chciałem, tak bardzo tego pragnąłem, nie wiem czemu, ja tego pragnąłem. Ja pragnąłem całować Jane i dalej pragnę. Na moich ustach czuję jej smak, na policzkach odczuwam dalej delikatny i ciepły dotyk jej dłoni, to było takie kojące i przyjemne. Moje ręce za to dotykały jej pupy, wreszcie ją dotykałem moimi dłońmi. Teraz osłupiały, zszokowany i chyba tym wstrząśnięty obserwuję, jak odchodzi, oddala się ode mnie. 

Po chwili zniknęła, zniknęła mi z pola widzenia, a ja dopiero wtedy wciągnąłem większą dawkę tlenu do płuc. Bezsilnie opadłem plecami na trawę, przyglądając się gwiazdom na czarnym niebie. Całowaliśmy się, to już trzeci raz, nie liczę tych, kiedy całujemy się, by dokonać przemiany. Całowałem ją ja, moimi ustami, smakowałem jej usta. Nie mam dosyć, chcę więcej. Czuję niedosyt, pragnę więcej. Uciekła ode mnie, a mógłbym tak cały czas. 

Pragnę więcej Jane.

~~

Jane

  Nerwowo zaczęłam grzebać po torbie, sprawdzając, czy wszystko spakowałam. Tak, strój jest, buty na zmianę, butelka wody, coś słodkiego i chyba to tyle. Nie jestem w dobrej formie, pół nocy nie mogłam spać przez to, co się wczoraj na boisku między mną a Williamem wydarzyło. Dodatkowo bałam się, że znowu moglibyśmy zamienić się ciałami, co na szczęście się nie wydarzyło, ale kto wie, czy zamienimy się w trakcie meczu? To mnie przeraża.

— Tato, idziesz?! — zawołałam.

— To odciągnij matkę ode mnie! — krzyknął rozbawionym tonem. Wywróciłam oczami, irytując się. Czy oni zawsze muszą... coś ze sobą robić? Mają po czterdzieści lat, a zachowują się jak nastolatki, na dodatek ich wygląd nie pasuje do ich wieku. 

— Mamo, no! Spóźnię się! 

— Jak kocha to poczeka.

Pojawili się przede mną i na ich widok aż uśmiechnęłam się. Tata miał mamę na baranach, która ta cały czas drażniła ustami jego szyję albo zagryzała ucho. Był to słodki widok. Oboje wyglądali jak nastolatki, a nie jak czterdziestolatki. Oboje wyglądali na szaleńczo zakochanych w sobie, a nie jak przyzwyczajeni do swojej obecności. Miło patrzy się na widok tak kochających się ludzi. 

— Mamo, to jest mecz, on nie poczeka... — oparłam rękę o biodro i spojrzałam na nią — Zejdź z taty.

— Przyjeżdżaj szybko. — mruknęła mu do ucha szeptem, co niestety usłyszałam. Momentalnie rumieniec na mojej twarzy się pojawił, tworząc ze mnie buraka. 

Zeskoczyła z niego, kierując się z powrotem do salonu. Aż mnie mdliło, gdy zobaczyłam, jak ojciec pożerającym wzrokiem ją odprowadza. Wywróciłam oczami i założyłam białe adidasy, przerzucając torbę na ramię. Tata otworzył mi drzwi i wypuścił pierwszą, kierując się tuż za mną w stronę auta. Weszliśmy do samochodu i od razu ruszyliśmy pod szkołę.

— Jane? — odezwał się.

— Hmm? 

— Ostatnie dni jakaś cicha byłaś, coś się stało? — zapytał, spoglądając na mnie przelotnie — Czy to znowu Will? 

— Nie, to nie Williama wina. 

— Czy to coś poważnego? Pamiętaj, że możesz mi wszystko powiedzieć.

— Nie, spokojnie, wszystko jest dobrze. — wbiłam swój wzrok na okolicę za oknem.

— O której po ciebie przyjechać? — zapytał.

— N-Nie musisz... — powiedziałam niepewnie, spoglądając na niego — Po meczu z drużyną idziemy na ognisko.

— Będzie alkohol? 

Wywróciłam oczami. On zawsze o tym i zawsze taka sama gadka na ten temat.

— Nie, nie będzie. — odpowiedziałam, a on prychnął rozbawiony — No co? — zmarszczyłam brwi.

— Naprawdę myślisz, że w to uwierzę? Kto z klasą idzie na ognisko bez gorzały? 

Popatrzyłam na niego, mrugając kilka razy. 

— T-To znaczy nie wiem, czy będzie... Może chłopaki coś będą mieć, nie obchodzi mnie to... — wymamrotałam.

— Ale ty zero, jasne? — spojrzał na mnie stanowczo, to powrócił do jazdy.

— No tak, przecież wiem... — burknęłam. 

— Grzeczna dziewczynka.

~~

  Wysiadłam z samochodu, rozglądając się dookoła. Prawie wszyscy już są, nawet trenerzy czekają przed busem i rozmawiają z kierowcą. Moje serce podskoczyło wraz z temperaturą ciała, gdy zetknęłam się z błękitnymi tęczówkami. Patrzył prosto na mnie, ignorując to, co mówi mu w tej chwili Zack. Patrzył prosto na mnie, a ja na niego, nie mogąc zapanować nad dziwnym uczuciem w ciele.

— Jane, słyszysz mnie? 

Otrząsnęłam się, spoglądając na tatę, który uważnie mi się przygląda, widzę nawet, że z lekką podejrzliwością.Odchrząknęłam i po raz ostatni przelotnie spojrzałam na Williama, który nie spuszczał ze mnie wzroku.

— Co mówiłeś? — zapytałam.

— Życzę wygranej. — uśmiechnął się, co od razu odwzajemniłam — Uważaj na siebie, księżniczko. — przytulił mnie i ucałował czubek głowy.

— Dziękuję.

— Dzień dobry, cześć, Jane. 

Drgnęłam w objęciach własnego ojca. Oderwałam się od niego i odwróciłam do tyłu, spoglądając prosto w jego oczy, w ich śnieżny kolor, który jest naprawdę piękny. Moje kolana prawie zmiękły, chciałam upaść, gdy był na przeciwko mnie. Pomimo tego, że perfumy taty są bardzo intensywne, jego zdążyłam wyczuć. 

— Cześć, Will. — odezwał się poważniejszym tonem ojciec, podając dłoń czarnowłosemu. 

— H-Hej... — wykrztusiłam z siebie, zalewając się rumieńcem.

— Will, mam do ciebie prośbę. 

— Słucham? — zapytał.

— Mam nadzieję, że będziesz mieć na nią oko na tym ognisku. Zero alkoholu u niej. — powiedział surowszym tonem.

— Ależ oczywiście. — odparł — Jest w dobrych rękach.

I objął mnie ramieniem, czochrając przy tym czubek głowy. Moje serce jeszcze szybciej uderzało o klatkę piersiową i bałam się wziąć wdech, było mi cholernie ciężko, nogi miękły, grunt po prostu się rozpadał pode mną.

— I powodzenia na meczu. Pamiętaj, żeby przyjechać z wygraną. 

— Przegrana nie wchodzi w grę. — cały czas mnie obejmował. Dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, w podbrzuszu wręcz wykręciło, gdy kciukiem delikatnie gładził moją nagą skórę na ramieniu. 

— Trzymajcie się. — pożegnał się i wsiadł do samochodu, odjeżdżając z dość głośnym piskiem i prędkością. Oho, chyba słowa mamy mu się przypomniały.

Przełknęłam ślinę i wyrwałam się z jego objęć, sięgając po torbę. Chciałam go wyminąć, po prostu nie być w jego towarzystwie, które od dłuższego czasu wywiera na mnie dziwne uczucie, jednak chwycił mnie za rękę i zatrzymał.

— Co? — spojrzałam na niego.

— Nie przemieniliśmy się. — powiedział, uważnie patrząc w moje oczy.

— Tak... wiem. Ale jak to się stanie? Jak podczas meczu się przemienimy z powrotem? 

— Nie wiem... Oby nie. 

— Wszyscy proszę się ustawić do zbiórki! — usłyszeliśmy krzyk trenera.

Ostatni raz spojrzałam w jego oczy. Odwróciłam się i poszłam do dziewczyn, dostrzegając wzrok Zacka. Patrzył na mnie, to uśmiechnął się sympatycznie, co niechętnie odwzajemniłam. On wie o tej pierdolonej przemianie, która występuje między mną a Williamem. To popierdolone.

Gdy trenerka nas przeliczyła, wszyscy udaliśmy się do autokaru. Nie miałam pojęcia z kim usiąść, Mia i Caroline siedziały razem przede mną, wszystkie dziewczyny dobrały się już w parę. Za mną siedziała piątka najbardziej głośnych chłopaków w klasie, w tym oczywiście William. Westchnęłam cicho i sięgnęłam po słuchawki, chcąc je założyć, jednak nagła obecność jego obok mnie sprawiła, że moje serce przyspieszyło. 

— Hej, można? — zapytał.

— T-Tak... H-Hej, Jack... — wydusiłam z siebie. 

— Przygotowana z resztą dziewczyn? — uśmiechnął się.

— Tak i bardzo zestresowana, a ty? Jak z chłopakami? — spojrzałam w jego zielone tęczówki, oblizując dolną wargę, a przelotny wzrok Jack'a zlustrował mój gest. 

— Pozytywnie nastawieni. — odparł — Nie licząc napiętej atmosfery między mną a Will'em. 

Zaśmiałam się. Nie wiem czemu, po prostu się zaśmiałam, sprawiając tym samym uśmiech na twarzy chłopakowi. Jack podoba mi się, fajnie się z nim rozmawia, naprawdę go lubię i bardzo żałuję, że uderzyłam go wtedy. To było pod wpływem emocji, które zawsze we mnie wstępują, gdy ktoś coś powie o Williamie albo mu coś zrobi. Nigdy tego nie lubiłam. Powinnam mieć to gdzieś, jednak nie potrafię, nie umiem przejść obojętnie wobec tego. Pomimo, że lubię Jack'a i podoba mi się, nie pozwolę, aby ktokolwiek ubliżał temu kretynowi. 

Nie wiem czemu. 

— Dlaczego siebie tak nie lubicie? — zapytałam, jednocześnie poczułam, jak autokar rusza.

— Po prostu. — wzruszył ramionami — Nie tolerujemy się. 

— Rozumiem. 

— Jak wygramy... — oblizał dolną wargę, robiąc chwilową pauzę — Chciałabyś gdzieś wyskoczyć na weekend?

William

— Chciałabyś gdzieś wyskoczyć na weekend?

Gwałtownie spojrzałem w ich stronę. Chyba się przesłyszałem, ja na pewno się przesłyszałem. Trzymaj mnie ktoś, bo mam ochotę wstać i go zabić na miejscu. Co? Jakie ''chciałabyś gdzieś wyskoczyć na weekend''? O czym on, kurwa mać, pierdoli? No chyba nie, na pewno nie, ona się nie zgodzi, nie zrobi tego.

Pomyśl, kurwa mać, o mnie.

Tutaj jestem.

— Jasne! 

Kurwa mać.

Zacisnąłem ręce w pięści, chcąc z całej sił walnąć w okno obok. Moje serce... ono dziwnie zabolało. Moje serce, ono dziwnie mnie boli, całe ciało dziwnie mnie kuje. Zgodziła się, zgodziła się z nim iść... na randkę? On ją zabierze na randkę? Gdzie ją zabierze? Co z nią będzie tam robił? Nie, nie, nie, kurwa mać, nie i jeszcze raz nie. 

— Will... — usłyszałem Zacka.

— Czego? — warknąłem, nawet na niego nie patrząc.

— On ją zaprosił na randkę. 

— Słyszałem. — zacisnąłem mocniej ręce w pięści, czując wzrost temperatury w ciele.

— I nic? Nie ruszyło cię to? Największy hipokryto na ziemi? 

Zagryzłem wewnętrzną część policzka, odwracając głowę w jego stronę. Popatrzyłem przez chwilę w wyczekujący wyraz twarzy Zacka, to odwróciłem wzrok na nich, na Jack'a, który siedział obok niej i zasłaniał tak piękny widok. Ponownie poczułem gniew, gdy oboje się zaśmiali i w tym samym czasie chłopak odwrócił głowę w moją stronę. Jack z cwanym uśmieszkiem spojrzał w moje oczy, a ja jeszcze większego gniewu doznałem. 

— Ruszyło.

~~

Jane

  Wyszłam z szatni, poprawiając gumkę we włosach. Do moich uszu dochodził coraz bardziej głośniejszy dźwięk z boiska, na którym znajdowała się drużyna Williama. Stresuję się, okropnie się stresuję, boję, że zamienimy się w trakcie meczu. Zmrużyłam oczy, gdy promienne światło słońca rzuciło się prosto na moją twarz. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w wyznaczone miejsce wraz z dziewczynami, które były w pełni pozytywnie nastawione, a ja byłam ich przeciwieństwem. Każda z nich zaczęła się rozciągać, a ja nerwowo oglądałam się wokół, by znaleźć tylko jego. W końcu spotkałam się z błękitnym spojrzeniem, które patrzy prosto na mnie. William także się stresuje, widzę to.

Jednak to mnie nie obchodzi. Teraz zaczęła mnie obchodzić jego osoba, nie to, że możemy się przemienić. Czuję się onieśmielona, zachwycona i czuję, jak rumieniec wkrada się na moje policzki. gdy przyglądam się jego osobie w sposób, który na tę chwilę nie powinnam. Wygląda bardzo fajnie, nie, jakie fajnie? On wygląda zajebiście, zajebiście seksownie, dlaczego on musi tak wyglądać? Dlaczego zaczęłam dopiero od niedawna dostrzegać to, że Will posiada to, co bardzo... mi się podoba? Dlaczego nie potrafię odwrócić od niego wzroku? Boże, co ja wyprawiam? Ja na Williama patrzę w sposób, w który nie powinnam na niego patrzeć, kurwa mać. 

Przestań tak się patrzeć.

— Jane? — usłyszałam dobrze znany mi głos.

Odwróciłam się w stronę blondynki, spoglądając beznamiętnie w jej niebieskie oczy. Ashley patrzy na mnie pytająco, jakby nie wiedziała, co robię, ale co ją to powinno obchodzić? Niech się nie interesuje, niech się nie interesuje Williamem.

Zaraz, co? 

— Co? 

— Nie rozciągasz się? Zaraz chłopaki zaczynają i układ sam się nie zrobi bez ciebie, wiesz o tym. — powiedziała, schylając się w dół, tym samym eksponując krągłe piersi.

Nawet tam nie patrz.

— Wiem, po prostu się zamyśliłam. — odparłam, także się schylając.

Gap się na mój tyłek.

— Będziesz na ognisku, tak? — zapytała, prostując się.

— Jak większość chyba, prawda? — zmarszczyłam delikatnie brwi, zaczynając robić pajacyki.

Gap się na moje cycki. Spójrz, jak podskakują.

— No tak, tak... — odparła — Ciekawe jak relacje Williama i Jack'a. — dodała.

Co ciebie to, kurwo, obchodzi? 

Do naszych uszu dotarł dźwięk oznaczający, że mecz zaraz wystartuje. Sędzia już stał przed Will'em i kapitanem drużyny przeciwnej, a mnie jeszcze bardziej od stresu wykręciło w brzuchu. Dziewczyny zaczęły się ustawiać do układu, a ja stałam i patrzyłam prosto na Williama. Słońce, głośne okrzyki na widowni, gorąca temperatura, stres, William.

William.

Zaraz zemdleję, kurwa mać.

Mecz wystartował i wciągnęłam większą dawkę do płuc, widząc skupionego Oliversa przy piłce, który od razu miał przewagę nad kapitanem z drużyny przeciwnej. Oddycham głośno, cała drżę i nie mogę nad tym zapanować, cholera jasna. 

— Jane, na co czekasz? Chodź! — usłyszałam Carolinę.

Z trudem odwróciłam wzrok od Williama i ruszyłam do dziewczyn, zapominając kompletnie o układzie. Wszystkie patrzyły na mnie wyczekująco, a ja osłupiałam w miejscu. Kurwa mać, zrób coś, Jane, rusz się. Wzięłam głęboki wdech.

— Zaczynajmy. — rzuciłam.

~~

  Ostatnią bramkę w ostatnich minutach strzelił William Olivers, wygrywając tym samym mecz. Każdy na widowni jeszcze bardziej się radował niż na początku, niż po pierwszej zdobytej bramce. Byłam w szoku, jednocześnie wielkiej ekscytacji, gdy się nie przemieniliśmy i jeszcze wygraliśmy. Nasza szkolna maskotka jak i cheerleaderki wbiegły na boisko, rzucając się po kolei na chłopaków. Stałam jak osłupiała wśród cieszących się przyjaciół, nie wiedząc co zrobić. Stałam i gapiłam się w błękitne tęczówki, które nie spuszczają ze mnie wzroku. Widzę, jak ciężko oddycha, jest wymęczony, zmachany i kompletnie spocony, ale to nie przeszkodziło mi, aby ruszyć w jego stronę. Wystawił ręce przed siebie, by po chwili objąć mnie nimi. Wtuliłam się w Williama, owijając nogi wokół jego bioder i nie ważne, jak to teraz dla wszystkich wygląda, miałam to gdzieś.

Tulę się do niego, chowając twarz w zagłębieniu szyi. Przytula mnie mocno, kręcąc chwilowo nami wokół własnej osi. Moje serce bije jak oszalałe przez bliskość, przez Williama, cholera jasna, to co ja czuję przy nim jest niewyobrażalne dla nikogo, co to tak właściwie jest? Nie wiem, to dziwne, to popierdolone, kurwa mać, dlaczego ja to czuję? 

— Nie przemieniliśmy się. — wyszeptał, w ciągu dalszym trzymając mnie w swoich ramionach.

— Wiem. — wyszeptałam — Wygraliście.

— Tak... — powiedział, jakby był... nieszczęśliwy z tego powodu? Dlaczego? 

— Jane... — usłyszałam za swoimi plecami głos Jack'a.

Zeszłam z Williama, odwracając się do tyłu. Brunet uśmiechnął się, co od razu odwzajemniłam i wtuliłam się w niego, jednak nie tak, jak wtuliłam się do Will'a. 

— Gratuluję. — uśmiechnęłam się. 

— Dzięki, wy byłyście świetne. — powiedział, cały czas mnie obejmując.

Po chwili zobaczyłam, jak William idzie przed siebie. Widzę jego postać, która kieruje się do opuszczenia boiska, jednak zatrzymała go Ashley. Uśmiechnęła się do niego, on do niej i po chwili oboje się przytulili. Moje serce dziwnie zabolało. Nie mam pojęcia czemu, po prostu dziwnie zabolało na ten widok, dlaczego ono mnie tak okropnie boli? Mam ich na przeciwko siebie, na przeciwko siebie mam błękitne tęczówki, które beznamiętnie patrzą na mnie. Patrzymy się na siebie, nie ukazując żadnych emocji. Odrywam się od Jack'a, w tym samym czasie Will od Ashley, która jeszcze do niego coś mówi. Doskonale znam uczucie, które teraz we mnie wstąpiło. Doskonale znam tą zazdrość, jebaną, zżerającą mnie od środka, obrzydliwą zazdrość, bo on ją przytulił i teraz rozmawia. 

— Więc masz czas w sobotę? — zapytał, uśmiechając się.

— Tak, będę mieć. — odwzajemniłam gest.

— To świetnie.

Nie bardzo, gdy widzi się teraz kogoś, kto oddala się z każdą sekundą, a to ktoś, na kim bardzo ci zależy.

~~

  Zack wręczył mi piwo do ręki, stukając go ze swoim szklanym naczyniem. Uśmiechnęłam się i upiłam pierwszego łyka, zasiadając na oparciu altanki, a nogi usadowiłam na siedzeniu. Większość już jest mocno pijana, w tym Caroline i Patrick, którzy jak zwykle coś ze sobą robią. Gorzka ciecz spłynęła po moim gardle, z początku powodując skrzywienie, jednak szybko się przyzwyczaiłam do tego smaku. Ponownie upiłam łyk i przeleciałam wzrokiem po wszystkich, dostrzegając niedaleko Williama, który trzymając w ręku piwo patrzy prosto na mnie. Zmierzyłam go po raz kolejny, nie mogąc przestać się zachwycać jego ubiorem. Zawsze wyglądał pociągająco, zakładając ciemne ubrania do tego koszula w kartę z podwiniętymi rękawami do łokci. Zawsze wyglądał seksownie. 

Piję moje trzecie piwo, czując już skutki uboczne. Podoba mi się. Podoba mi się William, jego cała osoba i jego wzrok na mnie, który błękitnymi tęczówkami przeszywa od dłuższego czasu. Nie mogę się oprzeć jego osoby, jest taka przystojna, taka piękna.

William jest piękny.

— Co tam u ciebie, moja piękności? — dosiadł się do mnie Jack. Oj tak, mocno jest pijany.

— Hej. — uśmiechnęłam się, biorąc łyka piwa — Poszalałeś trochę.

— Troszeczkę. — uśmiechnął się, obejmując mnie ramieniem — A ty co tak słabo? Powinnaś się bawić.

— I bawię. — odparłam.

Uśmiechnęłam się, chcąc napić się po raz kolejny piwa, jednak mój wzrok zawiesił się na stojącej blondynce obok Williama. Rozmawiali i uśmiechali się, a mnie krew zalewała. Zgrzałam się w środku, gdy obdarzała go znowu kokieteryjnym uśmieszkiem, śmiała się jak głupia i nie odrywała od niego tego uwodzicielskiego spojrzenia. Kurwa mać, wypierdalaj od niego, ty szmato.

William

Przelotnie spojrzałem na jej osobę, która od początku wzbudziła we mnie dziwne uczucie, chęć pożądania. Siedziała w towarzystwie tego skurwiela, którego mam ochotę zabić, któremu mam ochotę zrobić krzywdę. Ashley pieprzyła coś do mnie, ale nie obchodziło mnie to, widzę, jak ona na to patrzy, jakim wzrokiem obdarza blondynkę i to mnie obchodzi, to sprawia mi satysfakcję. Jest zła, jest bardzo zła i to mi się podoba, że Jane jest zła.

— A ty? Co o tym sądzisz? — zapytała.

— Co? — ocknąłem się, spoglądając na nią.

Zaśmiała się. Znowu zaśmiała się w ten głupkowaty sposób, który mnie wkurwia. Mam ochotę tylko słuchać jej słodkiego śmiechu i patrzeć na piękny uśmiech, jednak jestem skazany na jej towarzystwo.

— Co taki rozmarzony w obłokach? — zachichotała — Pytałam, czy masz czas w sobotę, ale oczywiście nie chcę się narzucać. 

Pomrugałem kilka razy, przypominając sobie jego słowa do niej i jej odpowiedź. Moja odpowiedź jest bez dwóch zdań taka sama.

— Jasne, z chęcią z tobą wyskoczę w sobotę. — powiedziałem na tyle głośno, aby ona usłyszała.

I usłyszała, bo brązowe tęczówki wbiły się prosto w naszą stronę.

Uśmiechnąłem się do Ashley, która pomrugała kilka razy i chyba się nie spodziewała takiej odpowiedzi ode mnie. A jednak. Zrobię wszytko, aby ją wkurzyć. Upiłem łyka piwa i spojrzałem na Jane, uśmiechając się cwanie, gdy ta miała wyraz twarzy pełen gniewu. Spojrzała w moje oczy tak, jakby spoglądała w największego wroga.

— To świetnie. — powiedziała podekscytowana blondynka — Proponuję bilard, co ty na to? — zapytała.

Zacisnąłem pięści, wciągając momentalnie więcej powietrza do płuc. Coś we mnie wstąpiło; to było pomieszane z bólem i złością, wszystko naraz, gdy zobaczyłem, jak Jane chwyciła za koszulkę Jack'a i na moich oczach przyssała się do jego ust, od razu zaczynając zachłannie całować go. Coś mną ruszyło w środku. Miałem ochotę rozwalić wszystkich dookoła, nie miałem ochoty na nikogo patrzeć w tej chwili, a jak debil patrzę na całującą się Jane z Jack'iem, tym skurwielem. Co za suka. Co za suka z Jane.

Wyrzuciłem piwo za altankę i wplątałem dłoń w blond włosy, gwałtownie pociągając w swoją stronę Ashley. Zaskoczona prawie jęknęła w moje usta, nie odwzajemniając na początku pocałunku, jednak po krótkiej chwili zaczęła mnie całować, wplatając palce w moje czarne włosy. Zachłannie ją pożeram, obejmując wokół i przyciskając do swojego ciała bliżej. Nie minęło dziesięć sekund, a do naszego żarliwego pocałunku dołączyliśmy języki. Nie chciałem jej całować, chciałem ją całować. Coś we mnie wstąpiło, chęć zemsty i odpłacenia się. Niech patrzy. Niech ta suka patrzy na to, jak całuję kogoś, o kogo jest zazdrosna.

Marszczę delikatnie brwi, gdy pocałunki są... inne. Przed chwilą były inne i teraz są inne. 

O nie.

O nie.

O nie, nie, nie, nie, nie.

Gwałtownie oddalam się od Ashley, a raczej Jack'a.

Kurwa mać.

Jane 

Moje oczy, a raczej Williama oczy szeroko się otwierają, widząc przed sobą Ashley. Oddycham głośno, nie mogąc uwierzyć w to, że się przemieniliśmy wśród wszystkich wokół. Blondynka patrzy na mnie pytająco, oblizując delikatnie dolną wargę, którą całowałam. Ja całowałam Ashley, nie, to William całował Ashley. On ją, kurwa mać, całował. Odwracam głowę w bok, spotykając się ze swoim brązowym, spanikowanym spojrzeniem. Patrzy prosto na mnie, oddychając nierównomiernie. Jest przerażony jak ja, jednak w tym kryje się gniew, złość. On ją całował. 

Nie odpowiadam, nawet nie patrzę na tę sukę obok, a wychodzę z altanki, lecz William też prędko ją opuszcza. Jak obrażone dzieci idziemy w inne strony, nie zamieniając jakiegokolwiek słowa ze sobą, nawet na siebie nie patrząc. 

Zacisnęłam pięści, idąc przed siebie. Mam ochotę coś rozwalić, wpaść w szał, na dodatek jestem znowu w jego ciele, kurwa mać, dlaczego? Złość jest jeszcze gorsza, czuję ją jeszcze bardziej, kurwa mać, dlaczego? Jego serce obija się o klatkę piersiową, czuję to, doskonale czuję uczucie, które przeszywa jego ciało. To boli, to cholernie boli, kurwa mać, dlaczego?

Zatrzymuję się po jakimś czasie obok jeziora, które mieni się przez księżyc na czystym niebie bez gwiazd. Nerwowo szukam papierosów po jego kieszeniach, aż w końcu czuję je w kieszonce koszuli. Marlboro czerwone, oboje takie palimy. Wyjmuję fajkę wraz ze znajdującą się w środku zapalniczką i odpalam, zaciągając się mocno dymem. Obrzydliwy nałóg, jednak taki smaczny. Palę jak oszalała papierosa, zaciągam się co parę sekund dymem, nerwowo chodząc wokół. Mam ochotę wykrzyczeć, jak bardzo go nienawidzę, jak bardzo nienawidzę Williama.

— Nienawidzę cię, fujaro! — wydarłam się.

On ją całował, on ją pożerał na moich oczach. To zemsta? To właśnie tym lubi mnie drażnić? Robiąc takie rzeczy z tą kurwą na moich oczach? To o to chodzi? Chce wzbudzić we mnie zazdrość? Bardzo dobrze mu to idzie.

— Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cie! — wykrzyczałam, prawie tupiąc nogą jak dziecko.

Chciałam wyjąć kolejnego papierosa po skończeniu pierwszego, jednak drżenie rąk mi nie pozwoliło. Jęknęłam bezsilnie i upadłam na kolana, chowając twarz w jego męskie dłonie, które potrafią sprawić uczucie, którego nigdy nie doświadczałam. Siadam na trawie i opieram przedramiona o kolana, chowając w nie głowę. Pierwszy raz czuję to, co teraz czuję. Nigdy w życiu nie przeżywałam tego, to okropne. Dlaczego... dlaczego on ją całował..? Dlaczego się ogóle tym tak mocno przejmuję..? 

Czy ja darzę czymś Williama..? 

Tak, darzę go. 

— Nienawidzę cię... — wyszeptałam załamującym się tonem.

~~

William

  Wszedłem do altanki. Chyba po półtorej godziny tutaj z powrotem jestem. Nikogo nie ma, każdy się zmył, a puszki piwa i wódka została na miejscu. Nie ruszyło mnie to, że Jane też tu jest. Siedzi i nie odzywa się, nawet na mnie nie patrzy. Szturchając nogą puste butelki, zasiadam na przeciwko niej, na przeciwko siebie. Między nami panuje cisza, ale w końcu nasze spojrzenia krzyżują się ze sobą.

Zamieniliśmy się ciałami, dlaczego? Dlaczego znowu się zamieniliśmy? Jakim cudem, jak to możliwe? Na dodatek czuję każde jej emocje, odczuwam to doskonale. Złość, smutek, cierpienie i żal. Czuję to i nie mam pojęcia skąd to się bierze. Patrzymy w swoje oczy, nie mówiąc nic, to dziwne, ta atmosfera robi się dziwna. Znowu między nami jest dziwnie. 

— Will? 

— Jane?

— Schlejmy się.

— Okej.

— Okej.

~~.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro