Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Herbatka u Voldemorta

 W Malfoy Manor rozpoczęło się spotkanie Wewnętrznego Kręgu śmierciożerców. Czarny Pan zasiadał na honorowym miejscu na szczycie stołu i wpatrywał się groźnie w bliżej nieokreślony punkt. Ubrany był w czarną, obszerną szatę wyszywaną gdzieniegdzie zawijasami.Tuż obok niego przy kominku leżała znudzona Nagini. Po jego bokach usadzeni byli najważniejsi z jego sług. Ubrani byli w czarne i obszerne szaty. Wszyscy poważni i wyglądający na przemęczonych. W ciszy czekali na to, co chciał im przekazać Voldemort. W końcu mężczyzna wyglądem przypominający węża wstał i zaczął powolnym krokiem przechadzać się wokół stołu. 

-Pewnie zastanawiacie się, czemu was wezwałem... Otóż moi drodzy jestem bardzo zawiedziony.- Tu zamilkł i spojrzał na każdego po kolei, zatrzymując na dłużej wzrok na twarzach co poniektórych.- Jak grupa tak uzdolnionych czarodziei nie może poradzić sobie z bandą rozwydrzonych dzieciaków i starców, zwanych Zakonem Feniksa?!  

 Kilku magów zadrżało, słysząc jego podniesiony i niezapowiadający nic dobrego ton głosu.  

-Odpowie mi ktoś?

 Cisza wypełniła każdy kąt ciemnego salonu, w którym się znajdowali. Jedynym co niszczyło, całkowity efekt był ogień, trzaskający ponuro w kominku.Nikt nie śmiał wyszeptać choćby słowa, każdy bowiem wiedział, co dostanie w zamian za zmącenie owej ciszy. Nie raz widzieli jak śmiałkowie, kończą uderzeni zielonym płomieniem zaklęcia zabijającego i padają martwi na posadzkę. Czarny Pan w takim stanie był więcej niż nieobliczalny.

-Może ty Katherino?- Zapytał znienacka.   

 Kobieta podskoczyła nieznacznie, słysząc jego syczący głos tuż obok swojego ucha. Do głowy przyszło jej tylko jedno rozwiązanie, które mogło przy okazji wyeliminować jedną czy dwie zbędne osoby. Odchrząknęła i wydukała.

-Panie to wina Dumbledore'a. To on nimi kieruje i to ona napędza całą machinę oporu.  

-Nie pytam Cię Katherino o to, kto nimi dowodzi. Pytam się jakim cudem jesteśmy na tak słabej pozycji? Jesteś jedną z moich najwierniejszych i najsilniejszych sług, a z trudem wykonujesz moje zadania. Wy tak samo.- Tu zwrócił się do całej swojej publiki.- Żyjecie w cieniu i boicie się wychylić nosa z dziury. Jak mam dotrzeć na szczyt otoczony samymi słabeuszami. Gdzie podziała się armia śmierciożeców, która utworzyłem? Nie będę tolerował takich zachowań.- Odszedł na skraj pomieszczenia.- Do końca tego roku każde z was ma się wykazać. Jeśli tego nie zrobicie, pożałujecie.  

 Tymi słowami zakończył spotkanie, wychodząc i wołając w wężomowie za sobą Nagini, która ociężale zaczęła sunąć w stronę swojego Pana. Zniknęli chwilę później, a wśród pozostałych czarodziei zapanowała cisza. Wszystko było jasne. Albo wykażą się i zapunktują u niego, albo zginą. Jedno było pewne: żadne z nich nie chało zegnać się z tym światem, a przynajmniej nie w tamtej chwili. Wszyscy spoglądali na siebie nawzajem, aż w końcu kolejno zaczęli wychodzić. Katherina unikała wzrokiem Bellatriks, która postępowała podobnie. Nie pogodziły się jeszcze i nic nie zapowiadało, że pogodzą się w najbliższym czasie. Tuż obok Salvatore kroczył Severus nieodstępujący jej na krok. Kobieta nie mogła pojąć jego zachowania. Raz znikał na tak długie dnia, a raz nie zostawiał jej samej nawet na chwilę. Tak było właśnie w tamtym momencie. Nie chciała, nic mówić, by go nie odrzucić. Mógłby to opacznie zrozumieć. A w końcu tego nie chciała. 

-Hogwart?- Zapytała półgłosem tak, by nikt tego nie usłyszał.

 W zamian za to Severus pochylił się nad nią i sarknął jej do ucha równie cicho.

-I chcesz, aby wszyscy podostawali palpitacji na twój widok?- Tu wskazał na jej strój.  

 Czarownica spojrzała na niego groźnie i oświadczyła całkiem poważnie.

-Przebrałabym się wcześniej. 

 Wymieniając pomiędzy sobą kąśliwe zdania, teleportowali się wpierw na Spinner's End, gdzie zmienili ubrania. Tego roku Severus miał objąć długo wyczekiwane stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Natomiast nauczaniem Eliksirów miał się zająć poprzednik Severusa- Horacy Slughorn. Jednakże nie wiedzieć czemu mężczyzny nie cieszyło ani trochę to, że Slughorn wrócił w mury Hogwartu.Już przy pierwszym spotkaniu przy stole nauczycielskim dał znać swojemu byłemu nauczycielowi jak bardzo go lubi. Katherina natomiast zachowywała się, jakby znalazła właśnie po latach swoją ulubioną zabawkę. Obskakiwała go z radością wypisaną na przeważnie ponurej twarzy i za nic nie mogła pojąć niechęci swojego wybranka do profesora Slughorna.  

 Cała ta sytuacja trwała w takim stanie aż do przybycia pierwszych uczniów. Kobieta nie chcąc, psuć sobie opinii strasznej jędzy, zmieniła swoje nastawienie w mgnieniu oka. Grzecznie pożegnała się ze swoim dawnym nauczycielem i oddaliła na swoje miejsce. 

-Coś nie tak Kate? Wyglądasz niemrawo.

 Pytanie to zadał Aidan, którego coraz rzadziej spotykała. Przez okres wakacji widzieli się bodajże kilka razy. Tłumaczył się brakiem czasu, lecz Salvatore przeczuwała, kto stoi za tym brakiem czasu. Aurora dobrze na niego wpływała i była jakby jego dopełnieniem. Razem wyglądali na przeszczęśliwych. Nawet, teraz gdy wpatrywali się w Katherinę z zatroskanymi minami, ponieważ a jakżeby inaczej sinistra zajmowała miejsce tuż obok Aidana.  

-Wszystko w porządku, jestem tylko zmęczona.- Powiedziawszy to, udała, że ziewa, zakrywając usta dłonią.  

 Widać po nich było, że uwierzyli w jej słowa. Odwrócili się ku sobie i wrócili do tego, co robili jeszcze chwilę temu- szeptania między sobą czułych słówek.Razem wyglądali jak para nastolatków, która omyłkowo trafiła właśnie do tego stołu. Nie pasowali do tamtego miejsca.Nauczyciele nie powinni się tak w końcu zachowywać. Łamali bowiem kilkanaście zakazów, co widocznie nie do końca im przeszkadzało.

 Cała uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego była wręcz taka sama jak rok temu i kilkanaście lat temu. Kobieta nie wiedziała nawet, na czym mogłaby zawiesić swoją uwagę. Nawet łyżka była niezwykle interesująca, w chwili, gdy nic innego nie było. Wciąż miała w głowie słowa Voldemorta. Musiała mu się czymś przypodobać, aby przeżyć, a jego uszczęśliwiłoby tylko jedno. Brutalne morderstwo popełnione na jego oczach. Nie raz działał wobec tego schematu i zawsze jej to wychodziło. Podejrzanym byłoby zmieniać nagle sposób działania. Gdyby tak postąpiła, zwróciłaby na siebie niepotrzebną uwagą. A tego w tamtym momencie najmniej potrzebowała. Nie po to przez tyle lat się szkoliła i ćwiczyła, aby zginąć z ręki jednego z marniejszych zabójców-amatorów.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro