Rozdział 13
Zmrużyłam oczy, poruszając się leniwie na łóżku. Do moich uszu docierał jakiś dźwięk, ale nie umiałam go rozpoznać, chyba jeszcze spałam. Był to głos, był to na pewno damski głos. Przekręciłam się ponownie, czując coś ciężkiego na brzuchu, coś pokrywa moje ciało, jakaś ręka. Coś na dodatek było blisko mnie, zbyt blisko mnie, czułam spokojny oddech przy szyi, a także czyjeś ciało napierało na moje. Otworzyłam oczy, mrugając kilka razy. Spojrzałam w bok, dostrzegając śpiącego Williama, który był wtulony we mnie, przytulał mnie, William mnie przytulał, o mój boże, o mój boże, my spaliśmy razem.
— Jane?
Drgnęłam całym ciałem i spojrzałam gwałtownie w stronę drzwi, czując przyspieszające tempo. Bez wahania szarpnęłam Williamem i odsunęłam go od siebie, zalewając się rumieńcem. O mój boże. O mój boże. O kurwa mać. Wstałam z łóżka,naciągając prędko koszulkę na brzuch, którego dotykał mi Will, bo chciałam tego, chciałam, żeby William mnie dotykał.
Przełknęłam ślinę i przestraszona, zestresowana i zalana wstydem, spojrzałam w oczy mojej mamy.
— Co... Co tu się wyprawia? — zapytała rozkojarzona, spoglądając na mnie, to na śpiącą królewnę w łóżku.
— Ja... — wykrztusiłam z siebie, czując supeł w gardle.
— I dlaczego nie jesteś w szkole? — zapytała, spoglądając przelotnie na zegarek na nadgarstku.
— B-Bo ja zaspałam, a Will... — spojrzałam w jego stronę, to powróciłam wzrokiem na zielone tęczówki — Ja...
— Rozumiem. — rzuciła, unosząc delikatnie kąciki ust.
— Mamo, my nic... — uniosłam się, czując przyspieszające serce, jednak mi przerwała.
— Masz szczęście, że ja tu weszłam przed ojcem. — uśmiechnęła się.
— Nic nie robiliśmy! Tylko... spaliśmy.
— Wiem. — rzuciła — Razem w łóżku, blisko siebie. Zbyt blisko siebie. — dodała rozbawiona.
— Ma...
— Nie chcę wiedzieć co tu się działo podczas naszej nieobecności, ale... — pokiwała głową, będąc cały czas rozbawiona — Ciekawe, naprawdę. — powiedziała.
— Mamo, my naprawdę nic nie robiliśmy! — broniłam się, robiąc krok w jej stronę.
— Ufam ci, dlatego ci wierzę. — uśmiechnęła się — Obudź tą księżniczkę, zanim ojciec tu przyjdzie. — spojrzała przelotnie na śpiącego Williama.
Zagryzłam wewnętrzną część policzka, spoglądając w jego stronę. Usłyszałam zamykanie moich drzwi, a po kilku sekundach Will zaczął się poruszać na łóżku. Gniew z każdą chwilą zaczął rosnąć w moim ciele, zacisnęłam usta i ręce w pięści, biorąc głębszy wdech. Co za wstyd. Co za wstyd. Co za, kurwa mać, wstyd. Ponownie się poruszył na łóżku i przeciągnął się, pocierając oczy rękoma. Otworzył je w końcu, rozglądając się dookoła i gdy tylko spotkaliśmy się wzrokiem, uśmiechnął się. Bezczelnie się uśmiechnął.
— No hej. — mruknął szarmancko.
Warknęłam jego imię, prędko wskakując na łóżko. W mgnieniu oka siedziałam na nim okrakiem i biłam piąstkami po ramionach oraz klatce piersiowej, a on się śmiał, śmiał się, śmiał się ze mnie, śmiał się, usiłując chwycić za moje dłonie. Czułam wstyd i upokorzenie przed własną matką, która zastała mnie w pokoju, w łóżku wraz z Wiliamem. W pozycji, w której nie powinna nas zastać, ale w pozycji, której nie zmieniłabym.
Tak, nie zmieniłabym jej.
— Co ty wyprawiasz, Jane?! — zaśmiał się, próbując cały czas się bronić.
— Moja mama tu była, nakryła nas! — walnęłam ostatni raz pięścią w jego klatkę piersiową i spojrzałam gniewnie w błękitne oczy — Will, ona nas... my... Ona nas zobaczyła, jak... jak my... spaliśmy... — nie umiałam się wysłowić.
— I co? — prychnął — I tyle? Pozdrowiłaś ją chociaż ode mnie?
— Ty idioto, ona widziała nas razem w łóżku, śpiących i... przytulających się! — walnęłam w jego bark, na co jęknął cicho rozbawiony.
— Możemy to powtórzyć?
— Ty... — zagryzłam dolną wargę i jęknęłam pod koniec, nie mając już sił — Boże... — westchnęłam i opadłam klatką piersiową na jego, chowając głowę w zagłębieniu szyi Williama.
Nie wiem czemu, tak po prostu.
— Dzięki, że porównujesz mnie do Boga. Szkoda tylko, że nie stworzyłem żadnego drzewa. — powiedział rozbawiony i położył dłonie na moich plecach.
Bardzo dokładnie poczułam przebiegający mnie dreszcz, gdy tylko jego ręce znalazły się na moim ciele. Dlaczego tak na niego reaguję? Nie wiem. Dlaczego nie mam zamiaru się sprzeciwić? Nie wiem. Dlaczego podoba mi się jego dotyk? Nie wiem, kurwa mać, nie wiem.
— Idź już do siebie. — burknęłam.
— To zejdziesz? — zapytał, gładząc wolnym ruchem moje plecy.
— Nie chcę mi się. — wymamrotałam, przymykając oczy.
— To nie pójdę. — odparł.
— Okej.
— Okej.
Zapadła cisza, a ja nie miałam zamiaru jej przerywać na cokolwiek. Mam okres, jestem zmęczona i śpiąca, na dodatek potrzebuję czyjegoś ciepła, czyjejś bliskości i odpowiedni jest William, tak, on jest odpowiedni, on jest ideałem. Ponownie zatracam się w jego objęciach, czując kojący dotyk, który mnie uspokaja, który jest najpiękniejszy ze wszystkich, jakie mogłam doznać. Nie otwieram oczu, a miarowo i spokojnie oddycham, unosząc ręce w górze. Owijam je wokół jego ramion, pozwalając sobie cały czas na pozycję, w której się znajdujemy. Nie zwracam nawet uwagi na to, że w każdej chwili może do mojego pokoju wejść mama albo tata, nie zwracam na to uwagi.
Czuję się... miło. Miło przy Williamie i bardzo fajnie, inaczej niż zawsze. Podoba mi się to i podoba mi się jego dotyk, jest przyjemny i łagodny, taki delikatny i kojący. Przymykam ponownie oczy, czując tylko i wyłącznie błogi stan, uspokojenie w ramionach Williama. Jego ręce gładzą moje plecy, to jedną przenosi na głowę i głaszcze mnie. Chcę znowu zapaść w sen.
— Jane, słysza...
Gwałtownie się uniosłam. O mój boże. O mój boże. O mój boże. O mój boże. Tylko nie on, tylko nie on, tylko nie ten głos, tylko nie to, tylko nie on. Odwracam głowę do tyłu, przestraszona spoglądając prosto w oczy mężczyzny, po którym odziedziczyłam takie same. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dłonie Williama spoczęły na moich biodrach, nawet ich nie zabierając.
— Co do kurwy?!
— Tato... — prędko zeszłam z Oliversa, czując przyspieszające serce.
Kurwa mać, mam przejebane, kurwa mać.
— Kpicie sobie ze mnie czy jaki chuj?! — krzyknął zdenerwowany.
O mój boże.
— Marnie, czy ty to widziałaś?! — odwrócił się w stronę korytarza.
Spuściłam głowę w dół, nawet nic nie mówiąc. Nie jestem w stanie już nic powiedzieć, się wytłumaczyć, nic. Czuję się jak skazaniec, któremu już nie da się pomóc w żaden sposób. Idę właśnie na szubienice przez własną głupotę i bezmyślność. Jak mogłam do tego doprowadzić? Jak mogłam pozwolić, aby ktokolwiek nas nakrył? Mogłam Williama na początku wygonić z domu, zamiast dać zasnąć w moim łóżku razem ze mną. Nie mam nic do powiedzenia, nic, czuję się okropnie, czuję wyrzuty sumienia, których nie powinnam czuć, na pewno nie ja, bo czemu ja?
Czuję dotyk na ramieniu, ale odtrącam go od razu, odsuwać się lekko w bok. Czułam doskonale, że to jego dotyk, ale teraz w żaden sposób nie pomaga. Will stoi obok mnie, poprawiając swoją rozciągniętą, czarną koszulkę i zachowując przy tym pełną powagę. Ja nie jestem w stanie spojrzeć w oczy mojemu ojcu, a już zwłaszcza w błękitne tęczówki.
— Co? — usłyszałam mamę — Oni? Co ty od nich chcesz, zostaw ich w spokoju, Alan. — mruknęła rozbawiona.
— Zostaw ich w spokoju?! — nie dowierzał — Czy ty widziałaś przed chwilą to, co się tutaj działo?! — był zły, był bardzo zły, był wkurwiony.
— To naprawdę nie tak, jak myślisz. — odezwał się Wiliam opanowanym tonem.
— Zamknij się i łapy precz od mojej córki, synu, bo nie ręczę za siebie. — warknął.
O mój boże.
— Nic nie robiliśmy. — odparł.
— Co się dzieję? — zapytała rozkojarzona mama.
— No, właśnie... — usłyszałam kroki. Ciężkie kroki, coraz głośniejsze i bliższe.
O mój boże.
— Co się dzieję? — zapytał tata, obniżając swoją tonację w ostrzegawczy sposób. Doskonale widziałam to, jak stanął kilka centymetrów od Williama.
O kurwa mać.
— Nic się nie dzieję. — powiedział William, zupełnie nie robiąc sobie nic z sytuacji.
— Obmacujesz mi córkę i pieprzysz, że nic się nie dzieję?
— Tato! — krzyknęłam, przymykając oczy.
— Nie obmacywałem pańskiej córki.
— Lepiej już stąd wyjdź, Will, a ty, Jane, zapraszam na rozmowę. — rzucił poważniejszym tonem, kierując się do wyjścia.
Usłyszałam głośne trzaskanie drzwi. Zniknął i on, i mama. Zostałam sama z Williamem. Jęknęłam cicho pod nosem i wolnym krokiem podeszłam przed biurko, zasiadając na krześle. Schowałam twarz w dłonie i powstrzymywałam płacz, gdyż chciałam wpaść w bezradny i żałosny szloch. Dlaczego ja chcę ryczeć? Dlaczego dopuściłam do takiej sytuacji?
— Przepraszam. — odezwał się z wyrzutem sumienia, kładąc rękę na moim ramieniu.
— Lepiej naprawdę już idź stąd... — wydusiłam z siebie, pociągając przy tym nosem.
— Jak będzie źle, zadzwoń albo napisz do mnie. — powiedział, pocierając moje plecy w kojący sposób.
Tak bardzo podoba mi się jego dotyk.
— Idź stąd, nie chcę, żebyś i ty miał problem... — wymamrotałam zirytowana, wstając z krzesła.
— Nie lubi mnie i tak. — prychnął.
— Nie powinni nas nakryć... jeśli w ogóle to ma jakieś znaczenie. — skierowałam się do wyjścia z pokoju.
— Powtórzymy to? — zapytał, otwierając mi drzwi.
— Wal się. — burknęłam — Idź sobie, a mi daj w spokoju umierać.
— Mogę umrzeć z tobą?
Zagryzłam wewnętrzną część policzka, czując zalewający mnie rumieniec, jak i miliony motylków podbrzusze. Momentalnie moje serce przyspieszyło wraz ze skokiem temperatury, a to tylko przez słowa Williama. To tylko przez jego słowa.
— Jane! — usłyszałam krzyk ojca dochodzący z biura.
— Zadzwoń do mnie później. — rzucił, wychodząc z domu, zanim mogłam cokolwiek powiedzieć.
Wzięłam głęboki wdech i skierowałam się do gabinetu, gdzie zastałam tatę i mamę. Ojciec wyczekujący na moje przybycie stał w napiętej postawie przed oknem, krzyżując dłonie pod klatką piersiową, a mama spokojnym ruchem kręciła się na krześle, uśmiechając się pod nosem. Co jest takiego śmiesznego, co?
— Co? — odezwałam się, zasiadając na skórzanej sofie.
— Co to miało być? — odwrócił się w moją stronę, przybierając poważniejszej i zdenerwowanej postawy.
— Nic. — wzruszyłam ramionami — Naprawdę nic nie robiliśmy.
— Jane, leżałaś na nim! Trzymał cię za tyłek i twierdzisz, że nic?! — nie dowierzał. Moja mama ponownie prychnęła cicho pod nosem.
— Nie trzymał mnie tam, a miał ręce na biodrach!
— Nieważne! — krzyknął — William? William, z którym tak się nienawidzisz? Z którym tak się kłócisz? Jaja sobie robicie ze mnie, czy co?!
— Nic nie robimy, boże! Dlaczego to cię w ogóle obchodzi, z kim ja... Co i z kim robię?! — krzyknęłam.
Wydał z siebie prychnięcie pełne kpiny i oburzenia.
— Słyszysz się? — zapytał, spoglądając na mnie — Jestem twoim ojcem, gospodarzem tego domu i to mój obowiązek wiedzieć, co robi moja córka i z kim robi cokolwiek!
— Ale nie masz prawa mi zabraniać niczego! Mamo, powiedz coś!
— Co? — uśmiechnęła się — Tatusiu, córciu, nie kłóćcie się.
Oboje prychnęliśmy w tym samym czasie.
William
Byłem w połowie drogi do domu, właśnie omijałem miejsce, gdzie pierwszy raz ją pocałowałem, gdy nagle poczułem ciężkość w ciele, obraz zaczął robić się coraz bardziej ciemniejszy. Stanąłem w miejscu, czując przypływający stres oraz strach. Kurwa mać, co się dzieję? Teraz? Kurwa mać, teraz? Teraz musimy się zamieniać? Do cholery jasnej, czy to coś robi sobie z nas żarty?
Wziąłem głęboki wdech, mrugając kilka razy. Przed sobą miałem jej mamę, a tuż obok niej stał jej ojciec. Rozejrzałem się dookoła spanikowany, chcąc zachować jak największy spokój, jednak było ciężko, było bardzo ciężko. Znowu się przemieniliśmy, co się dzieje?
Przymknąłem zirytowany oczy, wciągając więcej powietrza do płuc, gdy bardzo dokładnie poczułem to, jak spływa ze mnie coś.
Kurwa mać.
— Nie życzę sobie tego, aby w taki sposób ciebie William dotykał! — usłyszałem wkurzony ton Alana.
— Dobrze. — wykrztusiłem z siebie.
— Dobrze? — spojrzał na mnie, unosząc brwi w górę — Woah, a taka waleczna przed chwilą byłaś. — mruknął.
— T-To znaczy... Będę robić to, co mi się podoba! — rzuciłem.
Kurwa mać.
— Ależ oczywiście. — przybrał luźniejszej postawy — Jak tylko ukończysz dwadzieścia jeden lat, znajdziesz pracę, dom, będziesz opłacać rachunki i będziesz mieć własne dziecko!
— Alan! — skarciła go pani Marnie — Uspokój się już, co?
— I wszystko zrobię z Williamem!
Co ja wygaduję?
Oboje na mnie spojrzeli tak, jakby się właśnie przesłyszeli. W tym jej matka, która na początku wydawała się być rozbawiona tym wszystkim, lecz teraz się zdziwiła. Nie mam pojęcia czemu to powiedziałem. Nie mam pojęcia czemu to ze mnie wyszło, akurat to. Dlaczego? W sumie... fajnie, chciałbym.
Bardzo bym chciał.
— Ale na pewno nie będziecie się dotykać w taki sposób, w jaki się dotykaliście niedawno! — krzyknął złym tonem.
— Będę robić to, co mi się podoba i nie będziesz mi życia układał! — rzuciłem.
— Jane, dziecko, co się z tobą dzieje?! Własnego dziecka nie poznaję! — powiedział zszokowany — Czy naprawdę zmuszasz mnie do tego, aby cię karać? Naprawdę, Jane, naprawdę?
— Nie będę dłużej z wami rozmawiać. — wstałem na wyprostowane nogi, dostrzegając jeszcze zdziwione spojrzenie jej matki.
— Jeszcze nie skończyłem! — warknął.
— Ale ja skończyłem.
Oboje spojrzeli na mnie, jakby się przesłyszeli. Kurwa mać, trzymaj język za zębami, debilu jebany.
— T-To znaczy ja już skończyłam... — poprawiłem się.
— Jeszcze raz was zobaczę... w takiej sytuacji, to nie ręczę za siebie, Jane! — warknął.
Nie odpowiedziałem, wolałem już nic nie mówić. Prędko skierowałem się do jej pokoju, jeszcze czując... Ależ to okropne uczucie, czuć coś mokrego w bokserkach, to znaczy majtkach, na dodatek spływającego z wnętrza cipki. Na całe szczęście brzuch nie boli, no chyba że jedzenie. Tak, jeść, jedzenie, mam ochotę wpierdalać, znowu.
Otworzyłem drzwi do jej pokoju i prędko chwyciłem za jej komórkę, wykręcając numer do siebie samego. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci, czwarty... nic. Nie odbiera, cholera jasna, dlaczego ona nie odbiera? Co się dzieje? Ponownie klikam w zieloną słuchawkę w przy swojej nazwie i przystawiam telefon do ucha, zaczynając się denerwować i stresować.
— Odbierz, idiotko, odbierz... — wymamrotałem pod nosem, prawie trzęsąc się z nerwów.
— Przepraszamy, abonent jest tymczasowo niedostępny.
Jane
Uśmiechnęłam się, spoglądając na wygaszający ekran jego komórki. Schowałam urządzenie do kieszeni spodni i rozciągnęłam się w miejscu, zaciągając się mocno tlenem. Niech siedzi z moimi rodzicami. Niech trudzi się z okresem. Niech marudzi i cierpi. Mam ochotę zrobić coś, na co nigdy nie mogłam sobie pozwolić. Teraz mam okazję; bez żadnych problemów, bez żadnych sprzeciwów ani bez żadnych skutków ubocznych.
Idę się najebać.
~~.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro