Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jedenaście!

( OSTRZEŻENIE:

Obelgi, wyzywanie od zdzir, krew i tym podobne. Jeśli cokolwiek z wymienionych działa na Ciebie źle, nie czytaj. Twoje zdrowie jest ważniejsze od książki. )

JEDENAŚCIE

Levi jechała za Mike'iem, gula w gardle utrudniała jej znacznie oddychanie. Pedałowała najszybciej, jak mogła; zimne powietrze owiewało jej twarz, przez co włosy przyklejały jej się do mokrych policzków.

Dwójka odłączyła się od grupy nawet nie dwa budynki dalej od domu na Neibolt, kierując się do domu Levi. Johnston czuła na sobie parę oczu, gdy znikali za rogiem. Zignorowała kompletnie to uczucie, wiedząc, że gdyby się odwróciła, byłoby tylko gorzej.

Gdy ujrzeli jasnoniebieski dom, Levi gwałtownie zeskoczyła z roweru, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczy. Szybko przekręciła klucz i otworzyła szeroko drzwi, podczas gdy Mike stał za nią z bezwładnym ciałem Hannah w ramionach.

—Mamo—zawołała Levi, wpadając do domu, wcześniej idący za nią Mike popędził do przodu, by położyć Hannah na kanapie. Gdy nie było odpowiedzi, Levi zawołała głośniej—MAMO!

Po całym domu rozległo się pospieszne stukanie szpilek o podłogę i po paru sekundach w salonie pojawiła się zmartwiona Pani Johnston, idąca prosto w stronę Levi, która pokręciła głową i pociągnęła ją w stronę Hannah. Gdy oczy kobiety spoczęły na krwawiącej dziewczynie, wydała z siebie zduszony okrzyk.

—Levi—kobieta zawołała córkę, która spojrzała na nią z zaszklonymi oczyma—idź po kluczyki!

Levi ostatni raz spojrzała na przyjaciółkę, zanim niechętnie ruszyła się z miejsca obok matki i popędziła po schodach, zostawiając ją z Mike'iem. Pani Johnston poruszała się w nieładzie, sprawdzając puls Hannah i przyciskając ucho do jej klatki piersiowej.

—Mike, zostań i naciskaj na rany—mama Levi zatrzymała chłopaka, który chciał właśnie wyjść. Ten skinął głową i wrócił do poprzedniej pozycji, ze zmarszczonymi ze zmartwienia brwiami, gdy lustrował wzrokiem blednącą twarz Jameston.

Levi powróciła do pokoju, przerywając ciszę, rzucając swojej mamie kluczyki do samochodu. Dziewczyna razem z Hanlonem ruszyła do wyjścia za kobietą, która po chwili delikatnie ułożyła Hannah na tylnym siedzeniu i odwróciła się w stronę dzieci.

—Levi, zostań tu—powiedziała Pani Johnston do córki, otwierając przednie drzwi pojazdu. Levi wzięła głęboki wdech, świdrując oczyma między tylnym siedzeniem, gdzie leżała Han, a jej matką, która już wkładała kluczyki do stacyjki.

—Mamo, proszę. Muszę jechać. Muszę z nią być—błagała Levi, po czym nowa fala łez napłynęła do jej oczu. Serce matki krajało się na jej widok, ale dalej trzymała się swojej decyzji.

—Levi, naprawdę. Jeśli Cię wezmę, tylko pogorszymy...—Pani Johnston wyjechała z podjazdu, posyłając córce ostatnie, przepraszające spojrzenie—zabiorę Cię do niej, gdy wydobrzeje, kochanie. Obiecuję.

Z tymi słowami, kobieta ruszyła z piskiem opon i zniknęła z pola widzenia Levi i Mike'a, zostawiając ich na chodniku; Levi gorączkowo przygryzała dolną wargę z milionem myśli na sekundę, próbując powstrzymać łzy.

—Wszystko...Wszystko dobrze?—Mike objął dziewczynę ramieniem, znając odpowiedź na pytanie. Levi dała Mike'owi przyciągnąć się do klatki piersiowej, potrząsając głową i z trudnością przełykając ślinę. Chłopak ścisnął ją jeszcze mocniej i przejeżdżał dłonią po jej plecach, próbując ją uspokoić.

—Możemy...Powinniśmy wrócić do-do reszty—poradziła Levi, ściskając chłopaka ostatni raz w geście wdzięczności, zanim przetarła nos i chwyciła rower ze swojego przedniego trawnika.

Droga do domu Denbrough'ów przebiegła w milczeniu, oboje z nich za bardzo byli skupieni na swoich myślach i uczuciach, by być w stanie rozmawiać.

Gdy Levi zobaczyła, co dzieje się na podjeździe Denbrough'ów otworzyła napuchnięte oczy szerzej. Pani Kaspbrak na siłę ciągnęła syna w stronę samochodu, obrażając i robiąc wyrzuty reszcie frajerów, która próbowała się desperacko obronić.

—To wasza wina!—Krzyknęła Pani Kaspbrak, szturchając Eddie'go w stronę samochodu. Świadom porażki, chłopak dostosował się do niej i usiadł na tyle samochodu, nawet nie patrząc na przyjaciół.

W szale, kobieta upuściła kluczyki. Beverly sięgnęła po nie, ale mama Eddie'go tylko posłała jej lodowate spojrzenie i zgarnęła kluczki z ziemi.

—Wiem, kim jesteś—Pani Kaspbrak uśmiechnęła się szyderczo, wskazując na Bev, która zaskoczona cofnęła się—i nie chcę, żeby taka rozpustnica jak ty, Panno Marsh, kręciła się przy moim Eddie'm.

Levi zacisnęła zęby, krocząc do przodu i po chwili odzywając się, mimo bolącego gardła.

—Jaki ma Pani, do diabła problem?

Kobieta przeniosła groźne spojrzenie na nią, najpierw wyglądała na odrobinę zaskoczoną, lecz zaraz potem była po prostu zdegustowana.

—Ty jesteś ta cała Johnston—prychnęła, a po chwili czuła gotującą się wewnątrz krew, gdy Levi skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i przybrała wyzywający wyraz twarzy—jasne, że też w tym uczestniczyłaś. Przynosisz tylko kłopoty.

—Dokładnie—Levi podeszła kawałek do przodu, stając obok Beverly—na dodatek przyjaźnię się z Pani synem, więc może sobie Pani tylko possać.

—Ty niewychowana, zdzirowata pindo—odpowiedziała kobieta, zaciskając powieki, po czym odeszła w stronę auta—nie ważcie się zbliżać do mojego Eddie'go! Nikt z was!

Z tymi słowami, zatrzasnęła drzwi i odjechała z prędkością światła, co obserwował cały klub frajerów. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro