8
Czułam, jak ciepła woda spływa po moim ciele, a cały ból znika razem z kolejnymi falami opływającymi moje ciało. Nie ma poczucia winy, nie ma rozpaczy, nie ma dziury w sercu, tylko ja i opływająca moje nagie ciało woda.
Zamrugałam i obudziłam się z dziwnego stanu błogości. Spodziewałam się, że będę na kanapie, ale nie. Rzeczywiście stałam pod prysznicem. Nie śniłam.
Wyszłam z kabiny i owinęłam ręcznikiem. Na zegarze na ścianie właśnie wybiła dziewiąta. Wyjrzałam na zewnątrz. Pod drzwiami stała obca mi para butów, w pokoju widziałam czyjeś ubrania rzucone na ziemię.
Co do...
Wyszłam z łazienki owinięta ręcznikiem i na palcach skierowałam się do pokoju. Woda kapała z moich mokrych włosów na podłogę. Ostrożnie zajrzałam do środka.
— Do jasnej cholery! — krzyknęłam zaskoczona i obudziłam Williama, który spał na kanapie przykryty moją kołdrą. — Co ty tu, kurwa, robisz?
Zamrugał zaskoczony i spojrzał na mnie.
— Ella?
— Linda — poprawiłam go chmurnie. — Skąd ty się tu wziąłeś?
— Nie wiem. — Pocierając skronie, usiadł, a kołdra zsunęła się z jego klatki piersiowej.
— Zasłoń się! — krzyknęłam, podnosząc ręce do oczu, gdy kołdra opadła o wiele za daleko.
Nie miałam ochoty oglądać teraz jego wyrzeźbionego torsu ani niczego co było poniżej.
— I vice versa! — odparł i podciągnął kołdrę.
Spojrzałam w dół i zorientowałam się, że ręcznik opadł na ziemię, a ja stałam przed nim kompletnie bez niczego.
— Cholera! — Przerażona, szybko podniosłam ręcznik i ponownie się nim owinęłam, zanim William zobaczył moje blizny. Panicznie usiłowałam schować pod materiałem również swoje dłonie, choć nie było to takie proste.
Modliłam się, żeby William nie spojrzał na moje odsłonięte ręce albo nogi.
Musiałam się ewakuować.
Szybko.
— Ubierz się! — rzuciłam do niego i poszłam do łazienki, by założyć coś bardziej kryjącego niż ręcznik.
Szybko włożyłam golf z długim rękawem, dzwony i wysokie skarpetki. Odczekałam jeszcze chwilę, a gdy poczułam się względnie bezpieczna, wciągnęłam na ręce rękawiczki i wyszłam z łazienki.
William, na swoje szczęście, był już ubrany.
— Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? — najechałam na niego, ale nadchodzący ból głowy zakłuł mnie w skronie, więc zniżyłam głos. — I dlaczego byłeś nagi?
Zmarszczył brwi.
— Nic nie pamiętasz? — spytał. — To ty mnie zaprosiłaś.
— Ja... co? — wykrztusiłam zaskoczona. — Ja? Nie pamiętam tego.
— Trochę logiczne, byłaś już porządnie wstawiona.
Wzięłam kilka głębokich oddechów.
— Okej. Przerwa. Chcę coś zjeść i napić się herbaty. Potem porozmawiamy. — Pogroziłam mu palcem i otwarłam lodówkę. — Chcesz jajecznicę?
— Jesteś miła? — zdziwił się.
— Nie jestem aż tak okrutna, żeby kazać ci na głodnego patrzeć jak jem — powiedziałam. — Chcesz czy nie?
— Tak, jasne — przyjął propozycję.
Mechanicznymi ruchami zaczęłam przygotowywać jajecznicę, jednocześnie usiłując sobie przypomnieć, co robiłam ostatniej nocy. Niestety, moje wspomnienia urywały się po kilku szklankach.
Cholera.
Usiadłam na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i położyłam talerz na kolanie. Przed jedzeniem musiałam się upewnić, że mój żołądek nie postanowi niczego zwrócić.
Ostrożnie napiłam się herbaty.
— Więc — zaczęłam. — Moje ostatnie wspomnienie urywa się mniej więcej... — Policzyłam w głowie. O dwudziestej pierwszej spojrzałam na zegar. Od tego momentu, do początku czarnej dziury we wspomnieniach mogło minąć maksymalnie pół godziny. — Dwudziestej pierwszej trzydzieści.
— Napisałaś do mnie o dwudziestej drugiej — uzupełnił William, napoczynając jajecznicę. Drugą ręką wyjął telefon. — Zobacz.
Zbliżyłam się do niego i spojrzałam na ekran. Byłam teraz tak blisko, że czułam jego oddech na karku.
Ella: hej
Ella: wpadnieh?
*William jest online*
William: Jasne :)
— Kiedy przyszedłem, była dwudziesta druga dwadzieścia — kontynuował. — Wiem, bo używałem GPS-u, by tutaj dojechać.
— Co dalej?
— Byłaś nieźle wstawiona, więc spróbowałem zabrać ci alkohol — powiedział. — Muszę przyznać, walczyłaś jak lew.
Zarumieniłam się, zawstydzona.
— W międzyczasie mamrotałaś coś o jakiejś kopalni, winie i... jakimś Jacku?
Zamarłam. Czy pod wpływem opowiedziałam mu za dużo?
— Ale... tylko niezrozumiały bełkot? — upewniłam się.
— Tak, dużo nie dało się zrozumieć. — Już miałam odetchnąć z ulgą, gdy dodał: — I krzyczałaś, że pali cię ogień i bolą cię twoje blizny.
— Co? — Z tego co mówił, dochodziłam do wniosku, że zaczął mi się epizod. — Czyli wyłam, krzyczałam, coś jeszcze?
— Mówisz o tym tak spokojnie — zauważył. — Często się to zdarza?
— Nieważne — zbagatelizowałam. — Coś jeszcze?
Wzruszył ramionami.
— Gdy nie udało mi się odebrać ci alkoholu, usiłowałem chociaż pozostać trzeźwy — kontynuował. — Wtedy zaczęłaś narzekać „Przecież nie mogę być jedyną wstawioną osobą!" — powiedział wysokim głosem. — „To niesprawiedliwe!"
— To mam niby być ja? — spytałam. — Mój głos nie brzmi tak piskliwie.
— Nie? — spojrzał na mnie, rozbawiony. — Nieważne — powiedział, gdy się nie zaśmiałam. — Mogę powiedzieć, że praktycznie wlałaś mi alkohol do gardła. Po jakimś czasie też się upiłem i szczerze nie mam pojęcia co działo się do momentu, gdy mnie obudziłaś.
— To jest dziewiąta rano — powiedziałam głucho, absolutnie nie interesując się tym, że od kilku godzin powinnam być w pracy. — Czyli nie wiemy co robiliśmy od...
— Około dwudziestej czwartej do dziewiątej rano.
— To całe dziewięć godzin! — jęknęłam. — Mogliśmy zrobić wszystko!
— Okej — powiedział spokojnie. — Musimy się uspokoić.
Wzięłam głęboki oddech.
— Tak. Tym razem przyznam ci rację — odparłam. — Po pierwsze, musimy zwolnić się dzisiaj z pracy.
— Ty musisz — poprawił. — Ja mam jeszcze dwa dni wolnego.
Pokręciłam głową i podniosłam telefon, gdzie było już kilka nieodebranych połączeń od szefa. Napisałam do niego wiadomość.
Linda: Dzień dobry. Przykro mi, ale nie dam rady dziś pojawić się w pracy. Coś mnie rozłożyło :(
*Szef jest online*
Szef: W porządku
Szef: Załatw sobie L4 i kuruj się
*Szef jest offline*
— Naprawdę zapisałaś go po prostu „Szef"? — powiedział William tuż koło mojego ucha.
— Cholera, William! — Odskoczyłam. — Nie zauważyłam cię!
— Przepraszam — mruknął.
— Okej. — Ponownie wzięłam głęboki oddech dla uspokojenia. Co teraz? — Wiem! Pójdziemy do pani Johnson z naprzeciwka.
— Po co?
— Kojarzysz tą jedną staruszkę, która zawsze patrzy przez okno i wie dosłownie wszystko? — spytałam. — U nas to właśnie pani Johnson — dodałam, gdy kiwnął głową. — Jeżeli wyszliśmy wczoraj z mieszkania, ona o tym wie.
— Nie spała?
Spojrzałam na niego krzywo.
— Nawet jeśli, to i tak będzie wiedziała. — Wzruszyłam ramionami. — Nie pytaj jak.
Ubrałam buty i wyszłam z mieszkania. William dogonił mnie, gdy pukałam do drzwi pani Johnson.
— Tak? — Drobna staruszka uchyliła drzwi i gdy zobaczyła mnie na progu, zdjęła łańcuch i otwarła je szerzej. — Linda! Co cię tu sprowadza, kochaniutka?
— Dzień dobry, pani Johnson. — Uśmiechnęłam się szeroko. — Chciałabym panią o coś spytać.
— Ależ oczywiście, pytaj, kochaniutka. — Wiedziałam, że w rzeczywistości pani Johnson nie dawała informacji za darmo. Ale najczęściej wystarczyła jej jakaś soczysta plotka na odświeżenie pamięci.
— Czy ja albo ten tutaj... — Wskazałam na Williama. — Wychodziliśmy wczoraj z mojego mieszkania?
Pytanie samo w sobie było dziwne, ale wiedziałam, że pani Johnson niejedno już słyszała.
Staruszka zamyśliła się.
— Nie przypominam sobie... — wymamrotała. William już miał odejść, przekonany o porażce, ale ja nachyliłam się do pani Johnson konspiracyjnie.
— A słyszała pani o tej Julce z drugiego piętra? — powiedziałam, a pani Johnson zaświeciły się oczy. Pokręciła głową. — Słyszałam, że coś kręci z odźwiernym.
— Kręci? — dopytała.
— Tak. — Nachyliłam się jeszcze bardziej i zniżyłam głos do szeptu. — Ktoś wspominał nawet o ciąży.
Druga część była już kompletnie zmyślona, ale wystarczyła, by pani Johnson odświeżyła się pamięć.
— Wiesz co, kochaniutka... wychodziliście wczoraj z mieszkania, około wpół do pierwszej — powiedziała, a ja wytężyłam słuch, by nie uronić ani jednego słowa z jej szeptu. — Wyglądaliście na nieźle wstawionych — dodała z naganą.
— Gdzie poszliśmy? — spytałam. Jeżeli skręciliśmy w prawo, musieliśmy po prostu pójść do monopolowego po więcej alkoholu. Jeżeli poszliśmy w lewo... tam było więcej możliwości. Warzywniak, piekarnia i...
O boże.
— Ty skręciłaś w prawo. Gdy wracałaś, miałaś w ręce alkohol.
— A on? — Błagam, byle nie skręcił w lewo.
Proszę, tylko nie w lewo.
— On poszedł w lewo. — Pokręciła głową. — Nie miał nic dużego w ręce, gdy wracał.
Stłamsiłam niepokój w środku, nie pozwalając mu dojść do głosu.
Kurwa.
— Ile nas nie było?
Zamyśliła się.
— Wróciliście pięć po pierwszej, czyli jakieś półgodziny.
— Dziękuję pani — powiedziałam i jeszcze raz się uśmiechnęłam. — Do widzenia!
— Do widzenia, kochaniutka!
Pani Johnson zamknęła drzwi, a ja wróciłam do mieszkania.
— Czyli nadal pozostaje okno czasowe od pierwszej do dziewiątej — powiedziałam. — To nadal osiem godzin.
— Może spaliśmy? — spytał William.
— Nie wiem — odparłam. Wzięłam z walizki klucze i telefon.
— Wychodzisz gdzieś? — spytał.
— Tak, do lekarza — odparłam, narzucając kurtkę. — Potrzebuję recepty na tabletkę „dzień po". — Zrobiłam cudzysłów wolną ręką.
— Po co? — zdziwił się.
Spojrzałam na niego pobłażliwie.
— William, czasami naprawdę powinieneś zacząć używać mózgu — powiedziałam. — Nasze ubrania są porozrzucane po całym mieszkaniu, jakby zdjęte w pośpiechu, a wczoraj w nocy poszedłeś w lewo.
— I? Co jest w lewo?
— Całodobowa apteka — dodałam i przełknęłam ślinę. Udawałam, że nic mnie to nie ruszało, ale tak naprawdę niepokój aż ściskał mnie od środka.
— Naprawdę myślisz, że my... — Wykonał jakieś niezidentyfikowane ruchy palcami.
— Módlmy się, bym się myliła — rzuciłam.
Wyszliśmy z mieszkania i zamknęłam za nami drzwi.
Nie wierzyłam w przeznaczenie ani podobne przesądy, ale tym razem żarliwie błagałam dowolną siłę wyższą, by chociaż raz szczęście było po mojej stronie.
Nie chciałam się dowiedzieć, że przespałam się z Williamem.
Nie mogłam się z nim przespać.
Absolutnie nie.
***
— Ale dlaczego nie?
— Linda. — Lekarka stuknęła długopisem w biurko. — Wiesz, że cię lubię, ale ty nawet nie jesteś pewna, czy doszło do stosunku. Poza tym, spożyłaś dużą ilość alkoholu. — Spojrzała na mnie z naganą. — Niedługo będziesz miała kaca, to może wywołać wymioty, a wtedy tabletka i tak nie zadziała.
Jęknęłam w duszy. Liczyłam, że moja znajoma lekarka z przychodni na Parkowej da się przebłagać, ale niestety nie.
— A jeżeli zaproszę cię na kawę?
— To działa przy zwolnieniu lekarskim, Linda — powiedziała. — Przykro mi, ale nie mogę ci przepisać tabletki w tych okolicznościach.
Schowałam twarz w dłoniach i pozwoliłam sobie na chwilę rezygnacji. Po chwili wzięłam głęboki oddech, odzyskałam kontrolę i spytałam:
— Mówiąc o zwolnieniu... — zagaiłam, a ona się zaśmiała.
— Ostatni raz — powiedziała, żartobliwie grożąc mi palcem. — I ty stawiasz kawę.
— Okej — zgodziłam się, bo wiedziałam, że od nikogo innego zwolnienia nie dostanę.
Kiedy dziesięć minut później stałam już przed budynkiem, frustracja zalała mnie ponownie.
CHO. LE. RA.
***
Ups xd.
Jak myślicie, doszło do czegoś?
Ten rozdział bawi mnie za każdym razem, gdy go czytam xd.
Do następnego!
~trickylove
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro