Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dwa!

( OSTRZEŻENIE :

ten rozdział zawiera wzmianki o śmierci, poronieniu, morderstwie i zjawy. Jeżeli cokolwiek z wymienionych działa na Ciebie źle, nie czytaj. Twoje zdrowie jest ważniejsze od książki )

DWA

Gdy tylko obie dziewczyny dotarły do domu Levi rzuciły od niechcenia rowery na trawnik Johnstonów.

-Twoja mama wie, że znowu nocuję?-Spytała Hannah przyjaciółkę, która właśnie pchnęła drzwi od domu, zaraz potem zrzucając plecak zaraz przy wejściu wraz z Hannah.

-Ta-kiwnęła głową, ściągając buty i biorąc karteczkę samoprzylepną umiejscowioną na drzwiach. Rozpoznała na niej niechlujne pismo swojej matki-uprzedziłam ją rano, zanim wyszłyśmy.

Przytaknęła, zaraz potem się odzywając-pożyczysz mi jakieś jeansy?

Levi spojrzała zdezorientowana na przyjaciółkę, po chwili przypominając sobie jej wymowne spojrzenie posłane wcześniej-o, tak, jasne. Wiesz, gdzie są. Poczekam na dole i pójdziemy do apteki, okej?

Pokiwała głową i pomknęła na górę, zostawiając Levi samą w cichym salonie.

Kiedy kroki Hannah ucichły, tykanie zegara na półce nad kominkiem zdawało się robić coraz głośniejsze, a ilekroć Levi spojrzała w tamtą stronę całkowicie cichło. Stało się to parę razy, dopóki rozdrażniona Johnston nie zdecydowała się tam podejść, wziąć go w ręce i odwrócić.

-Ten głupi zegar zawsze tak robił-mizerny, aczkolwiek melodyjny głos odezwał się za nią, sprawiając, że podskoczyła i odwróciła się gwałtownie-witaj, Levi, kochanie.

Jej babcia stała tam, ubrana w tę samą brzoskwiniową sukienkę i rękawiczki,  w których była pochowana.

-Babunia?-Odezwała się, patrząc zdezorientowana na kobietę-A-Ale przecież nie żyjesz.

-Tut-tut-babcia Johnston nazywając Levi tak, jak za życia, skarciła wnuczkę unosząc siwą brew-jak mniemam, nadal zadajesz się z niższym kalibrem. Skończysz jak twoja siostra, jeśli w końcu się nie opamiętasz.

-Że co? Ja-Hannah taka nie jest, babciu! Przecież wiesz!-Levi wyrzuciła swoje zgorzkniałe uczucia wobec starszej kobiety, która wręcz zmarła wtykając nos w nieswoje sprawy.

-Sama. Martwa w rowie ze swoim martwym dzieckiem, które nawet nie zdążyło się urodzić-babcia Johnston wydała z siebie szaleńczy śmiech, nagle zmieniając się w Caroline Johnston. Zakrwawioną, posiniaczoną w rozerwanej bluzce i spódniczce ociekającą krwią.

-C-Carol?

-Vivi, pomóż mi!-Caroline wrzasnęła, gorączkowo marszcząc swoją spódniczkę. Oczy miała szeroko otwarte, patrzyła na swoją młodszą siostrę-proszę, proszę!

Oddychając płytko, zamknęła oczy, ze łzami spływającymi po jej twarzy wyłkała odpowiedź-nie mogę, Carol! Ch-Chciałabym, a-ale nie mam jak!

-To powinnaś być ty!-Błaganie i krzyk jej siostry otrząsnęły ją natychmiast. Ze swoją mizerną, bladą twarzą patrzyła nienawistnie na Levi-to ty powinnaś skończyć w rowie, a ja powinnam przeżyć! To twoja wina!

 Z każdym słowem Caroline przysuwała się coraz bliżej do Levi, sprawiając, że ta przyciskała się już do półki.

-Jesteś nikim! Nikim! Nikim!-Skandowała Caroline, gdy jej zjełczały oddech powiewał na twarz łkającej młodszej siostry.

-Idź! Odejdź! Nie żyjesz! Obie nie żyjecie!-Levi krzyczała, przyciskając dłonie do kominka tak mocno, że czuła krew spływającą po jej palcach.

Nagle, Carol przestała się do niej przyciskać, pozwalając by ciało młodszej opadło na podłogę i skuliło się, wraz z drgawkami i popłakiwaniem.

-Ty też się uniesiesz, Levi-była to ostatnia rzecz, jaką Johnston usłyszała zanim do jej świadomości powróciły dźwięki codzienności w Derry i kroki Hannah.

-Lev?-Hannah zbiegła po schodach, rozglądając się po salonie dopóki jej oczy nie spoczęły na drżącej przyjaciółce-cholera jasna,Lev! Krzyczałaś, jakby kogoś mordowali!

-N-Nie słyszałaś?-Levi spojrzała na Hannah potrząsającą głową

-O kim mówisz, Levi? Kogo miałam słyszeć?

-Krzyczały i się śmiały-dziewczyna potrząsnęła głową, jak przyjaciółka przed chwilą, jej załzawione oczy patrzyły to na Hannah, to na zegar.

-Kto, Levi?

-Babcia i-i Carol. B-Były tutaj-Głos Levi załamał się, a ta zacisnęła pięści przytulając przyjaciółkę-ja oszalałam, Han?

-Nie Lev, nie-ponownie potrząsnęła głową patrząc kątem oka na schody, zanim ponownie spojrzała na Johnston i zauważyła czerwoną substancję cieknącą po jej nadgarstkach-cholera, Lev, krwawisz.

-Och, mogłabyś rzucić na to okiem?-Levi pociągnęła nosem próbując przywrócić dawną siebie i poprawić atmosferę.

-Równie dobrze możemy iść do Keene'a-Hannah kiwnęła głową odwołując się lokalnej apteki, znajdującej się jedynie ulicę dalej od domu Levi.

Podpierając prawą rękę pod ramię Levi, Hannah pomogła jej wstać. Razem wyszły z domu, obie odetchnęły z ulgą gdy zamknęły drzwi, nieświadome że czerwony balon, który wcześniej latał nad schodami właśnie uderzał o kuchenne okno.

--

-Lepiej Ci?-Spytała Hannah przyjaciółkę, patrząc na nią kątem oka. Tamta od kiedy opuściły dom jakby całkowicie zapomniała o krwawiącym nadgarstku.

-Tak, po prostu to trochę mną wstrząsnęło-Levi skinęła, kłamiąc w żywe oczy. Osoba, której nienawidziła najbardziej i osoba, którą kochała najbardziej wróciły do żywych na kilka minut, żeby tylko wytknąć i wzmocnić jej poczucie zagubienia. To spowodowało u niej niemałe ciarki-możemy o tym nie gadać?

-Spoko, zapomnijmy o tym-Hannah uśmiechnęła i zatrzymała się wystawiając mały palec w stronę Levi.

Levi oddała uśmiech i złączyła swój palec z palcem przyjaciółki-o czym?

Obie śmiały się przez resztę krótkiego dystansu do Keene'a i weszły do sklepu. Zapach leków i sterylizatorów uderzył ich węchy. Gdy doszły do działu z higieną z jednej z alejek dobiegała dyskusja prowadzoną półszeptem.

W dziale higienicznym była tylko jedna dziewczyna z rudymi włosami, którą Levi widywała nieraz w szkole czy na mieście, ale nie mogła sobie przypomnieć jej imienia.

-Beverly?-Hannah odwróciła się w stronę dziewczyny, gdy zdała sobie sprawę z jej obecności.

-Hannah z plastyki? Miło cię widzieć-Beverly Marsh uśmiechnęła się, kołysząc się niezręcznie w przód i w tył, po czym jej wzrok przeniósł się z Hannah na Levi.

-A to moja przyjaciółka, Levi Johnston.

-Beverly-ruda dziewczyna wystawiła dłoń i wyglądała na zaskoczoną, gdy Levi momentalnie ścisnęła ją delikatnie.

-Wiem-Levi skrzywiła się, zdając sobie sprawę z tego jak wrednie mogło to zabrzmieć-przykro mi z powodu plotek. Wiem, że to bzdury.

-Dzięki-Marsh uśmiechnęła się, zanim odwróciła się z powrotem w stronę półek i chwyciła pierwsze lepsze opakowanie tamponów. Hannah zrobiła to samo i razem z rudą udały się do kasy.

Akurat gdy Beverly miała skręcić w kolejną alejkę, głos Grety Keene sprawił, że wszystkie trzy zbladły i cofnęły się.

-W następną-szepnęła Levi do obu, ciągnąc je za nadgarstki i zatrzymując się w kolejnej alejce, gdy napotkały trzech chłopaków z wcześniejszej sesji opróżniania plecaków przy śmietniku-znowu wy.

-Wszystko dobrze?-Spytał Bill Denbrough, podczas gdy jego spojrzenie błądziło pomiędzy Hannah i Beverly, które trzymały po jednej ręce z tyłu za plecami.

-Tak, jasne-odpowiedziała Beverly patrząc na Eddiego, z rękoma zajętymi najróżniejszymi opatrunkami-co z wami?

-Nie wasza sprawa-odpowiedział Stan, krzyżując spojrzenia z Levi, która uniosła brwi.

-Jezu, Stanley, tylko spytała. Nie musisz być tak bardzo powściągliwy-wymamrotała Johnston, rumieniąc się gdy zauważyła, że Stan zrozumiał jej uwagę.

-Na zewnątrz jest dzieciak, który wygląda jakby ktoś go zabił-bąknął Eddie, a jego reakcja była jak najbardziej adekwatna.

-P-p-potrzebujemy paru rzeczy,ale mamy za mało p-p-pieniędzy-wyjaśnił Bill, unosząc brwi gdy dziewczyny spojrzały na siebie, a potem na nich.

-Nie wierzę, że to robię-wymamrotała Levi, gdy wraz z Hannah i Beverly podeszły do wyspy prawie krztusząc się, gdy Pan Keene spojrzał na nie z miną pedofila.

-Zamknij się, Lev i skup się-Hannah szturchnęła przyjaciółkę, uśmiechając się najlepiej jak potrafiła i chwytając ramię Beverly.

Levi wyłączyła się z rozmowy pomiędzy Keene'm, Beverly i Hannah, tylko utrzymując flirciarski uśmiech i próbując nie zwymiotować przez to,jak sprzedawca na nie patrzył. Włączyła się tylko, gdy Beverly "przez przypadek" strąciła stojak z papierosami. Wszystkie trzy spojrzały się na chłopaków, którzy na ich sygnał wyszli ze sklepu, przy okazji zrzucając parę bandaży ze stojaka.

-Dalej! Dalej!-Wyszeptała Beverly do dwóch dziewczyn gdy tylko z Hannah zapłaciły.

-Następnym razem, jak spojrzy tak na którąś z nas to mu walnę-jęknęła Levi, dygocząc sztucznie, by okazać obrzydzenie.

Hannah chrząknęła, po czym poklepała Levi po plecach i podbiegła do Beverly, aktualnie stojącej kawałek dalej i rozmawiającej z Billem, trzymającym w dłoni pięć dolarów.

-Jesteśmy kwita-Beverly uśmiechnęła się delikatnie wyjmując ukradzioną paczkę papierosów z kieszeni i pokazując ją chłopakowi, zanim spojrzała w alejkę-Ben z WOS'u?

-Ten nowy Ben, co prawie zemdlał na wuefie?-Spytała Levi, patrząc w stronę Hannah.

-Nom, to ten-odpowiedziała, zanim udały się za Beverly do alejki, gdzie Eddie próbował opatrzyć ranę Bena.

-Jezu, niezły wypadek, Nowy-odezwała się Levi przełykając ślinę, gdy zobaczyła ranę, po czym pokręciła głową i ukucnęła obok Eddiego.

-Dokładnie. Wpadł na Henry'ego Bowersa!-Wypaplał Richie, wskazując ręką na Bena

-Zamknij się, R-R-Richie-Bill spojrzał poważnie na przyjaciela, kątem oka patrząc jednak na Beverly.

-Dlaczego? Przecież to prawda.

-Jesteś pewien, że mają wszystko co trzeba?-Beverly zignorowała zmartwione spojrzenie Billa i kucnęła przed Benem, posyłając mu swój charakterystyczny uśmiech.

Ben zarumienił się, wywołując chichot Levi. Wstała i spojrzała na pozostałych dwóch chłopców, krzyżując na parę sekund spojrzenia ze Stanley'em zanim skierowała wzrok na swoje buty, a potem na Bena, mając nadzieje że chłopak w lokach nie zauważył jej rumieńca.

-D-d-damy radę-oznajmił Bill, patrząc na Beverly-jeszcze raz dzięki, Beverly. Wam też, Hannah i Levi.

-Mów mi Han, gościu-Hannah wzruszyła ramionami, patrząc na Denbrough'a.

-Han Solo-zachichotał Richie, oczywiście uznając swój żart za niewyobrażalnie zabawny. Levi dołączyła do niego, mimo spojrzenia, jakie posyłała jej przyjaciółka.

-Jasne, Richie. Han Solo-Hannah pokręciła głową, podnosząc kąciki ust-w każdym razie, musimy iść.

-Taa, ja też-zgodziła się Beverly, nadal patrząc na Billa-do zobaczenia, może.

-Właściwie, myśleliśmy żeby w-w-wybrać się jutro do kamieniołomów, może chciałabyś... Dołączyć?-Spytał Bill, patrząc po przyjaciołach, zanim skierował wzrok z powrotem na Beverly.

-Jasne-Marsh wzruszyła ramionami, patrząc na Hannah i puszczając do niej oczko, przez co Levi delikatnie ją szturchnęła-jeśli one przyjdą, to ja też.

-Levi? Han?-Bill spojrzał na dwie pozostałe dziewczyny błagalnym wzrokiem.

-Cholera, jasne, że będziemy!-Wykrzyknęła Levi śmiejąc się, gdy Hannah zaczęła ją ciągnąć za ramię. Johnston na odchodne pomachała chłopakom i posłała Stanowi buziaka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro