Cztery!
CZTERY
Gdy grupa jechała za Benem do jego domu, panowała cisza, oprócz od czasu do czasu rzucenia jakimś żartem przez Richie'go, co powodowało sprzeczkę między dzieciakami, gdy ten nadal nawijał, dopóki ktoś ostatecznie nie wykrzyknął "Bip, bip, Richie!" Wtedy sprzeczka cichła i na nowo zapanowywała cisza.
-Jesteśmy-oznajmił Ben, gdy zatrzymali się pod białym domem, rzucając rower na trawnik, co uczynili też frajerzy, ruszając za nim.
Idąc za Benem po schodach, Levi jakimś cudem znalazła się obok Stana, uderzając w jego ramię figlarnie, by zwrócić jego uwagę. Gdy tylko się odwrócił, uśmiechnęła się zawadiacko, puszczając mu oczko, zanim objęła go ramieniem.
-Jak myślisz, jaki będzie?-Spytała, wyrównując krok z nim, po paru nieudanych próbach.
-Jakie będzie co?-Stan zmarszczył brwi zdezorientowany, ostrożnie zwracając głowę ku niej, zdając sobie sprawę z małej odległości, jaka ich dzieliła.
-Pokój Bena, głuptasie. Myślisz, że będzie taki fajny, jak na filmach?-Zaśmiała się nieco, unosząc brwi i trącając Urisa biodrem jeszcze raz.
-Uch,nie wiem...-Powiedział, gdy grupka weszła do pokoju.
-Cóż-Levi zacisnęła usta, zabierając rękę z jego ramion, sprawiając, że poczuł dziwną pustkę w sercu-jest...Co najmniej interesujący.
-Fajne, co nie?-Odezwał się Ben, obserwując, jak jego nowi przyjaciele wędrują po pokoju, uważnie badając ich reakcje.
-Nic z tych rzeczy-prychnął Richie, poprawiając okulary.
-Och, zamknij się, Richie-powiedziała Hannah, uderzając go w tył głowy, gdy tylko przechodziła obok-myślę, że to dość radykalne.
-Radykalne-zarechotał Richie-jeszcze lepiej, Solo.
-Co to?-Spytali równocześnie Levi i Stan, rumieniąc się, gdy zdali sobie sprawę co się wydarzyło; Levi wzięła kilka kroków w bok, patrząc w zawstydzeniu na swoje buty, zanim ponownie skierowała wzrok na ścianę Bena, pokrytej kopiami zdjęć, mapami i plakatami z zaginionymi, skupiając się na tym, który wskazała ze Stanem.
-To prawa miejskie Derry-wyjaśnił Hanscom, otrzymując w odpowiedzi chichot Richie'go.
-Uwaga, kujon!
-Nie, to naprawdę bardzo interesujące-bronił swojego zdania Ben, odwracając się w stronę przyjaciół-Derry było obozem łapaczy bobrów.
-Wciąż nim jest-Richie przeszkodził raz jeszcze, zyskując spojrzenie Levi i jęk Hannah. Beverly po prostu go zignorowała, nadal oglądając zaciekawiona pokój kolegi, słuchając w skupieniu.
-Bip, bip, Richie-Levi szturchnęła chłopaka w okularach, zanim poprosiła Bena o kontynuacje.
-Dziewięćdziesiąt jeden ludzi podpisało akt założenia miasta, ale tamtej zimy wszyscy zginęli bez śladu-wzrok chłopaka wędrował między dokumentem a przyjaciółmi.
-Cały obóz?-Spytał Eddie ze zmarszczonymi brwiami.
-Mówiono o Indianach, ale nie było śladu ataku. Wszyscy myśleli, że to jakaś zaraza, ale pewnego dnia, ludzie obudzili się i odeszli. Jedynym śladem były zakrwawione ubrania nieopodal studni.
-Chryste. Derry nadaje się do "Niewyjaśnionych Tajemnic"-powiedział Richie, patrząc na akt.
Ben odwrócił się, a Levi kompletnie ignorowała rozmowę między trzema chłopcami, patrząc na ścianę raz jeszcze, ledwo świadoma obecności Hannah obok niej.
-To chore-wymamrotała Jameson, przeczesując swoje ciemne włosy i patrząc na plakaty zaginionych-spójrz na to gówno. 1924, 1916. Boże, jeśli dalej będę tak patrzeć, chyba zwymiotuję.
-Ja też-Levi potrząsnęła głową, zasłaniając drżące usta dłonią.
-Gdzie jest studnia?-Głos Billa zwrócił uwagę wszystkich, a Levi cicho podziękowała mu, za powód by odwrócić wzrok od zapadających w pamięć plakatów.
-Nikt nie wie-Ben wzruszył ramionami-gdzieś w mieście, dlaczego?
-...Tak tylko-Bill odpowiedział po chwili, przenosząc wzrok na obklejoną ścianę.
Levi nie kupiła jego wymówki, zwracając uwagę na jego zmarszczone brwi i drżące usta. Może nie kolegowali się od dawna, ale już potrafiła wychwycić znaki świadczące o jego niepokoju, tak samo jak każdego innego frajera. Levi Johnston wiedziała, jak to jest gdy uczucia są olewane lub niezauważone i zrobiłaby wszystko, co w swojej mocy by nikt z jej przyjaciół nie musiał się tak czuć.
-Cholera-krzyknął Eddie, patrząc na zegarek i przerywając ciszę panującą w pokoju-muszę już iść, do jutra.
-Chyba wszyscy powinniśmy wracać-powiedziała Hannah, rzucając okiem na plakaty po raz ostatni i wzruszając ramionami-pa, Ben.
Grupka zaczęła opuszczać pokój, z Benem za nimi (nalegał, by ich odprowadzić). Levi znów szła obok Stana, ich krok zrównał się niemal natychmiastowo.
-Więc, jakieś plany na wieczór, Stanley?-Spytała Levi, podnosząc rower i machając Benowi, zanim wsiadła na rower i czekała, by Stan zrobił to samo.
-Ja, um, nie wiem-wzruszył ramionami, gdy jego czubki jego uszu zmieniły kolor na jasnoróżowy, a w głowie krążyło milion myśli. Chryste, dlaczego czuł coś dziwnego w brzuchu? Może się pochorował?
-Richie i ja, cóż, głównie Richie, idziemy razem do salonu gier na trochę. Myślałam, że może, no nie wiem, to twoja decyzja-Levi zachichotała nerwowo, wciskając czubek buta w żwir drogi-mógłbyś pójść z nami, żebym nie musiała sama radzić sobie z napadami histerii Richie'go sama, no wiesz... Kupię ci granitę, każdy smak, jaki będziesz chciał.
Stan podrapał się po karku, a na usta wkradł mu się uśmiech.
-Co z Hannah?
-Och, um, wraca z Bev-skinęła głową w stronę oddalających się sylwetek dziewczyn, krzyżując spojrzenia ze Stanem.
-Jezu, pospiesz się i go spytaj, zakochańcu. Nie mamy całego dnia!-Richie krzyknął zza Levi, otrzymując w odpowiedzi nieprzyjemny gest od niej-śmiałość-
-Zamknij mordę, Richie!-Krzyknęła Levi, zeskakując z roweru, podnosząc kamyk z ziemi, rzucając nim, gdy Richie krążył wokół niej i Stana, wywracając oczami, gdy Tozier śmiał się głośno i zaczął powoli odjeżdżać, czekając na przyjaciół-w każdym razie, idziesz?
Stan zachichotał, kiwając głową.
-Jasne, nie mogę zostawić damy z takim chamem, prawda?-Wypalił niekontrolowanie.
-Jasna-Stan!-Krzyknła Johnston. Jej policzki płonęły, podczas gdy Stan wsiadał na rower i pedałował za Richie'm-Czy ty-Czy ty...Flirtowałeś ze mną? Stan! Stanley, wracaj tu i się tłumacz, gnojku!
Serce biło jej jak oszalałe, Levi prędko wróciła na rower i pedałowała szybko, rumieniec stale powiększał się, gdy słuchała radosnych śpiewów Richie'go.
-Zakochana para, Stan i Levi, siedzą na kominie i CAŁUJĄ ŚWINIE!
-Czy ty się kiedykolwiek zamkniesz?!-Krzyknęła rozdrażniona na Richie'go, gdy ich dogoniła.
-Olejmy go-Uris zaśmiał się cicho, zwalniając, by Levi mogła znaleźć się obok niego-znudzi mu się, gdy zobaczy drzwi od salonu gier, uwierz mi.
Levi zaśmiała się, odwracając głowę w jego stronę, by zauważyć, że już na nią patrzył, z delikatnym uśmiechem zdobiącym jego twarz.
-Więc, ta granita-zaćwierkała, unosząc brwi i otwierając oczy trochę szerzej, patrząc na Stana pytającym wzrokiem-jaki jest twój ulubiony smak, mój rycerzu w lśniącej zbroi?
Oto ona, pomyślał Stan ujmująco, gdy ujrzał uśmiech rosnący na jej twarzy.
-Hm...Borówka-odpowiedział, śmiejąc się cicho, gdy Levi zmarszczyła uroczo nos (przestań, Uris-zbeształ się-brzmisz jak w typowym filmie Johna Hughesa).
-Borówka?-Spytała zaskoczona Levi-wiśnia jest o wiele lepsza!
-Nie, nie jest!-Przekonywał Stan, ignorując, jak dziecinnie zabrzmiał. Normalnie, powstrzymałby się, ale z nią-nie obchodziło go, że brzmiał jak dwulatek z napadem złości. Przecież miał tylko trzynaście lat, był dzieckiem.
-Jest i dobrze o tym wiesz!-Odpowiedziała Levi, próbując zwalczyć mimowolny uśmiech wkradający się na jej usta, zagrażający jej poważnemu wyrazowi twarzy-dobra, może kupię borówkowy i wiśniowy, zamienimy się i zobaczymy kto ma rację. Umowa stoi?
-Stoi-pokiwał zdecydowanie głową.
Resztę jazdy spędzili w przyjemnej ciszy, pozwalając Richie'mu pedałować sporo przed nimi.
Zapraszanko na "Hey, Oleff!" tak btw
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro