Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Siedem!

SIEDEM

4 LIPCA 1989

DERRY, MAINE

Levi stanęła na ziemi, wjeżdżając przednim kołem do stojaka na rowery. Odwróciła się, by ukazać szereg zębów Hannah jako znak triumfu, ta w odpowiedzi wystawiła język.

—Jesteś wiecznym pieprzonym pechowcem, Han—Levi wywróciła oczyma, zeskakując z roweru i patrząc Hannah przez ramię, gdy odgłos rabanu dobiegł jej uszu. Jej uśmiech powiększył się, gdy zauważyła znajomą sylwetkę z burzą loków, i nieco niższą, w rażąco-różowej hawajskiej koszuli—tu są!

Hannah wywróciła oczyma, uśmiechając się, gdy spostrzegła szeroki uśmiech na twarzy przyjaciółki, wskutek czego Levi wzdrygnęła ramionami, gdy odwróciła się do Jameston

—Dobry, panienko—Richie przywitał się, używając swojego okropnego brytyjskiego akcentu, pochylając głowę przed Levi, zanim odwrócił się do Hannah, wydając odgłos, który brzmiał jak marna próba naśladowania Chewbacca'i.

—Spierdalaj, Richie—Hannah pchnęła ramię niższego chłopaka, patrząc na niego, gdy ten zaśmiał się głośno.

—Hej—uśmiechnął się Stan do Levi, gdy Richie i Hannah szli przed nimi, prowadząc zawziętą dyskusję o Gwiezdnych Wojnach. Levi również uśmiechnęła się, szturchając jego ramię figlarnie.

—Hej, ty—zmarszczyła przeuroczo nos, przez co jego serce zabiło szybciej. Ręka mu się trzęsła, w każdym nerwie czuł ciepło i delikatność jej dłoni stykającej się z jego—dosyć dziś gorąco, co nie?

—Mhm—mruknął Stan wymijająco, mierząc wzrokiem jej profil. Głośny krzyk przed nimi wybudził go z transu.

—Ja pierdolę, Richie! Jak śmiesz mówić, że Luke powinien przejść na Ciemną Stronę! Głupi jesteś?—Hannah wymachiwała rękoma, patrząc na Toziera z szeroko otwartymi oczyma i zmarszczonymi brwiami. Chłopak tylko uniósł kąciki ust, zaraz potem wybuchając śmiechem.

—Tylko nie to—jęknęła Levi, przeczesując swoje krótkie włosy, nim spostrzegła resztę przyjaciół kawałek dalej. Podeszła do przodu, by złapać Hannah za ramię, zanim znowu zdążyłaby otworzyć usta, by kontynuować kłótnię—Hej, ldą!

Gdy Hannah odwróciła się, by spostrzec przyjaciół, otworzyła szerzej oczy i zarumieniła się.

—Nic nie słyszeliście, co nie?

—Wręcz przeciwnie—zarechotał Mike, a będący obok Ben miał wysoko uniesione kąciki ust. Beverly tylko pokręciła głową, uśmiechając się czule, gdy spojrzała na brązowowłosą.

—Lubisz Gwiezdne Wojny?—Spytał Ben z nadzieją w głosie, patrząc na Hannah.

—Lubię? Koleś, kocham!—Krzyknęła Jameston, śmiejąc się głośno, gdy Ben przybił jej żółwika, zanim wystawił dłoń, by przybić piątkę.

Po tym, grupka zaczęła iść, omijając spoconych dorosłych i płaczące dzieci. Beverly i Hannah oddaliły się, gdy spostrzegły ciężarówkę z lodami, krzycząc, że potem ich dogonią. Richie również odwędrował ze złowieszczym uśmiechem, podchodząc do członka orkiestry marszowej; Eddie pobiegł za nim, chcąc zadbać, żeby ten nie zawracał mu zbytnio dupy.

—Kurwa mać, ludzie, będziemy tak łazić aż parada się zacznie?—Jęknęła Levi, sięgając z kieszeni gumkę do włosów, by związać swoje włosy do ramion w niskiego, luźnego kucyka.

—Możemy zawrócić na plac i usiąść na chwilkę-Bill?—Zawołał Mike, gdy zauważył, że tyczkowaty chłopak już nie idzie z nimi. Odwrócił się, by spostrzec go przy wejściu do alejki, z nikłym wyrazem twarzy.

—Bill?—Levi zmarszczyła brwi, zostawiając Stana i idąc wolno w kierunku Denbrough'a. Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na stojących w miejscu nastolatków, nawet nie posyłali im spojrzeń, jakby wcale ich nie było.

—Eddie Corcoran zaginął—powiedział Bill, z wzrokiem przyklejonym do plakatu. Serce Johnston zabiło mocniej, gdy odwróciła się i spojrzała w oczy uśmiechającemu się Corcoranowi na czarno-białym plakacie.

—Miałam z nim zajęcia z handlu rok temu—mruknęła Levi, uzyskując dziwne spojrzenia od Stana i Mike'a, stojących obok niej—no co? Potrzebowałam dobrych uczynków na koncie.

Bill nie zwracał uwagi na rozmowę, unosząc plakat z Corcoranem, by ukazać promienną, młodocianą twarz Betty Ripsom. Westchnął ciężko, puszczając kartkę papieru, odwracając się do przyjaciół z rozdartym wyrazem twarzy.

—Zupełnie, jakby o niej zapomnieli, bo C-C-Corcoran zaginął—odezwał się.

—Po prostu o nich zapominają—Levi pokręciła głową, załamując ręcę—cokolwiek złego ma miejsce na tym zadupiu, zostaje zamiecione pod szczęśliwy, bzdurny dywan. Ta cała parada to bzdura. Spójrzcie na tych dupków!

Przełknęła z trudnością ślinę, przyciskając dłonie do ud, wydychając głęboko powietrze, patrząc wesoło na czerwone, białe i niebieskie dekoracje, zdobiące całe miasteczko. Palce Stana delikatnie gładziły jej nadgarstek, spojrzała w dół, czerwieniąc się po koniuszki uszu, uśmiechając się najszczerzej, jak potrafiła.

—Hej wam!—Wesołe przywitanie Hannah rozluźniło atmosferę, jej promienny uśmiech sprawił, że Levi czuła się jeszcze bezpieczniej. Beverly szła kawałek za nią, jej policzki miały niemal ten sam kolor, co jej włosy, a wzrok miała wbity w ziemię.

Levi patrzyła, jak Hannah oferowała Mike'owi resztę swojego loda, chłopak uśmiechnął się i grzecznie odmówił. Uznała to za swoją szansę, podeszła do przodu, wydzierając Hannah jej loda z rąk, co poskutkowało w głośnym "Hej!" i uderzeniem w tył głowy.

—Czy to się kiedykolwiek skończy?—Pomyślał Stan na głos, przyciągając uwagę każdego.

—O czym gadacie?—Spytał Eddie, gdy dołączył do grupy, za nim szedł Richie, wywracający oczyma i posyłający wulgarny gest w stronę członka orkiestry, którego męczył.

—O tym, co zawsze-zripostował Richie.

—Sądzę, że to się skończy—odezwał się Ben po chwili ciszy—przynajmniej na jakiś czas.

—Co masz na myśli?—Beverly odchyliła delikatnie głowę, patrząc zdezorientowana na chłopaka.

—Przeglądałem wydarzenia w moim raporcie, prześledziłem te najważniejsze. Wybuch w hucie w tysiąc dziewięćset ósmym, gang Bradley'a w trzydziestym piątym i Black Spot w sześćdziesiątym drugim, a teraz te dzieciaki...—uciął zmartwiony Hanscom, patrząc uświadamiających sobie przyjaciół.

—Znikają—dokończyła Hannah, trochę głośniej niż szeptem.

Levi przygryzła wnętrze wargi, dostając gęsiej skórki, gdy odwróciła się i spostrzegła dziecko idące z matką za rękę, w drugiej z nich dzierżąc lśniący, czerwony balonik. Prędko odwróciła się, jej oddech spłycił się, gdy słuchała Bena.

—Zauważyłem, że to dzieje się—zaczął Ben—co dwadzieścia siedem lat—powiedział już z Billem, gdy ten zrozumiał schemat.

—Muszę wyjść z tej jebanej alejki—wydusiła Hannah, z dłonią przyciśniętą do klatki piersiowej. Levi wkroczyła do akcji, obejmując przyjaciółkę ramieniem, uspokajając ją dostatecznie, po czym ścisnęła jej dłoń delikatnie.

—Chodźcie, usiądziemy na placu. Mamy zbyt ładny dzień, żeby spędzać go przy śmietniku—Levi zwróciła się ku reszcie przyjaciół z zatroskanymi wyrazami twarzy, zaczęli powoli opuszczać alejkę. Beverly dołączyła do Levi i Hannah, schylając się, by wyszeptać coś brązowowłosej na ucho.

Gdy dotarli do ławki, Levi ścisnęła dłoń Hannah ostatni raz.

—Dobrze się spisałaś, Han—dodała jej otuchy dziewczyna, przytulając ją, zanim ją wypuściła. Niewyraźny uśmiech zagościł na jej twarzy, gdy tamta usiadła obok Beverly.

—Podsumujmy—zaczął Eddie, patrząc na przyjaciół—To wychodzi z niewiadomego miejsca, by pożerać dzieciaki przez jakiś, bo ja wiem, rok, a potem się hibernuje?

—To jak z tymi...no?—Pomyślał Stan na głos, marszcząc brwi, próbując sobie przypomnieć, co chciał powiedzieć—cykadami! Wiecie, te owady, co budzą się do życia raz na siedemnaście lat.

—Wątpię, że to coś jak cykady, skarbie—Levi pokręciła głową, patrząc na Stana ze swojego miejsca na ławce obok Mike'a, który zgodził się z nią.

Serce Stana podskoczyło, gdy usłyszał, z jaką łatwością Levi wypowiedziała "skarbie". Zestresował się, ale jednocześnie napełniła go pewność siebie, bo było to oznaką tego, że czuła się przy nim swobodnie.

—Mój dziadek twierdzi, że miasto jest przeklęte—odezwał się Mike. Ton jego głosu wywołał u Levi dreszcz i momentalne zamknięcie oczu—wszystko, co złe ma jedno źródło. Zło żeruje na mieszkańcach Derry.

—O kurwa, o cholera—mruknęła Hannah, kręcąc głową, gdy jej warga zaczęła drżeć.

—Tu chodzi o coś więcej—powiedział Stan, posyłając Jameston zmartwione spojrzenie, zanim znów zwrócił się ku Mike'owi—każdy widział co innego.

—Może...Może to zna nasze największe lęki i właśnie to widzimy—stwierdził Mike, patrząc na grupkę nastolatków. Levi pokręciła powoli głową, myśląc, że wolałaby być gdziekolwiek, byle nie w małym, odosobnionym, teraz przerażającym Derry.

—W-Widziałem trędowatego—powiedział Eddie drżącym głosem. Blady, trzęsący się spojrzał na przyjaciół—przypominał chodzącą infekcję.

—Nie sądzę—powiedział Stan do niższego—to iluzja. Wszystko. Trędowaty, Georgie, k-kobieta, którą widuję.

—Moja siostra—odezwała się Levi, przykuwając uwagę każdego. Ona patrzyła na Hannah, której wyraz twarzy był czymś pomiędzy zawieszeniem, a zmartwieniem.

—Fajne laski?—Spytał Richie, po paru sekundach ciszy. Stan i Levi spojrzeli na niego. Ekspresja Levi była pełna zgrozy i obrzydzenia.

—Nie, Richie! Nie jest fajna!—Krzyknął Stan, kręcąc głową—ma wykręconą twarz...To przecież bez sensu! To tylko koszmary.

—To nie musi być...Chciałabym, żeby to gówno się skończyło—Hannah ściskając knykcie, tupiąc nerwowo nogą.

—Potrafię odróżnić jawę od snu, dobra?—Zdenerwował się Mike, kręcąc głową i patrząc na swoje stopy, jego wyraz twarzy robił się rozpaczliwy.

—Chwila, też coś widziałeś? Co takiego?—Ożywił się Eddie, patrząc na Hanlona z szeroko otwartymi oczyma.

—Tak—westchnął Mike, opuszczając ramiona—kojarzycie spalony dom na ulicy Harrisa?

—T-Tak, mieszkałam blisko—Hannah pokiwała głową, wciąż ściskając knykcie, które nie wydawały już dźwięku łamania kości. Levi położyła swoje dłonie na tych należących do niej, uświadamiając ją, co robi. Ta przestała, chociaż raz.

—Byłem w środku, gdy płonął—po chwili zamilknął raz jeszcze, wciskając dłonie w kolana, gdy musiał przywołać traumatyczne wspomnienia—mnie uratowano, ale rodzice utknęli w pokoju obok. Próbowali wyważyć drzwi, by mnie uratować. Ale było za gorąco, i gdy znaleźli ich strażacy, skóra ich dłoni przykleiła się do kości.

—Och, Mike—wyszeptała Hannah, ściskając ramiona chłopaka.

—Wszyscy się czegoś boimy—czarnoskóry wzruszył ramionami, przecierając oczy.

—Racja—zgodził się Richie, odwracając się w stronę sceny, postawionej w celach rozrywkowych dla dzieci.

—A ty, Rich? Czego się boisz?—Spytała Levi chłopaka w okularach, który odwrócił się powoli, patrząc na nią.

—Klaunów—powiedział tylko, poprawiając okulary i unikając kontaktu wzrokowego.

Siedzieli w ciszy przez parę minut, zanim Hannah wstała ze swojego miejsca na trawie, biorąc głęboki oddech i patrząc na swoich przyjaciół. Jej wzrok na chwilę spoczął na Beverly, zanim chrząknęła.

—Chyba powinniśmy wracać do domu. Czuję, jakby słońce trochę mnie przyjarało—zaśmiała się delikatnie, posyłając im wymuszony uśmiech, gdy przytaknęli i zaczęli iść w stronę rowerów. Levi wstała powoli z zatroskanym wyrazem twarzy—Lev, jedź. Będę za tobą.

—Na pewno chcesz wrócić do domu po tym, co powiedział Bill? Możesz zostać przecież u mnie, wiesz, że mamie to nie przeszkadza—powiedziała Levi szybko.

—Lev, nie martw się. Poza tym, wypadałoby sprawdzić, czy żyją—Hannah wzruszyła ramionami, wkładając ręce do kieszeni.

—Mam zawsze otwarte okno, gdyby coś, no wiesz, poszło nie tak—przypomniała Levi, zanim podbiegła do chłopaków, a Hannah podeszła do Beverly.

—Wszystko z nią okej?—Spytał Stan, gdy Johnston do nich dołączyła, trzymając rower w dłoniach.

—Tak—pokiwała głową, wydychając powietrze przez nos, ściskając kierownicę od roweru, kopiąc mały kamień przed nią.

—Jesteś na to gotowa?—Spytał Stan, dziewczyna spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami—w sensie, jesteś gotowa żeby to rozgryźć?

—Szczerze? Nie. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas był—Levi potrząsnęła głową, patrząc na Urisa ze szczerym wyrazem twarzy. Oczy miała zaszklone. Stan wyciągnął w jej stronę jedną rękę, gdy drugą przytrzymywał rower, obejmując ją mocno—ale musimy, musimy pomóc tym dzieciakom.

—Jak możemy pomóc dzieciakom, gdy sami nimi jesteśmy?—Mruknął Stan, czując, że głowa dziewczyny trzęsie się na jego klatce piersiowej.

—N-Nie wiem... 


Hejka! Ogólnie rozdział miał być wcześniej, ale no chciałam trochę odpocząć. Teraz rozdziały będą dwa razy w tygodniu, na "Hey Oleff!" jeden raz.

A już przyszłym tygodniu nowe tłumaczenie, kochani.

Adzioch

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro