16
Strzeliłam palcami, zestresowana jak nigdy wcześniej.
— Będzie dobrze — powiedział Mark, uśmiechając się do mnie. Miał na sobie luźną, czarną bluzę i tego samego koloru dresy.
— Łatwo ci mówić, twoja przyszłość nie leży na szali — prychnęłam i powstrzymałam się od miętolenia białej spódniczki.
Dodatkowym źródłem stresu był trykot, który odsłaniał moje ramiona, eksponując blizny na prawym ramieniu. Było to ważne, ale i tak nie czułam się najlepiej.
— Ella Espinar! — wywołał mnie prowadzący. Wiedziałam, że użyje mojego prawdziwego nazwiska, bo to im podałam, ale i tak się wzdrygnęłam. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję ze stresu. Mark po raz ostatni ścisnął pokrzepiająco moją dłoń.
— Będzie dobrze — powtórzył. Uśmiechnął się do mnie i założył maskę, zasłaniając twarz.
Na trzęsących się nogach wyszłam na scenę. Stanęłam w pozycji i czekałam na pierwsze dźwięki piosenki, która rozdzierała mi serce.
Walls rozbrzmiało z głośników, a ja powoli wygięłam się w bok, drżąc. Zanim pobiegłam do kopalni, słuchałam tej piosenki i, gdy ogień pożerał moje ciało, ona nadal grała w mojej głowie.
Mark pojawił się na scenie, wykonując obrót i byłam pewna, że co najmniej kilka osób było zdziwionych jego niecodziennym strojem i maską, identyfikowaną z grupą Anonymous.
Przestałam skupiać się na ruchach, które moje ciało znało idealnie i wczułam się w swoje stare emocje.
Wiele razy wyciągałam się do postaci Marka, usiłując go dosięgnąć, ale on zawsze mi się wymykał. Byłam do tego stopnia zamroczona emocjami, że nie rozpoznawałam go już jako Marka, tylko jego, wyobrażając sobie jego twarz pod maską.
Wiedziałam, że już niedługo łzy naznaczą moją twarz, ale nie przejmowałam się tym.
Dotarliśmy do kluczowego momentu, który stresował mnie najbardziej, bo był odegraniem wydarzeń z kopalni. Weszłam na czubki palców i podniosłam prawą nogę, stając w pozycji przypominającej jaskółkę. Wyciągałam ręce w dół, do wijącego się na ziemi Marka tak, by go nie dosięgnąć, ale wyglądać tak, jakbym desperacko tego pragnęła.
Bałam się, że stracę równowagę, bałam się, ze stracę kontrolę i zaleją mnie wspomnienia z kopalni, ale nic takiego się nie stało.
Chwyciłam dłoń Marka po czym zachwiałam się i poleciałam do tyłu, jakby ktoś mnie odciągnął. Rękawiczka została w jego dłoni i gdy moja ręka powędrowała do góry, telebimy od razu wykonały zbliżenie na moją postać.
Zerwałam drugą rękawiczkę, wykonując dramatyczny obrót.
Po raz ostatni wyciągnęłam ręce w stronę Marka, desperacko pragnąc złapać postać w masce i kapturze, zanim zniknie w wyimaginowanym ogniu.
Czułam łzy płynące mi po twarzy, gdy Mark zniknął za kulisami, a ja zostałam na scenie, wyciągając do niego drżące, poparzone dłonie, trwając w ostatniej pozycji jak skuta łańcuchem.
Powinnam się ukłonić, ale nie potrafiłam się ruszyć, czułam dziwną lekkość.
Gdy widownia wstała i zaczęła klaskać, wytrąciłam się z transu i ukłoniłam.
Postać w masce Anonymous i czarnym kapturze pokazała mi dwa kciuki w górę i było to dla mnie jak dostanie wiadomości z uśmiechem stworzonym z dwukropka i nawiasu.
Przeżyłam katharsis.
***
Rozdział krótki i przyjemny, chociaż przyznam, że prawie się rozpłakałam, gdy go pisałam (głównie dzięki piosence)
Do następnego,
~trickyl0ve
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro