11
— Jak w ogóle nakłoniłeś federalnych do rozmowy z nami? — spytałam, opierając się o szybę.
— Mam swoje sposoby — odparł tajemniczo William, nie odrywając wzroku od drogi.
Prychnęłam.
— To nie jest odpowiedź.
Nie zareagował. Skręcił łagodnie w prawo, wjeżdżając na asfaltową drogę. Szutrowe ulice obrzeży pozostały za nami.
— Nadal nie rozumiem — zmieniłam temat, gdy William nadal nie zamierzał odpowiedzieć. — Jak to możliwe, że nie idziesz tam ze mną? — Spojrzałam na niego zdziwiona. — Mam na myśli, przez cały ten czas trzymałeś się mnie jak klej kartki papieru, a teraz, gdy zaczyna się robić interesująco, znikasz? Bo twoja siostra jest w mieście?
— Tak — odparł. — Nie widziałem się z nią od kilku miesięcy. Ona mieszka w Warszawie, to nie tak, że widujemy się w każdą niedzielę.
— Jest czwartek.
— To była metafora!
— Jasne, rozumiem — stwierdziłam. — Cóż, to jeden z powodów, dla których nie mam nikogo.
Nie muszę się przejmować spotkaniami, kolacjami i innym badziewiem.
— Nie masz nikogo? — Na chwilę spojrzał na mnie zdziwiony, po czym wrócił wzrokiem do drogi. — W takim razie, kim ja jestem? Ziemniakiem?
Zaśmiałam się.
— Tak. Bardzo irytującym, klejącym się do mnie ziemniakiem.
William parsknął z oburzeniem.
— Bardzo śmieszne.
— Wiem. W końcu ja to powiedziałam, prawda? — odparłam ze śmiechem.
Na chwilę w samochodzie zapadła cisza, gdy William stanął pod znakiem Kiss and Ride.
— Okej, tutaj wysiadasz. — Odblokował drzwi. — Dostanę buziaka na pożegnanie?
— Możesz pomarzyć. — Postawiłam jedną stopę na ziemi.
— Powodzenia — rzucił.
— Ta. Dzięki, William. — Chciałam wysiąść, ale mnie zatrzymał.
— Nigdy nie pomyślałaś, by skrócić moje imię do Will?
— Dlaczego, do cholery, miałabym to robić? — spytałam. Samochód za nami zatrąbił, popędzając Williama, by ten się ruszył.
— Nie wiem. Bo mnie lubisz? — Wzruszył ramionami.
— Kto powiedział, że cię lubię, Will?
Uśmiechnął się triumfująco.
— Zrobiłaś to! Zrobiłaś to! — ucieszył się jak dziecko.
— Hej! To było dlatego, że o tym gadałeś, nie dlatego, że cię lubię okej? William. — Specjalnie podkreśliłam ostatnie słowo. — Okej, naprawdę muszę iść. Ten kierowca za nami zaraz rozszarpie cię klaksonem.
Wysiadłam.
— Baw się dobrze z siostrą, William — rzuciłam i zamknęłam drzwi. William odjechał, a ja skierowałam się w stronę peronu.
Pociąg wjechał na stację w tym samym momencie, w którym ja na nią wbiegłam, więc nie zwlekając wsiadłam do wagonu i odnalazłam swoje miejsce.
Dawno nie jechałam pociągiem i spodziewałam się, że będę musiała sięgnąć do najgłębszych schowków i skarpet, by uzbierać pieniądze na bilet z gwarancją miejsca siedzącego, bo nie zamierzałam stać przez całą godzinę jazdy do Katowic. Ale zostałam mile zaskoczona i moje oszczędności pozostały nienaruszone.
Przez większość drogi spałam i gdyby nie kontroler, który obudził mnie, żądając biletu, przespałabym stację.
Wysiadłam z pociągu i jeszcze raz sprawdziłam na telefonie numer peronu, na który miałam się udać.
Przeszłam przejściem podziemnym na peron trzeci i usiadłam na niewygodnej ławeczce. Pociąg agenta Frasera przyjeżdżał o czternastej pięćdziesiąt, co formalnie oznaczało piętnastą dziesięć, jeżeli skład się pospieszy. Pięć minut temu zegar wybił wpół do trzeciej, więc miałam przed sobą luźne czterdzieści minut czekania.
Z nudów upewniłam się, że moje zwolnienie lekarskie dotarło do szefa. Moja znajoma z Parkowej dała mi L4 na tydzień.
Przejrzałam trochę memów w internecie, ale i to szybko mi się znudziło. Gdy spojrzałam na zegar, przekonana, że musiało minąć co najmniej trzydzieści minut katorgi, boleśnie przekonałam się, że upłynęło dziesięć.
Skoczyłam do pobliskiego sklepu i kupiłam paczkę Oreo. Ostatnio miałam na nie straszną ochotę.
Z ciasteczkiem w dłoni, śmiertelnie znudzona, wybrałam numer Williama.
— Oby to było coś ważnego — przywitał mnie.
— Śmiertelnie ważnego — zapewniłam go. — Zagrażającego mojemu życiu.
— O co chodzi? — spytał, nagle brzmiąc na przejętego.
— Jestem okruuutnie zanudzona — odparłam i parsknęłam śmiechem. — Musisz ocalić me życie, irytujący, klejący się ziemniaku.
Przełączyłam na głośnik, weszłam na czat z Williamem i ustawiłam jego nick jako Ziemniak🥔.
— Klejący się? — oburzył się. Wyłączyłam głośnik i przyłożyłam telefon do ucha. — Nieważne. Muszę kończyć, moja siostra zaraz tu wróci.
— Wróci?
— Poszła po kawę — odparł.
— Poczekam — zdecydowałam, czując, jak nadmiar ciastek przewraca się w moim żołądku. — Chętnie ją poznam.
— Kiedy zrobiłaś się taka otwarta na ludzi? — spytał.
— Kiedy poznałam ziemniaka — odparłam. — I wcale nie zrobiłam się bardziej otwarta na ludzi!
— Czekaj, już wiem. To było wtedy, gdy dowiedziałaś się, że twój przyjaciel żyje!
— Brawo, Sherlocku — mruknęłam, zanim zorientowałam się, że to zły pomysł. Moje przezwisko wywołało gwałtowny rollercoaster powrotny do Duskwood z biletem tylko w jedną stronę.
Blizny zapiekły mnie, gdy mentalnie przypomniałam sobie, jak moje ręce przypiekał ogień. Nagle zorientowałam się, co robiłam.
Rozluźniałam się.
Musiałam natychmiast wyprostować tą równię pochyłą, zanim uderzę w ziemię i będzie za późno. Tak, może przeżył kopalnię, ale to nadal nie gwarantowało mu bezpieczeństwa.
Nadal mogłam być winna jego krzywdy.
— Ella? Ella, w porządku? — Głos Williama usiłował przedrzeć się przez wspomnienia, ale powtarzanie mojego imienia tylko sprawiało, że wpadałam w nie głębiej. — Linda!
Zamrugałam.
Nie trać kontroli.
— Przepraszam, coś przerwało — wymigałam się.
— Jesteś pewna? Wszystko okej? — spytałam i z przerażeniem odnotowałam troskę w jego głosie.
Kiedy to zaszło tak daleko?
— Muszę kończyć! — rzuciłam i rozłączyłam się, zanim zdążył odpowiedzieć. Mój żołądek aż ścisnął się ze stresu i byłam pewna, że zaraz zwrócę to, co w nim było.
Wzięłam kilka głębokich oddechów dla uspokojenia. Musiałam przestać zapominać, że nie zasługuję na rozluźnienie. Muszę pozostać skupiona, w pełni kontroli.
Muszę zapewnić mu bezpieczeństwo i zniknąć.
Tak.
Mój telefon ponownie zadzwonił, a ja, już spokojna, zerknęłam na ekran.
— Cześć, Mark!
— Hej, Ella.
Już miałam go poprawić, ale głos uwiązł mi w gardle. Może to wcale nie było takie złe? Może mogłam sobie pozwolić na odrobinę luzu?
Zanim uspokoiłam swoje chaotyczne myśli, było już za późno na reakcję.
— Mam nadzieję, że nie jesteś zajęta — powiedział. — Chciałem cię tylko o coś spytać. W związku z konkursem.
— Jasne. Spoko — odparłam, usiłując ukryć rozdygotanie.
Kurwa.
Spokój.
Teraz.
Natychmiast.
— Jedna z tancerek z naszego zespołu ma do odsprzedania białą paczkę w twoim rozmiarze. Kupić ją dla ciebie? Pieniądze oddasz mi później.
Pokiwałam głową.
— Eee... tak. Tak, jasne — zmitygowałam się.
— Wszystko okej? — spytał zmartwiony.
— Ja... — Mój mózg przeprowadził krótką wewnętrzną wojnę.
— Możesz mi zaufać, Ella.
Moje imię sprawiło, że racjonalny umysł na chwilę zamarł, a moje poplątane emocje wykorzystały okazję i przejęły ster.
— Po prostu mam wrażenie, że tracę kontrolę — powiedziałam. — Mam na myśli... wiem, że nie zasługuję na nic, co mam. Wiem, że mogę być winna jego krzywdy. — Poczułam, że po moim policzku płynie łza i z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie chcę jej obetrzeć. — Ale jednak cały czas mała część mnie usiłuje zwalczyć kontrolę i pozwolić mi coś spontanicznego, mimo że jestem aż za bardzo świadoma, że nie powinnam!
Szybko ocieram łzy i przyjmuję normalny wyraz twarzy, zanim ktokolwiek na peronie zwróci na mnie uwagę po tym wybuchu.
— Ella... — wyszeptał Mark. — Naprawdę tak uważasz? Że nie zasługujesz na nic dobrego? Że jesteś winna?
— Tak, Mark. Naprawdę tak uważam.
Przez chwilę milczał.
— Ella, zapewniam cię, że twój przyjaciel by tego nie chciał — powiedział. — Nie chciał by zobaczyć cię w takim stanie.
— I co z tego? I tak nie zamierzam z nim zostać. Muszę się upewnić, że... że nic mu nie zrobiłam. — Spuściłam głowę. — A potem odejdę.
— Ella... zasługujesz na wszystko, co cię spotyka. On to wie. I ja również to wiem. Jesteś cudowną osobą i nic, absolutnie nic tego nie zmieni.
— Naprawdę? — spytałam niepewnie.
— Naprawdę — potwierdził. — Mogę cię zapewnić, że on nadal cię kocha i czeka na ciebie.
— Tak myślisz?
— Wiem to. — Wręcz czułam, jak Mark uśmiecha się po drugiej stronie połączenia. — A teraz idź i zawalcz o to. Bo zasłużyłaś na szczęśliwe zakończenie ze swoim przyjacielem u boku.
Zobaczyłam wjeżdżający na stację pociąg.
— Dzięki, Mark — rzuciłam i rozłączyłam się. Wstałam z ławki i zaczęłam wypatrywać agenta Frasera.
Mark miał rację.
Musiałam zawalczyć o to, na co zasługiwałam.
Musiałam zawalczyć o miłość, jakkolwiek pusto i banalnie to brzmi.
Musiałam zawalczyć o przyszłość wolną od wspomnień i poczucia winy.
Musiałam zawalczyć o niego.
***
W końcu mówisz z sensem, Ella!
Jak sądzicie, kto wygra tę walkę?
Pierwszy rozdział dzisiejszej połowy za nami, więc widzimy się za godzinę.
Do następnego,
~trickyl0ve
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro