Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Śmierć

 Od kilku godzin na zewnątrz panowała już noc. Kobieta w czarnej szacie siedziała na łóżku, nie mogąc zasnąć. Miała przeczucie, że właśnie tej nocy miało stać się coś złego. W pewnej chwili sfrustrowana wstała i ciężkim krokiem opuściła swoje komnaty. Siedzenie przez całą noc i niezrobienie niczego było tylko marnotrawstwem czasu. Jej kroki odbijały się echem w korytarzu. Szła bez większego celu, nieświadomie krocząc ku Wieży Astronomicznej. Będąc już prawie u celu, usłyszała głosy. Od razu rozpoznała ich właścicieli, jak mogła zapomnieć tony głosów własnych przyjaciół? Stanęła jak wryta, gdy tuż obok niej przetoczyła się grupka śmierciożerców. Jedyna kobieta w grupie zauważyła ją i uśmiechnęła się paskudnie.

-No proszę, Salvatore. Znów się spotykamy.

 Teraz już wszyscy się jej przyglądali.

-Bellatriks... Co wy tu robicie?- Pytanie to było niepotrzebne, wiedziała w jakim celu zjawili się w Hogwarcie.

 Kobieta, do której się zwróciła udała, że się zastanawia.  

-Nie wiesz?- Zapytała po chwili.- Chodź z nami, to się dowiesz Katherino.  

 Nie namyślając się długo Katherina ruszyła za nimi. Ich obecność mogła oznaczać tylko jedno- Draco miał tej nocy wykonać swoje zadanie.  

 Zwartą grupą wspinali się po schodach Wieży Astronomicznej, a ich kroki odbijały się echem. Ostatnie stopnie i byli już na miejscu. Tam na szczycie zastali ciekawy obrazek. Draco w wyprostowanej dłoni zaciskał różdżkę skierowaną ku starszemu czarodziejowi- Albusowi Dumbledore'owi. Owe ramie drżało mu ledwo zauważalnie, a na twarzy wypisany miał strach. Ubrany był w pogniecioną szatę, mającą ślady, świadczące o tym, iż w niej spał. W kącie skulona stała Rovena przypatrująca się temu niepewnie. Katherina spojrzała ukradkiem na kuzynkę, która jakby jej nie zauważyła.  

-Proszę, proszę! Kogo my tu mamy?- Wykrzyknęła szaleńczo Bellatriks. 

 Czas ciągnął się. Katherina cała spięta stała i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Nie chciała, aby ten młody czarodziej, splamił swoją dotychczas czystą duszę zabójstwem. Nie zrobiła jednak kroku naprzód, by w jakikolwiek sposób wyręczyć go. Miała przecież już mnóstwo krwi na rękach, kolejne morderstwo niczego by nie zmieniło. Nie zrobiła nic, nie miała odwagi. Dyrektor bądź co bądź był jej mentorem, przyjacielem. Już miała coś powiedzieć, gdy na scenę wkroczył ktoś inny w chwili, gdy już Bella traciła cierpliwość i zaczęła wrzeszczeć na Draco. Tym kimś był nie kto inny jak Severus Snape. Jego mroczna postać zdawała się emanować opanowaniem i chłodem. Mina mężczyzny była nieodgadniona.

-Severusie...proszę...- Wyszeptał Dumbledore, spoglądając w oczy czarodzieja. Tym razem nie był już tak spokojny.  

 Ramię bruneta drgnęło tak jak i mięsień na jego policzku. Całkiem jakby się wahał. Nie trwało to jednak dłużej niż dwie sekundy. Szarpnął ramieniem i wypowiedział zaklęcie.

-Avada Kedavra!  

 Błysnęło oślepiające zielone światło, a klątwa uderzyła w Dumbledore'a, cofnąwszy się, upadł. W mgnieniu oka zniknął za krawędzią Wieży Astronomicznej, spadając w przepaść. Bella, choć mierzyła Snape'a groźnym wzrokiem, uśmiechnęła się dziko i z niespotykanym entuzjazmem podbiegła do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał dyrektor Hogwartu. Wyciągnęła różdżkę ku niebu i wymawiając zaklęcie, sprawiła, że zachmurzone niebo ozdobił Mroczny Znak. Cały czas chichotała niczym hiena. Jednak jej zadowolenie przerwał Severus, zwracający ich uwagę.

-Za mną- polecił wszystkim, sam ruszając ku schodom.  

 Śmierciożercy nie zastanawiali się ani chwili i poszli za jego przykładem. Chwilę później wszyscy zbiegali prędko po schodach. Nikt nic nie mówił, ponieważ do wszystkich dotarło jedno. Jeśli nie wydostaną się z terenu Hogwartu, zostaną złapani. A złapanie wiązało się z szybką i „przyjemną" wycieczką do Azkabanu. Cała grupa przemykała przez korytarze i tylko Bellatriks nie traciła swojego nastroju. Wyglądała, jakby wypiła eliksir szczęścia. Katherina po drodze zastanawiała się, czy i ona była taka kilka lat temu. W jej umyśle od razu pojawiła się jasna odpowiedź, owszem była. Gdy tylko znaleźli się w Wielkiej Sali, kobiecie przyszło do głowy, by pokazać wszystkim, że wcale się nie zmieniła. Wiedziała, że od jej postępowania zależy życie wielu ludzi w tym Severusa. Złapała idącą tuż obok niej Bellatriks i czując obrzydzenie do samej siebie, roześmiała się głośno. Musiała grać. Pociągnęła dawną przyjaciółkę do stołu, na który obie się wdrapały i wędrowały po nim, skopując z niego naczynia. Na końcu Sali kiwnęły sobie nawzajem porozumiewawczo głowami i wspólnymi siłami pozbawiły Hogwart części okien. Odłamki rozprysły się po całej Wielkiej Sali, co uczczone zostało głośnym śmiechem.  

 Kobiety opuściły zamek później niż pozostali. To właśnie tuż za nimi wybiegł Harry Potter, wrzeszcząc coś. Severus jednak widząc go, kazał im uciekać. Powiedział, że sam zajmie się problemem. Nie kłócąc się z nim, pobiegły za resztą. Katherina jednak bała się o Severusa, nie chciała go zostawiać, ale gdyby została, mogłaby ściągnąć na siebie i jego większe kłopoty. Bella owszem nie powiedziałaby innym, jednak pozostali zrobiliby to z wielką przyjemnością. Było już ciemno, więc drogę do Zakazanego Lasu przebyły wolniej, by przypadkiem nie połamać się na terenie wroga. 

 Już poza granicami szkoły Bellatriks teleportowała się zostawiając Katherinę samą sobie. Kobieta bowiem ani myślała się ruszyć bez Severusa. Co innego czekać na niego w bezpiecznym miejscu, a co innego zostawić go samego. Wypatrywała niecierpliwie jego sylwetki. Pojawił się dość szybko. W chwili, gdy znalazł się w zasięgu jej ramion, złapała go za nadgarstek i teleportowała się przed Malfoy Manor, gdzie rezydował Czarny Pan.  

 Czarownica spojrzała w bezdenne oczy swojego wybranka. Nie zauważyła w nich nic. Miał na sobie maskę i widocznie ani myślał, uchylić ja choćby na sekundę. Już miała coś powiedzieć, gdy to on ją uprzedził.

-Świetnie zagrana rola- jego ton był bezbarwny.  

-Powinniśmy już...- Wskazała przy tym wejście do dworku.

 Kiwnął głową i niby przypadkiem splótł na ułamek sekundy z nią dłoń. A więc jednak ma uczucia, pomyślała. Ten na pozór zwykły gest miał bowiem oznaczać, że porozmawiają później. Ustanowili go już dawno i nie wyszedł on z użycia aż do dzisiaj. Wolno zaczęli kroczyć przed siebie, do domu Lucjusza Malfoya.  

  Przepraszam za to, że rozdział jest dość krótki. A jednak męczyłam go już kilka dni i sama nie wierzą, że udało mi się go w końcu napisać.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro