Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18


  The choices we make
Change the path that we take
But I know, that somewhere out there
There's a pattern we chose  


Nienawidziłem delegacji. Spędziłem miesiąc poza domem i czuję się, jakbym nie wiedział, jak mam żyć. Jak wrócić do swojej codzienności. Opadłem na fotel i włączyłem automatyczną sekretarkę. Oprócz kilku bezwartościowych wiadomości miałem jedną od Evy. Dziewczyna żartowała, że ma nadzieję, że się nie upiłem na śmierć i podała mi swój numer. Szybko go zapisałem i po chwili do niej zadzwoniłem.

- Tak? - Usłyszałem jakąś niepewność w jej głosie.

- Tutaj twój przyjaciel – zaśmiałem się – jeszcze żyję, picie bez twojej podwózki nie jest takie same – zadrwiłem, a ona się roześmiała.

- No proszę Christoffer jednak się odezwał. Myślałam, że moje żebranie o twoją przyjaźń całkowicie mnie u ciebie skreśliło – zaśmiała się, a ja poszedłem w jej ślady.

- Nie było mnie w Norwegii – położyłem nogi na stolik. - Dopiero wróciłem do domu.

- I od razu do mnie dzwonisz – westchnęła – jesteś najlepszym przyjacielem. Gdzie byłeś?

- W Danii – parsknąłem – moja praca nie jest taka fajna i nie pozwala na dalsze podróże. - Co u ciebie? Jesteś już mniej zaniepokojona? - Nawiązałem do sytuacji z naszego ostatniego spotkania.

- Szczerze mówiąc to nie bardzo – powiedziała, a ja próbowałem odszukać w tym jakiegoś żartu. - Moglibyśmy się spotkać? - W jej głosie było coś dziwnego.

- Pewnie, przyjechać po ciebie?

- Mógłbyś? - Mogę się założyć, że się uśmiechnęła. - Będę tam, gdzie mnie ostatnio wysadziłeś, dobrze?

- Okej, będę za pół godziny? - Bardziej zapytałem, niż stwierdziłem.

- Pół godziny mi pasuje, do zobaczenia! - Krzyknęła, po czym się rozłączyła.

Szybko skierowałem się pod prysznic, bo wciąż śmierdziałem podróżą. Założyłem nowe ubrania i jak dzieciak wpatrywałem się w zegar. Nie mogłem nic poradzić na to, że cieszyłem się, że ją zobaczę. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, jakoś mi jej brakowało. Nawet dobrze jej nie znam, a mimo wszystko za nią tęskniłem. Pokręciłem głową i po chwyceniu telefonu i kluczyków, wyszedłem z mieszkania. Na miejsce przyjechałem dziesięć minut za wcześnie, dlatego dla zabicia czasu przeglądałem strony w internecie. Sekundę później usłyszałem pukanie do szyby i zobaczyłem uśmiechniętą Evę. Otworzyłem jej drzwi pasażera, a ona z pełną gracją wsiadła do pojazdu.

- Witaj przyjaciółko – uśmiechnąłem się do niej, a ona odwzajemniła ten gest.

- Widzę, że się za mną stęskniłeś – zadrwiła.

- Ty też – puściłem do niej oko, a ona przewróciła oczyma. - Chcesz gdzieś konkretnie jechać, czy możemy pojechać do mnie?

- Do ciebie – rzuciła szybko, a ja zmarszczyłem czoło. - Spokojnie, nie zgwałcę cię – zadrwiła, a ja się zaśmiałem.

- Nawet o tym nie pomyślałem, wiesz? - Spojrzałem na nią, po czym ruszyłem.

Chociaż się uśmiechała, była jakaś nieswoja. Małomówna i jakaś wystraszona. Gdy wysiedliśmy z auta, szybko weszliśmy do klatki i dopiero w windzie się rozluźniła. W końcu znaleźliśmy się w mieszkaniu, a ona od razu ściągnęła buty.

- Widzę, że wietrzenie weszło ci w krew – zaśmiała się, a ja wzruszyłem ramionami.

- Rzuciłem palenie.

- Poważnie? Cieszę się – uśmiechnęła się do mnie.

- Więc? - Spojrzałem na nią.

- Więc? - Powtórzyła za mną.

- Co się dzieje? - Zapytałem, a ona się skrzywiła.

- Aż tak to widać? - Pokręciła głową.

- Trochę – zaśmiałem się. - Więc?

- Robert wyjechał – rzuciła, a ja zmarszczyłem czoło.

- Kim jest Robert? - Zapytałem, bo chyba to imię nigdy nie padło w naszej rozmowie.

- Moim – na chwilę się zawahała – jakby facetem.

Co? Nie było mnie miesiąc, a ona dorobiła się jakby faceta? Co to w ogóle oznacza jakby facet?

- Nie rozumiem? - Pokręciłem głową. - Mówiłaś, że nie masz faceta.

- Bo nie mam – westchnęła. - Chryste brzmię jak idiotka – schowała twarz w dłoniach.

- Może zacznij od początku, okej? To dużo ułatwi – próbowałem rozluźnić atmosferę, ale nie bardzo mi wyszło.

- Nie jestem z Oslo – spojrzała na mnie.

- Domyśliłem się, masz inny akcent.

- Urodziłam się w Bergen. Tam się wychowałam i chodziłam do szkoły, po czym wylądowałam tutaj – skrzywiła się. - Miałam mieszkać w mieszkaniu mojej przyjaciółki. Znaczy w mieszkaniu jej babci, ale nie miałam kluczy, a nie mogłam wrócić do domu – westchnęła. - Dlatego przez jakiś czas włóczyłam się po Oslo, aż spotkałam Lunę – uśmiechnęła się. - Pomogła mi i zaprosiła do siebie i tam poznałam Roberta. To jej brat – dodała. - Od tamtej pory przyjaźnię się z Luną, a Robert i ja jesteśmy – na chwilę przerwała – czymś w rodzaju pary, ale nie jesteśmy ze sobą. Jak to brzmi – parsknęła.

Odnosiłem wrażenie, że czegoś mi nie mówi. Jej wypowiedź była chaotyczna i niezbyt spójna. Bo dlaczego wyjechała z Bergen? Dlaczego nie wróciła po klucze albo dlaczego po prostu nie poszła do tej kobiety i nie powiedziała, że ma tam mieszkać? Co to znaczy, że włóczyła się po Oslo? I dlaczego nie jest z tym kolesiem, skoro najwyraźniej coś do niego czuje? Uważnie się w nią wpatrywałem, a ona chowała twarz w dłoniach.

- Czy gdybym miała problem, pomógłbyś mi? - Spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem przerażenie.

- Jaki problem? Eva, co się dzieje? - Usiadłem obok niej, zdecydowanie za blisko.

- Na razie nic – pokręciła głową – ale jakby coś się stało, to mogłabym się do ciebie zwrócić? - Spojrzała w moje oczy, a ja nie wiedzieć czemu, ją przytuliłem. Myślałem, że mnie odepchnie, a ona wtuliła się we mnie jak dziecko. Zaciągnąłem się zapachem jej włosów i poczułem się dobrze. Pierwszy raz od dawna, poczułem coś innego niż zwykłe pożądanie. To było coś innego. Coś, co poczułem kiedyś przy Charlotte. Otworzyłem szeroko oczy i odsunąłem się od niej. Nie, to nie może iść w tym kierunku. Sama powiedziała, że potrzebuje przyjaciela, a ja z pewnością nie szukam zastępstwa Charlotte. Spojrzała na mnie z niezrozumieniem, a ja wstałem z kanapy. - Coś się stało? - Zapytała, a ja poczułem się jak największy skurwiel, bo Sana miała rację.

 Wtedy stchórzyłem. Mogłem zignorować to, że komuś dzieje się krzywda i mogłem zabić skurwiela, ale nie, ja wolałem pomóc dziewczynie, która na pewno by sobie sama poradziła. Bo z tego, co się dowiedziałem, dziewczyny w takich klubach przechodzą kursy samoobrony. Pewnie rozłożyłaby kolesia jednym skinieniem palca, a ja jak pieprzony bohater musiałem się jej wpierdolić paradę. Bo Christoffer Schistad uwielbia, jak dziewczyna widzi w nim bohatera. Jak go podziwia i czuje się wybrana. Jestem cholernym egoistą, który szuka dziewczyny, która będzie od niego zależna.

- Nie – rzuciłem, czując przypływ złości. Bo dokładnie to samo było z Charlotte. Widziałem, że źle się dzieje w jej związku, więc zacząłem się obok niej kręcić. Najpierw się opierała, bo miała chłopaka, ale potem bezwstydnie się całowaliśmy w zakamarkach Nissen. I teraz to samo jest z Evą. Ma problemy, jej pseudo faceta nie ma, a ja czuję cholerną potrzebę skosztowania jej ust. Poczucia jej. Przytulenia jej i zapewnienia, że będzie dobrze. Że jej pomogę i ją obronię przed złem całego świata. A skończy się tak, jak z Charlotte. Ona dostanie po dupie, a nie ja.

- Więc dlaczego się tak zerwałeś? - Spojrzała na mnie, a jej głos był słaby.

- Bo nie sądzę, by ta relacja była dobra Eva – pokręciłem głową, a ona otworzyła szerzej oczy. - Sama powiedziałaś, że przyjaźń damsko – męska zawsze kończy się w łóżku – westchnąłem. - Ty kogoś masz, a ja też kogoś poznałem. W zasadzie to ty też ją znasz – rzuciłem – spotykam się, chociaż na razie to zbyt duże, słowa z Celeste – spojrzałem na nią, a ona zwiesiła głowę. - Nie mówiła ci?

- Mówiła – powiedziała, po czym wstała. - Wiesz, nie przyjechałam tutaj by wcisnąć ci się do łóżka – zadrwiła. - Przyjechałam tutaj, bo potrzebowałam przyjaciela i dobrego słowa. Potrzebowałam kogoś, kto zapewni mnie, że jak będzie źle, to będzie przy mnie i nie będzie się odgrażał, że kogoś zabije – pokręciła głową, a ja nie rozumiałem, o co jej chodzi. - Przyjechałam tutaj, bo myślałam, że jesteś fajnym gościem Christoffer. Że gdy nie ma Roberta, to w tobie znajdę oparcie i bezpieczeństwo – zadrwiła. - Ale ty wciąż widzisz we mnie dziewczynę z klubu go – go, prawda? Widzisz, jak tańczę na rurze i zbieram napiwki, które z trudem wystarczają na rachunki – kręci głową, a ja mam ochotę krzyknąć, by przestała tak mówić, bo to wcale nie jest prawda. - Wybacz, że zajęłam ci twój cenny czas i że w ogóle zawracałam ci głowę. Pamiętasz, jak błagałam o twoją przyjaźń? Już jej nie chcę Chris. Już jej nie potrzebuję – powiedziała, po czym szybko wyszła na przedpokój, gdzie włożyła buty i wybiegła z mojego mieszkania.

Wiedziałem, że powinienem za nią pójść i powiedzieć jej, że jest w błędzie, ale problem w tym, że nie była. Bo chociaż uważnie słuchałem tego, co mówiła, wyobrażałem ją sobie w łóżku. Nagą, okrytą jedynie prześcieradłem, albo ewentualnie mną. Słyszałem, jak prosi i błaga o więcej, jak jęczy moje imię. Czułem, jak jeździ palcami po moich plecach i potrafiłem sobie nawet wyobrazić, jak zaciska się na moim kutasie. To było tak realne, że wiedziałem, że prędzej czy później by się spełniło. A ja nie chcę, by jakiś tam Robert był takim samym rogaczem, jak ja kiedyś. Dlatego wpatrywałem się w drzwi, których Eva nie zamknęła i modliłem się, by jednak znalazła kogoś, kto jej pomoże.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro