Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziesięć!

( OSTRZEŻENIE:

Krew, rany, ktoś zostaje rzucony przez całą długość pokoju, demoniczny klaun, mnóstwo przekleństw i tym podobne. Jeśli cokolwiek z wymienionych działa na Ciebie źle, nie czytaj. Twoje zdrowie jest ważniejsze od książki. )

DZIESIĘĆ

Levi wstała z drewnianej, zakurzonej, gnijącej podłogi domu na ulicy Neibolt i ruszyła w stronę kuchni, kompletnie ignorując brak jednego buta (w jej żyłach płynęła wielka ilość adrenaliny, przez co bardziej była świadoma tego, co działo się wokół niej, aniżeli tego co działo się z nią). Po raz setny tego dnia oddychała płytko i szybko. Widząc Eddie'go przygniecionego odłamkami drewna sprawił, że otworzyła oczy szerzej.

—Eddie?—Zawołała, podchodząc do chłopca i po chwili klękając obok niego. Położyła dłoń na jego ramieniu i zaczęła trząść nim najdelikatniej, jak mogła—Jezu Chryste, dalej, Eddie, wstawaj!

Gdy potrząsnęła jego ciałem raz jeszcze, spojrzała na jego prawą rękę, spoczywającą na jego brzuchu. Otworzyła oczy jeszcze szerzej; jego prawa ręka była wykręcona w dziwny sposób i Levi była pewna, że gdyby spadł z wyższej wysokości, kość wystawałaby. Przeszedł ją dreszcz, gdy zmusiła się odwrócić wzrok.

—Kurwa, Eddie! Proszę, proszę, obudź się!—Tym razem jej prośby zostały wysłuchane. Eddie wziął gwałtowny, głęboki wdech, gdy otworzył oczy, siadając. Kaspbrak spojrzał na Levi, a potem na swoją rękę, formując grymas na twarzy—dzięki Bogu, kurwa! Ed, jest dobrze, tylko nie dotykaj. Wtedy pogorszysz-

Odgłos skrzypienia przerwał jej, przez co zmarszczyła brwi, odwracając głowę w poszukiwaniu źródła dźwięku.

Drzwi lodówki powoli otworzyły się, ukazując To, jego ciało było splątane, by wpasować się w kształt lodówki. To odplątało po kolei każdą kończynę, bez dźwięku łamanych kości, po chwili stając na nogach.

—Pora się unieść—powiedziało To, patrząc na dzieci, na jego twarzy wymalował się ten jego złowrogi uśmiech.

Levi poczuła odruch wymiotny, upadając na plecy, po chwili razem z Eddie'm posuwając się do tyłu, gdy klaun podchodził powoli bliżej, drwiąc z chłopca, udając jego świszczący oddech. Jej miejsce w klatce piersiowej zwęziło się, a ona po prostu nie miała pojęcia co robić, jej serce zatrzymało się na milisekundę, gdy plecami zetknęła się ze ścianą. Wydała z siebie krzyk, widząc, jak To skacze do przodu, chwytając Eddie'go, który próbował je zdrową ręką.

To zaczęło szydzić z łkającego chłopca, chwytając jego rękę i udając, że ją gryzie, przez co ten popadł w histerię.

—Puść go! Przestań!—Krzyczała Levi, chwytając ramię kreatury, próbując odciągnąć ją od Eddie'go, w wyniku czego została rzucona przez cały pokój przez demonicznego klauna. Powietrze uleciało z jej płuc, gdy uderzyła plecami o podłogę, otwierając usta i próbując oddychać.

Wtedy, drzwi od kuchni otworzyły się, do pomieszczenia wbiegli Bill i Richie, ślizgając się, by się zatrzymać, gdy dotarło do nich co się dzieje, otwierając oczy szeroko.

—Co do chuja?—Wymamrotał Richie.

Klaun przeniósł wzrok z zaryczanego Eddie'go na nich. Uwagę Toziera przykuł odgłos próby złapania oddechu, przez co spojrzał na Levi, trzymającą się za brzuch z szeroko otwartymi ustami.

—Co do chuja?!—Powtórzył.

—Richie- Cholera, kurwa, dobra... Po prostu mi kurwa pomóż—Johnston zakaszlała, sycząc, gdy Richie chwycił ją za rękę i pomógł jej wstać. Położył ręce na jej ramionach, a ta w końcu złapała oddech, żadne z nich nie spuszczało oczu z klauna na ani sekundę. Łzy spłynęły po jej ubrudzonej twarzy, gdy zamiast bólu w plecach poczuła tępe pulsowanie; była pewna, że następnego ranka będzie tam siniak.

—To nie jest dla Ciebie dość prawdziwe, Billy?—Spytało To, patrząc prosto na Billa, jego wyraz twarzy zmienił się z groźnego, na sztuczny smutek, a po upływie sekundy znowu na usta wpełzł mu ten chory uśmiech—nie jestem dla ciebie dość prawdziwy? Dla Georgie'go byłem.

—Cholera jasna—wyszeptał Richie.

Levi otworzyła szerzej oczy i po chwili chwyciła Richie'go i Billa za ramiona, szarpiąc ich do tyłu, gdy To ruszyło do przodu z otworzonymi ustami, ukazującymi niekończące się rzędy ostrych zębów. Zanim klaun w ogóle był w stanie dosięgnąć skulonej trójki, Bev wbiegła do pokoju, nadziewając głowę Tego na coś, co wyglądało jak kawałek płotu z zewnątrz domu. To przestało się ruszać, krew unosiła się wokół jego rany.

Mike i Ben weszli, trzymając słabą i krwawiącą Hannah, Stan stał za nimi. Beverly cofnęła się o parę kroków, chwytając Levi za ramię, gdy wszyscy patrzyli na klauna w szoku.

—Bierzcie Eddie'go! Bierzcie Eddie'go!—Krzyknął Mike, przez co sparaliżowana czwórka wkroczyła do akcji, biegnąc obok klauna w stronę rannego chłopca, Richie klęknął przy nim, a Bill stał nad nimi. Beverly wraz z Levi nie spuszczały wzroku z klauna, który znów zaczął się ruszać.

Hannah zdawała się tracić i odzyskiwać przytomność w ramionach Mike'a i Bena, alarmując Levi. Johnston zostawiła Beverly i praktycznie wepchnęła się obok przyjaciółki, gorączkowo przyciskając dłonie do jej ran na ramieniu i delikatnie uderzając jej policzki, nie chcąc, by znowu odleciała.

—Hej, hej, Han. No weź, nie zostawiaj mnie—błagała Levi, przeszedł ją dreszcz, gdy makabryczny śmiech Tego wypełnił pomieszczenie. Spojrzała przez ramię i ujrzała, jak demoniczna istota obraca się, ukazując zdeformowaną twarz, przez co dzieciaki krzyknęły—musimy się stąd ulotnić!

To ukazało teraz ostre, długie szpony i zaczęło iść w stronę Eddie'go, Richie'go, Billa i Bev.

—Eddie- spójrz na mnie!—Krzyknął Richie na niższego chłopca i chwycił mocno jego twarz, zmuszając, by na niego spojrzał.

Reszta tamtej chwili była widoczna przez mgłę. To rzuciło się na dzieci, z twarzą deformującą się coraz to bardziej. Tak, jakby w ostatniej chwili zmieniło zdanie, odwróciło się nieumyślnie i pokiereszowało brzuch Bena, przez co ten zatoczył się do tyłu i puścił pokaleczoną rękę Hannah; Levi ruszyła naprzód, jedną ręką chwytając ramię Han, a drugą przytrzymując Bena. Stan podszedł do nich, by pomóc. Korzystając z panującego zamieszania, To znów zniknęło w ciemnościach, co zauważył tylko Bill.

—Wyłaźmy stąd!—Krzyknął Mike kilkakrotnie, próbując nie pozwolić Hannah zemdleć i patrząc na przyjaciół.

—Musimy pomóc Eddie'mu! Bill, musimy pomóc Eddie'mu!—Zawołał Richie, próbując uspokoić Kaspbraka—nastawię Ci rękę!

—Nie waż się mnie kurwa dotykać! Powiedziałem, żebyś mnie kurwa nie dotykał!—Krzyknął Eddie, trzymając się za rękę i zasłaniając ją przed Richie'm.

—Na trzy—powiedział Richie, na siłę chwytając rękę Eddie'go—raz, dwa-!

—Po prostu to kurwa zrób, Richie!—Levi przekrzyknęła ciąg wypowiadanych przez Eddie'go "nie tykaj mnie, do chuja!". Zacisnęła powieki, gdy dźwięk trzeszczenia kości przerwał krzyki niższego.

Ignorując płacz z bólu Eddie'go, Bill i Richie unieśli go, idąc za Mike'iem i Levi, transportującymi Hannah na zewnątrz oraz Stanem i Benem. Nikt z nich się nie obejrzał, gdyż praktycznie wylecieli prosto na ulicę.

Z pomocą Mike'a i jego zwinniejszych rąk, Levi opuściła Hannah na asfalt, klękając obok niej i nie zwracając uwagi na ciąg kamyków wbijających się w jej skórę. Jej trzęsące, zakrwawione dłonie przejechały po ciele przyjaciółki, która walczyła o przytomność; oddychała ciężko, a włosy były poprzyklejane do jej spoconej twarzy, dziewczyna zaczęła majaczyć.

—Musimy ją zawieźć do szpitala- a-albo do domu, czy coś. M-Musimy jej pomóc. Ona krwawi, Boże, ona krwawi—Levi przyciskała dłonie do ran Hannah gorączkowo, a łzy spływały po jej lepkich policzkach—nie wiem, co robić- nie wiem, jak mam to zatamować. Jak to zatamować?! Eddie- Eddie, ty się znasz! Mógłbyś- pomożesz mi?!

Kaspbrak cofnął się, jego oczy wypełniły łzami, gdy spojrzał na Levi, która chlipnęła, zanim odwróciła się od niego, wracając do błagania Han, by przy niej została, dalej przyciskając dłonie do jej ran. Nawet oderwała kawałek podartej koszulki i owinęła nim ramię brązowowłosej.

Reszta Frajerów patrzyła załamana na Levi, czując się bezsilność, podczas gdy ta dwoiła się i troiła, by pozostawić swoją przyjaciółkę przy życiu.

Z zaszklonymi oczyma, Stan podszedł do przodu i niepewnie położył dłoń na ramieniu Levi, czując, jak trzęsie się pod wpływem jego dotyku. Klęknął obok niej, delikatnie zabierając jej dłonie od ran Jameston i połozył je na swoich ramionach, ściskając ją, gdy ta próbowała uwolnić się, by wrócić do przyjaciółki.

—Cii, uspokój się. Nic jej nie będzie, Lev—wyszeptał jej do ucha, przyciągając ją bliżej, gdy przestała się wiercić. Po jego policzkach również spływały łzy; po przeżyciu w domu każdy z nich był załamany—właśnie tak. Oddychaj.

—P-Puść mnie...Hannah. Muszę wrócić do Hannah—Levi płakała słabo, ściskając pięściami koszulkę Stana i opuszczając głowę na jego ramiona, czując suchość w gardle.

—Wróćmy do domu—odezwał się Mike łagodnie zza Stana, pochylając się, by podnieść Hannah i umieścić ją w koszyku swojego roweru. Levi pociągnęła nosem, unosząc głowę i uwolniła się z uścisku powoli. Wytarła policzki, idąc w stronę roweru, nie oglądając się za nim. 


Hej! Nie licząc tego, zostało nam osiem rozdziałów, może będą teraz trzy a nie dwa w tygodniu, bo robią się krótsze. Jutro lub w poniedziałek kolejny.

Adzioch

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro