Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pięć!

( OSTRZEŻENIE:

Ten rozdział zawiera wzmianki o krwi i śmierci. Jeżeli cokolwiek z wymienionych działa na Ciebie źle, nie czytaj. Twoje zdrowie jest ważniejsze od książki. )

PIĘĆ

Levi zaśmiała się głośno, gdy Stan wziął łyka jej wiśniowej granity i zmarszczył nos z obrzydzenia, wystawiając język, którego kolorem była teraz mieszanina intensywnego niebieskiego i czerwonego, by podkreślić niesmak w stosunku do napoju.

-To nie jest takie złe, ty królowo dramatu!-Levi delikatnie szturchnęła chłopaka w lokach w ramię, zabierając swoją granitę i stawiając ją na ladzie, zanim zbliżyła słomkę jego napoju do swoich ust, wzdychając teatralnie-chyba moja kolej.

Levi wciągnęła słomką granitę, krzywiąc się, gdy gorzki smak borówki wypełnił jej usta.

-Jezu, jak możesz to pić?!

Stan w odpowiedzi zaśmiał się i wzruszył ramionami, zabierając swój napój i uśmiechając się, gdy upił z niego łyk. Levi zrobiła to samo, zabierając swój plastikowy kubek z lady i biorąc słomkę do ust, nie spuszczając wzroku z twarzy Stanley'a i uśmiechu, który ją zdobił.

-Wiecie, że właśnie tak jakby się pocałowaliście?-Głos Richie'go sprawił, że dwójka podskoczyła, a sam chłopak w okularach zachichotał głośno.

-Cholera, skąd ty się tu do kurwy nędzy wziąłeś?-Wrzasnęła Levi, trzymając się za głowę, z powodu odczuwanego zmrożenia mózgu.

-Cóż, pewnej nocy moi rodzice stwierdzili, że są dość napaleni, więc zaczęli się całować, co zaprowadziło do sypialni i-ucięło go uderzenie z tyłu głowy przez dziewczynę-au! Cholera, dziewczyno.

-Nie o to mi chodziło, frajerze-Johnston wywróciła oczami, wymieniając spojrzenia ze Stanem, zanim przeniosła wzrok z powrotem na Richie'go, którego spojrzenie wędrowało pomiędzy parą-i nie, nie pocałowaliśmy się.

-Jasne, Johnston. Jak chcesz-zarechotał Tozier, trącając Levi łokciem. Zaczął się śmiać jeszcze głośniej, gdy zauważył, że jej policzki po prostu płonęły.

-Czego chcesz, Richie?-Spytał Stan, patrząc na głośnego przyjaciela.

-Ma ktoś z was ćwierćdolarówkę? Kończą mi się-Richie sięgnął do kieszeni, pokazując przyjaciołom, jak mało monet mu zostało.

-Chyba coś mam-Levi zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, ile dwudziestopięciocentówek miała w swojej tylnej kieszeni spodni, podając granitę Stanowi-gdybyś był tak uprzejmy i mógł to potrzymać, drogi Stanley'u.

Stan zgodził się, mimo wszystko pamiętawszy o ladzie znajdującej się obok nich. Wyciągnął dłoń po kubek, wziął go i szybko cofnął dłoń, gdy ich palce się musnęły.

-Aha!-Krzyknęła, gdy wyciągnęła dłoń z kieszeni, ukazując więcej, niż kilka ćwierćdolarówek-weź wszystkie, Rich. Mam pełno w domu i próbuję się ich pozbyć.

Richie rozpromienił się, biorąc monety i obejmując Levi szczelnie ramieniem, zanim wrócił do marnowania swojego życia grając w Dragon's Lair-dzięki, koleś!

Zaśmiała się, patrząc jak pełen życia chłopak drepta do labiryntu gier wideo i odwróciła się do Stana, który podał jej napój.

-Dziękuję, słonko-puściła mu oczko, a jej serce biło jak oszalałe, gdy delikatny rumieniec oblał twarz Stanley'a. Udało mi się-pomyślała przerażona-cholera, udało mi się.

-Uch, robi się nudno-zaśmiał się, prędko rozwijając zdanie, gdy ujrzał jak dziewczyna delikatnie marszczy brwi i rzednie jej mina-w sensie, patrzenie, jak Richie tutaj gania i ma jakieś humorki, nie gadanie z tobą. Tak szczerze, uwielbiam z tobą gadać. Powinniśmy stąd zwiać. Chcesz zwiać?

-Stan, zwolnij-zaśmiała się Levi, kiwając głową na znak zgody i biorąc ostatni łyk napoju, zanim wyrzuciła go do najbliższego śmietnika, chwytając rękę Stana i ciągnąc go do wyjścia i krzycząc do Richie'go przez niemalże opustoszały salon gier, że wychodzą, zanim pchnęła drzwi i puściła rękę chłopaka.

-Dokąd, Uris?-Spytała, gdy w dłoni czuła dziwne mrowienie, a jej serce zdawało się jakby zaraz wyskoczyć, jednocześnie podnosząc rower i patrząc na niego z uniesionymi brwiami.

-Dokądkolwiek chcesz, Johnston-odpowiedział, grając w jej grę i wskakując na rower, czując gulę w gardle.

Po tym, oboje odjechali. Wciąż można było usłyszeć echo ich śmiechów, oboje błogo nieświadomi ciemnej sylwetki obserwującej ich zza krzaków.

--

W poniedziałkowy poranek, w rezydencji Johnstonów zadzwonił gwałtownie telefon, przerywając rozmowę Hannah i Levi, jedzących właśnie śniadanie składające się z płatków Frosted i naleśników.

-Halo?-Odezwała się Hannah podnosząc słuchawkę. Jej brwi zmarszczyły się, gdy w skupieniu słuchała osoby po drugiej stronie.

Ciekawość Levi odezwała się. Wstała z krzesła i stanęła za Hannah.

-Kto dzwoni?-Wyszeptała.

Opalona dziewczyna odwróciła się, nadal słuchając.

-Beverly-odpowiedziała bezgłośnie.

Levi skinęła głową, patrząc jak Hannah pożegnała się i rozłączyła, brwi nadal miała zmarszczone, a wyraz jej twarzy był wyraźnie zatroskany.

-Po co dzwoniła?-Spytała Johnston, dostrzegając zmartwienie przyjaciółki.

-Powiedziała, żebyśmy przyjechały pod jej mieszkanie. Teraz. Reszta już jest pewnie w drodze-To było wszystko, co powiedziała Hannah zanim praktycznie wybiegła z domu, zostawiając Levi w kuchni. Dziewczyna przez parę sekund analizowała sytuację, zanim zrobiła to samo, co przyjaciółka.

-Zaraz wracamy, mamo!-Krzyknęła Johnston, zanim trzasnęła drzwiami, zbiegła po schodkach, przeskakując ostatni, szybko podnosząc rower i wskakując na niego, pedałując za Hannah, która była już w połowie drogi-zwolnij, Han!

-Sorka-powiedziała, oddychając ciężko i zwalniając tempo. Jej twarz ukazywała szereg różnych emocji.

-Hej, Han, uspokój się, oddychaj-Levi próbowała uspokoić ciemnowłosą-jestem pewna, że nic jej nie jest.

-Nie słyszałaś jej, Lev! Brzmiała na...wystraszoną-krzyknęła Jameston, gdy obie skręciły w ulicę Witchama, było już widać kompleks mieszkań Bev i dało się usłyszeć głosy chłopców.

-Nie powiedziała nic, prócz tego, że mamy przyjechać!-Levi usłyszała Stana wyjaśniającego sytuację Eddie'mu, gdy się zbliżyły, zeskakując z rowerów.

-Hej, chłopcy-przywitała się Levi, Hannah pomachała im bezżytnie i zwróciła całą uwagę na Beverly, zbiegającą po ostatnich stopniach schodów przeciwpożarowych.

-Przyszliście-powiedziała rudowłosa-m-muszę wam coś pokazać.

-Co takiego?-Dopytał Eddie, trzymając swój rower i patrząc na Beverly.

-Więcej, niż widzieliśmy w kamieniołomach?-Zażartował Richie, myśląc oczywiście, że jego wypowiedź była niezwykle zabawna, gdyż zaśmiał się głośno.

-Bip, bip, Richie-jęknęła Levi, mordując Richie'go wzrokiem kątem oka-nie czas na to.

-Han i Levi mogą wejść, ale...Mój tata mnie zabije, jak się dowie, że miałam chłopaków w mieszkaniu-Beverly zignorowała komentarz Richie'go, patrząc na Hannah, znajdującą się obok niej, a potem na Levi, obracającą się w stronę chłopców.

-R-R-R-Rozejrzymy się-wtrącił Bill, schodząc z roweru i patrząc na Marsh-ty stój na czatach, Richie.

-Chwila!-Krzyknął Richie, gdy reszta grupy popędziła po schodach, przez co odwrócili się tylko Stan i Levi, znajdujący się najbliżej niego-co jeśli jej tata wróci?

-Zrób to, co wychodzi ci najlepiej!-Krzyknął Stan, patrząc znacząco na chłopaka, opuszczając bezsilnie ramiona, gdy chłopak w okularach jeszcze bardziej zmarszczył brwi.

-Zacznij gadać!-Levi dokończyła wypowiedź chłopaka z lokami, zanim oboje wbiegli po schodach, by dogonić grupę, zostawiając Richie'go samego na chodniku.

-To dar!-Zawołał Richie, kręcąc głową z niedowierzeniem.

Kiedy wszyscy byli już w mieszkaniu (co sprawiło, że Levi dostała gęsiej skórki na ramionach), Beverly przeprowadziła ich przez korytarz, zatrzymując się w środku i wskazując na zamknięte drzwi, które prowadziły do łazienki, jak mniemali.

-Tutaj-powiedziała drżącym głosem, jej dłoń trzęsła się obok dłoni Hannah.

-Co tutaj?-Spytał Bill, sprawiając, że Beverly odwróciła twarz ku niemu na krótko, po czym znowu się odwróciła.

-Zobaczycie-wraz z wypowiedzeniem tych słów, znowu zaczęła iść w stronę łazienki, grupa za nią.

Levi chwyciła Stana za nadgarstek, jej dłoń płynnie wśliznęła się w jego, gdy zbliżyli się do pomieszczenia, jej serce biło gwałtownie, adrenalina wzrosła.

-Świetnie. Prowadzisz nas do łazienki-zaczął Eddie drżącym głosem, oddychając ciężko-wiecie, że osiemdziesiąt dziewięć procent najgorszych wypadków ma miejsce w kuchniach i łazienkach? I-I tutaj rozwijają się wszystkie bakterie i grzyby...I to niehigieniczne miejsce...I-

-Cholera, Eddie, po prostu zamknij mordę-Levi przerwała wywód niskiego chłopca, ściskając dłoń Stana tak mocno, że bała się, że zatrzymała mu przepływ krwi-sprawiasz, że jeszcze bardziej się denerwuję.

-Przepraszam, ale to po prostu prawda-wydusił Kaspbrak, gdy Bill otwierał drzwi, biorąc głęboki wdech-wiedziałem.

-Co tu się do diabła stało?-Wyszeptała Jameston, mrugając parę razy, gdy światło zabarwione na czerwono oślepiło ją delikatnie-wygląda jak jebane miejsce zbrodni.

-Widzicie to?

-Mhm-wydukali wszyscy, kiwając głowami, oprócz Levi, Eddie prawie się zakrztusił, co tylko bardziej ją spięło.

-Nie rzygaj, Eddie. Błagam, nie rzygaj-prosiła, patrząc na niższego z grymasem. Z powrotem zlustrowała łazienkę, jej oczy prawie napełniły się łzami. Odwróciła się i przycisnęła czoło do ramienia Stana, próbując się uspokoić, odliczając kilkakrotnie od dziesięciu do jednego.

-Mój tata tego nie widzi. Myślałam, że może oszalałam-wyjaśniła Beverly, nie spuszczając wzroku z łazienki we krwi.

-Cóż, jeśli ty oszalałaś, to my też-odezwał się Ben zza Hannah, dygocząc.

-N-N-Nie możemy tego tak zostawić-powiedział Bill, odwracając się, by móc spojrzeć na przyjaciół.

-O Boże, nie, proszę, Bill. Nie każ mi tu wchodzić, proszę-Levi uniosła głowę, oczy miała szeroko otwarte, gdy patrzyła na tyczkowatego chłopaka, oddychając płytko, z tysiącem myśli na sekundę, tak, że ledwo zauważyła, jak bardzo Stan ścisnął jej dłoń.

Widok zakrwawionego pomieszczenia przypominał jej za bardzo o tylnym siedzeniu samochodu jej matki, gdy wiozły martwe, zakrwawione ciało jej siostry do szpitala, nadal próbując mieć nadzieję, że można ją uratować.

-Nie-e-Eddie zgodził się z Levi, kręcąc głową parę razy.

Mimo błagań pary, grupa poszła za Beverly do kuchni, biorąc wszystkie środki czystości, jakie mogli znaleźć, przenieśli je do łazienki i zabrali się do pracy.

Levi stała w przejściu do łazienki, rękawice zakrywały jej ściśnięte dłonie, opaska (dzięki Bev) powstrzymywała jej włosy przed opadaniem na twarz. Oddychała głęboko, próbując zmusić się do wejścia do pomieszczenia.

-Lev-kojący głos Stana wyrwał ją z przemyśleń, sprawiając, że otworzyła oczy i spojrzała mu prosto w jego-spójrz na mnie. Dobrze. Teraz daj mi rękę.

Levi zrobiła to, co jej kazał, uwalniając jej prawą piąstkę ze ścisku i wpasowała jej dłoń w rękawiczce w tą należącą do Stana, pozwalając mu wprowadzić ją do metalicznie pachnącej łazienki.

-O to chodzi, oddychaj. Patrz na mnie-uspokoił ją Stan uśmiechając się delikatnie do dziewczyny, ignorując swoje walące serce-chodź, zrobimy to razem, dobra?

-Dobra-jej oddech wyrównał się, kiwnęła głową, gdy wraz z chłopakiem weszli do wanny, zaczął skrupulatnie myć okno, zaczęła robić to samo.

-Dobrze Ci idzie, Lev-pochwalił ją Stan, trącając ją biodrem.

-Dzięki Tobie, Stan-odezwała się Levi, ze szczerością wyczuwalną w jej głosie-dziękuję.

-Dla Ciebie wszystko-wyszeptał, uśmiechając się delikatnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro