Pięć!
( OSTRZEŻENIE:
Ten rozdział zawiera wzmianki o krwi i śmierci. Jeżeli cokolwiek z wymienionych działa na Ciebie źle, nie czytaj. Twoje zdrowie jest ważniejsze od książki. )
PIĘĆ
Levi zaśmiała się głośno, gdy Stan wziął łyka jej wiśniowej granity i zmarszczył nos z obrzydzenia, wystawiając język, którego kolorem była teraz mieszanina intensywnego niebieskiego i czerwonego, by podkreślić niesmak w stosunku do napoju.
-To nie jest takie złe, ty królowo dramatu!-Levi delikatnie szturchnęła chłopaka w lokach w ramię, zabierając swoją granitę i stawiając ją na ladzie, zanim zbliżyła słomkę jego napoju do swoich ust, wzdychając teatralnie-chyba moja kolej.
Levi wciągnęła słomką granitę, krzywiąc się, gdy gorzki smak borówki wypełnił jej usta.
-Jezu, jak możesz to pić?!
Stan w odpowiedzi zaśmiał się i wzruszył ramionami, zabierając swój napój i uśmiechając się, gdy upił z niego łyk. Levi zrobiła to samo, zabierając swój plastikowy kubek z lady i biorąc słomkę do ust, nie spuszczając wzroku z twarzy Stanley'a i uśmiechu, który ją zdobił.
-Wiecie, że właśnie tak jakby się pocałowaliście?-Głos Richie'go sprawił, że dwójka podskoczyła, a sam chłopak w okularach zachichotał głośno.
-Cholera, skąd ty się tu do kurwy nędzy wziąłeś?-Wrzasnęła Levi, trzymając się za głowę, z powodu odczuwanego zmrożenia mózgu.
-Cóż, pewnej nocy moi rodzice stwierdzili, że są dość napaleni, więc zaczęli się całować, co zaprowadziło do sypialni i-ucięło go uderzenie z tyłu głowy przez dziewczynę-au! Cholera, dziewczyno.
-Nie o to mi chodziło, frajerze-Johnston wywróciła oczami, wymieniając spojrzenia ze Stanem, zanim przeniosła wzrok z powrotem na Richie'go, którego spojrzenie wędrowało pomiędzy parą-i nie, nie pocałowaliśmy się.
-Jasne, Johnston. Jak chcesz-zarechotał Tozier, trącając Levi łokciem. Zaczął się śmiać jeszcze głośniej, gdy zauważył, że jej policzki po prostu płonęły.
-Czego chcesz, Richie?-Spytał Stan, patrząc na głośnego przyjaciela.
-Ma ktoś z was ćwierćdolarówkę? Kończą mi się-Richie sięgnął do kieszeni, pokazując przyjaciołom, jak mało monet mu zostało.
-Chyba coś mam-Levi zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, ile dwudziestopięciocentówek miała w swojej tylnej kieszeni spodni, podając granitę Stanowi-gdybyś był tak uprzejmy i mógł to potrzymać, drogi Stanley'u.
Stan zgodził się, mimo wszystko pamiętawszy o ladzie znajdującej się obok nich. Wyciągnął dłoń po kubek, wziął go i szybko cofnął dłoń, gdy ich palce się musnęły.
-Aha!-Krzyknęła, gdy wyciągnęła dłoń z kieszeni, ukazując więcej, niż kilka ćwierćdolarówek-weź wszystkie, Rich. Mam pełno w domu i próbuję się ich pozbyć.
Richie rozpromienił się, biorąc monety i obejmując Levi szczelnie ramieniem, zanim wrócił do marnowania swojego życia grając w Dragon's Lair-dzięki, koleś!
Zaśmiała się, patrząc jak pełen życia chłopak drepta do labiryntu gier wideo i odwróciła się do Stana, który podał jej napój.
-Dziękuję, słonko-puściła mu oczko, a jej serce biło jak oszalałe, gdy delikatny rumieniec oblał twarz Stanley'a. Udało mi się-pomyślała przerażona-cholera, udało mi się.
-Uch, robi się nudno-zaśmiał się, prędko rozwijając zdanie, gdy ujrzał jak dziewczyna delikatnie marszczy brwi i rzednie jej mina-w sensie, patrzenie, jak Richie tutaj gania i ma jakieś humorki, nie gadanie z tobą. Tak szczerze, uwielbiam z tobą gadać. Powinniśmy stąd zwiać. Chcesz zwiać?
-Stan, zwolnij-zaśmiała się Levi, kiwając głową na znak zgody i biorąc ostatni łyk napoju, zanim wyrzuciła go do najbliższego śmietnika, chwytając rękę Stana i ciągnąc go do wyjścia i krzycząc do Richie'go przez niemalże opustoszały salon gier, że wychodzą, zanim pchnęła drzwi i puściła rękę chłopaka.
-Dokąd, Uris?-Spytała, gdy w dłoni czuła dziwne mrowienie, a jej serce zdawało się jakby zaraz wyskoczyć, jednocześnie podnosząc rower i patrząc na niego z uniesionymi brwiami.
-Dokądkolwiek chcesz, Johnston-odpowiedział, grając w jej grę i wskakując na rower, czując gulę w gardle.
Po tym, oboje odjechali. Wciąż można było usłyszeć echo ich śmiechów, oboje błogo nieświadomi ciemnej sylwetki obserwującej ich zza krzaków.
--
W poniedziałkowy poranek, w rezydencji Johnstonów zadzwonił gwałtownie telefon, przerywając rozmowę Hannah i Levi, jedzących właśnie śniadanie składające się z płatków Frosted i naleśników.
-Halo?-Odezwała się Hannah podnosząc słuchawkę. Jej brwi zmarszczyły się, gdy w skupieniu słuchała osoby po drugiej stronie.
Ciekawość Levi odezwała się. Wstała z krzesła i stanęła za Hannah.
-Kto dzwoni?-Wyszeptała.
Opalona dziewczyna odwróciła się, nadal słuchając.
-Beverly-odpowiedziała bezgłośnie.
Levi skinęła głową, patrząc jak Hannah pożegnała się i rozłączyła, brwi nadal miała zmarszczone, a wyraz jej twarzy był wyraźnie zatroskany.
-Po co dzwoniła?-Spytała Johnston, dostrzegając zmartwienie przyjaciółki.
-Powiedziała, żebyśmy przyjechały pod jej mieszkanie. Teraz. Reszta już jest pewnie w drodze-To było wszystko, co powiedziała Hannah zanim praktycznie wybiegła z domu, zostawiając Levi w kuchni. Dziewczyna przez parę sekund analizowała sytuację, zanim zrobiła to samo, co przyjaciółka.
-Zaraz wracamy, mamo!-Krzyknęła Johnston, zanim trzasnęła drzwiami, zbiegła po schodkach, przeskakując ostatni, szybko podnosząc rower i wskakując na niego, pedałując za Hannah, która była już w połowie drogi-zwolnij, Han!
-Sorka-powiedziała, oddychając ciężko i zwalniając tempo. Jej twarz ukazywała szereg różnych emocji.
-Hej, Han, uspokój się, oddychaj-Levi próbowała uspokoić ciemnowłosą-jestem pewna, że nic jej nie jest.
-Nie słyszałaś jej, Lev! Brzmiała na...wystraszoną-krzyknęła Jameston, gdy obie skręciły w ulicę Witchama, było już widać kompleks mieszkań Bev i dało się usłyszeć głosy chłopców.
-Nie powiedziała nic, prócz tego, że mamy przyjechać!-Levi usłyszała Stana wyjaśniającego sytuację Eddie'mu, gdy się zbliżyły, zeskakując z rowerów.
-Hej, chłopcy-przywitała się Levi, Hannah pomachała im bezżytnie i zwróciła całą uwagę na Beverly, zbiegającą po ostatnich stopniach schodów przeciwpożarowych.
-Przyszliście-powiedziała rudowłosa-m-muszę wam coś pokazać.
-Co takiego?-Dopytał Eddie, trzymając swój rower i patrząc na Beverly.
-Więcej, niż widzieliśmy w kamieniołomach?-Zażartował Richie, myśląc oczywiście, że jego wypowiedź była niezwykle zabawna, gdyż zaśmiał się głośno.
-Bip, bip, Richie-jęknęła Levi, mordując Richie'go wzrokiem kątem oka-nie czas na to.
-Han i Levi mogą wejść, ale...Mój tata mnie zabije, jak się dowie, że miałam chłopaków w mieszkaniu-Beverly zignorowała komentarz Richie'go, patrząc na Hannah, znajdującą się obok niej, a potem na Levi, obracającą się w stronę chłopców.
-R-R-R-Rozejrzymy się-wtrącił Bill, schodząc z roweru i patrząc na Marsh-ty stój na czatach, Richie.
-Chwila!-Krzyknął Richie, gdy reszta grupy popędziła po schodach, przez co odwrócili się tylko Stan i Levi, znajdujący się najbliżej niego-co jeśli jej tata wróci?
-Zrób to, co wychodzi ci najlepiej!-Krzyknął Stan, patrząc znacząco na chłopaka, opuszczając bezsilnie ramiona, gdy chłopak w okularach jeszcze bardziej zmarszczył brwi.
-Zacznij gadać!-Levi dokończyła wypowiedź chłopaka z lokami, zanim oboje wbiegli po schodach, by dogonić grupę, zostawiając Richie'go samego na chodniku.
-To dar!-Zawołał Richie, kręcąc głową z niedowierzeniem.
Kiedy wszyscy byli już w mieszkaniu (co sprawiło, że Levi dostała gęsiej skórki na ramionach), Beverly przeprowadziła ich przez korytarz, zatrzymując się w środku i wskazując na zamknięte drzwi, które prowadziły do łazienki, jak mniemali.
-Tutaj-powiedziała drżącym głosem, jej dłoń trzęsła się obok dłoni Hannah.
-Co tutaj?-Spytał Bill, sprawiając, że Beverly odwróciła twarz ku niemu na krótko, po czym znowu się odwróciła.
-Zobaczycie-wraz z wypowiedzeniem tych słów, znowu zaczęła iść w stronę łazienki, grupa za nią.
Levi chwyciła Stana za nadgarstek, jej dłoń płynnie wśliznęła się w jego, gdy zbliżyli się do pomieszczenia, jej serce biło gwałtownie, adrenalina wzrosła.
-Świetnie. Prowadzisz nas do łazienki-zaczął Eddie drżącym głosem, oddychając ciężko-wiecie, że osiemdziesiąt dziewięć procent najgorszych wypadków ma miejsce w kuchniach i łazienkach? I-I tutaj rozwijają się wszystkie bakterie i grzyby...I to niehigieniczne miejsce...I-
-Cholera, Eddie, po prostu zamknij mordę-Levi przerwała wywód niskiego chłopca, ściskając dłoń Stana tak mocno, że bała się, że zatrzymała mu przepływ krwi-sprawiasz, że jeszcze bardziej się denerwuję.
-Przepraszam, ale to po prostu prawda-wydusił Kaspbrak, gdy Bill otwierał drzwi, biorąc głęboki wdech-wiedziałem.
-Co tu się do diabła stało?-Wyszeptała Jameston, mrugając parę razy, gdy światło zabarwione na czerwono oślepiło ją delikatnie-wygląda jak jebane miejsce zbrodni.
-Widzicie to?
-Mhm-wydukali wszyscy, kiwając głowami, oprócz Levi, Eddie prawie się zakrztusił, co tylko bardziej ją spięło.
-Nie rzygaj, Eddie. Błagam, nie rzygaj-prosiła, patrząc na niższego z grymasem. Z powrotem zlustrowała łazienkę, jej oczy prawie napełniły się łzami. Odwróciła się i przycisnęła czoło do ramienia Stana, próbując się uspokoić, odliczając kilkakrotnie od dziesięciu do jednego.
-Mój tata tego nie widzi. Myślałam, że może oszalałam-wyjaśniła Beverly, nie spuszczając wzroku z łazienki we krwi.
-Cóż, jeśli ty oszalałaś, to my też-odezwał się Ben zza Hannah, dygocząc.
-N-N-Nie możemy tego tak zostawić-powiedział Bill, odwracając się, by móc spojrzeć na przyjaciół.
-O Boże, nie, proszę, Bill. Nie każ mi tu wchodzić, proszę-Levi uniosła głowę, oczy miała szeroko otwarte, gdy patrzyła na tyczkowatego chłopaka, oddychając płytko, z tysiącem myśli na sekundę, tak, że ledwo zauważyła, jak bardzo Stan ścisnął jej dłoń.
Widok zakrwawionego pomieszczenia przypominał jej za bardzo o tylnym siedzeniu samochodu jej matki, gdy wiozły martwe, zakrwawione ciało jej siostry do szpitala, nadal próbując mieć nadzieję, że można ją uratować.
-Nie-e-Eddie zgodził się z Levi, kręcąc głową parę razy.
Mimo błagań pary, grupa poszła za Beverly do kuchni, biorąc wszystkie środki czystości, jakie mogli znaleźć, przenieśli je do łazienki i zabrali się do pracy.
Levi stała w przejściu do łazienki, rękawice zakrywały jej ściśnięte dłonie, opaska (dzięki Bev) powstrzymywała jej włosy przed opadaniem na twarz. Oddychała głęboko, próbując zmusić się do wejścia do pomieszczenia.
-Lev-kojący głos Stana wyrwał ją z przemyśleń, sprawiając, że otworzyła oczy i spojrzała mu prosto w jego-spójrz na mnie. Dobrze. Teraz daj mi rękę.
Levi zrobiła to, co jej kazał, uwalniając jej prawą piąstkę ze ścisku i wpasowała jej dłoń w rękawiczce w tą należącą do Stana, pozwalając mu wprowadzić ją do metalicznie pachnącej łazienki.
-O to chodzi, oddychaj. Patrz na mnie-uspokoił ją Stan uśmiechając się delikatnie do dziewczyny, ignorując swoje walące serce-chodź, zrobimy to razem, dobra?
-Dobra-jej oddech wyrównał się, kiwnęła głową, gdy wraz z chłopakiem weszli do wanny, zaczął skrupulatnie myć okno, zaczęła robić to samo.
-Dobrze Ci idzie, Lev-pochwalił ją Stan, trącając ją biodrem.
-Dzięki Tobie, Stan-odezwała się Levi, ze szczerością wyczuwalną w jej głosie-dziękuję.
-Dla Ciebie wszystko-wyszeptał, uśmiechając się delikatnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro