18
The choices we make
Change the path that we take
But I know, that somewhere out there
There's a pattern we chose
Nienawidziłem delegacji. Spędziłem miesiąc poza domem i czuję się, jakbym nie wiedział, jak mam żyć. Jak wrócić do swojej codzienności. Opadłem na fotel i włączyłem automatyczną sekretarkę. Oprócz kilku bezwartościowych wiadomości miałem jedną od Evy. Dziewczyna żartowała, że ma nadzieję, że się nie upiłem na śmierć i podała mi swój numer. Szybko go zapisałem i po chwili do niej zadzwoniłem.
- Tak? - Usłyszałem jakąś niepewność w jej głosie.
- Tutaj twój przyjaciel – zaśmiałem się – jeszcze żyję, picie bez twojej podwózki nie jest takie same – zadrwiłem, a ona się roześmiała.
- No proszę Christoffer jednak się odezwał. Myślałam, że moje żebranie o twoją przyjaźń całkowicie mnie u ciebie skreśliło – zaśmiała się, a ja poszedłem w jej ślady.
- Nie było mnie w Norwegii – położyłem nogi na stolik. - Dopiero wróciłem do domu.
- I od razu do mnie dzwonisz – westchnęła – jesteś najlepszym przyjacielem. Gdzie byłeś?
- W Danii – parsknąłem – moja praca nie jest taka fajna i nie pozwala na dalsze podróże. - Co u ciebie? Jesteś już mniej zaniepokojona? - Nawiązałem do sytuacji z naszego ostatniego spotkania.
- Szczerze mówiąc to nie bardzo – powiedziała, a ja próbowałem odszukać w tym jakiegoś żartu. - Moglibyśmy się spotkać? - W jej głosie było coś dziwnego.
- Pewnie, przyjechać po ciebie?
- Mógłbyś? - Mogę się założyć, że się uśmiechnęła. - Będę tam, gdzie mnie ostatnio wysadziłeś, dobrze?
- Okej, będę za pół godziny? - Bardziej zapytałem, niż stwierdziłem.
- Pół godziny mi pasuje, do zobaczenia! - Krzyknęła, po czym się rozłączyła.
Szybko skierowałem się pod prysznic, bo wciąż śmierdziałem podróżą. Założyłem nowe ubrania i jak dzieciak wpatrywałem się w zegar. Nie mogłem nic poradzić na to, że cieszyłem się, że ją zobaczę. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, jakoś mi jej brakowało. Nawet dobrze jej nie znam, a mimo wszystko za nią tęskniłem. Pokręciłem głową i po chwyceniu telefonu i kluczyków, wyszedłem z mieszkania. Na miejsce przyjechałem dziesięć minut za wcześnie, dlatego dla zabicia czasu przeglądałem strony w internecie. Sekundę później usłyszałem pukanie do szyby i zobaczyłem uśmiechniętą Evę. Otworzyłem jej drzwi pasażera, a ona z pełną gracją wsiadła do pojazdu.
- Witaj przyjaciółko – uśmiechnąłem się do niej, a ona odwzajemniła ten gest.
- Widzę, że się za mną stęskniłeś – zadrwiła.
- Ty też – puściłem do niej oko, a ona przewróciła oczyma. - Chcesz gdzieś konkretnie jechać, czy możemy pojechać do mnie?
- Do ciebie – rzuciła szybko, a ja zmarszczyłem czoło. - Spokojnie, nie zgwałcę cię – zadrwiła, a ja się zaśmiałem.
- Nawet o tym nie pomyślałem, wiesz? - Spojrzałem na nią, po czym ruszyłem.
Chociaż się uśmiechała, była jakaś nieswoja. Małomówna i jakaś wystraszona. Gdy wysiedliśmy z auta, szybko weszliśmy do klatki i dopiero w windzie się rozluźniła. W końcu znaleźliśmy się w mieszkaniu, a ona od razu ściągnęła buty.
- Widzę, że wietrzenie weszło ci w krew – zaśmiała się, a ja wzruszyłem ramionami.
- Rzuciłem palenie.
- Poważnie? Cieszę się – uśmiechnęła się do mnie.
- Więc? - Spojrzałem na nią.
- Więc? - Powtórzyła za mną.
- Co się dzieje? - Zapytałem, a ona się skrzywiła.
- Aż tak to widać? - Pokręciła głową.
- Trochę – zaśmiałem się. - Więc?
- Robert wyjechał – rzuciła, a ja zmarszczyłem czoło.
- Kim jest Robert? - Zapytałem, bo chyba to imię nigdy nie padło w naszej rozmowie.
- Moim – na chwilę się zawahała – jakby facetem.
Co? Nie było mnie miesiąc, a ona dorobiła się jakby faceta? Co to w ogóle oznacza jakby facet?
- Nie rozumiem? - Pokręciłem głową. - Mówiłaś, że nie masz faceta.
- Bo nie mam – westchnęła. - Chryste brzmię jak idiotka – schowała twarz w dłoniach.
- Może zacznij od początku, okej? To dużo ułatwi – próbowałem rozluźnić atmosferę, ale nie bardzo mi wyszło.
- Nie jestem z Oslo – spojrzała na mnie.
- Domyśliłem się, masz inny akcent.
- Urodziłam się w Bergen. Tam się wychowałam i chodziłam do szkoły, po czym wylądowałam tutaj – skrzywiła się. - Miałam mieszkać w mieszkaniu mojej przyjaciółki. Znaczy w mieszkaniu jej babci, ale nie miałam kluczy, a nie mogłam wrócić do domu – westchnęła. - Dlatego przez jakiś czas włóczyłam się po Oslo, aż spotkałam Lunę – uśmiechnęła się. - Pomogła mi i zaprosiła do siebie i tam poznałam Roberta. To jej brat – dodała. - Od tamtej pory przyjaźnię się z Luną, a Robert i ja jesteśmy – na chwilę przerwała – czymś w rodzaju pary, ale nie jesteśmy ze sobą. Jak to brzmi – parsknęła.
Odnosiłem wrażenie, że czegoś mi nie mówi. Jej wypowiedź była chaotyczna i niezbyt spójna. Bo dlaczego wyjechała z Bergen? Dlaczego nie wróciła po klucze albo dlaczego po prostu nie poszła do tej kobiety i nie powiedziała, że ma tam mieszkać? Co to znaczy, że włóczyła się po Oslo? I dlaczego nie jest z tym kolesiem, skoro najwyraźniej coś do niego czuje? Uważnie się w nią wpatrywałem, a ona chowała twarz w dłoniach.
- Czy gdybym miała problem, pomógłbyś mi? - Spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem przerażenie.
- Jaki problem? Eva, co się dzieje? - Usiadłem obok niej, zdecydowanie za blisko.
- Na razie nic – pokręciła głową – ale jakby coś się stało, to mogłabym się do ciebie zwrócić? - Spojrzała w moje oczy, a ja nie wiedzieć czemu, ją przytuliłem. Myślałem, że mnie odepchnie, a ona wtuliła się we mnie jak dziecko. Zaciągnąłem się zapachem jej włosów i poczułem się dobrze. Pierwszy raz od dawna, poczułem coś innego niż zwykłe pożądanie. To było coś innego. Coś, co poczułem kiedyś przy Charlotte. Otworzyłem szeroko oczy i odsunąłem się od niej. Nie, to nie może iść w tym kierunku. Sama powiedziała, że potrzebuje przyjaciela, a ja z pewnością nie szukam zastępstwa Charlotte. Spojrzała na mnie z niezrozumieniem, a ja wstałem z kanapy. - Coś się stało? - Zapytała, a ja poczułem się jak największy skurwiel, bo Sana miała rację.
Wtedy stchórzyłem. Mogłem zignorować to, że komuś dzieje się krzywda i mogłem zabić skurwiela, ale nie, ja wolałem pomóc dziewczynie, która na pewno by sobie sama poradziła. Bo z tego, co się dowiedziałem, dziewczyny w takich klubach przechodzą kursy samoobrony. Pewnie rozłożyłaby kolesia jednym skinieniem palca, a ja jak pieprzony bohater musiałem się jej wpierdolić paradę. Bo Christoffer Schistad uwielbia, jak dziewczyna widzi w nim bohatera. Jak go podziwia i czuje się wybrana. Jestem cholernym egoistą, który szuka dziewczyny, która będzie od niego zależna.
- Nie – rzuciłem, czując przypływ złości. Bo dokładnie to samo było z Charlotte. Widziałem, że źle się dzieje w jej związku, więc zacząłem się obok niej kręcić. Najpierw się opierała, bo miała chłopaka, ale potem bezwstydnie się całowaliśmy w zakamarkach Nissen. I teraz to samo jest z Evą. Ma problemy, jej pseudo faceta nie ma, a ja czuję cholerną potrzebę skosztowania jej ust. Poczucia jej. Przytulenia jej i zapewnienia, że będzie dobrze. Że jej pomogę i ją obronię przed złem całego świata. A skończy się tak, jak z Charlotte. Ona dostanie po dupie, a nie ja.
- Więc dlaczego się tak zerwałeś? - Spojrzała na mnie, a jej głos był słaby.
- Bo nie sądzę, by ta relacja była dobra Eva – pokręciłem głową, a ona otworzyła szerzej oczy. - Sama powiedziałaś, że przyjaźń damsko – męska zawsze kończy się w łóżku – westchnąłem. - Ty kogoś masz, a ja też kogoś poznałem. W zasadzie to ty też ją znasz – rzuciłem – spotykam się, chociaż na razie to zbyt duże, słowa z Celeste – spojrzałem na nią, a ona zwiesiła głowę. - Nie mówiła ci?
- Mówiła – powiedziała, po czym wstała. - Wiesz, nie przyjechałam tutaj by wcisnąć ci się do łóżka – zadrwiła. - Przyjechałam tutaj, bo potrzebowałam przyjaciela i dobrego słowa. Potrzebowałam kogoś, kto zapewni mnie, że jak będzie źle, to będzie przy mnie i nie będzie się odgrażał, że kogoś zabije – pokręciła głową, a ja nie rozumiałem, o co jej chodzi. - Przyjechałam tutaj, bo myślałam, że jesteś fajnym gościem Christoffer. Że gdy nie ma Roberta, to w tobie znajdę oparcie i bezpieczeństwo – zadrwiła. - Ale ty wciąż widzisz we mnie dziewczynę z klubu go – go, prawda? Widzisz, jak tańczę na rurze i zbieram napiwki, które z trudem wystarczają na rachunki – kręci głową, a ja mam ochotę krzyknąć, by przestała tak mówić, bo to wcale nie jest prawda. - Wybacz, że zajęłam ci twój cenny czas i że w ogóle zawracałam ci głowę. Pamiętasz, jak błagałam o twoją przyjaźń? Już jej nie chcę Chris. Już jej nie potrzebuję – powiedziała, po czym szybko wyszła na przedpokój, gdzie włożyła buty i wybiegła z mojego mieszkania.
Wiedziałem, że powinienem za nią pójść i powiedzieć jej, że jest w błędzie, ale problem w tym, że nie była. Bo chociaż uważnie słuchałem tego, co mówiła, wyobrażałem ją sobie w łóżku. Nagą, okrytą jedynie prześcieradłem, albo ewentualnie mną. Słyszałem, jak prosi i błaga o więcej, jak jęczy moje imię. Czułem, jak jeździ palcami po moich plecach i potrafiłem sobie nawet wyobrazić, jak zaciska się na moim kutasie. To było tak realne, że wiedziałem, że prędzej czy później by się spełniło. A ja nie chcę, by jakiś tam Robert był takim samym rogaczem, jak ja kiedyś. Dlatego wpatrywałem się w drzwi, których Eva nie zamknęła i modliłem się, by jednak znalazła kogoś, kto jej pomoże.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro