Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9

Oparłam się o szybę i wyjrzałam na zewnątrz. Drzewa migały mi przed oczami, a ja tępo je obserwowałam.

Kiedy w miarę się ogarnęłam, postanowiłam pojechać do budynku, gdzie mieściła się pierogarnia i rozejrzeć. Williama zamierzałam kategorycznie wyrzucić za drzwi i zostawić w Rybniku, ale tak długo jęczał mi nad uchem, aż w końcu zgodziłam się na jego towarzystwo.

Nie chciałam go ze sobą zabierać w kilku różnych względów.

Jednym z nich była luka czasowa z wczorajszej nocy i nikłe prawdopodobieństwo, że moja kanapa stała się świadkiem czegoś nieodpowiedniego dla nieletnich.

— Żyjesz? Coś długo milczysz — spytał William z przedniego siedzenia. Ja, usiłując pozostać jak najdalej od niego, usiadłam z tyłu, za siedzeniem pasażera.

— Milczałam całą drogę i większość naszej znajomości — zauważyłam. — Nigdy ci to nie przeszkadzało.

— Słuchaj, jeśli chodzi o wczorajszą noc, to przepraszam...

— Nie musisz — przerwałam mu. — I tak nie wiesz, czy w ogóle jest za co.

— Słuszna uwaga — przyznał. — Ale nadal...

— Nie. — Jeżeli doszło do czegokolwiek, mogłam winić tylko siebie.

Nie jego.

To ja straciłam kontrolę.

Nie on.

— Okej — porzucił temat i przerzucił się na jeszcze gorszy. — Jeżeli już mówimy o wczorajszej nocy...

— Jeżeli zamierzasz mówić o moim epizodzie, to daj sobie spokój — przerwałam mu jeszcze raz. — Nic ci nie powiem.

— Epizodzie? — podchwycił. — Czyli zdarzyło ci się to wcześniej.

Przeklęłam się w myślach.

— Tak, ale nie chcę o tym rozmawiać — powiedziałam. — To nie takie proste.

— Rozumiem — powiedział. — Ale gdybyś chciała porozmawiać, jestem tu, okej?

Nie odpowiedziałam mu. W samochodzie rozległ się mój dzwonek telefonu. Spojrzałam na ekran.

— Kto to? — spytał William, a ja odebrałam, nie kłopocząc się jego zdaniem.

— Hej, Mark — powiedziałam. — Co tam?

— Sala jest wolna przez jakieś dwie godziny. Przyjdziesz?

Sorry, jestem poza miastem — odparłam. — Ale zdecydowanie skorzystam następnym razem.

— Och, szkoda. A gdzie jedziesz?

— Do Duskwood. Szukam mojego przyjaciela, którego zostawiłam w kopalni — dodałam. — W końcu trafiłam na trop.

— To dobrze. Mam nadzieję, że uda ci się go znaleźć — powiedział, a jego głos zabrzmiał szczerze.

Zrobiło mi się ciepło na pozostałościach serca. Miło było mieć jedną osobę, która naprawdę cię wspierała.

— Dzięki — odparłam, starając się, by zabrzmieć szczerze.

— W ogóle, trochę poza tematem — rzucił, a ja nawet ucieszyłam się, że rozmowa nie kręciła się już wokół Duskwood. — Widziałaś nowy post na Facebooku Szkoły Baletowej z Katowic?

— Nie? Dlaczego miałabym? — zdziwiłam się.

— Wyświetlił się wszystkim, którzy obserwują nasz teatr.

— Nie obserwuję teatru — poinformowałam go.

— No tak — zaśmiał się. — Tak czy siak, można się starać o stypendium. Czesne opłacone z góry, załatwione mieszkanie na cały czas nauki, i tak dalej.

— Stypendium? — zdziwiłam się. — Co to za szkoła?

Przez chwilę milczał.

Arabesque — powiedział w końcu. — To dobra szkoła. Gdybyś się dostała...

— Mogłabym się wybić. Dostać do jakiegoś zespołu — zrozumiałam od razu.

— Może nawet zostać primabaleriną — dodał.

— Jaki są warunki?

— Musisz zdać egzaminy wstępne, żeby dostać się do szkoły — powiedział. To nie było dla mnie problemem.

— A haczyk? — Zawsze był haczyk.

— Stypendium dostanie tylko jedna osoba — powiedział. — Organizują konkurs na autorski układ baletowy. Udział wezmą tancerze z całego kraju.

Każde jego słowo przerażało mnie bardziej. Duża konkurencja. Wysoki poziom.

Ale musiałam przyznać, że to byłaby dla mnie szansa, by w końcu rzucić tą gówno-pracę w korpo i rozwinąć się w kierunku, który naprawdę mnie interesował.

— Dzięki, że mi o tym powiedziałeś — rzuciłam, chyba przerywając mu wypowiedź. — Doczytam szczegóły i odezwę się do ciebie, okej?

— Tak, jasne — odparł. — Zasłużyłaś na to, Ella — dodał, zanim się rozłączyłam.

Zasłużyłam?

Od roku nie czułam, jakbym zasłużyła na cokolwiek. Bo prawda była taka, że nie zasługiwałam na nic, odkąd pozwoliłam mu zniknąć w czeluściach kopalni. W chwili, w której tamten tunel go połknął, straciłam wszystko.

I nie zasłużyłam, by odzyskać cokolwiek z tego, co miałam.

— O co chodziło? — spytał William. Rozmowa z Markiem poprawiła mi humor na tyle, że postanowiłam mu odpowiedzieć.

— Szkoła Baletowa Arabesque w Katowicach organizuje ogólnopolski konkurs. Zwycięzca dostanie pełne stypendium, opłacone mieszkanie i tak dalej.

— Chcesz spróbować?

— Myślę, że tak. To byłaby dla mnie duża szansa — odparłam. — Ale nie jestem pewna...

— Linda, jestem całkowicie pewien, że twój przyjaciel chciałby, żebyś spróbowała — powiedział. — Na pewno uważa, że na to zasługujesz.

— Tak myślisz?

— Ja to wiem. — Mrugnął do mnie i skupił się na drodze.

Wyjrzałam przed okno. Właśnie minęliśmy tabliczkę witającą nas w Duskwood. Już za chwilę mieliśmy być na miejscu.

William zaparkował pod budynkiem, w którym teraz mieścił się lokalny sklep spożywczy. Na pierwszy rzut oka nie było tu nic szczególnego, ot, zwykły sklep w zwykłym małym miasteczku.

Ale ani miasteczko, ani sklep nie były normalne.

Wysiadłam i razem z Williamem zbliżyliśmy się do sklepu.

— Jesteście dziennikarzami?

Z naszej lewej rozległ się zachrypnięty głos. Spojrzałam w tamta stronę. Na ławeczce, pod sklepem, siedział zasuszony staruszek w kraciastym kaszkiecie na przerzedzonych, siwych resztkach włosów.

— Em... nie? — zaprzeczyłam niepewnie, nie wiedząc, jaka odpowiedź chciał usłyszeć staruszek.

— Nie kłam, śmierdzisz dziennikarstwem z kilometra.

Wzruszyłam ramionami.

— Stare nawyki.

— Jesteście tu przez te zgony? — Staruszek wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę.

Pokiwałam głową.

— Powinniście pogadać z Eleną — powiedział trochę niewyraźnie, zapalając papierosa. Głęboko zaciągnął się dymem i zakaszlał gardłowo.

— Eleną? — upewniłam się. Dotarł do mnie dym papierosowy i nikotyna zakłuła mnie w nozdrza.

— Ano. Nadal pracuje w tym sklepie. — Zakaszlał jeszcze raz, a ja miałam wrażenie, że zaraz wypluje płuca na moje buty. — Nigdy stad nie wyjechała.

— Cóż... dziękujemy za informacje. — Oddaliłam się najszybciej, nie chcąc dłużej wdychać jego papierosa.

William przepuścił mnie w drzwiach i weszliśmy do sklepu. Od razu skierowałam się w stronę lady, po drodze odkopując w bok zwiędniętą marchewkę.

— Dzień dobry, chcę porozmawiać z Eleną — zwróciłam się do kobiety za ladą.

— Nie ma jej — wycharczała. Tłuste strąki czarnych włosów opadły jej na nalaną twarz.

— A kiedy będzie z powrotem?

— To zależy, kto pyta. — Z zaplecza wyszła kobieta w moim wieku, może minimalnie starsza. Długie, czarne włosy miała zaplecione w luźny warkocz opadający na plecy, zielone oczy wyglądały spod długich rzęs. — Kim jesteście?

— Nazywam się Linda. — Wyciągnęłam do niej rękę, ale ona zaplotła szczupłe ramiona pod biustem i nie uścisnęła mojej dłoni.

Speszona, splotłam dłonie za plecami.

— Podobno pracowałaś w pierogarni, która była tu wcześniej.

— To prawda — potwierdziła. — Myślałam, że ta sprawa już ucichła.

— Tak — przyznałam. — Jestem tu, można powiedzieć, prywatnie.

— Hm — mruknęła i bez słowa wróciła na zaplecze. Nie byłam pewna, czy odbierać to jako „chodźcie za mną" czy „spierdalajcie". Obejrzałam się na Williama, ale on tylko wzruszył ramionami. — Idziecie czy nie? — krzyknęła za nami.

Dogoniłam ją szybkim krokiem.

— Musisz wiedzieć, że nie pomagam za darmo — powiedziała, siadając na rozklekotanym krześle na zapleczu. Mały pokoik był zapchany pudłami. Nie było w nim więcej krzeseł, więc razem z Williamem musieliśmy stać. — To będzie cię kosztować.

— Ile chcesz? — spytałam.

Zaśmiała się drwiąco.

— Nie chcę pieniędzy. Zawrzemy umowę — wyjaśniła. — Ja pomogę ci teraz, a ty będziesz mi wisieć przysługę.

— Dowolną?

— Dowolną. Bez ograniczeń czasowych — dodała. — Mamy deal?

Moim zdaniem lekkie Lucyfer vibe, ale jak dają to nie narzekasz.

— Okej — powiedziałam niepewnie.

— Więc. — Elena rozparła się na krześle. — Co chcesz wiedzieć?

— Czy w dwa tysiące piętnastym pojawił się tu może jakiś szesnastolatek? — spytałam, mając w pamięci rozmowę z jego mamą. — Czarnowłosy, niebieskie oczy?

Pokiwała zamyślona głową.

— Był jeden. Przez pewien czas byliśmy razem — powiedziała.

— Razem? — zdziwiłam się.

— Aha — potwierdziła. Po chwili jej wzrok stężał. — Jeżeli policja cię o nas spyta, wyprę się wszystkiego.

— Okej. — Podniosłam ręce obronnym gestem.

Pokiwała głową z uznaniem.

— Przez pewien czas pracował dla nas — powiedziała. — Dawaliśmy mu imię i nazwisko, a jego zadaniem było sprowadzenie tej osoby tutaj. Nasz kucharz zdejmował cel z planszy, jeśli rozumiesz o czym mówię.

Pokiwałam głową. Ofierze serwowane były pierogi ruskie i nie dożywała następnego dnia.

— Ale, jeśli mam być szczera, ten koleś był dupkiem — wypluła.

— Co przez to rozumiesz?

— Po pewnym czasie dotarła do niego policja. Pomogliśmy mu zniknąć i miał przez pewien czas radzić sobie sam.

To musiały być te cztery lata, gdy uciekał.

— Przyznam, że był trochę głupi, bo całkowicie poleciał na to cudeńko. — Przejechała rękami po swoim ciele. — Był beznadziejnie zakochany — zaśmiała się. — Po czterech latach wsypał nas i zniknął z radaru. Gdybym dostała go w ręce pożałowałby, że w ogóle postawił tutaj stopę — warknęła. Nie mogłam się jednak pozbyć wrażenia, że kobieta gra, a w jej oczach błyszczy... smutek? Tęsknota?

Coś więcej?

— Okej, zachowajmy spokój — poprosiłam. Byłam nieco skołowana. — Skąd wiesz, że to on was wsypał?

Prychnęła.

— A kto inny? Tylko on pasuje do okna czasowego.

— Kiedy dokładnie to było?

— Wtedy, kiedy musieliśmy zamknąć biznes — powiedziała. — To było dobre miejsce. Idealna przykrywka.

Mówiła dalej z rozrzewnieniem, a ja zamarzłam w środku. Jeżeli porozmawiał z policją po wydarzeniach w kopalni, to oznacza...

Przeżył.

— Ja... dziękuję ci — powiedziałam. William spojrzał na mnie dziwnie. Ty NIGDY nie dziękujesz mówiły jego oczy.

Elena kiwnęła głową. Weszłam na zewnątrz. Nie docierały do mnie żadne bodźce.

Oparłam się o samochód Williama. W mojej głowie tłukła się tylko jedna myśl.

Przeżył.

— Linda? Wszystko okej?

Spojrzałam na Williama ze łzami w oczach.

— On przeżył! — powiedziałam radośnie. — Przeżył kopalnię!

Poczułam się lżejsza. William po sekundzie załapał, o czym mówiłam i jego oczy rozjaśniło szczęście.

— To wspaniale! — Chwycił mnie w talii i okręcił dookoła. Pisnęłam, zaskoczona gwałtownym ruchem. — Przepraszam, Linda. Nie chciałem cię przestraszyć...

Uciszyłam go i mocno przytuliłam. Miał szczęście, że miałam dobry humor.

Przeżył.

Rozpierało mnie szczęście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro