Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Jet

Póki co najdłuższy rozdział ;)

Czytasz? Zostaw coś po sobie, to daje motywację ;D

 – Gdzie Momo? – Słyszę nad sobą głos Aanga. Uchylam znużona powieki przypatrując mu się. Wzruszam ramionami po czym odwracam wzrok kierując go na kolorowe korony drzew nad moją głową. Ze względu na to, że Appa musi odpocząć zatrzymaliśmy się kilka godzin temu w pięknym wielkim lesie. Postanowiliśmy wykorzystać tę przerwę na odpoczynek i zebranie zapasów.

Podrywam się do siadu słysząc okrzyk lemura. Wraz z Katarą zerkamy na siebie zaniepokojone, a Aang rusza w kierunku krzyku. Dźwigam się na nogi, chwytam swoje rzeczy po czym wraz z pozostałą dwójką ruszam za chłopakiem.

– Momo! Już po ciebie idę malutki! – Krzyczy w pewnym momencie Aang i zaczyna wskakiwać po drzewach w stronę zawieszonych wysoko pułapek. Spuszcza ją powoli w dół a ja wyciągając miecz odcinam sznur od drewnianej klatki. – Dobra wy też. – Odpiera chłopak w stronę dwóch małpo podobnych stworzeń siedzących w dwóch pozostałych klatkach.

– Nigdy z tym nie skończy. – Sokka wzdycha z rezygnacją. Wyjmuje swój bumerang po czym rzuca nim odcinając sznurki od klatek nim zrobi to Aang.

– To sidła Narodu Ognia. – Mruczę pochylając się nad klatkami. – Poznaję po obróbce. – Tłumaczę widząc ich zdziwione miny. – No co się tak patrzycie, trochę już żyję na tym świecie.

– Spakujmy się i w drogę. – Mówi Sokka patrząc na sidła z niesmakiem.

***

– Nie będziemy lecieli. – Oznajmia chłopak z kitką zabierając z moich rąk śpiwór Katary.

– Dlaczego niby nie? – Aang patrzy na niego jak na kretyna.

– Zastanówcie się. Książę Zuko i jego żołnierze bez przerwy nas odnajdują. To wszystko przez Appę, rzuca się w oczy.

– Co ty wygadujesz? – Pyta z niedowierzaniem Katara. – Appa wcale nie rzuca się w oczy.

– Tak zasadniczo to jest wielkim, kilku tonowym, włochatym zwierzakiem ze strzałką na czole. – Odpieram.

– No właśnie, widać go z daleka! – Krzyczy wskazując na zwierzę. To natomiast ryczy w jego stronę.

– Spokojnie malutki. Sokka po prostu zazdrości ci strzałki. – Smyra go za uchem Aang.

– Wiem, że wolicie lecieć, ale instynkt podpowiada mi, że lepiej iść pieszo.

– Kto cię mianował szefem? – Irytuje się Katara opierając ręce o biodra.

– Nie jestem szefem tylko przywódcą. – Na jego słowa dziewczyna wybucha śmiechem.

– Ty? Przywódcą? A gdzie twój męski głos?

– Jestem najstarszy i jestem wojownikiem! – Prycha zniżając głos.

– Tak zasadniczo to ja chyba jestem starsza. – Oznajmiam, lecz widząc wzrok chłopaka się przymykam.

– To Aang jest naszym przywódcą. On jest Avatarem. – Katara wskazuje na mnicha.

– Zwariowałaś? To dzieciak. – Mówi również patrząc na Aanga, który w tym momencie zwisa do góry nogami z rogu Appy. Ohh na Sozina. I wy mi chcecie powiedzieć, że właśnie ten dzieciak jest zagrożeniem dla całego Narodu Ognia?

– Ma rację. – Popiera go mnich.

– Dlaczego chłopcy zawsze myślą, że ktoś musi być przywódcą? Nie rządziłbyś się tak gdybyś pocałował chodź raz w życiu dziewczynę.

– Całowałem! Tylko ty jej nie widziałaś! – Odpiera rumieniąc się po cebulki włosów.

– Kogo? Babcię? Widziałam babcię niejednokrotnie.

– Nie, babcia się nie liczy. Słuchajcie, instynkt mówi mi, że pieszo się prześliźniemy. A przywódca musi ufać instynktowi.

– Dobrze, niech będzie, mądry przywódco.

– Chodzenie może być zabawne! – Cieszy się Aang.

***

– Chodzenie jest bez sensu! Jak ludzie podróżują bez latających bizonów. – Żali się Aang po godzinie marszu.

– Nie mam pojęcia. Spytaj instynkt Sokki. – Syczę wpatrując się w plecy prowadzącego nas chłopaka.

– Bardzo śmieszne. – Prycha.

– Ciężki ten plecak..

– Wiesz, kto może go ponieść? Instynkt Sokki. – Śmieje się Katara.

– Dobry pomysł. Hej instynkcie Sokki, mógłbyś..

– Dobra dosyć. Rozumiem. Też jestem zmęczony, ważne byśmy byli z dala od magów og.. – Przerywa swoją wypowiedź przechodząc przez krzaki. Naszym oczom ukazuje się nic innego jak obozowisko magów ognia. – W nogi! – Krzyczy zawracając. Niestety drogę odcina nam ogień.

– Sokka palisz się! – Zauważa Avatar. Zanim ktokolwiek zdąży zareagować otwieram bukłak i gaszę chłopaka. Zostajemy otoczeni. Z jednej strony ogień a z drugiej magowie ognia.

– Jeśli nas puścicie to was oszczędzimy! – Grozi Sokka, a ja patrzę na niego jak na idiotę. Nas jest czwórka a ich z trzydziestka.

– Co ty wygadujesz?

– Bzdury?

– Ty obiecujesz nic nam nie zrobić? – Prycha mężczyzna z przepaską na oku po czym wydaje z siebie zduszony jęk i pada na ziemię nieprzytomny.

– Jak ty to zrobiłeś? – Pyta oniemiały Aang. Ja jednak zaczynam rozglądać się po okolicy.

– Ee.. instynktem?

– Patrzcie! – Krzyczę wskazując na jedną z gałęzi pobliskiego drzewa. Zeskakuje z niej chłopak trzymający w rękach dwa haki. Chłopak spada wprost na dwóch żołnierzy powalając ich przy tym.

– Zatopieni.. – Oznajmia przyglądając nam się. Za jego plecami zauważam atakującego maga. Już mam strzelić w niego wodnym biczem gdy uprzedza mnie strzała.

– Siedzą na drzewach! – Woła przerażony mężczyzna. Sekundę później na jego głowę zeskakuje mały chłopiec. Za jego plecami pojawia się rosły chłopak, który powala dwóch innych magów. Z nieba sypie się deszcz strzał. Po chwili jedna przelatuje tuż obok mojej głowy trafiając mężczyznę, który próbował zakraść się od moich pleców. Zerkam w stronę strzelającego. Chłopak zwisający do góry nogami z drzewa uważnie mi się przygląda. Kiwam głową w podziękowaniu po czym sama wyciągam miecz zaczynając atak.

Nie mija pięć minut gdy większość żołnierzy leży nieprzytomna na ziemi a reszta ucieka w popłochu.

– Cześć piękna. – Odzywa się flirciarsko chłopak z hakami stając przed Katarą.

– Um.. cześć. – Wzdycha dziewczyna wyraźnie się rumieniąc. Żałosne.

– Pokonałeś całą armię bez pomocy. – Ekscytuje się Aang.

– Bez pomocy? – Odzywam się unosząc brew.

– Armię? – Pyta w tym samym czasie Sokka. – Było ich ledwie dwudziestu.

– Na imię mam Jet, a to moi towarzysze. Śmich. – Wskazuje na chłopaka z koczkiem, który zajada zapasy żołnierzy. – Strzała. – Tym razem wskazuje na chłopaka z łukiem. – Żądełko. – Tu wskazuje na niskiego, groźnie wyglądającego chłopaka. Chyba chłopaka. – Piącha i Knypek. – Rzuca kierując wzrok na pozostałą dwójkę. Rosłego, potężnego chłopaka z kłodą w ręce. I małego chłopczyka w za dużym hełmie.

– Knypek.. – Parska śmiechem Aang. – Co za śmieszne imię!

– Myślisz, że moje imię jest śmieszne? – Odzywa się głębokim głosem wielki chłopak, pochylając się przy tym nad mnichem.

– Potwornie śmieszne! – Oznajmia a ja łapię się za głowę przewidując, że zostanie zaraz z niego mokra plama. Jednak ku mojemu zdziwieniu dwójka wybucha śmiechem.

– Ej Jet! W tych beczkach jest wybuchowa galareta. – Krzyczy Piącha w stronę chłopaka rozmawiającego z wyraźnie zauroczoną Katarą.

– Dobry łup. – Oznajmia opierając się o drzewo.

– A w tych skrzyniach są galaretki w cukrze! – Uradowany Knypek podnosi wielką skrzynię.

– Jeszcze lepiej. Nie pomylcie ich.

– Zaniesiemy to do kryjówki.

– Macie swoją kryjówkę? – Pyta zafascynowany Avatar.

– Chcesz zobaczyć? – Pyta Jet wkładając między zęby kłos zboża.

– Tak chcemy. – Wzdycha Katara przysuwając się do chłopaka.

***

– Jesteśmy. – Oznajmia chłopak stając pośrodku.. tak naprawdę to niczego.

– Gdzie? Tu jest pusto! – Burczy wyraźnie poirytowany Sokka.

– Trzymaj. – Chłopak podaje mu linę z uchwytem.

– Po co? Do czego mi too...! – Krzyczy w momencie gdy zostaje pociągnięty w górę.

– Aang? – Patrzy w stronę mnicha.

– Sam się tam dostanę. – Oznajmia po czym wskakuje odbijając się od drzew.

– Chwyć mnie Kataro. – Chłopak wyciąga rękę w stronę dziewczyny po czym przyciąga ją do uścisku. Ta obejmuje go mocno w pasie.

– Aha? – Prycham widząc, że zostawili mnie samą. – I jak niby mam się tam dostać? – Mruczę szukając innych zwisających lin jednak niczego nie dostrzegam.

– Nie przejmuj się. On tak zawsze. – Słyszę za plecami. Odwracam się i moim oczom ukazuje się Strzała.

– Pomożesz mi dostać się na górę?

– Jasne. Tylko pójdziemy do drugiego wejścia. Tam jest więcej lin.

– W porządku. W takim razie prowadź. – Uśmiecham się uprzejmie do chłopaka.

– Masz łuk. – Zauważa. – Dobrze strzelasz?

– Wydaje mi się, że tak. – Marszczę brwi zastanawiając się nad poziomem moich umiejętności. – Wszyscy tu mieszkacie?

– Wszyscy. Moje miasto spalił Naród Ognia. Piąchę znaleźliśmy gdy kradł nam zapasy. Chyba nigdy nie miał domu. Żądełko kiedyś wpadła w naszą pułapkę. Rodzice Jeta zostali zabici przez żołnierzy.

– Chwila. Żądełko to kobieta? – Pytam wytrzeszczając oczy. Chłopak widząc moją minę śmieje się pod nosem.

– Tak. Ale woli raczej określenie wojowniczka. To tutaj. – Mówi wyciągając rękę po sznury. Podaje mi jeden po czym pokazuje, że mam lekko pociągnąć. Robię to i już po chili sunę do góry. Gdy docieram na sam szczyt ukazuje mi się tak naprawdę drzewna wioska. Kilkanaście wielopoziomowych drewnianych tarasów połączonych między sobą drabinami i mostami. Chatki znajdujące się na nich mają dachy przykryte liśćmi dla kamuflażu. Niesamowite..

***

– Dziś zadaliśmy Ognistej Świni kolejny cios. – Wchodzi na stół Jet, podnosząc do toastu drewniany kubek. – Bardzo mi się podobał widok twarzy żołnierza gdy Piącha jeździł na nim jak na świniomałpie.

Po tłumie rozlega się aplauz a wspomniany chłopak unosi dumnie ręce nad głowę.

– Naród Ognia myśli, że nie musi obawiać się dzieciaków na drzewach. Może mają rację.. – Robi dramatyczną przerwę na co większość reaguje buczeniem. Ja natomiast przewracam oczami. – A może śmiertelnie się myli! – Na te słowa znowu rozlega się głośny aplauz.

– Ej Jet, świetna mowa. – Chwali go Katara gdy ten znowu siada obok nas.

– Dzięki, ja natomiast byłem pod wrażeniem ciebie i Aanga. No i waszej koleżanki. – Puszcza do mnie oczko, przez co mało nie opluwam się napojem. – Jesteście bardzo zdolnymi magami.

– Chyba Aang. Jest Avatarem. – Wzdycha dziewczyna. – Ja jeszcze się uczę.

– Avatar powiadasz? Niesamowite.

– Dzięki Jet. – Uśmiecha się mnich.

– Chyba wiem, jak możecie nam pomóc.

– Niestety musimy dziś wyjechać. – Z miejsca podrywa się Sokka, a ja chyba pierwszy raz się z nim zgadzam.

– Sokka, co ty mówisz? Potrzebuję cię jutro do ważnej akcji.

– Do jakiej akcji?

***

Pośród drzew rozlega się świergot ptaka. Tak pomyślałby normalny przechodzień. Jednak to nie ptak a Jet dający nam sygnał do wyjścia z kryjówki. Wraz ze Strzałą wychylamy się zza konara zerkając po skosie w dół na chłopaka.

– Co on nam przekazuje? – Pytam Strzały widząc, że Jet coś świergocze.

– Ktoś się zbliża. Jedna osoba tak dokładniej.

Po chwili moim oczom ukazuje się starszy kulejący mężczyzna o lasce.

– Co on robi? – Syczę widząc zeskakującego Jeta.

– Co robisz w naszym lesie stary grzybie? – Pyta zaciskając dłonie na swoich hakach.

– Jestem wędrowcem. – Jęczy ze strachu staruszek. Chłopak jednak na to nie zważając wykopuje z jego rąk laskę. Mężczyzna zaczyna się cofać jednak wpada na Knypka przez co ląduje na ziemi.

– Lubisz palić miasta i rozbijać rodziny? – Syczy Jet pochylając się nad biednym dziadkiem.

– Proszę, puśćcie mnie.. – Jęczy coraz bardziej przerażony mężczyzna. – Miejcie litość.

– A czy Naród Ognia puszcza jeńców? Czy Naród Ognia ma litość?! – Już ma kopnąć mężczyznę w twarz gdy powstrzymuje go Sokka.

– Jet, to tylko starzec!

– Z Narodu Ognia!

– Nikomu nie robi krzywdy. – Odzywam się zsuwając z drzewa.

– Zapomniałeś o swojej mamie? Zapomniałeś już, że to oni ją zabili? Wiedz, czemu walczysz!

– Mamy jego rzeczy. – Powiadamia Żądełko.

– Tak się nie robi. – Buntuje się Sokka.

– Robimy to co trzeba. Wynosimy się stąd. – Oznajmia przepychając się między mną a Sokką. Patrzymy ze smutkiem na dziadzia leżącego na ziemi. – Sokka, Lea ruszcie się! – Słyszymy z przodu. Łączymy na chwilę spojrzenia. I ja i Sokka widzimy, że coś z Jetem jest nie tak.

***

– Cześć Sokka. Jet już wrócił? – Pyta wyjątkowo rozanielona Katara.

– Tak, wrócił. – Syczę.

– Ale my wyruszamy. – Dopowiada chłopak.

– Co, jak to? – Obok nas pojawia się Aang.

– Zrobiłam mu tę czapkę. – Dziewczyna pokazuje nam plecionkę z liści i krzewów.

– Twój chłopak to zbir Kataro. – Oznajmiam.

– Co? Wcale nie.

– On jest nienormalny! – Wyrzucam ręce w powietrze. Chryste jestem z Narodu Ognia a nawet ja się tak nie zachowuję.

– Nieprawda. Po prostu żyje inaczej. – Broni chłopaka Aang. – W bardzo zabawny sposób.

– On pobił i obrabował bezbronnego starca. – Próbuje przemówić im do rozumu chłopak.

– Chciałabym usłyszeć wersję Jeta. – Oznajmia buntowniczo dziewczyna zakładając rękę na rękę.

***

– A czy Sokka wraz z Leą wspomnieli, ze starzec był z Narodu Ognia?

– Nie, zgrabnie przemilczeli tę informację.

– I co z tego, że był z Narodu Ognia. Był bezbronnym cywilem. To, że ktoś jest z nacji Ognia nie oznacza od razu, że jest chodzącym potworem.

– Był skrytobójcą Lea. – Oznajmia Jet wbijając jakiś sztylet w pieniek służący za stolik nocny. – Widzisz? – Pyta odkręcając końcówkę rękojeści. – Tu jest ukryta trucizna. Miał mnie wyeliminować. A ty Sokka uratowałeś mi życie.

– Wiedziałam, że nam to wyjaśnisz. – Uśmiecha się Katara.

– Nie widziałem noża. – Oznajmia patrząc z przymrużonymi oczami na sztylet. Zerka na mnie rzucając nieme pytanie. Zaprzeczam delikatnie głową. Ja również nie zauważyłam ostrza.

– Dlatego, że on go ukrywał.

– Widzisz Sokka? Po prostu go nie zauważyłeś.

– Nie było tam noża! – Oburzam się na ich łatwowierność.

– Idę do szałasu się spakować. – Oznajmia Sokka. Patrzę na nich z politowaniem po czym odwracam się na pięcie ruszając za chłopakiem.

***

– Nie możemy odejść. – Mówi Katara wchodząc do szałasu wraz z Aangiem. – Naród Ognia spali cały las!

– Nie pierwszy i nie ostatni. – Mruczę kontynuując pakowanie.

– Przykro mi, nie możemy ufać Jetowi. – Podnosi się z klęczek Sokka patrząc na siostrę.

– Wiecie co myślę? Jesteście zazdrośni. Ty Sokka o to, że jest lepszym wojownikiem i przywódcą a ty Lea o to, że nie zwraca na ciebie uwagi.

– Że co proszę? – Staję naprzeciw dziewczyny. – Na prawdę myślisz, że zależy mi na uwadze takiego dupka jakim jest Jet? Już bym wolała się z Zuko umówić niż z tym dzikusem.

Dziewczyna na moje słowa prycha odwracając głowę w stronę brata.

– Kataro, nie jestem zazdrosny. Instynkt podpowiada mi..

– Mój podpowiada mi, że musimy zostać i pomóc Jetowi.

– Twój instynkt Kataro zwraca uwagę na mięśnie Jeta a nie na rzeczywistą sytuację. – Prycham na co dziewczyna się czerwieni.

– Chodź Aang. – Prycha wychodząc z naszego szałasu.

– Wybaczcie.. – Szepcze nich udając się za nią.

***

– Chodźcie.. – Słyszę szept dobiegający z zewnątrz szałasu. Trącam butem Sokke by ten się obudził. Chłopak otwiera zaspany oczy patrząc na mnie z niezrozumieniem. Wskazuję mu kiwnięciem głowy na płachtę wiszącą w wejściu. Chłopak rozumiejąc o co mi chodzi podnosi się cicho i staję obok mnie.

Uchylamy lekko płachtę dzięki czemu jest nam dane dostrzec jak Jet wraz z kilkoma osobami zsuwa się na linach na ziemię. Patrzymy na siebie porozumiewawczo po czym po cichu udajemy się za Jetem.

Przekradamy się między drzewami kawałek od powozu prowadzonego przez zgrajkę. Po jakimś czasie docieramy nad urwisko z którego świetnie można zobaczyć tamę oraz miasteczko nieopodal.

– Posłuchajcie. – Jet odwraca się w stronę swoich towarzyszy. Daję znać Socce, który znajduje się w krzakach nieopodal by się trochę wycofał. – Nie wysadzajcie tamy, póki nie powiem. Zbiornik musi być pełny, by Naród Ognia nie przeżył.

– A co z mieszkańcami Jet? – Zeskakuje z powozu Piącha. – Ich też chcesz zatopić?

– Piącha.. taka jest cena pozbycia się stąd żołnierzy. Nie wysadź tamy dopóki nie dam sygnału. Jasne? – Zwraca się do Strzały, który potwierdza skinieniem głowy.

– A ty dokąd, kucyku? – Rozlega się głos Żądełko zaledwie parę metrów ode mnie. Cholera.

Dziewczyna wraz z Knypkiem dorwali Sokkę.

– Sokka.. Cieszę się, że do nas dołączyłeś.

– Wiem, że planujecie zniszczyć miasto królestwa ziemi!

– Raczej pozbyć się Narodu Ognia.

– Ale tutaj są zwykli ludzie. Matki, ojcowie, dziadkowie i dzieci.

– Głupi.. bez poświęcenia nie wygramy tej wojny.

– Okłamałeś Aanga i Katarę mówiąc o pożarze.

– Oni nie rozumieją, czym jest wojna tak, jak my.

– Dążysz jedynie po trupach do celu.

– Miałem nadzieję, że zmienisz zdanie. Ale widzę, że już podjąłeś decyzję. Jednak ja nie dam ci ich ostrzec. Zabierzcie naszego kolegę na spacer. Na długi spacer.

– Nie możesz tego zrobić Jet.

– Uszy do góry, dziś odniesiemy wielkie zwycięstwo nad wrogiem.

Oznajmia odchodząc w stronę obozu. Sokka natomiast posyła w moim kierunku znaczące spojrzenie. Mam za nimi iść.

***

[Pov Katara]

– Przepraszam cię za zachowanie Sokki i Lei.

– Nie musisz. Przeprosili mnie.

– Serio? – Dopytuje zdziwiony Aang. Sama nie dowierzam słowom chłopaka.

– Też byłem zdziwiony. Pomyślałem, że z nimi pogadaliście.

– Tak było.. – Oznajmiam nadal zszokowana.

– Pewnie coś do nich dotarło. Nie ważne. Sokka teraz jest na zwiadzie z Knypkiem i Żądełkiem. A Lea ćwiczy strzelanie z łuku razem ze Strzałą.

– Dobrze, że ochłonęli. Sokka bywa uparty, a Lea.. jest dosyć nieufna.

Za moimi plecami rozlega się okrzyk Aanga. Chłopak został wyrzucony kilka metrów w górę przez parę.

– Dobra, to tutaj. – Oznajmia Jet. – Woda próbuje się wybić spod ziemi. Musicie jej w tym pomóc.

Krzywię się nieznacznie. Nie umiem tego zrobić.

– Nigdy nie panowałam nad wodą, której nie widzę. Przydałaby się Lea, ona to potrafi. – Odwracam się plecami do chłopaka czując jak na moją twarz wpływa rumieniec.

Chłopak podchodzi do mnie od tyłu kładąc ręce na mych ramionach. Czuję jego ciepły oddech na karku.

– Kataro.. jesteś o niej lepsza. Dasz radę.

– A ja? – Wtrąca się Aang. Jet cicho wzdycha przy moim uchu.

– Wiem, że Avatar na pewno da sobie radę.

***

[Pov Dea]

– Ruszaj się! – Sokka zostaje popchnięty przez Żądełko.

– Jak możecie się godzić na to, że Jet zatopi miasto.

– Posłuchaj Sokka, Jet to wielki przywódca. – Oznajmia Knypek spokojnym głosem. – Robimy co nam każe i zawsze wszystko jest w porządku.

Przemykam krzakami kawałek za nimi. Przez własną nieuwagę o mało co nie wpadam w sidła, do których tak niedawno wpadł Momo. Wydaje z siebie dźwięk podobny do odgłosów lemura by zwrócić uwagę Sokki. Chłopak zerka w moim kierunku dzięki czemu dostrzega pułapki.

– Skoro tak, to Jet musi się sporo nauczyć. - Odpiera zrywając się niespodziewanie do biegu. Sprawnie przeskakuje nad pułapkami których tamta dwójka nie dostrzega. – Popracujcie lepiej nad węzłami. – Prycha po czym daje mi znak, że mogę wyjść.

– Idioci.

Komentuję patrząc na dwójkę, która wpadła we własne sidła. Wraz z Sokką oddalamy się kawałek od wiszącej dwójki.

– Musimy się spieszyć Sokka..

– Ale co możemy zrobić? Ten wariat pewnie zaraz wysadzi tamę.

Zaczynam chodzić w kółko zastanawiając się nad możliwymi rozwiązaniami. Nagle mnie olśniewa.

– Biegnij po Appę i leć do miasteczka. Ostrzeż ludzi. Ja postaram się zatrzymać w razie czego wodę.

– To są setki ton wody. Jak ty to sobie wyobrażasz. – Patrzy na mnie jak na wariatkę. Którą tak w zasadzie jestem. – To samobójstwo.

– Nie znacie moich możliwości. – Mrugam do niego po czym pędem ruszam w stronę tamy.

***

Kto by pomyślał, że odeszliśmy od tamy tak daleko. Czuje się jakbym miała wypluć płuca. Ale już niedaleko. Zwalniam dostrzegając Strzałę na przeciwnym brzegu. Podbiegam do krawędzi po czym zsuwam się na sam dół koryta. Spoglądam w górę na wielkość tamy. Przełykam z trudem ślinę czując wielką gulę w gardle. Jak ja to przeżyję to to będzie hit.

W tym momencie słyszę ćwierkanie ptaka. Lecz dobrze wiem co to oznacza. Słyszę świst płonącej strzały. Szybko odsuwam się na bezpieczną odległość od beczek wypełnionych wybuchową galaretką.

Następuje wybuch. Tama rozsypuje się na wszystkie strony. Woda od razu rusza w moją stronę.

Zapieram się nogami, przytwierdzając je lodem do podłoża. Wyciągam ręce przed siebie zaczynając wyczuwać zbliżający się żywioł. Zaczynam tkać. Udaje mi się zatrzymać falę, lecz przychodzi mi to z wielkim trudem. Woda napiera na moje ciało coraz bardziej. Czuję jak zaczynają mi drżeć kolana a krople potu spływają po mojej twarzy.

– Obyś się pospieszył Sokka. – Jęczę przez mocno zaciśnięte zęby.

Zaczynam słabnąć, lecz nadal się trzymam. Każda sekunda jest na wagę złota.

Czarne kropki zaczynają latać mi przed oczami.

Mam nadzieje, że Sokka zdążył. Opuszczam z westchnieniem ręce po czym wskakuję w nadciągającą falę. Walczę z prądem. Staram się wypłynąć na powierzchnię. W końcu mi się to udaje. Magią odpieram prąd i zaczynam zbliżać się w stronę brzegu. Na nim dostrzegam Strzałę. Świetnie..

Udaje mi się dotrzeć do brzegu. Padam zmęczona. Słyszę kroki zbliżającego się chłopaka. Podnoszę się z trudem na równe nogi przyciągając do siebie trochę wody. Staję w bojowej pozycji.

– Nie chcę cię skrzywdzić. – Podchodzi do mnie coraz bliżej. Strzelam ostrzegawczo biczem wodnym.

– Nie ufam wam. – Chłopak odkłada na ziemię łuk oraz kołczan po czym unosi ręce w akcie poddania się.

Opuszczam dłonie pozwalając wodzie rozpłynąć się po ziemi.

– Jak ty to zrobiłaś. Jakim cudem? – Patrzy na mnie zszokowany. Parskam śmiechem.

– Lata praktyki.

– Mogłaś zginąć. – Mówi jakby to nie było dla mnie oczywiste.

– Życie jest za krótkie by się nad tym zastanawiać Strzało. – Machnięciem ręki przyszpilam chłopaka do podłoża lodem. – Teraz mi grzecznie powiedz gdzie znajdę tego gnoja. – Syczę wściekła.

Chłopak wzdycha z rezygnacją.

– Wschodni brzeg przy zbiorniku.

Kiwam głową w podziękowaniu.

– Powodzenia w życiu.

Odpieram po czym ruszam w stronę, którą wskazał mi chłopak. Już z daleka słyszę odgłosy walki. Czyli katara i Aang przejrzeli na oczy. Po chwili słyszę niewyraźne krzyki dziewczyny. Gdy znajduję się już niedaleko podlatuje do mnie Sokka na Appie. Szybko wskakuję na bizona siadając obok chłopaka.

– Nie dałam rady dłużej powstrzymywać wody. – Schylam głowę lekko podłamana.

– Gdyby nie ty wszyscy by zginęli. – Oznajmia chłopak, a ja czuję dziwne uczucie w środku siebie. – Fala dotarła w momencie gdy udało mi się wszystkich wyprowadzić.

– Odnieśliśmy wspólne zwycięstwo Sokka. Musimy rozliczyć się z tym idiotą.

– Tam było tyle ludzi! Jet ty potworze! – Dociera do nas głos Katary.

– Nie zapominaj o tym, że odnieśliśmy zwycięstwo. Uwolniliśmy dolinę od Narodu Ognia. – Odpiera wyraźnie dumny z siebie chłopak.

– To się zdziwi. – Prycham pod nosem.

– Będzie bezpieczna bez ciebie. – Wylatujemy obok pozostałej trójki. Jet jest przyszpilony do drzewa porządną warstwą lodu.

– Brawo Kataro. – Odzywam się wskazując na lód.

– Sokka! Lea!

– Lea powstrzymała przez jakiś czas falę. Zdążyłem ostrzec mieszkańców.

– Jakim cudem ci uwierzyli?! – Pokrzykuje wściekły Jet.

– Na początku nie uwierzyli. Żołnierze ognia wzięli mnie za szpiega. Ale jeden człowiek wstawił się za mną. Starzec, którego napadliście. Przekonał ich by uciekli. Lea powstrzymała na tyle długo wodę, że wszyscy zdołali się uratować.

– Wy głupcy. Mogliśmy uwolnić dolinę!

– Tak? – Spoglądam na chłopaka przekrzywiając głowę. – Raczej wybić.

– Zdrajcy. – Syczy wściekły. – Nie powinniście im ufać Kataro.

– To mój brat!

– A ona? Ufasz jej? Skąd wiesz, że nie jest szpiegiem Narodu Ognia? – Na słowa chłopaka czuję jak krew odpływa mi z twarzy. Nie daję jednak po sobie poznać, że się stresuję.

– Odpuść sobie Jet. – Kwituje Aang wskakując na Appę.

– Ty jesteś zdrajcą Jet. Stałeś się nim gdy przestałeś chronić niewinnych.. – Sokka patrzy z niesmakiem na chłopaka.

– Kataro proszę pomóż mi. – Chłopak próbuję złapać się ostatniej deski ratunku.

– Żegnaj Jet. – Dziewczyna z wyraźnym smutkiem wchodzi na latającego bizona nawet nie patrząc na chłopaka.

– HopHop!

Na słowa Sokki, Appa podrywa się w powietrze. Spoglądam naresztę i zauważając, że nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi, odwracam się do obserwującego nas Jeta i wychylając się przez siodło pokazuję mu środkowy palec buchając nad nim małym płomieniem. Widzę nawet z daleka jak chłopak wytrzeszcza oczy. Później jest nam dane słyszeć tylko jego krzyk.

– Psychol. – Parskam w stronę drużyny Avatara.

– Dlaczego zamiast pod tamę poleciałeś do wioski? – Aang patrzy zaciekawiony na Sokkę.

– Niech zgadnę, instynkt ci podpowiedział? – Śmieje się Katara.

– Czasem się sprawdza. – Odpiera chłopak na co walę go z pięści w ramię. Ten jęczy po czym zaczyna się śmiać. – A czasem ma na imię Lea.

Wszyscy wybuchamy śmiechem.

– Sokka, wiesz, że lecimy w złym kierunku. – Aang marszczy śmiesznie brwi.

– A czasem się nie sprawdza. – Oznajmia wesoły Sokka zawracając Appę.

***

Movska

Ogłaszam iż oficjalnie dotarliśmy do połowy pierwszej części.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro