Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7

Bez przekonania stukałam palcami w klawiaturę, ale co chwilę łapałam się na tym, że moje dłonie zwalniały i zatrzymywały się, a ja zaczynałam rozmyślać.

Wczoraj, gdy już się uspokoiłam, przez następną godzinę ćwiczyliśmy. Był to najbardziej intensywny trening w moim życiu. Potem, już w domu, padłam na łóżko praktycznie od razu i była to najspokojniej przespana noc w ciągu ostatniego roku.

Odkąd w moim życiu pojawił się William, dużo się zmieniło i teraz byłam w stanie przyznać, że część z tych zmian może była dobra.

Nie czułam się dobrze.

To się nie zmieniło.

Czułam się jedynie... inaczej.

Nie wiedziałam jeszcze, czy Mark znający moją prawdziwą tożsamość zalicza się do dobrych zmian. Wiedziałam, że zrzucenie z siebie tego ciężaru na chwilę sprawiło, że poczułam się lepiej.

Na chwilę.

Teraz znowu byłam świadoma, że go zawiodłam. Wiedziałam, że to wszystko moja wina. Bardziej niż kiedykolwiek, czułam, że muszę go odnaleźć.

Miałam go ochronić i pozwoliłam mu zniknąć.

Włączyłam telefon, chcąc zacząć przeglądać memy. Miałam zerową motywację do pracy i wiedziałam, że jeżeli wyrobię się z nią później, nikt nie zauważy, że teraz nic nie robię.

Telefon nadal miałam otwarty na notatkach, więc pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam, gdy włączyłam komórkę, był adres, który zapisałam wczoraj.

To ponownie rozbudziło moje wątpliwości, które udało mi się okiełznać wczoraj. Rozmowa w autobusie była tak odległą przeszłością, że ledwo o niej pamiętałam. Następne wydarzenia skutecznie ją przykryły.

Wpisałam nazwę pierogarni do wyszukiwarki i przejrzałam wyniki. Była tutaj strona, na którą weszłam wczoraj, fanpage na Facebooku i kilka innych rzeczy. Moją uwagę zwrócił artykuł z lokalnej gazety w Duskwood, The Duskwood Journal, w której kiedyś pracowałam. Artykuł traktował o nowej pierogarni w mieście. Gdy na niego weszłam, okazało się, że w gazecie ukazało się kilka innych artykułów, poświęconym tajemniczym zgonom w restauracji.

To samo w sobie było interesujące, ale to nazwisko autora wbiło mnie w fotel i sprawiło, że nie mogłam się ruszyć.

Nathan Donfort.

Ojciec Hannah.

Lilly.

Jego ojciec?

Od razu zadzwoniłam do Williama. Może miał rację i wcale nie chciałam go odepchnąć aż tak daleko?

— Linda?

— Hej — przywitałam się. — Miałam rację, z tą restauracją coś jest na rzeczy.

— Tą pierogarnią? — upewnił się.

— Aha. Tajemnicze zgony po ich pierogach — powiedziałam. — Przez jakiś rok, potem cisza. Ale jeszcze nie słyszałeś najlepszego.

— Jest coś lepszego? — zdziwił się.

— Artykuły na ich temat napisał Nathan Donfort. Ojciec Hannah.

— Ojciec... okej. Interesujące.

— Aha. Kiedyś, przed Duskwood, pracowałam z nim nad jednym tematem. Za nic nie pamiętam co to było, ale te artykuły... — Brzmią znajomo.

Zjechałam na dół i rzeczywiście. Przy kilku z nich byłam wymieniona jako współautorka.

— Rzeczywiście! Teraz pamiętam. — To był jeden z moich pierwszych tematów jako pełnoprawnej dziennikarki, więc dostałam Nathana do pomocy.

— Zamierzasz z nim porozmawiać?

— Nie wiem — odpowiedziałam i zaczęłam udawać, że pracuję, bo już za długo siedziałam bezczynnie. — To wiązało by się z rozmową z Hannah i Lilly. A to wiązałoby się z rozmową z resztą ekipy z Duskwood.

— Boisz się tego?

Jęknęłam sfrustrowana.

— Zostawiłam ich. Na rok. Kompletnie ich odcięłam. Nie wiem, czego mam się spodziewać. — Nad takim spotkaniem nie miałabym absolutnie żadnej kontroli.

A to przerażało mnie nawet bardziej niż fakt, że oni znali mnie jako Ellę Espinar i taką Ellą musiałam przed nimi być.

— To jest aż takie straszne?

— Brak kontroli? — spytałam retorycznie. — Poczucie, że nieważne co zrobisz, coś i tak pójdzie nie tak? Perspektywa czarnej, mrocznej, bolesnej jak piekło pustki, do której wpadniesz zaraz po tym? Nie ma, kurwa, mowy.

— Jeżeli stawiasz to w ten sposób...

Dopiero teraz zorientowałam się, że zaszłam za daleko i zaczęłam mówić o prześladujących mnie wspomnieniach.

Czego nie powinnam robić.

— Rozumiem, jeśli się stresujesz...

— Ja? Nie — zaprzeczyłam, czując przemożną potrzebę odzyskania kontroli. — Nie stresuję się, nie boję się. Jeśli mam kontrolę nad wszystkim, czego mam się bać?

Pytanie brzmiało tylko czy nadal tę kontrolę mam.

— Niczego — odpowiedział William.

— Pojadę tam. Dzisiaj — zadecydowałam, zanim moja racjonalna część zdążyła wbiec do mózgu z transparentem „ELLA CO TY KURWA ROBISZ" i megafonem, by mnie powstrzymać. — Nie stresuję się absolutnie niczym.

Nadal miałam kontrolę.

Oczywiście.

— Jesteś pewna?

— A czy na dworze właśnie zaczęło lać? — spytałam, wyglądając przez okno. — A ja zaraz pojadę w tę pogodę do Duskwood?

— Mam pojechać z tobą?

— Nie jesteś mi tam potrzebny — powiedziałam, zdegustowana. Myślałam, że już to zrozumiał. — A poza tym jesteś chory.

Westchnął.

— Myślałem, że jesteśmy ponad to.

— Ponad to? — spytałam rozbawiona. — Nic się nie zmieniło. Nadal jestem okrutna.

— Nie jesteś. Potrafisz być radosna, widziałem to.

— Jesteś aż tak ślepy? — spytałam, czując, że tracę kontrolę, czego nienawidziłam nawet bardziej niż siebie. — Nie widzisz, że to tylko maska? Gdy tylko jesteśmy sami, staję się taka, jaka zawsze byłam.

Jaka zawsze powinnam być.

Nie odpowiedział.

— Jeśli chcesz pojechać, udowodnij mi, że możesz mi się na coś przydać — rzuciłam do słuchawki i rozłączyłam się.

Wróciłam do pracy, jednocześnie upychając emocje jak najgłębiej. Nie były mi teraz w żaden sposób potrzebne.

Usłyszałam przychodzącą wiadomość.

William: Mam parasol?

Kącik moich ust mimowolnie się podniósł.

Linda: Myślisz, że jestem aż tak biedna, że nie mam parasola?

William: Mam też samochód.

Linda: Aaaarghh

Linda: Możesz jechać

William: :)

*William jest offline*

***

Zacisnęłam palce na uchwycie nad drzwiami samochodu. Zawsze zastanawiałam się, kto w ogóle się ich trzyma, ale teraz dostrzegałam ich bardzo potrzebną funkcję.

Nie protestowały, gdy ściskano je coraz mocniej w rosnącym przerażeniu.

Rozwarłam zesztywniałe palce i opuściłam dłoń na kolano. Przecież się nie boję. Nie ma czego. Wejdę i wyjdę, na spokojnie.

Linda, oddychaj.

William wjechał do Duskwood, a ja schyliłam głowę, udając, że robię coś na telefonie i twardo zwalczałam pokusę wyjrzenia przez okno.

— Czemu tak się zgarbiłaś? — spytał William, ale nie podniosłam na niego wzroku.

— Byłeś kiedyś w Duskwood?

— Dwa albo trzy razy — odparł. — Wliczając naszą ostatnią wycieczkę.

— Więc powinieneś wiedzieć, z jaką prędkością rozchodzą się tutaj plotki. Jeśli dziś ktoś mnie zobaczy, jutro rano wszyscy będą wiedzieć, że tu byłam.

— Aż tak szybko?

— Aż tak. — Pokiwałam głową. Jednak plotki były tylko jednym powodem.

Nie chciałam obudzić wspomnień, które leżały w tutejszych zaułkach, gotowe by wstać i mnie prześladować.

William zatrzymał samochód.

— Jesteśmy — powiedział.

Ostrożnie podniosłam wzrok. Dom rodziców Hannah i Lilly był piętrowy i nawet ładny. W ogrodzie kwitły kwiaty, na drzewie zawieszona była huśtawka. Weranda była pusta.

Wzięłam głęboki oddech.

— Zostań w samochodzie — rzuciłam do Williama i wysiadłam. Pewnym krokiem podeszłam do drzwi i, zanim zdążyłam pomyśleć o możliwych konsekwencjach, zapukałam do drzwi.

— Już idę! — powiedział wysoki, kobiecy głos i w domu rozległy się kroki. Po chwili drzwi otworzyły się na oścież, a przede mną stanęła kobieta pod pięćdziesiątkę w pobrudzonym mąką fartuchu. Wyglądała jak starsza kopia Lilly.

— Dzień dobry. — Uśmiechnęłam się uprzejmie. — Czy Nathan jest w domu? Chciałabym z nim porozmawiać.

— Nathan? — zdziwiła się. — Kim jesteś?

Dwie sekundy później jej umysł połączył kropki.

— Chwileczkę... jesteś Ella? — Rozpromieniła się, gdy pokiwałam głową. — Nie spodziewałam się ciebie tutaj.

Zaśmiałam się.

— Świat jest mały. — Wzruszyłam ramionami.

— Nathan jest jeszcze w pracy, wróci za jakieś... — Sprawdziła godzinę na zegarku. — Dwadzieścia minut. Zawołać Lilly? Co prawda widziałyście się wczoraj, ale...

Nie dosłyszałam końcówki zdania.

Widziałyśmy się wczoraj?

Nie wiem o czymś?

— Lilly! — zawołała pani Donfort, a ja nie zdążyłam jej powstrzymać. — Ella przyszła!

— Ella? — Ten zdziwiony głos rozpoznałam nawet po upływie roku. Lilly wybiegła z, jak obstawiałam, kuchni i zamarła. Również miała na sobie fartuch, włosy spięła z tyłu. Na jej twarzy malował się szok.

Zaśmiałam się, skrępowana.

— Hej? — Jeszcze nigdy nie czułam się tak niekomfortowo.

— Dam wam chwilę — powiedziała pani Donfort i wróciła do kuchni.

Milczałyśmy.

— Co ty tutaj robisz? — spytała w końcu Lilly.

— Dlaczego twoja mama myśli, że widziałyśmy się wczoraj? — odbiłam. Czułam się zaatakowana i obdarta z mojej strefy komfortu. A naturalną reakcją na atak była obrona.

Lilly zarumieniła się.

— Nie powiedziałam jej, że się od nas odcięłaś.

Zdębiałam.

— Tak wyszło! — powiedziała obronnie. — Kiedy nasz kontakt słabł, a ona pytała co u ciebie, mówiłam, że dobrze. A kiedy całkowicie zniknęłaś, nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Więc skłamałam — wyjaśniła.

Oparłam się o framugę drzwi.

— A co ty tutaj robisz? — powtórzyła, podchodząc bliżej. Rozpuściła włosy, które sięgały jej teraz za łopatki.

— Muszę porozmawiać z twoim ojcem... o nim — wydusiłam.

Zamarła.

— Chcesz mu powiedzieć...

— Nie! — zaprotestowałam od razu, gdy zorientowałam się, jak to zabrzmiało. — Nie.

Pominęłam na razie fakt, że prawdopodobnie zostałyśmy perfidnie okłamane.

— W takim razie co?

— Nadal go szukam — powiedziałam. — Jeden... w zasadzie jedyny mój trop prowadzi tutaj.

Lilly prychnęła.

— A ja myślałam, że wróciłaś.

Pokręciłam głową.

— Nie. Jeszcze nie — dodałam, by nie pozbawiać jej całej nadziei. Przecież co w tym złego, że będzie miała na co liczyć?

Westchnęła.

— Ale... — zaczęłam. — Mogłabym cię o coś spytać?

— Wal — rzuciła obojętnie.

— Masz jeszcze to zdjęcie, które ci wysłał? Z jego mamą i twoim ojcem?

— Mam — odparła zdziwiona. — A co?

— Mogę je zobaczyć?

Lilly przez chwilę patrzyła na mnie bez zrozumienia, po czym potruchtała po schodach na górę.

Wróciła i podała mi zdjęcie.

— Na wszelki wypadek je wydrukowałam — powiedziała, ale ja jej nie słuchałam. Przybliżyłam zdjęcie do oczu. Przedstawiało kobietę, którą spotkałam w Żorach. Jego mamę. Siedziała na ławce, na szczycie jakiejś góry. Obok niej siedział Nathan Donfort, obejmując ją ramieniem.

— Czego szukasz? — spytała Lilly, obchodząc mnie i zaglądając mi przez ramię.

— Dowodu — wymamrotałam.

Wszyscy ludzie w tle byli ubrani w kurtki typowo jesienne, jego mama też. Tło również pasowało. Ale Nathan Donfort miał na sobie o wiele za cienką, zieloną, wiosenną kurtkę. Wyjęłam telefon, włączyłam aparat i przybliżyłam krawędź jego postaci najbardziej jak mogłam.

I wtedy to zobaczyłam.

Lekko falowany brzeg.

Nathan Donfort został tu wklejony.

— To fałszywka — powiedziałam, zszokowana.

Czyli to prawda.

Okłamał mnie.

— Fałszywka? — Lilly wyrwała mi zdjęcie i przyjrzała mu się. — Jak to?

— Okłamał nas — wykrztusiłam, czując powiększającą się w gardle gulę.

— Okłamał? — Lilly spojrzała na mnie zszokowana.

— Nie jest twoim bratem — Pokręciłam głową, chcąc wyprzeć prawdę.

— Jak to?

Streściłam jej rozmowę z jego mamą.

— Ale... dlaczego? — spytała Lilly, siadając na progu.

— Chciałabym wiedzieć — wyszeptałam.

Jeszcze raz przypatrzyłam się zdjęciu.

— Czego jeszcze szukasz? — spytała słabo Lilly.

Nie odpowiedziałam. Ponownie wyjęłam telefon i zbliżyłam krawędź postaci Nathana. Gdy mocno się przyjrzałam, mogłam dostrzec pod jego kurtką coś w innym kolorze. Jakby czerwonym?

— Mogę zachować to zdjęcie? — spytałam.

— Jasne. Weź je. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego — odparła Lilly. — Mogę ci przesłać oryginał, jeśli chcesz.

— Jasne, może się przydać — powiedziałam, a w mojej głowie zaczął kształtować się plan. Uniosłam wzrok, zatapiając się w myślach.

Wtedy zobaczyłam nadchodzącą z prawej strony postać. Wstałam.

— To Nathan, prawda? — spytałam.

Lilly również się podniosła.

— Aha — powiedziała. — Zdecydowanie.

Nathan przeszedł przez furtkę, a Lilly pomachała do niego bez przekonania. Rozumiałam jej ból. Jeszcze niedawno przechodziłam przez to samo.

— Hej, Lilly! — przywitał się z nią i spojrzał na mnie podejrzliwie. — Kim jesteś?

— Ella Espinar — przedstawiłam się. — Pracowaliśmy razem nad jednym tematem.

Przez chwilę milczał.

— Rzeczywiście! — rozpoznał mnie. — Kopę lat, Ella!

Klepnął mnie po plecach.

— Dziękuję ci. Za to, co dla nas zrobiłaś — powiedział, gdy szliśmy razem do środka.

— Nie ma sprawy — odparłam. — Nathan, słuchaj. Chciałam cię dopytać o ten temat. Tą pierogarnię. — Zatrzymałam się. — Pracowałeś nad tym długo po tym, jak odeszłam z gazety.

Zatrzymał się. Lilly obejrzała się na mnie ostatni raz, uśmiechnęła się smutno i weszła do środka.

— Masz rację — powiedział. — Co chcesz wiedzieć?

— Nie wiem do końca. Wszystko, co wydało ci się podejrzane — powiedziałam. — Prowadzę śledztwo i to jest mój jedyny trop.

Zamyślił się.

— Zgony trwały przez rok, prawda? — zaczął i usiadł na werandzie.

— Tak. — Usiadłam obok niego. — Potem wszystko ustało.

— Cóż, nie do końca. Po upływie tego roku zmienili metodę działania. Te zgony były zdecydowanie zamierzone, ale udowodniono im tylko trzy morderstwa. Kucharz został zwolniony, a sprawa zamieciona pod dywan.

— To było tuż przed tym, jak śmierci ustały.

— Tak. Ale nie ustały. Zmienili sposób działania i truciznę.

— Na jaką?

— Nie wiem. — Pokręcił głową. — Ale była praktycznie niewykrywalna. Doskonalili się w swojej sztuce. Ale...

— Ale? — podchwyciłam.

— Ale wydaje mi się, że byli powiązani z czymś większym.

— Większym?

— Rosyjską mafią.

— Mafią? — zdziwiłam się. — Dlaczego tak sądzisz? I czemu akurat rosyjską?

— Przestałem wierzyć w przypadki bardzo dawno temu. Więc nie sądzę, że to zbieg okoliczności, że jedyny rodzaj pierogów, po którym dochodziło do śmierci, to pierogi ruskie.

Zamyśliłam się.

— Zostałem zaproszony do tej pierogarni trochę po tym, co stało się w kopalni — kontynuował, a ja wzdrygnęłam się, gdy wspomnienia na krótki moment zasłoniły mi pole widzenia. — Mówię ci... ich pierogi nie smakowały normalnie. Większość zostawiłem, ale i tak byłem chory przez tydzień.

— Próbowali cię zabić? — spojrzałam na niego zszokowana.

Wzruszył ramionami.

— Grzebałem w ich sprawie, nie dziwię się ich reakcji.

Na chwilę zamilkł.

— Ale ta pierogarnia już nie działa — dodał.

— Nie działa? — Spojrzałam na niego zdziwiona.

— Została zamknięta jakiś miesiąc po tym, co stało się w tej kopalni.

Słowo kopalnia ponownie przeniosło mnie w czasie.

— Ella, naprawdę mi przykro. To, co się stało...

— Jest okej — przerwałam mu. Potrząsnęłam głową i osmolona twarz zniknęła sprzed moich oczu. — Naprawdę.

Spojrzałam na niego.

— Sądzisz, że jest jakiś związek? — spytałam. — Między sprawą Hannah, a tą pierogarnią.

— Nie wiem. Ale to zdecydowanie za bardzo zbiega się w czasie — stwierdził. — Pierogarnia została zamknięta, więc przypuszczalnie precedens się zakończył. Miesiąc wcześniej twój przyjaciel zginął w kopalni.

— To nie może być zbieg okoliczności — powiedziałam. Spojrzałam przed siebie i dostrzegłam nadchodzącą z lewej strony postać.

— Jeśli chcesz, mogę...

— Nathan, ja już pójdę — przerwałam mu i zerwałam się z miejsca.

— Już? — spytał, zdziwiony.

— Tak, ja... pogadamy później, okej? — Nie odrywałam wzroku od zbliżającej się do nas dziewczyny.

Nathan wstał, by mnie pożegnać.

— Cóż, do zobaczenia kiedyś, Ella.

Uścisnęłam jego dłoń i to kosztowało mnie wszystko.

Jessy przeszła przez furtkę i mnie zobaczyła.

— Ella? — powiedziała głucho. Wpatrywałam się w nią, nie wiedząc jak zareagować. Ścięła włosy, które teraz sięgały jej trochę nad ramiona. Jej oczy pozostały jednak boleśnie znajome, gdy patrzyły na mnie w szoku.

Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Obstawiałam, że Nathan też nie wie o tym, że odcięłam wszystkich z Duskwood.

Jessy pisnęła i podbiegła do mnie. Objęła mnie tak mocno, że bałam się, że połamie mi żebra.

— Tęskniłam za tobą! — powiedziała.

Zamurowało mnie.

— Ale... nie masz mi za złe, że was opuściłam?

— Żartujesz? — powiedziała i spojrzała na mnie ze zdziwieniem. — Całkowicie cię rozumiem. Obie zostałyśmy skrzywdzone. Ja też na chwilę zniknęłam — wyznała.

— Ale nie na rok!

— Najwyraźniej potrzebowałaś aż tyle czasu. — Wzruszyła ramionami i objęła mnie jeszcze raz, a ja poczułam, że moje oczy wilgotnieją.

Tęskniła za mną.

Rozumiała mnie.

Nadal chciała mnie w swoim życiu.

Przez krótką chwilę chciałam, żeby wszystko było po staremu. Mogliśmy znowu stworzyć drużynę, być ekipą z Duskwood, jak za dawnych czasów.

Ale wtedy to do mnie dotarło.

Grupa nie była kompletna.

Przeze mnie.

Nie zasłużyłam na tę radość, na tęsknotę. Zasłużyłam jedynie na wieczne potępienie i samotność.

— Jessy... przykro mi, ale nie mogę wrócić. — Odsunęłam ją od siebie.

— Nie? — Ból w jej oczach rozrywał mi serce.

Dobrze.

Zasłużyłam na ból.

— Jessy, ja... pozwoliłam mu zostać w tamtej kopalni — wykrztusiłam. — Muszę go znaleźć, bo jeśli on zginął, to moja wina. Muszę się upewnić, że wszystko z nim okej.

— Och... ale potem wrócicie? — Jej oczy ponownie rozpaliła nadzieja. — Razem?

Ech.

Nadzieja to suka.

— Nie. Nie będziemy razem. — Nie zasłużyłam na jego uczucie. Zawiodłam go. — Upewnię się, że przeżył i zniknę.

Jak zwykle.

— Ale...

— Muszę iść, Jessy. — Minęłam ją i odeszłam, głucha na jej wołania.

Powstrzymywałam się przed ruszeniem biegiem. Wsiadłam do samochodu Williama.

— Jedź — powiedziałam. — Teraz! — ponagliłam go, gdy nie zareagował.

Onieśmielony moim wybuchem, szybko przekręcił kluczyk i wycofał. Ja spojrzałam jeszcze na posesję państwa Donfort i widok zranionej twarzy Jessy spalił moje serce na proch kopalnianym ogniem.

Nie powinnam była wracać.

Ścisnęłam mocno uchwyt nad drzwiami.

***

William wysadził mnie pod pobliskim monopolowym i odjechał. Ja wstąpiłam do sklepu, kupiłam najtańszą wódkę, jaka była i ruszyłam do domu z dwiema butelkami w rękach.

Weszłam od mieszkania, przebrałam się w dres i opadłam ciężko na kanapę. Nalałam pierwszą szklankę i wypiłam ją duszkiem. Nawet się nie skrzywiłam, gdy alkohol zapiekł mnie w gardło.

To będzie długa noc.

***

Ella, Ella, Ella.

Jak wam się podobało spotkanie po latach?

Do następnego,

~trickyl0ve

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro