Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1


Teraźniejszość

Wpatrywałem się w mężczyznę, który przeglądał dokumenty. Mówił coś do siebie pod nosem, a ja miałem ochotę uderzyć go w twarz. Przeklęty idiota. Gdyby nie fakt, że ta praca jest dobrze płatna, rzuciłbym ją w cholerę. Poluzowałem krawat, bo zaczął mnie dusić. Oparłem się wygodnie o skórzane oparcie fotelu i nuciłem sobie w głowie. Myślami byłem gdzie indziej. Chciałem już wieczór. Ten wieczór. Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym, co miałem zrobić.

- Wygląda dobrze – usłyszałem, po czym spojrzałem na swojego szefa. - Oczywiście wyślemy to jeszcze do prawników, ale wydaje mi się, że możemy to zaklepać – uśmiechnął się do mnie, a ja poczułem satysfakcję.

- Cieszę się – pokiwałem głową. - Kiedy będzie coś więcej wiadomo? - Udałem zainteresowanego, chociaż tak naprawdę miałem to w dupie. Jedyne, co mnie interesowało w tej popieprzonej sprawie, to pieniądze, które mają wylądować na moim koncie. I to jak najszybciej.

- Do piątku powinno być wszystko jasne – mężczyzna wstał, co zasygnalizowało to, że bardzo grzecznie i niezbyt subtelnie wypierdala mnie ze swojego gabinetu. - Będziemy w kontakcie Christoffer – wyciągnął przed siebie rękę, a ja niechętnie wstałem i ją uścisnąłem.

Gdy wyszedłem z pomieszczenia, poluzowałem krawat, ignorując spojrzenie blondwłosej sekretarki mojego szefa. Irytowało mnie to, że zachowuje się jak obrażone dziecko. Sama chciała, żeby ktoś ją przeleciał na cholernej kserokopiarce, to jej to zafundowałem, więc dlaczego zamiast być mi wdzięczna, posyła mi spojrzenia, jakby chciała mnie co najmniej zabić. Wszedłem do swojego pokoju, gdzie opadłem na fotel. Położyłem nogi na stole i uśmiechnąłem się do siebie. Sięgnąłem po telefon i czekałem, aż mój przyjaciel łaskawie odbierze.

- Gotowy na imprezę życia?! - Krzyknąłem, gdy usłyszałem głos Williama.

- Nie bardzo, ale słyszę, że ty jesteś gotowy – parsknął.

- Nie bądź taką smętną ciotą, co? To twój ostatni dzień wolności, musisz go wykorzystać najlepiej, jak tylko potrafisz.

- Biorę ślub, a nie idę do więzienia – westchnął i mogę się założyć, że przewrócił oczyma.

- W każdym razie, bądź gotowy na ósmą, okej?

- Możesz mi powiedzieć, gdzie idziemy?

- Nie – parsknąłem, bo nie sądziłem, że on na serio liczy, że mu to powiem. - Dowiesz się wszystkiego wieczorem mój drogi. A teraz wybacz, ale muszę wrócić do pracy – rzuciłem, po czym się rozłączyłem.

Chwyciłem do rąk teczkę i ze znudzeniem zacząłem ją przeglądać. Cyferki, wykresy, jeszcze więcej cyferek, nuda. Przewróciłem oczyma, po czym włączyłem komputer. Wiedziałem, że informatycy monitorują to, na co wchodzimy w pracy, ale miałem to gdzieś. Wpisałem odpowiednie hasło w wyszukiwarkę, i sekundę później znalazłem się na stronie internetowej kluby, do którego dzisiaj miałem pójść. Lokal wyglądał profesjonalnie, co tylko mnie rozbawiło. Bo co z tego, że ma drogie kanapy, świetnie zaopatrzony bar i podgrzewane rury, skoro to zwykły burdel. Bo właśnie tym, było to miejsce. Burdelem. Miejscem, gdzie każdy, dosłownie każdy, za odpowiednią sumę mógł zaliczyć. O ile skłonny byłem zafundować Williamowi jakiś nieziemski numerek, to ja szedłem tam w innym celu. Chciałem stanąć oko w oko z człowiekiem, który zamienił moje życie w piekło. Że wszystko, co kiedyś miało jakieś znaczenie, przepadło, jak za pstryknięciem palcami. I w końcu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że ten skurwiel jest właścicielem klubu ze striptizem. Najlepszego w mieście, co za ironia. Poczytałem, poszukałem informacji i już wiedziałem, gdzie odbędzie się wieczór kawalerski mojego przyjaciela. Spojrzałem na zegarek i dotarło do mnie, że już od dziesięciu minut jestem wolny. Chwyciłem swoją marynarkę i torbę z laptopem. Wyciągnąłem z kieszeni kluczyki do samochodu i schowałem telefon. Pożegnałem się ze starszą sprzątaczką, która zawsze wita mnie uśmiechem i skierowałem się na parking. Bez trudu znalazłem swój samochód, który wyróżniał się na tle całej, nudnej i biednej reszty. Podróż do mieszkania niezmiernie się dłużyła, co cholernie mnie irytowało. Musiałem przecież wszystko przygotować. Wziąć prysznic, znaleźć odpowiednie ubranie. Wypolerować pistolet. Zapakować naboje. I jeszcze raz, wszystko sobie przemyśleć. Dokładnie zaplanować. Bo przecież nie chciałem zostać złapany i wsadzony za morderstwo. Nie chciałem spędzić reszty życia w więzieniu, tylko z satysfakcją, że skurwiel, który zabił Charlotte, będzie gnił w ziemi. Wszystko zaplanowałem. Odwrócę uwagę Williama tancerką, a sam pod pretekstem pójścia do baru poszukam tego skurwiela. Gdy go znajdę, najpierw powiem mu wszystko, co przez te wszystkie lata we mnie narosło. A potem z uśmiechem na twarzy, przyłożę pistolet do jego czoła i nim pociągnę za spust, powiem, że dopiero teraz jesteśmy kwita. Chociaż tak naprawdę nie będziemy. Bo on jest nic niewartym śmieciem, po którym nikt nie będzie płakał. A po Charlotte i naszym dziecku ludzie płaczą do dziś. Do dziś muszę żyć z tym, że nikt nie dowie się, jak było naprawdę. Że wszyscy myślą, że Charlotte została napadnięta i obrabowana podczas spaceru. Pieprzenie. W końcu znalazłem się w swoim mieszkaniu i uderzył we mnie zapach papierosów. Chryste, muszę tu w końcu wywietrzyć. Skierowałem się pod prysznic, gdzie korzystając z przyjemnej temperatury wody, zacząłem się masturbować, myśląc o swojej nowej asystentce, która jeszcze zgrywa niedostępną. Ale wszyscy dobrze wiemy, że to nie potrwa zbyt długo. Wyszedłem z kabiny i owinięty w ręcznik, znalazłem się w swojej sypialni. Z szafy wyciągnąłem ubrania, w których nie będę czuł się jak pieprzony pingwin. Nie wiem, jak ktoś może lubić chodzenie w garniturach, dla mnie to istna męka. Wciągnąłem na siebie czarne bokserki, a na nie czarne spodnie. Zacząłem szukać białego swetra, ale dotarło do mnie, że jeszcze będzie jakiś odprysk i cały uwalę się w krwi. Nie dziękuję. Dlatego włożyłem przez głowę czarną bluzę. Wzruszyłem ramionami, bo to przecież tylko burdel, a nie pokaz na Nowojorskim Tygodniu Mody. Spryskałem się perfumami, bo co jak co, ale nie chciałbym, żeby jakaś dziwka umarła od mojego smrodu. Powoli otworzyłem szufladę i wyciągnąłem pistolet. Dokładnie ten sam, którego nie użyłem kilka lat temu. Zamykam na chwilę oczy i to wszystko do mnie wraca. Charlotte, wyraz jej twarzy i słowa, które wypowiedziała. Słowa, które wypowiedziałem i te, których zabrakło. Kręcę głową i zaciskam pięści. Wkładam naboje do kieszeni, a broń chowam w kieszeni bluzy. Poprawiłem włosy i rozejrzałem się za kluczykami. Wiedziałem, że po wszystkim z pewnością się napiję, ale od czego są taksówki. Podjechałem pod dom swojego przyjaciela i po chwili go zobaczyłem. Wyglądał, jakby go coś gryzło i chociaż zabrzmi to źle, nie chciałem wnikać, co to było. Bo domyślałem się, o co mu chodzi, a naprawdę nie chciałem dzisiaj wysłuchiwać kazań o tym, że William czuje się źle z tym, że organizuję jego wieczór kawalerski, skoro ja sam straciłem narzeczoną na kilka tygodni przed ślubem. Dość.

- Noora założyła ci pas cnoty? - Zadrwiłem, gdy chłopak poprawił spodnie, siadając w samochodzie.

- Pieprz się – rzucił mi szybkie spojrzenie, a ja wybuchnąłem śmiechem.

- Na pewno nie z tobą mój drogi – puściłem do niego oko. - Jesteś gotowy, czy wolisz siedzieć w domu i pić miętę jak stara babcia?

- Chryste, jedź już, bo za chwilę ci przyłożę.

- Czyżby Noora wyznawała zasadę, zero seksu przed ślubem? - Spojrzałem na niego. - Stary, to, że masz sine jaja, to nie powód, by się na mnie wyżywać, okej?

- Gdzie jedziemy? - Kompletnie zignorował moje pytanie, a ja w myślach wybuchnąłem śmiechem.

- Pleasure or Pain – mówię z uśmiechem.

- Czy ty ochujałeś? - William uważnie mi się przygląda. - Czy ty na serio wieziesz mnie do burdelu?

- Do klubu ze striptizem – wzruszam ramionami, a po chwili wybucham śmiechem. - To twój wieczór kawalerski, czego się po mnie spodziewałeś? - Spojrzałem na niego z rozbawieniem.

- Z pewnością nie tego, że zabierzesz mnie na dziwki. Jutro się żenię idioto!

- I nie ruchasz od miesięcy – parskam. - Przecież nie musisz nic robić – puszczam do niego oko. - Możesz tylko patrzeć, to chyba nie zdrada, co?

- Jesteś takim chujem Chris – kręci głową, a ja w myślach się z nim zgadzam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro