Trzynaście!
( OSTRZEŻENIE:
Ten rozdział jest dość spokojny. Występują przekleństwa i Pennywise. Jeśli cokolwiek z wymienionych działa na Ciebie źle, nie czytaj. Twoje zdrowie jest ważniejsze od książki. )
TRZYNAŚCIE
Levi zeskoczyła z łóżka, gdy tylko Hannah weszła do jej pokoju, ciągnąć za ramię Jameston, by ta usiadła obok niej na łóżku, na jej twarzy zagościł wielki uśmiech.
—Powiedziałam mu, że zadzwonię—wypaliła, przez co na jej twarzy zagościł rumieniec. Hannah słysząc to, spojrzała zdezorientowana na przyjaciółkę.
—Komu powiedziałaś, że... O Boże!—Hannah wyprostowała się, szczęka jej opadła, gdy patrzyła zaskoczona na Levi, zaraz potem uśmiechając się szeroko. Uścisnęła przyjaciółkę na krótko, po czym odepchnęła ją delikatnie do tyłu—więc na co czekasz?!
—T-Teraz? A co, jak pomyśli-
—Po prostu do niego zadzwoń, do cholery!—Jameson ucięła jej, wciskając jej telefon stacjonarny. Patrzyła na nią wyczekująco, chcąc, by wykręciła numer—teraz!
—Już, już, dobra—wymamrotała Levi. Dłonie dziewczyny trzęsły się delikatnie, gdy wykręcała numer. Wstrzymała oddech, słysząc sygnał. Z jednej strony, miała nadzieje, że Stan nie odbierze, wtedy miałaby więcej czasu, by pomyśleć nad tym, co mu powiedzieć.
Niestety, szczęście nie było tym razem po jej stronie.
—Halo?—Głos Stana zabrzmiał przez słuchawkę, sprawiając, że Levi otworzyła oczy szerzej i spojrzała spanikowana na Hannah.
—Przywitaj się, idiotko—wysyczała Jameson.
—H-Hej Stan. To, um, to ja, Levi—wypaliła, kręcąc kablem od telefonu w roztargnieniu.
—Lev, hej! Co tam u Ciebie?—Zapytał Stan, przez co Levi zaśmiała się cicho, kręcąc głową.
—Widzieliśmy się parę godzin temu, Stanny. Ale wszystko dobrze, a tam?—Spytała, zapominając, że Hannah była z nią w jednym pokoju, słuchając rozmowy, przynajmniej przewlekle.
—Świetnie, w-wręcz kapitalnie!—Wykrzyknął chłopak, ale Johnston wyczuła lekkiego doła w jego głosie. Momentalnie przypomniała sobie srogie spojrzenie ojca Stana i westchnęła.
—Na pewno?—Spytała, niepewna, czy powinna naciskać, czy nie.
—Tak, jasne! Uch... M-Możemy o tym nie gadać?—Poprosił, łamiącym się głosem.
—No pewnie—po wypowiedzeniu tych słów, nie rozmawiali, tylko wsłuchiwali się w swoje oddechy, podczas, gdy od środka wypełniało ich przyjemne ciepło i uśmiechali się delikatnie.
Levi stała bezczynnie, dopóki Hannah nie klepnęła się w kolano, posyłając jej znaczące spojrzenie.
—O, Stan! Ja, em, tak sobie myślałam, czy... Chciałbyś może iść z-ze mną do kina?—Wydusiła, czując, jak oblewa ją rumieniec. Przygryzła wargę, zaciskając powieki i wstrzymując oddech.
—Chcesz iść do kina... Ze mną?—Powiedział Stan na jednym wdechu, przez co dziewczyna zachichotała.
—Dlaczego nie? Skoro nie byliśmy ze sobą w kinie ani razu, ale jesteś mega fajny i uwielbiam spędzać z Tobą czas-—ucięła, unikając drażniącego spojrzenia Hannah—chodzi o to, że nie ma kogoś, z kim chciałabym iść do kina bardziej niż z tobą.
Stan zaśmiał się cicho.
—No jasne. Piątek może być?
—Piątek jak najbardziej może być, Stanny—Levi przygryzła policzek od środka, czując, jak motylki w jej brzuchu dziczeją—więc, do piątku?
—Tak, do zobaczenia—odpowiedział Uris łagodnie. Levi wymamrotała jeszcze "mhm", i gdy miała odsunąć słuchawkę, znowu rozbrzmiał jego głos—Lev, poczekaj!
—Tak, Stan?—Zachichotała, przybliżając słuchawkę.
—To jest, um, randka...? Jezu, sorki, jeśli nie jest, ale-
—Może być randką, jeśli chcesz—wyszeptała, uśmiechając się szeroko.
—Super, ekstra, świetnie!—Wypalił, a Levi mogła sobie wyobrazić sobie ten jego czarujący uśmiech.
—Pa pa, Staniel—zaśmiała się, rozłączając się i powoli odwracając się do Hannah z rozmarzonym uśmiechem.
—I jak? Levi, opowiadaj!—Han usiadła prosto, patrząc na dziewczynę wyczekująco—no weź, nie trzymaj mnie w niepewności!
—Zgodził się—bąknęła, jakby oszołomiona z rozmarzonym wzrokiem—a potem spytał, czy idziemy na... Randkę. Pierdoloną randkę.
—O BOŻE—krzyknęła Hannah, obejmując Levi podekscytowana—IDZIESZ NA PIERDOLONĄ RANDKĘ!
—Pierdolona randka ze Stanley'em Urisem...—Powiedziała, nagle rozumiejąc sens tych słów—IDĘ NA RANDKĘ ZE STANLEY'EM URISEM!
—Najwyższa kurwa pora—zaśmiała się głośno Jameson.
Levi z powrotem rzuciła się na łóżko z sercem bijącym szybciej, niż normalnie.
W tamtym momencie, ciemna chmura strachu, niebezpieczeństwa i napięcia, która wisiała nad każdym z nich, zniknęła dla Levi Johnston. W tamtym momencie nie obchodził jej klaun, czerwone balony, albo koszmary z jej siostrą w roli głównej. Obchodził ją tylko chłopak w lokach, który sprawiał, że jej serce wyskakiwało z piersi.
Gdyby tylko ta chmura trzymała się z daleka.
—
Levi obudziła się zlana potem. Jej oczy świdrowały wzrokiem po ciemnym pokoju; jedyny dźwięk stanowiło chrapanie Hannah.
Wzięła parę głębokich wdechów, powtarzając "to nieprawdziwe" w kółko, aż jej bicie serca wróciło do normy.
Ześliznęła się z łóżka, przekraczając ostrożnie śpiącą na materacu na podłodze Han i po cichu udała się w stronę kuchni. Nalała sobie wody do szklanki i opróżniła ją szybko, łagodząc suchość w gardle.
Nagle, włosy na karku stanęły jej dęba, poczucie bycia obserwowaną wywołało u niej gęsią skórkę. Powoli, nie odwracając się, otworzyła szufladę obok zlewu i wyciągnęła zwykły nóż, po czym odwróciła się.
Przed nią stał klaun ze złowrogim uśmiechem i pomachał palcami, zanim rzucił się w przód.
Zaciskając powieki, wydała z siebie zduszony krzyk, wyciągnęła nóż do przodu, przygotowując się na ból, który nie nadszedł.
Powoli otworzyła oczy, nadal ściskając nóż.
Tam, gdzie stał klaun, był teraz czerwony balonik. Levi czytając napis na nim, otworzyła oczy szerzej.
'Przyjdź po nią, jeśli masz odwagę'.
Zostało pięć rozdziałów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro