Aurora
Katherina nie wiedziała jakim cudem dała się wyciągnąć do Hogsmeade, a tym bardziej jakim cudem zdołał dokonać tego Aidan. Pomimo tego, że zapierała się rękami i nogami, on wraz ze swoją ukochaną zdołali zabrać ją ze sobą. Aurora jak się przekonała, była bardzo ciekawą czarownicą. Krukonka z charakterem godnym ślizgonów. Ona i Aidan świetnie się dobrali. Ich ulubionym zajęciem było dręczenie Katheriny, która nie wiedziała, gdzie ma się przed nimi ukryć. Byli wszędzie. Raz natknęła się na nich w swojej klasie, czego nie chciała nawet tego komentować. Teraz siedziała przed nimi z pochmurną miną i czekała na dogodny moment, gdy będzie mogła stąd wyparować. Dłonie miała zaciśnięte na kieliszku z Ognistą, jednak jej nie tknęła. Miała jedną żelazną zasadę. Nie piła poza własnymi komnatami. Czasem ją łamała, ale nie w otoczeniu innych czarodziei. Lekkomyślność mogła się skończyć źle nie tylko dla niej, ale też dla wszystkich wokół niej. Była również zmęczona, nie dali jej odespać poprzedniego dnia, kiedy to sprawdziła cały stos prac domowych i patrolowała korytarze. Świadczyły o tym głębsze niż zazwyczaj cienie pod oczami, jej zaspana mina oraz pierwsza lepsza szata, którą wyciągnęła z dna szafy. Dwójka czarodziei przed nią zachowywała się jak papużki nierozłączki, sprawiając, że miała ochotę stamtąd uciec. Siedziała, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Szczerze mówiąc, nie wiedziała, co mogłaby, powiedzieć. Musiała jednak w końcu się odezwać, inaczej taki stan rzeczy trwałby długo.
-Tak więc...po co mnie tu ściągnęliście?- Zapytała po dłuższym czasie.
Oboje uśmiechnęli się zagadkowo i przez moment milczeli, wymieniając podejrzane spojrzenia, aż w końcu.
-Zaręczyliśmy się- wypalił Aidan, a Katherinie opadła dosłownie szczęka.
Co jak co, ale takiego kroku się po nich nie spodziewała. Byli przecież dwójką inteligentnych i rozważnych ludzi. Znali się od początku roku, a jeśli dobrze się orientowała „byli" ze sobą miesiąc. Jakim cudem tak szybko... Nie! Zaprzeczyła swoim myślom, które pobiegły za daleko. Za tym musiało stać coś głębszego, tylko co. Aurora była młodsza od Aidana o dobre dziesięć lat więc znajomość ze szkoły musiała wykluczyć. Była również półkrwi co wykluczało również znajomość poprzez rodzinę. Ich zainteresowania, o ile się orientowała, też nie pozwoliłyby na ich spotkanie, a więc pozostał inny element. Poznali się dopiero w szkole i po prostu, szybko to załatwili. A sądząc po ich twarzach, potoczy się to dalej jeszcze w tym roku. Katherina spoglądała to na niego, to na nią. Tylko czemu tak szybko? Nie mogli poczekać jeszcze trochę?
-Czemu nic nie mówisz?- Zapytała zmartwiona Sinistra.
Katherina pokręciła głową na znak, że nic jej nie jest i ostrożnie upiła łyk alkoholu. No i proszę, do czego oni ją doprowadzili?
-Nic się nie dzieje- zapewniła.- Czemu tak szybko?
-Nie chcieliśmy czekać, kochamy się i tylko to się liczy- orzekł Arushat, uśmiechając się promiennie.
Siedzieli tak przez godzinę, po czym brunetka wykręciła się esejami do sprawdzenia i najzwyczajniej uciekła. Nadal nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Przecież Aidan nie był taki, jakim go dzisiaj widziała. Owszem był do granic możliwości przesycony optymizmem, ale żeby planować małżeństwo? Nie, to nie w jego stylu. Poza tym coś był z nim nie tak i nie chodziło o sposób, w jaki ją traktował. Był wpatrzony w Aurorę jak w obrazek...cholera! Zaklęła w myślach i pognała czym prędzej w stronę zamku.
Teraz już wiedziała, z kim kojarzyła jej się Aurora Sinistra. Miała brata, starszego brata Thomasa. Thomasa, który zginął w pojedynku ze Śmierciożercami dwa miesiące przed upadkiem Czarnego Pana. Kobieta wraz z Nottem, Bellą i kilkoma innymi atakowała mugolaków, gdy pojawił się oddział aurorów. Wśród nich był właśnie on.
02 września 1981 r. POV Katherina
Wraz z Bellatriks teleportowałyśmy się na obrzeża tej cuchnącej ulicy, na której mieszkało kilku mugolaków. Obie ubrane byłyśmy w czarne suknie. Spojrzałyśmy po sobie i z dzikimi uśmiechami szaleńców na palcach zbliżyłyśmy się do jednego z domów. Na migi pokazałam kobiecie, że wykurzę ich z domu ogniem, a ona kiwnęła głową i dała mi wolną rękę. Tak więc zrobiła. Podłożyła ogień i czekała. Kilka minut później z domu wybiegła kobieta z pięcioletnim dzieckiem w ramionach, prosto w nasze sidła. Zostawiłam Bellę i pobiegłam za kobietą, która nie wiedziała, z której strony jest atakowana. Nie rzuciłam nawet pięciu klątwa i leżała martwa, nie wiedziałam co zrobić z dzieckiem. Po chwili zastanowienia postanowiła, że i jego się pozbędzie. Uniosła różdżkę, ale w ostatniej chwili ktoś jej przeszkodził. Usłyszała bowiem dźwięk teleportacji. No tak jeszcze ich tu brakowało. Odwróciłam się i zobaczyłam kilkuosobową grupkę aurorów, nie było szans, by wygrali.Od razu zostali zaatakowani. Widać dopiero zaczynali, gdyż nie byli do końca zorganizowani.
-Nott! Bierz ich z lewej!- Wrzasnęłam do mężczyzny, stojącego kilkanaście metrów ode mnie.
Sama również ruszyłam w ich stronę. Pojedynek był trudny, jednak w końcu udało mi się wraz z towarzyszami wykończyć większość z nich. Został tylko jeden. Wysoki mężczyzna o oliwkowej cerze. Patrzył na nas z obrzydzeniem, przytrzymywany przez dwójkę magów.
-Ten jest mój.- Oznajmiłam się zaborczo.
Podeszłam do niego, poprawiając przy tym włosy, które wysunęły się z koka. Bawiłam się różdżką, przekładając ją z dłoni do dłoni. Był całkiem przystojny. Miał długie, pofalowane włosy związane w koński ogon, oczy w kształcie migdałów i ładny nos. Gdyby nie stał po przeciwnej stronie, darowałaby mu nawet życie, lecz stał. Przez twarz przemknął mi cień uśmiechu i wycelowałam w niego różdżkę.
-Avada Kedavra!
Osunął się bezwładnie, a ja rozejrzałam się dookoła. Domy paliły się, tworząc zjawisko wielkiego ogniska. Wszędzie walały się ciała, a dym zapychał mi płuca. Już niedługo nic tu nie pozostanie, tylko zgliszcza. Nikogo nie straciliśmy i wykonaliśmy bezbłędnie zadanie. Czekała nas nagroda od Czarnego Pana, wielka nagroda. Dałam znak reszcie, że możemy wracać. Teleportowaliśmy się przed podniszczoną ruderę.To tam urzędował na chwilę obecną Czarny Pan. Była to przejściowa siedziby, aby nikt niepowołany mu nie przeszkadzał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro