Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziewięć!

( OSTRZEŻENIE:

Wzmianki o nieżywej siostrze, zwłoki, krew, agresja, nieżywy noworodek i inne takie. Jeśli cokolwiek z wymienionych działa na Ciebie źle, nie czytaj. Twoje zdrowie jest ważniejsze od książki. )

DZIEWIĘĆ

W środku domu panował mrok i dało się zauważyć kurz w powietrzu; chwasty i pnącza pokrywały gnijące ściany i meble, a panele skrzypiały z każdym krokiem postawionym przez kogoś z nich.

Levi sięgnęła do tyłu, ściskając kurczowo dłoń Hannah, serce w jej klatce piersiowej biło szybciej z każdym krokiem, coś w środku powtarzało jej, że wkraczają prosto w paszczę lwa. Przełknęła ślinę, idąc za Stanem i Billem wprowadzających ich w głąb domu.

—Że też wyciągnąłem krótką słomkę...Macie szczęście, że nie mierzyliśmy wacków—wymamrotał Richie, zyskując poirytowane westchnięcie Hannah.

—Richie, do cholery, to nie czas gadać o twojej fujarze—szturchnęła go, ze zmarszczonymi brwiami, posyłając mu mordercze spojrzenie.

—Wybacz—bąknął Tozier, unosząc ręce w geście obronnym.

—Czuję to—odezwał się Eddie, wchodząc do pomieszczenia, które jak mniemała Levi niegdyś było salonem. Wzięła głęboki wdech, marszcząc nos, gdy smród zwierzęcej padliny i mchu dobiegł jej nozdrzy.

—Więc nie oddychaj ustami—zaproponował Richie, obracając się dookoła, gdy się rozglądał.

—Czemu?—Spytał Eddie.

—Bo to zjesz—Richie wzruszył ramionami, jakby to było najbardziej oczywiste. Eddie zachłysnął się, po chwili zaciągając się powietrzem z inhalatora.

—Przestań, Richie—Levi pokręciła głową, gdy chłopak w okularach przeszedł obok niej, w kierunku salonu, oczy przyklejone miał do czegoś, czego ona nie była w stanie zauważyć—Richie?

Tozier nie odpowiedział i dalej szedł ku pnączom, jakby otumaniony, marszczył brwi ze zdziwienia. Przerażony, spojrzał na przyjaciół: Bill, Eddie i Levi już szli w jego stronę z przejętymi wyrazami twarzy.

—Co?—Spytał Bill, podchodząc bliżej do Richie'go. Levi otworzyła oczy szeroko, gdy Tozier odwrócił plakat, wcześniej ściskany kurczowo przez niego w ich stronę, ukazując słowo "ZAGINĄŁ" na środku, u góry, pogrubionymi literami, a pod spodem jego zdjęcie.

—Co do chuja...?—Wyszeptała Levi, mrużąc oczy, gdy patrzyła na plakat.

—T-Tu pisze, że zaginąłem—głos Richie'go zadrżał. Nie zmienił miny, wciąż patrzył skupiony na kartkę, próbując zrozumieć, co się działo.

—N-N-N-Nie zaginąłeś, Richie—zapewnił Bill chłopaka, stając koło niego. Ten pokręcił gwałtownie głową, pokazując swoje zdjęcie na plakacie.

—Więc dlaczego tak tutaj pisze?!—Krzyknął, mocniej ściskając kawałek papieru—to mój fryz, moja twarz, moja koszula!

—Uspokój się, to iluzja!—Billowi udało się wydrzeć plakat z rąk przyjaciela, przez co chłopak kontynuował swoje chaotyczne wykrzykiwania.

—Moje imię, mój wiek, moja data...—kontynuował, jego oczy przeszywały kartkę z prędkością światła, gdy wdając się w zażartą sprzeczkę z Billem, który próbował przywrócić go do rzeczywistości.

—To nie jest prawda, Rich! To próbuje ci namieszać w głowie!—Wykrzyknęła Levi, mknąc do przodu, chwytając bruneta za ramiona, zmuszając go, by na nią spojrzał. Chłopak zrobił unik i dalej próbował wyszarpać plakat z rąk Denbrough'a.

—Więc dlaczego tak tu kurwa pisze?!—Wrzasnął Richie, tak glośno, że Levi wzdrygnęła się—zaginąłem?! Zniknę?!

W trakcie przepychanki Billa i Richie'go, Levi została niechcąco odepchnięta do tyłu, przez co upadła na tyłek obok biednego Eddie'go, który obserwował całą scenę z dłońmi przyciśniętymi do ust i szeroko otwartymi oczyma.

—Wyluzuj—Bill uspokoił Richie'go, który nadal się wykłócał i wymachiwał rękoma, dopóki Bill nie chwycił go za ramiona—spójrz na mnie, Richie. Spójrz na mnie.

Tozier przerwał w środku zdania i spojrzał na Billa, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała ciężko, gdy próbował wyrównać oddech.

—To nieprawda. To się tobą bawi—powiedział Denbrough stanowczo, wskazując na prawie, że rozdarty plakat leżący na brudnej podłodze. Levi w końcu wstała, otrzepując tył swoich szortów, po czym podniosła kartkę i zgniotła ją w małą kulkę.

Gdy z powrotem spojrzała na przyjaciół, dźwięk szybkich, zwinnych kroków nad nią sprawił, że obróciła się zdezorientowana. Dalej to słyszała, potem dźwięk na chwilę ucichł, po czym wznowił się, tak jakby ktoś biegł w tą i z powrotem po holu. Powoli, Levi odeszła od trójki chłopców i podeszła do wejścia, marszcząc zdezorientowana brwi.

—Co do...Hannah?—Zawołała Levi przyjaciółkę, gdy zorientowała się, że nigdzie nie było reszty grupy. Gdy miała się odwrócić i wrócić do Eddie'go, Richie' go i Billa, głos dobiegł jej uszu, przez co się zatrzymała.

Vivi—wyszeptał głos—przyszłaś.

—Uch...Halo?—Zawołała Johnston, włosy na jej karku stały dęba, gdy rozglądała się szukając źródła dźwięku. Stała w miejscu, nie chcąc iść samej po schodach.

To ja, Vivi—kontynuował głos—Carol.

Levi zmroziło krew w żyłach, gdy w końcu rozpoznała łagodny szept, serce po prostu skakało jej do gardła, a oddech zrobił się płytki. Nagłe położenie dłoni na ramieniu sprawiło, że podskoczyła i odwróciła się, by ujrzeć twarz zmarłej siostry.

—Nie, tylko nie to. Błagam—jej szczęka trzęsła się, gdy strzepnęła gnijącą dłoń siostry i powoli się cofnęła. Lekki uśmiech zaczął formować się na wymizerniałej twarzy Caroline, jej chuda ręka sięgnęła, by chwycić przedramię swojej młodszej siostry w śmiertelnym uścisku—po prostu wynoś się z mojej głowy! Błagam!

Skarbie, nie rozumiesz? To się nie dzieje w twojej głowie...Nic z tych rzeczy. Jestem tu, znalazłaś mnie—powiedziała Carol mdłym głosem, zanim szarpnęła Levi w swoją stronę—i już mnie stracisz...Chcesz wiedzieć dlaczego, Vivi?

Levi powstrzymywała łkanie, gdy bok jej twarzy został przyciśnięty do klatki piersiowej siostry, smród zgnilizny zawładnął jej zmysłami. Czuła, jak paznokcie siostry wbijały się jej w przedramię, powodując, że przełknęła ślinę i zaczęła się trzęść.

Zadałam ci pytanie, Levi—Caroline niemalże warknęła do ucha młodszej.

—D-Dlaczego?—Wydusiła, zaciskając powieki, gdy poczuła wydostające się łzy.

Bo już na zawsze będziemy razem, moja kochana Vivi—Carol wypuściła Levi z uścisku, gładząc ją po twarzy, gdy nikczemny uśmiech zawitał na jej ustach—ty, ja i mały Roger.

—Że co?—Spytała Levi, otwierając szerzej wypełnione łzami oczy, gdy jej siostra skinęła głową.

Nie wiesz o małym Rogerze? To twój siostrzeniec, Vivi—tęczówki Carol zaczęły jakby nabierać koloru, gdy płacz dziecka wypełnił dom. Levi zapewne potknęłaby się do tyłu, gdyby nie silny uścisk siostry na jej twarzy—chce Cię zobaczyć.

Uścisk Carol przeniósł się z twarzy Levi na jej nadgarstki i zaczęła prowadzić ją w stronę drzwi po boku schodów. Levi czuła, jak nogi same prowadzą ją za siostrą, nieważne ile razy jej umysł krzyczał, żeby tego nie robiła; tak jakby już straciła kontrolę nad swoim ciałem. Jedynym, co czuła była krew spływająca z ran po jej przedramionach i policzkach, którym winna była Caroline.

—Już prawie jesteśmy! Och, pokochasz go, Vivi!—Krzyknęła Carol wniebowzięta, pchając drzwi, zanim rzuciła groźne spojrzenie siostrze—pokochasz go, prawda?

—Ja-—Levi nie miała szansy udzielić odpowiedzi.

Jasne, że tak! Co za głupie pytanie!—Starsza Johnston zaśmiała się wysoko, gdy ciągnęła Levi po krótkich schodkach w doł, do, jak młodsza mniemała, piwnicy. Pociągnęła za sznureczek zapalając pojedynczą żarówkę—gdzie jest synek mamusi? O, tu jest!

W odpowiedzi można było usłyszeć delikatny chichot, a potem charkot, gdy Carol opuściła Levi, po chwili odwracając się z białym zawiniątkiem w ramionach. Levi poczuła gulę w gardle, gdy jej siostra podchodziła coraz to bliżej.

Spójrz na niego. Czyż nie jest śliczny?—Starsza Johnston pochyliła się z dumnym uśmiechem. Pomiędzy fałdami białego materiału leżało pokaleczone, zakrwawione ciało noworodka, który jakimś cudem nadal żył. Na ten widok Levi niemalże zemdlała.

—A-Ale on n-nie żyje...Oboje- Oboje jesteście tylko iluzją—powiedziała Levi histerycznie, cofając się parę kroków i kręcąc kilkakrotnie głową.

Ale my tu jesteśmy, Vivi. Nie widzisz?—Upierała się Caroline, wyciągając ręce do przodu, by podać Levi dziecko—tu jest nasze miejsce. Razem.

—Nie—wyszeptała Levi, biorąc głęboki wdech, gdy ponownie poczuła łzy spływające po jej policzkach. Wyciągnęła rękę do tyłu i machała nią w powietrzu, dopóki nie złapała drewnianej balustrady.

Nie?—Uśmiech Carol zbledł, jej oczy ściemniały, a białe zawiniątko w jej ramionach tajemniczo zniknęło. Martwa dziewczyna zaczęła iść powoli w stronę Levi, przez co ta zaczęła iść tyłem po schodach.

Po wszystkim, co dla Ciebie zrobiłam? Jak Cię kochałam? Jak cię chroniłam? W zamian proszę o jedną, małą rzecz, a ty masz czelność mi odmawiać?—Głos Carol już nie był słodki, bardziej przypominał zwierzęce warczenie. Jej rysy twarzy już nie przypominały jej, zgniłe mięso odpadało, jakby było zaschniętą farbą.

Levi otworzyła szerzej oczy, gdy ciało jej siostry przeistoczyło się w ciało tego okropnego klauna, który spojrzał na nią swoimi demonicznymi, żółtymi oczyma i pomachał palcami, po czym gwałtownie ruszył w jej stronę. Levi odwróciła się i zaczęła biec po schodach, prawie, że przewracając się na twarz, w wyniku czego klaun złapał ją za stopę i zaczął szarpać.

—Puść mnie, sukinsynu! Puść mnie!—Krzyczała, drapiąc w drewniane schody, gdy To nagle zaczęło ciągnąć ją w dół. Z mocno bijącym sercem, złapała kurczowo balustradę i jakimś cudem wysunęła stopę ze swojego trampka, pędząc po schodach i zatrzaskując głośno drzwi, których dźwięk zmieszał się z dźwiękiem zawalającego się sufitu w kuchni. 


Ogólnie to jesteśmy już w połowie, kochani! Wow, uwielbiam Stevi, a wy?

Adzioch

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro