Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11

— Jak w ogóle nakłoniłeś federalnych do rozmowy z nami? — spytałam, opierając się o szybę.

— Mam swoje sposoby — odparł tajemniczo William, nie odrywając wzroku od drogi.

Prychnęłam.

— To nie jest odpowiedź.

Nie zareagował. Skręcił łagodnie w prawo, wjeżdżając na asfaltową drogę. Szutrowe ulice obrzeży pozostały za nami.

— Nadal nie rozumiem — zmieniłam temat, gdy William nadal nie zamierzał odpowiedzieć. — Jak to możliwe, że nie idziesz tam ze mną? — Spojrzałam na niego zdziwiona. — Mam na myśli, przez cały ten czas trzymałeś się mnie jak klej kartki papieru, a teraz, gdy zaczyna się robić interesująco, znikasz? Bo twoja siostra jest w mieście?

— Tak — odparł. — Nie widziałem się z nią od kilku miesięcy. Ona mieszka w Warszawie, to nie tak, że widujemy się w każdą niedzielę.

— Jest czwartek.

— To była metafora!

— Jasne, rozumiem — stwierdziłam. — Cóż, to jeden z powodów, dla których nie mam nikogo.

Nie muszę się przejmować spotkaniami, kolacjami i innym badziewiem.

— Nie masz nikogo? — Na chwilę spojrzał na mnie zdziwiony, po czym wrócił wzrokiem do drogi. — W takim razie, kim ja jestem? Ziemniakiem?

Zaśmiałam się.

— Tak. Bardzo irytującym, klejącym się do mnie ziemniakiem.

William parsknął z oburzeniem.

— Bardzo śmieszne.

— Wiem. W końcu ja to powiedziałam, prawda? — odparłam ze śmiechem.

Na chwilę w samochodzie zapadła cisza, gdy William stanął pod znakiem Kiss and Ride.

— Okej, tutaj wysiadasz. — Odblokował drzwi. — Dostanę buziaka na pożegnanie?

— Możesz pomarzyć. — Postawiłam jedną stopę na ziemi.

— Powodzenia — rzucił.

— Ta. Dzięki, William. — Chciałam wysiąść, ale mnie zatrzymał.

— Nigdy nie pomyślałaś, by skrócić moje imię do Will?

— Dlaczego, do cholery, miałabym to robić? — spytałam. Samochód za nami zatrąbił, popędzając Williama, by ten się ruszył.

— Nie wiem. Bo mnie lubisz? — Wzruszył ramionami.

— Kto powiedział, że cię lubię, Will?

Uśmiechnął się triumfująco.

— Zrobiłaś to! Zrobiłaś to! — ucieszył się jak dziecko.

— Hej! To było dlatego, że o tym gadałeś, nie dlatego, że cię lubię okej? William. — Specjalnie podkreśliłam ostatnie słowo. — Okej, naprawdę muszę iść. Ten kierowca za nami zaraz rozszarpie cię klaksonem.

Wysiadłam.

— Baw się dobrze z siostrą, William — rzuciłam i zamknęłam drzwi. William odjechał, a ja skierowałam się w stronę peronu.

Pociąg wjechał na stację w tym samym momencie, w którym ja na nią wbiegłam, więc nie zwlekając wsiadłam do wagonu i odnalazłam swoje miejsce.

Dawno nie jechałam pociągiem i spodziewałam się, że będę musiała sięgnąć do najgłębszych schowków i skarpet, by uzbierać pieniądze na bilet z gwarancją miejsca siedzącego, bo nie zamierzałam stać przez całą godzinę jazdy do Katowic. Ale zostałam mile zaskoczona i moje oszczędności pozostały nienaruszone.

Przez większość drogi spałam i gdyby nie kontroler, który obudził mnie, żądając biletu, przespałabym stację.

Wysiadłam z pociągu i jeszcze raz sprawdziłam na telefonie numer peronu, na który miałam się udać.

Przeszłam przejściem podziemnym na peron trzeci i usiadłam na niewygodnej ławeczce. Pociąg agenta Frasera przyjeżdżał o czternastej pięćdziesiąt, co formalnie oznaczało piętnastą dziesięć, jeżeli skład się pospieszy. Pięć minut temu zegar wybił wpół do trzeciej, więc miałam przed sobą luźne czterdzieści minut czekania.

Z nudów upewniłam się, że moje zwolnienie lekarskie dotarło do szefa. Moja znajoma z Parkowej dała mi L4 na tydzień.

Przejrzałam trochę memów w internecie, ale i to szybko mi się znudziło. Gdy spojrzałam na zegar, przekonana, że musiało minąć co najmniej trzydzieści minut katorgi, boleśnie przekonałam się, że upłynęło dziesięć.

Skoczyłam do pobliskiego sklepu i kupiłam paczkę Oreo. Ostatnio miałam na nie straszną ochotę.

Z ciasteczkiem w dłoni, śmiertelnie znudzona, wybrałam numer Williama.

— Oby to było coś ważnego — przywitał mnie.

— Śmiertelnie ważnego — zapewniłam go. — Zagrażającego mojemu życiu.

— O co chodzi? — spytał, nagle brzmiąc na przejętego.

— Jestem okruuutnie zanudzona — odparłam i parsknęłam śmiechem. — Musisz ocalić me życie, irytujący, klejący się ziemniaku.

Przełączyłam na głośnik, weszłam na czat z Williamem i ustawiłam jego nick jako Ziemniak🥔.

— Klejący się? — oburzył się. Wyłączyłam głośnik i przyłożyłam telefon do ucha. — Nieważne. Muszę kończyć, moja siostra zaraz tu wróci.

— Wróci?

— Poszła po kawę — odparł.

— Poczekam — zdecydowałam, czując, jak nadmiar ciastek przewraca się w moim żołądku. — Chętnie ją poznam.

— Kiedy zrobiłaś się taka otwarta na ludzi? — spytał.

— Kiedy poznałam ziemniaka — odparłam. — I wcale nie zrobiłam się bardziej otwarta na ludzi!

— Czekaj, już wiem. To było wtedy, gdy dowiedziałaś się, że twój przyjaciel żyje!

— Brawo, Sherlocku — mruknęłam, zanim zorientowałam się, że to zły pomysł. Moje przezwisko wywołało gwałtowny rollercoaster powrotny do Duskwood z biletem tylko w jedną stronę.

Blizny zapiekły mnie, gdy mentalnie przypomniałam sobie, jak moje ręce przypiekał ogień. Nagle zorientowałam się, co robiłam.

Rozluźniałam się.

Musiałam natychmiast wyprostować tą równię pochyłą, zanim uderzę w ziemię i będzie za późno. Tak, może przeżył kopalnię, ale to nadal nie gwarantowało mu bezpieczeństwa.

Nadal mogłam być winna jego krzywdy.

— Ella? Ella, w porządku? — Głos Williama usiłował przedrzeć się przez wspomnienia, ale powtarzanie mojego imienia tylko sprawiało, że wpadałam w nie głębiej. — Linda!

Zamrugałam.

Nie trać kontroli.

— Przepraszam, coś przerwało — wymigałam się.

— Jesteś pewna? Wszystko okej? — spytałam i z przerażeniem odnotowałam troskę w jego głosie.

Kiedy to zaszło tak daleko?

— Muszę kończyć! — rzuciłam i rozłączyłam się, zanim zdążył odpowiedzieć. Mój żołądek aż ścisnął się ze stresu i byłam pewna, że zaraz zwrócę to, co w nim było.

Wzięłam kilka głębokich oddechów dla uspokojenia. Musiałam przestać zapominać, że nie zasługuję na rozluźnienie. Muszę pozostać skupiona, w pełni kontroli.

Muszę zapewnić mu bezpieczeństwo i zniknąć.

Tak.

Mój telefon ponownie zadzwonił, a ja, już spokojna, zerknęłam na ekran.

— Cześć, Mark!

— Hej, Ella.

Już miałam go poprawić, ale głos uwiązł mi w gardle. Może to wcale nie było takie złe? Może mogłam sobie pozwolić na odrobinę luzu?

Zanim uspokoiłam swoje chaotyczne myśli, było już za późno na reakcję.

— Mam nadzieję, że nie jesteś zajęta — powiedział. — Chciałem cię tylko o coś spytać. W związku z konkursem.

— Jasne. Spoko — odparłam, usiłując ukryć rozdygotanie.

Kurwa.

Spokój.

Teraz.

Natychmiast.

— Jedna z tancerek z naszego zespołu ma do odsprzedania białą paczkę w twoim rozmiarze. Kupić ją dla ciebie? Pieniądze oddasz mi później.

Pokiwałam głową.

— Eee... tak. Tak, jasne — zmitygowałam się.

— Wszystko okej? — spytał zmartwiony.

— Ja... — Mój mózg przeprowadził krótką wewnętrzną wojnę.

— Możesz mi zaufać, Ella.

Moje imię sprawiło, że racjonalny umysł na chwilę zamarł, a moje poplątane emocje wykorzystały okazję i przejęły ster.

— Po prostu mam wrażenie, że tracę kontrolę — powiedziałam. — Mam na myśli... wiem, że nie zasługuję na nic, co mam. Wiem, że mogę być winna jego krzywdy. — Poczułam, że po moim policzku płynie łza i z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie chcę jej obetrzeć. — Ale jednak cały czas mała część mnie usiłuje zwalczyć kontrolę i pozwolić mi coś spontanicznego, mimo że jestem aż za bardzo świadoma, że nie powinnam!

Szybko ocieram łzy i przyjmuję normalny wyraz twarzy, zanim ktokolwiek na peronie zwróci na mnie uwagę po tym wybuchu.

— Ella... — wyszeptał Mark. — Naprawdę tak uważasz? Że nie zasługujesz na nic dobrego? Że jesteś winna?

— Tak, Mark. Naprawdę tak uważam.

Przez chwilę milczał.

— Ella, zapewniam cię, że twój przyjaciel by tego nie chciał — powiedział. — Nie chciał by zobaczyć cię w takim stanie.

— I co z tego? I tak nie zamierzam z nim zostać. Muszę się upewnić, że... że nic mu nie zrobiłam. — Spuściłam głowę. — A potem odejdę.

— Ella... zasługujesz na wszystko, co cię spotyka. On to wie. I ja również to wiem. Jesteś cudowną osobą i nic, absolutnie nic tego nie zmieni.

— Naprawdę? — spytałam niepewnie.

— Naprawdę — potwierdził. — Mogę cię zapewnić, że on nadal cię kocha i czeka na ciebie.

— Tak myślisz?

— Wiem to. — Wręcz czułam, jak Mark uśmiecha się po drugiej stronie połączenia. — A teraz idź i zawalcz o to. Bo zasłużyłaś na szczęśliwe zakończenie ze swoim przyjacielem u boku.

Zobaczyłam wjeżdżający na stację pociąg.

— Dzięki, Mark — rzuciłam i rozłączyłam się. Wstałam z ławki i zaczęłam wypatrywać agenta Frasera.

Mark miał rację.

Musiałam zawalczyć o to, na co zasługiwałam.

Musiałam zawalczyć o miłość, jakkolwiek pusto i banalnie to brzmi.

Musiałam zawalczyć o przyszłość wolną od wspomnień i poczucia winy.

Musiałam zawalczyć o niego.

***

W końcu mówisz z sensem, Ella!

Jak sądzicie, kto wygra tę walkę?

Pierwszy rozdział dzisiejszej połowy za nami, więc widzimy się za godzinę.

Do następnego,

~trickyl0ve

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro