Dwa!
( OSTRZEŻENIE :
ten rozdział zawiera wzmianki o śmierci, poronieniu, morderstwie i zjawy. Jeżeli cokolwiek z wymienionych działa na Ciebie źle, nie czytaj. Twoje zdrowie jest ważniejsze od książki )
DWA
Gdy tylko obie dziewczyny dotarły do domu Levi rzuciły od niechcenia rowery na trawnik Johnstonów.
-Twoja mama wie, że znowu nocuję?-Spytała Hannah przyjaciółkę, która właśnie pchnęła drzwi od domu, zaraz potem zrzucając plecak zaraz przy wejściu wraz z Hannah.
-Ta-kiwnęła głową, ściągając buty i biorąc karteczkę samoprzylepną umiejscowioną na drzwiach. Rozpoznała na niej niechlujne pismo swojej matki-uprzedziłam ją rano, zanim wyszłyśmy.
Przytaknęła, zaraz potem się odzywając-pożyczysz mi jakieś jeansy?
Levi spojrzała zdezorientowana na przyjaciółkę, po chwili przypominając sobie jej wymowne spojrzenie posłane wcześniej-o, tak, jasne. Wiesz, gdzie są. Poczekam na dole i pójdziemy do apteki, okej?
Pokiwała głową i pomknęła na górę, zostawiając Levi samą w cichym salonie.
Kiedy kroki Hannah ucichły, tykanie zegara na półce nad kominkiem zdawało się robić coraz głośniejsze, a ilekroć Levi spojrzała w tamtą stronę całkowicie cichło. Stało się to parę razy, dopóki rozdrażniona Johnston nie zdecydowała się tam podejść, wziąć go w ręce i odwrócić.
-Ten głupi zegar zawsze tak robił-mizerny, aczkolwiek melodyjny głos odezwał się za nią, sprawiając, że podskoczyła i odwróciła się gwałtownie-witaj, Levi, kochanie.
Jej babcia stała tam, ubrana w tę samą brzoskwiniową sukienkę i rękawiczki, w których była pochowana.
-Babunia?-Odezwała się, patrząc zdezorientowana na kobietę-A-Ale przecież nie żyjesz.
-Tut-tut-babcia Johnston nazywając Levi tak, jak za życia, skarciła wnuczkę unosząc siwą brew-jak mniemam, nadal zadajesz się z niższym kalibrem. Skończysz jak twoja siostra, jeśli w końcu się nie opamiętasz.
-Że co? Ja-Hannah taka nie jest, babciu! Przecież wiesz!-Levi wyrzuciła swoje zgorzkniałe uczucia wobec starszej kobiety, która wręcz zmarła wtykając nos w nieswoje sprawy.
-Sama. Martwa w rowie ze swoim martwym dzieckiem, które nawet nie zdążyło się urodzić-babcia Johnston wydała z siebie szaleńczy śmiech, nagle zmieniając się w Caroline Johnston. Zakrwawioną, posiniaczoną w rozerwanej bluzce i spódniczce ociekającą krwią.
-C-Carol?
-Vivi, pomóż mi!-Caroline wrzasnęła, gorączkowo marszcząc swoją spódniczkę. Oczy miała szeroko otwarte, patrzyła na swoją młodszą siostrę-proszę, proszę!
Oddychając płytko, zamknęła oczy, ze łzami spływającymi po jej twarzy wyłkała odpowiedź-nie mogę, Carol! Ch-Chciałabym, a-ale nie mam jak!
-To powinnaś być ty!-Błaganie i krzyk jej siostry otrząsnęły ją natychmiast. Ze swoją mizerną, bladą twarzą patrzyła nienawistnie na Levi-to ty powinnaś skończyć w rowie, a ja powinnam przeżyć! To twoja wina!
Z każdym słowem Caroline przysuwała się coraz bliżej do Levi, sprawiając, że ta przyciskała się już do półki.
-Jesteś nikim! Nikim! Nikim!-Skandowała Caroline, gdy jej zjełczały oddech powiewał na twarz łkającej młodszej siostry.
-Idź! Odejdź! Nie żyjesz! Obie nie żyjecie!-Levi krzyczała, przyciskając dłonie do kominka tak mocno, że czuła krew spływającą po jej palcach.
Nagle, Carol przestała się do niej przyciskać, pozwalając by ciało młodszej opadło na podłogę i skuliło się, wraz z drgawkami i popłakiwaniem.
-Ty też się uniesiesz, Levi-była to ostatnia rzecz, jaką Johnston usłyszała zanim do jej świadomości powróciły dźwięki codzienności w Derry i kroki Hannah.
-Lev?-Hannah zbiegła po schodach, rozglądając się po salonie dopóki jej oczy nie spoczęły na drżącej przyjaciółce-cholera jasna,Lev! Krzyczałaś, jakby kogoś mordowali!
-N-Nie słyszałaś?-Levi spojrzała na Hannah potrząsającą głową
-O kim mówisz, Levi? Kogo miałam słyszeć?
-Krzyczały i się śmiały-dziewczyna potrząsnęła głową, jak przyjaciółka przed chwilą, jej załzawione oczy patrzyły to na Hannah, to na zegar.
-Kto, Levi?
-Babcia i-i Carol. B-Były tutaj-Głos Levi załamał się, a ta zacisnęła pięści przytulając przyjaciółkę-ja oszalałam, Han?
-Nie Lev, nie-ponownie potrząsnęła głową patrząc kątem oka na schody, zanim ponownie spojrzała na Johnston i zauważyła czerwoną substancję cieknącą po jej nadgarstkach-cholera, Lev, krwawisz.
-Och, mogłabyś rzucić na to okiem?-Levi pociągnęła nosem próbując przywrócić dawną siebie i poprawić atmosferę.
-Równie dobrze możemy iść do Keene'a-Hannah kiwnęła głową odwołując się lokalnej apteki, znajdującej się jedynie ulicę dalej od domu Levi.
Podpierając prawą rękę pod ramię Levi, Hannah pomogła jej wstać. Razem wyszły z domu, obie odetchnęły z ulgą gdy zamknęły drzwi, nieświadome że czerwony balon, który wcześniej latał nad schodami właśnie uderzał o kuchenne okno.
--
-Lepiej Ci?-Spytała Hannah przyjaciółkę, patrząc na nią kątem oka. Tamta od kiedy opuściły dom jakby całkowicie zapomniała o krwawiącym nadgarstku.
-Tak, po prostu to trochę mną wstrząsnęło-Levi skinęła, kłamiąc w żywe oczy. Osoba, której nienawidziła najbardziej i osoba, którą kochała najbardziej wróciły do żywych na kilka minut, żeby tylko wytknąć i wzmocnić jej poczucie zagubienia. To spowodowało u niej niemałe ciarki-możemy o tym nie gadać?
-Spoko, zapomnijmy o tym-Hannah uśmiechnęła i zatrzymała się wystawiając mały palec w stronę Levi.
Levi oddała uśmiech i złączyła swój palec z palcem przyjaciółki-o czym?
Obie śmiały się przez resztę krótkiego dystansu do Keene'a i weszły do sklepu. Zapach leków i sterylizatorów uderzył ich węchy. Gdy doszły do działu z higieną z jednej z alejek dobiegała dyskusja prowadzoną półszeptem.
W dziale higienicznym była tylko jedna dziewczyna z rudymi włosami, którą Levi widywała nieraz w szkole czy na mieście, ale nie mogła sobie przypomnieć jej imienia.
-Beverly?-Hannah odwróciła się w stronę dziewczyny, gdy zdała sobie sprawę z jej obecności.
-Hannah z plastyki? Miło cię widzieć-Beverly Marsh uśmiechnęła się, kołysząc się niezręcznie w przód i w tył, po czym jej wzrok przeniósł się z Hannah na Levi.
-A to moja przyjaciółka, Levi Johnston.
-Beverly-ruda dziewczyna wystawiła dłoń i wyglądała na zaskoczoną, gdy Levi momentalnie ścisnęła ją delikatnie.
-Wiem-Levi skrzywiła się, zdając sobie sprawę z tego jak wrednie mogło to zabrzmieć-przykro mi z powodu plotek. Wiem, że to bzdury.
-Dzięki-Marsh uśmiechnęła się, zanim odwróciła się z powrotem w stronę półek i chwyciła pierwsze lepsze opakowanie tamponów. Hannah zrobiła to samo i razem z rudą udały się do kasy.
Akurat gdy Beverly miała skręcić w kolejną alejkę, głos Grety Keene sprawił, że wszystkie trzy zbladły i cofnęły się.
-W następną-szepnęła Levi do obu, ciągnąc je za nadgarstki i zatrzymując się w kolejnej alejce, gdy napotkały trzech chłopaków z wcześniejszej sesji opróżniania plecaków przy śmietniku-znowu wy.
-Wszystko dobrze?-Spytał Bill Denbrough, podczas gdy jego spojrzenie błądziło pomiędzy Hannah i Beverly, które trzymały po jednej ręce z tyłu za plecami.
-Tak, jasne-odpowiedziała Beverly patrząc na Eddiego, z rękoma zajętymi najróżniejszymi opatrunkami-co z wami?
-Nie wasza sprawa-odpowiedział Stan, krzyżując spojrzenia z Levi, która uniosła brwi.
-Jezu, Stanley, tylko spytała. Nie musisz być tak bardzo powściągliwy-wymamrotała Johnston, rumieniąc się gdy zauważyła, że Stan zrozumiał jej uwagę.
-Na zewnątrz jest dzieciak, który wygląda jakby ktoś go zabił-bąknął Eddie, a jego reakcja była jak najbardziej adekwatna.
-P-p-potrzebujemy paru rzeczy,ale mamy za mało p-p-pieniędzy-wyjaśnił Bill, unosząc brwi gdy dziewczyny spojrzały na siebie, a potem na nich.
-Nie wierzę, że to robię-wymamrotała Levi, gdy wraz z Hannah i Beverly podeszły do wyspy prawie krztusząc się, gdy Pan Keene spojrzał na nie z miną pedofila.
-Zamknij się, Lev i skup się-Hannah szturchnęła przyjaciółkę, uśmiechając się najlepiej jak potrafiła i chwytając ramię Beverly.
Levi wyłączyła się z rozmowy pomiędzy Keene'm, Beverly i Hannah, tylko utrzymując flirciarski uśmiech i próbując nie zwymiotować przez to,jak sprzedawca na nie patrzył. Włączyła się tylko, gdy Beverly "przez przypadek" strąciła stojak z papierosami. Wszystkie trzy spojrzały się na chłopaków, którzy na ich sygnał wyszli ze sklepu, przy okazji zrzucając parę bandaży ze stojaka.
-Dalej! Dalej!-Wyszeptała Beverly do dwóch dziewczyn gdy tylko z Hannah zapłaciły.
-Następnym razem, jak spojrzy tak na którąś z nas to mu walnę-jęknęła Levi, dygocząc sztucznie, by okazać obrzydzenie.
Hannah chrząknęła, po czym poklepała Levi po plecach i podbiegła do Beverly, aktualnie stojącej kawałek dalej i rozmawiającej z Billem, trzymającym w dłoni pięć dolarów.
-Jesteśmy kwita-Beverly uśmiechnęła się delikatnie wyjmując ukradzioną paczkę papierosów z kieszeni i pokazując ją chłopakowi, zanim spojrzała w alejkę-Ben z WOS'u?
-Ten nowy Ben, co prawie zemdlał na wuefie?-Spytała Levi, patrząc w stronę Hannah.
-Nom, to ten-odpowiedziała, zanim udały się za Beverly do alejki, gdzie Eddie próbował opatrzyć ranę Bena.
-Jezu, niezły wypadek, Nowy-odezwała się Levi przełykając ślinę, gdy zobaczyła ranę, po czym pokręciła głową i ukucnęła obok Eddiego.
-Dokładnie. Wpadł na Henry'ego Bowersa!-Wypaplał Richie, wskazując ręką na Bena
-Zamknij się, R-R-Richie-Bill spojrzał poważnie na przyjaciela, kątem oka patrząc jednak na Beverly.
-Dlaczego? Przecież to prawda.
-Jesteś pewien, że mają wszystko co trzeba?-Beverly zignorowała zmartwione spojrzenie Billa i kucnęła przed Benem, posyłając mu swój charakterystyczny uśmiech.
Ben zarumienił się, wywołując chichot Levi. Wstała i spojrzała na pozostałych dwóch chłopców, krzyżując na parę sekund spojrzenia ze Stanley'em zanim skierowała wzrok na swoje buty, a potem na Bena, mając nadzieje że chłopak w lokach nie zauważył jej rumieńca.
-D-d-damy radę-oznajmił Bill, patrząc na Beverly-jeszcze raz dzięki, Beverly. Wam też, Hannah i Levi.
-Mów mi Han, gościu-Hannah wzruszyła ramionami, patrząc na Denbrough'a.
-Han Solo-zachichotał Richie, oczywiście uznając swój żart za niewyobrażalnie zabawny. Levi dołączyła do niego, mimo spojrzenia, jakie posyłała jej przyjaciółka.
-Jasne, Richie. Han Solo-Hannah pokręciła głową, podnosząc kąciki ust-w każdym razie, musimy iść.
-Taa, ja też-zgodziła się Beverly, nadal patrząc na Billa-do zobaczenia, może.
-Właściwie, myśleliśmy żeby w-w-wybrać się jutro do kamieniołomów, może chciałabyś... Dołączyć?-Spytał Bill, patrząc po przyjaciołach, zanim skierował wzrok z powrotem na Beverly.
-Jasne-Marsh wzruszyła ramionami, patrząc na Hannah i puszczając do niej oczko, przez co Levi delikatnie ją szturchnęła-jeśli one przyjdą, to ja też.
-Levi? Han?-Bill spojrzał na dwie pozostałe dziewczyny błagalnym wzrokiem.
-Cholera, jasne, że będziemy!-Wykrzyknęła Levi śmiejąc się, gdy Hannah zaczęła ją ciągnąć za ramię. Johnston na odchodne pomachała chłopakom i posłała Stanowi buziaka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro