Walentynki
Nadszedł w końcu ten dzień. Różowy, słodki, pełen zakochanych dzień. Dzień, którego Katherina Salvatore nienawidziła ponad miarę. Mdliło ją na widok tej wszechobecnej słodyczy. Nie rozumiała tego i zrozumieć nie chciała. W takie dnie jedyne, na co miała ochotę to butelka wina i książka. Gdyby nie lekcje to jej marzenie by się spełniło, jednak trudno. Bycie nauczycielką do czegoś zobowiązywało. Na śniadanie przyszła później niż zwykle a obraz, jaki jej się ukazał, dosłownie zwalił ją z nóg. Musiała oprzeć się o ścianę, aby nie upaść. Czegoś TAKIEGO jeszcze nigdy nie widziała i nie wierzyła własnym oczom. Jak ten narcystyczny dureń zdołał przekonać dyrektora do TEGO? Nie tylko ona była niezadowolona. Większość kadry nauczycielskiej również miała mieszane uczucia co do konfetti w kształcie serduszek i kwiatów na ścianach. Wokół tego cyrku krążył On, Mistrz Ceremonii, Gilderoy Lockhart w jednej ze swoich szat, która wygadała, jakby ktoś zanurzył ją w lukrze.
Miała się już wycofać i zjeść w samotności, gdy to właśnie on złapał ją w ostatniej chwili pod ramię i pociągną do stołu. Na nic zdały się próby ucieczki i błagalne spojrzenia, została osadzona na swoim miejscu. Zerknęła na Severusa, widocznie nie tylko ona została wciągnięta tu siłą. Świadczył o tym pomięty fragment rękawa.
-Niedobrze mi- mruknął mężczyzna, patrząc na swój talerz, na którym leżało lukrowane ciastko w kształcie serca.
Katherina z lekkim przerażeniem stwierdziła, że na jej talerzu również leży podobne, z jej imieniem wypisanym czerwonym lukrem. Przymknęła oczy i odetchnęła kilka razy. To się nie działo, wcale nie była otoczona różowymi serduszkami z każdej możliwej strony. W chwili, gdy uczniowie zapełnili stoły, Gilderoy wyszedł na podium.
-Witajcie w Walentynki!...
Kobieta wyłączyła się i osunęła na krześle, ignorując spojrzenia, jakie na siebie ściągnęła. Musiała jak najprędzej się stąd wyrwać i najzwyczajniej w świecie rzucić to wszystko w cholerę. Już na spotkaniach Czarnego Pana czuła się lepiej z torturami włącznie.
-Severusie przyjacielu, zabij mnie, ja tu nie wytrzymam- Wysapała.- Po prostu zrób to szybko i bezboleśnie.
Przez całe śniadanie nie tknęła niczego, pomimo skurczów żołądka. Mogłaby i głodować cały dzień, lecz tego świństwa nie zamierzała nawet wkładać do ust. Dźgała tylko z obrzydzeniem ciastko, robiąc z niego różową papkę. Czekała tylko aż będzie mogła zaszyć się w bibliotece, gdzie latające karły Lockharta, które przedstawił, jako kupidyny nie będą miały wstępu. Była środa, a więc lekcje z drugim rokiem będzie miała po południu a z pierwszym o jedenastej. Kilka godzin w całkowitej ciszy powinno polepszyć jej samopoczucie.
Zrealizowała swój plan, gdy skończył się czas przeznaczony na posiłek. Zmyła się szybciej, niż poruszał się Złoty Znicz. Zdołała umknąć nawet nauczycielowi Obrony Przed Czarną Magią, który widocznie miał coś do niej. W bibliotece zaszyła się do czasu lekcji, przesiadując w Dziale Ksiąg Zakazanych. Znalazła jedną z książek o eliksirach i zaczęła ją przeglądać. Znała wszystkie z opisanych i uśmiechała się na wspomnienie tego, jak tworzyła je wraz z Severusem u boku Mistrza Sagittariusa. Był to postawny mężczyzna w średnim wieku z aparycją sępa. Potrafił przyczepić się do wszystkiego od dodawania i przygotowania ingrediencji do perfekcyjnej czystości stanowiska pracy. Bywały dni, kiedy to szukał jakichś uchybień i potrafił znaleźć smugę na kociołku. Takiego perfekcjonisty nie poznała nigdy wcześniej i nigdy później. Wyniosła z tych nauk ogrom wiedzy i umiejętności. Choć męczyła się u jego boku sześć lat, to nigdy nie narzekała. Wiedziała, że wytrzymując, u boku tego Mistrza będzie jedną z najlepszych Mistrzów Eliksirów na świecie.
Pewnego dnia, gdy przygotowywała Eliksir Kręgu, jedną z potworniejszych trucizn popełniła błąd. Ten błąd zapamiętała do końca życia, gdyż nosiła po nim bliznę w postaci oparzeliny. Wlała wtedy do kociołka o jedną kroplę wyciągu z Ostróżki za dużo. Jedna kropla, za która prawie przypłaciła życiem. Pamiętała również to, iż została obsztorcowana przez Mistrza od góry do dołu. Specjalnie przyszedł do szpitala, by to zrobić, jego krzyki słyszano podobnie w całym budynku. Była to jedna z chwil, kiedy ma się ochotę zapaść pod ziemię. Katherina bała się później własnego nauczyciela na tyle, że nie popełniła już żadnego błędu przez resztę lat nauki.
Po skończonym czytaniu wyszła z wyludnionego miejsca wprost na korytarz. Zegarek, który nosiła w kieszeni surduta, wskazywał, że za niedługo zacznie się jej lekcja. Pomimo tego, że nie zabrała ze swojego gabinetu notatek, pamiętała wszystko dokładnie. Nie musiała przygotowywać się, aby poprowadzić lekcje. Jedyne co zniechęcało ją do lekcji z pierwszym rokiem była Lovegood, Luna Lovegood. Walnięta czarownica, choć słowo walnięta było łagodnym określeniem. Dziewczynka żyła własnym życiem i była całkowicie oderwana od rzeczywistości. Choć jej wiedza była na wysokim poziomie to zapytanie jej o cokolwiek na lekcji było samobójstwem. Gdy zaczynała odpowiadać, potrafiła odlecieć i zacząć nadawać o nieistniejących stworzonkach.
Niestety pech chciał, że nim dotarła do sali, zdążyła natknąć się na tego, przed którym uciekła. Lockhart jakby miał radar namierzający właśnie ją.
-Katherino, szukam cię i oto jesteś.- Wyświergotał obejmując ją ramieniem. Miał z tym mały problem, ponieważ kobieta była wyższa od niego o głowę.- Mam wolny czas i mógłbym pomóc ci w prowadzeniu lekcji, zgadzasz się? Jak wspaniale!
Nie dał jej nawet dojść do słowa, tylko pociągnął ją na jej lekcję. Tym razem naprawdę miała ochotę zapaść się pod ziemię. Znowu zepsuje jej lekcję i znów będzie musiała mu gasić szatę, przecudownie.
Jak przewidziała, tak właśnie się stało, a dokładniej stała się katastrofa. Wyśmienity pogromca Ziemi nie przewidział, że rzucając zaklęcie urodzaju na kupkę gleby, która trzyma w dłoni, spowoduje niesamowite widowisko. Z jego dłoni, nie z gleby a z dłoni wyrósł piękny słonecznik, którego za nic nie mógł się pozbyć. Czarownica postanowiła dać mu nauczkę i zwlekała z pomocą aż do dzwonka. W duchu błagała, by dostał wreszcie nauczkę i nie przywlekł więcej na jej lekcje swojego wypucowanego tyłka.Zadał jeszcze prace domowe, które zostały przyjęte ogólnym jękiem uczniów. Uśmiechnęła się wrednie pod nosem i kazała się im wynosić z klasy. Chociaż tyle miała pożytku z tego, że dziś był TEN dzień.
Resztę dnia unikała wszystkich. Niestety Naczelny Dekorator Hogwartu postanowił przyozdobić chyba wszystkie korytarze z Lochami włącznie, a prób pozbycia się dekoracji podejmowali się nawet uczniowie. Kobieta zmusiła się nawet, by nagrodzić za ten czyn Gryffindor pięcioma punktami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro