Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Zimowe przesilenie: Część 1: Świat duchów

– Stryju odpływamy! Gdzie jesteś?! – Nawołuje Zuko wchodząc między drzewa. Drepczę kilka kroków za nim rozglądając się w poszukiwaniu staruszka. – Stryju Iroh!

– Tutaj siedzę! – Dociera do nas wesołe westchnienie.

– Stryju? – Zuko wykrzywia śmiesznie twarz dostrzegając ubrania generała wiszące na gałęzi. Nie mija sekunda gdy naszym oczom ukazuje się poszukiwany rozłożony w gorącym źródle. – Musimy ruszać! Mamy trop Avatara. Nie chcę go stracić.

– Jesteś zmęczony książę Zuko. Dołącz do mnie. W tych gorących źródłach wypocisz z siebie wszystkie problemy.

– Moich problemów nie da się wypocić – Warczy wyraźnie poirytowany. – Musimy ruszać!

– Zuzu.. – Podchodzę do chłopaka chichocząc. – Przyjmij radę nauczyciela i odpręż się na chwilę. – Chłopak tylko mrozi mnie wzrokiem.

– Słyszysz? Mądrze prawi. Uwierz mi książę, temperatura jest idealna. – Śmieje się rozkładając ręce. – Osobiście się tym zająłem. – Szepcze do mnie, po czym wypuszcza nosem gorącą parę.

– Dość tego! Wyruszamy natychmiast! Wyłaź z wody!

– No skoro książę tak każe.. – Odpuszcza wstając. Szybko odwracam wzrok w porę pojmując, że jest całkiem nagi.

– Albo wiesz co.. zostań sobie jeszcze chwilkę. Wróć za pół godziny albo ruszamy bez ciebie. – Oznajmia chłopak nadal zakrywając oczy ręką. Słysząc plusk wody zerkam kątem oka na generała. Ten tylko puszcza mi oczko po czym zadowolony wzdycha. – Dea rusz się.

Śmiejąc się pod nosem ruszam za chłopakiem. On mnie kiedyś wykończy..

***

– Zwariuję przez tego człowieka, no po prostu nie wytrzymam. To jest jakaś tragedia. – Bełkocze pod nosem Zuko. Chłopak od godziny drepcze w tę i z powrotem.

– Te, księciuniu. Zaraz ścieżkę wydepczesz.

Ten w odpowiedzi tylko zerka na mnie kątem oka. Jednakowoż zatrzymuje się i patrzy w stronę lasu.

– Odpływamy. – Stwierdza kierując się w stronę statku.

– Ty już do reszty na łeb upadłeś. – Zeskakuję z drzewa oburzona. – Ani kroku dalej. – Syczę.

– Dałem mu pół godziny, a czekamy tu już dwie. – Zerka na mnie przez ramię.

– Może zasnął. Daj spokój i wybij sobie ten durny pomysł z głowy. Bez Iroh nic nie osiągniesz.

Chłopak odwraca się w moją stronę po czym wzdycha kapitulując.

– W takim razie co zamierzasz zrobić?

– Pójdę po niego. – Oznajmiam prychając przy tym. Przecież to oczywiste.

– Weź broń. W tych lasach jest pełno magów ziemi.

Patrzę na niego z rozbawieniem.

– Błagam cię. Władam wodą i ogniem a Iroh jest wręcz mistrzem magii ognia. Byle mag kamyczków mi nie straszny.

Oznajmiam po czym wchodzę między drzewa. Nie mija pięć minut gdy docieram do gorących źródeł. Tak jak przypuszczałam, mężczyzna zasnął.

– Iroh.. Generale.. – Potrząsam delikatnie jego ramieniem. Ten otwiera sennie oczy patrząc na mnie jak na ducha.

– Cóż się stało? Zasnąłem? – Pyta na co kiwam głową w potwierdzeniu. – To była wyjątkowo smaczna drzemka. – Oznajmia przeciągając się. Na krawędzi zbiornika dostrzegam małego myszoskoczka.

– Jaki uroczy. – Szepczę by nie przestraszyć zwierzaka, który aktualnie skacze. Schylam się wystawiając rękę. Nie dane jest mi jednak dotknąć malucha. Ziemia pod moimi nogami zaczyna drżeć. Nim się obejrzę moje nogi zostają przytwierdzone do podłoża. Strzelam płomieniem w stronę tumanu kurzu ograniczającego mi widoczność. Niestety. Sekundę później moje ręce również zostają przytwierdzone do ziemi a ja sama jestem zmuszona klęczeć. Odwracam głowę w stronę Iroh, niestety mężczyzna również został pojmany. – Kurwa.

– To żołnierze Narodu Ognia. – Stwierdza jeden z magów podchodząc z ubraniami Iroh najprawdopodobniej do swojego dowódcy. Cóż za inteligent, no po prostu niesamowite. Mistrz dedukcji.

– I to nie byle jacy. To brat Władcy Ognia. Smok Zachodu, niegdyś wielki generał Iroh. A obecnie.. – Mężczyzna uśmiecha się chytrze patrząc na staruszka. – nasz więzień. Związać go.

– A co z dziewczyną?

– Ją też zwiążcie.

***

– Dokąd nas zabieracie? – Słysząc pytanie Iroh podnoszę głowę zerkając na niego. Jedzie na tym dziwnym ptaszydle niedaleko mnie. Żołnierze skrępowali nam ręce metalowymi kajdanami a nogi grubymi linami. Które dodam, niemiłosiernie wbijają się w skórę.

– Tam gdzie spotka was sprawiedliwość. – Oznajmia przywódca oddziału zwalniając nieco swojego rumaka. Strusia.. Strusiokonia? Mniejsza.

– Jasne. A dokąd tak dokładnie?

– Do miasta które całkiem dobrze znasz. Kiedyś oblegałeś je przez sześćset dni, ale i tak go nie zdobyłeś.

– Ahh.. – Wzdycha rozmarzenie Iroh. – Wielkie miasto Ba Sing Se...

– Jak widać dla ciebie było za wielkie.

– Uznałem soją porażkę pod Ba Sing Se. Po sześciuset dniach z daleka od domu moi ludzie byli zmęczeni. Ja również. – Ostatnie dwa słowa mówi w akompaniamencie głośnego ziewnięcia. – I nadal jestem zmęczony. – Mruczy opierając się o wiozącego go mężczyznę. Nie mija sekunda gdy spada ze zwierzęcia na twardy grunt. Zaskoczeni mężczyźni szybko zeskakują z wierzchowców i wsadzają go z powrotem. Ten spogląda na mnie i uśmiecha się półgębkiem. Nic nie rozumiejąc spoglądam na miejsce, w którym to chwilę temu leżał i dostrzegam powód jego zadowolenia. Udało mu się zrzucić swój klapek. To na pewno pomoże Zuko w poszukiwaniu nas. O ile w ogóle nas zacznie szukać..

– A ty dziewucho? Masz coś do powiedzenia? – Dowódca patrzy na mnie z przymrużonymi oczami. W odpowiedzi tylko prycham odwracając wzrok. Stwierdzam jednak, że zadam mu nurtujące mnie pytanie.

– Po co ja wam do szczęścia? Nic na mnie nie macie. Nie jestem generałem, admirałem ani nikim.

– Jesteś z Narodu Ognia, byłaś w towarzystwie samego Smoka Zachodu. Nie możesz być nic nie znaczącą dziewczynką. Na pewno ktoś się tobą zainteresuje.

– Świnie. – Prycham, postanawiając nie drążyć dalej tematu.

***

Zaraz mi tyłek odpadnie. O rękach i nogach nie wspominając. Czy oni nie mogą zrobić małego postoju. Od dwunastu godzin bez przerwy jedziemy. – Użalam się w myślach. Jednak moje niezadowolone myśli zostają przerwane przez zaskoczone westchnienie Iroh.

Otwieram oczy zaciekawiona i momentalnie sama wzdycham zaskoczona.

Smok. Pierdzielony smok właśnie przeleciał nad naszymi głowami. Na jego plecach zaś jak gdyby nigdy nic siedział sobie Avatar.

Czym oni nas do cholery naćpali?

Patrzę na Iroh który ogląda się za stworzeniem. Jednak nikt poza naszą dwójką nie zdaje się go zauważyć.

– Co się stało? – Słyszę za sobą zirytowany głos dowódcy.

– Nic nic. – Wzdycha Iroh. – Chociaż może jednak. Moje stare stawy są obolałe. Kajdany są zbyt luźne.

– Za luźne?

– Tak, są zbyt luźne. Śruby się poluzowały a te kajdany obijają mi się o nadgarstki. Byłbym wdzięczny gdybyście je zacisnęli by się tak nie trzęsły. – Ubolewa Iroh. Zerka na mnie puszczając mi oczko.

– Moje moglibyście trochę poluzować. Nie czuję dłoni. – Burczę zgodnie z prawdą.

– A proszę was bardzo. Kapralu, docisnąć więźniowi kajdany. Dziewczynie trochę poluźnijcie.

Mężczyzna na zawołanie schodzi ze zwierzęcia łapiąc w dłoń kajdanki staruszka. Ten szybko wydycha gorące powietrze nosem tak, że kajdanki w ciągu sekundy nagrzewają się do czerwoności. Zaskoczony żołnierz krzyczy z bólu. W tym samym czasie Iroh podskakuje strzelając nogami w żołnierzy po czym jak gdyby nigdy nic zaczyna staczać się z urwiska. Sama również spadam ze zwierzaka. Gdy już podnoszę się by strzelić tak samo jak Iroh zostaję uwięziona między skałami. Świetnie.

Jako, że i tak nie mam jak pomóc zaczynam z zaciekawieniem przyglądać się sytuacji przede mną.

Magowie zrzucają z urwiska kamienie po czym zaczynają zjeżdżać po jego zboczu. Nie mija chwila jak wracają z nieprzytomnym mężczyzną.

– On jest zbyt niebezpieczny kapitanie. Nie możemy go zabrać do stolicy, trzeba od razu coś z nim zrobić.

– Racja, trzeba się nim zająć od razu i bez litości.

***

– Trzeba zmiażdżyć te niebezpieczne ręce. – Oznajmia wieczorem mężczyzna. Podnosi jakiś wielki kamień nakierowując go nad ręce staruszka.

– Zostawcie go! Zróbcie to mi, tylko proszę zostawcie go w spokoju. – Krzyczę widząc jak mężczyzna się zamachuje.

– Głupia, na ciebie również przyjdzie kolej. – Oznajmia po czym spuszcza kamień. Przymykam oczy, nie chcąc na to patrzeć. Jednak zamiast krzyku bólu słyszę znajomy mi głos. Otwieram szeroko oczy. Kamień leży kawałek dalej,a obok staruszka znajduje się nie kto inny jak Zuko.

Szybko rozwala łańcuch krępujący dłonie stryja.

– Doskonały cios książę Zuko.

– Sam mnie uczyłeś.

– Poddajcie się. Nas jest siedmiu a was dwóch. Jest nas więcej.

– Chyba trzech chciałeś powiedzieć. – Prycham szybko podcinając nogi pilnującego mnie maga. Doskakuję do Zuko, który oswobadza również moje ręce. Szybko pocieram obolałe nadgarstki po czym przepalam sznur krępujący moje nogi. Uśmiecham się wesoło do Zuko na co ten tylko przewraca oczami.

– Nadal jest nas więcej, nie macie szans.

– To prawda. Ale my mamy przewagę jakościową!

W momencie wypowiedzenia tych słów zostajemy zaatakowani ze wszystkich stron. Iroch zręcznie rozbija kamienie resztką łańcucha przyczepioną do jego dłoni, natomiast zuko zawzięcie walczy z dwoma innymi magami.

– Zuko uważaj! – Krzyczę posyłając kulę ognia wprost w skałę, którą posłał na chłopaka od pleców jakiś matoł. Szybko powalam go mocnym kopnięciem po czym podchodzę do chłopaka. Ten natomiast odpycha mnie na bok. Oglądam się za siebie i dostrzegam dowódcę tych idiotów.

– No żeby tak w kobietę? I to jeszcze od pleców? Czego oni was tam uczą? – Prycham tworząc w rękach dwa ogniste baty.

Wraz z Zuko zaczynamy atakować mężczyznę, który jak się okazuje coś potrafi. Gdy zostaje przez nas odepchnięty cały się napina podnosząc ogrom kamieni. Blednę na twarzy. Nim jednak mężczyzna zdąrzy wykonać jakikolwiek ruch jego nogi zostają owinięte przez łańcuch a on sam pada na ziemię przysypany kamieniami.

Patrzymy na siebie we trójkę wyraźnie zadowoleni.

– Czy możesz się wreszcie ubrać? – Wzdycha Zuzu z załamaniem patrząc na stryja a ja wybucham śmiechem.

Uwielbiam ich.

***

Movska

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro