Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9

William Surrey, przyrodni brat sir Edvarda

Patrzyłem bratu memu prosto w oczy, na pozór odważnie i bez kropli strachu, ale i tak przedstawiałem sobą wielce żałosny widok, bo ten uzurpator Edvard tylko uniósł kąciki ust w drwiącym uśmieszku.
- Dawno żeśmy się nie widzieli, braciszku - to nie mogło dobrze się skończyć, skoro użył pogardliwego tonu, którego równie dobrze mógłby użyć w rozmowie z byle kmiotkiem.
Zdawałem sobie sprawę, iż gdyby role się odwróciły, potraktowałbym go tak samo. I on o tym wiedział. Patrzył na mnie przez długą chwilę w pełnym napięcia milczeniu, a gdy znowu zaczął mówić, nie pozwoliłem mu dokończyć zdania śmiejąc się chrapliwie (na tyle, o ile pozwalał na to knebel).
Podszedł jeszcze bliżej, a chłód w jego spojrzeniu i nietęga mina oraz wymierzony mi siarczysty policzek uświadomiły mi, że znowu popełniłem błąd. Koszmarny błąd, bo na pewno nie wyszedłbym stąd o własnych siłach - jeśli w ogóle! - gdyby hrabia Edvard zdecydował się na siłowe rozwiązanie spraw pomiędzy nami.
- Jesteś podły i bezduszny - stwierdził Edvard cicho, łapiąc mnie obiema rękoma za gardło i byłby niechybnie udusił, gdyby nie nagłe wtargnięcie do pokoju jednej z tych dwóch niewiast, które go ostrzegły przede mną.
- Ty durniu cholerny! - mimo filigranowych rozmiarów i szczupłej sylwetki, które ani trochę nie wskazywałyby na siłę, niewiasta zdołała odciągnąć go ode mnie na bok.
- Coście pani powiedziała? - Edvard nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, że pozostawałem wciąż przy życiu.
- Jajco, do jasnej cholery! - odparła zapytana. - Czy jaśnie pan hrabia chciałby znaleźć się w pierdlu za zabójstwo z premedytacją?
Tego słowa nie zrozumiałem. Co to mogło znaczyć ten cały... pierdl??? Edvard chyba także nie pojmował jego znaczenia, bo zamrugał oczami z niedowierzaniem. Wciąż próbował wyrwać się ze stalowego chwytu niewieścich rąk, ale gdy dziewczynisko straciło cierpliwość, sprzedało mu jeszcze kilka określeń typu "baran", "osioł " i "nierozgarnięty człek ", po czym odsunięty ode mnie brat padł jak kawka z szanownym siedzeniem na puszysty dywan. Zaczęła go wyzywać, że koniecznie pragnie zmarnować sobie przyszłość i spędzić resztę życia w więzieniu jako morderca, że nie tego go jego matula uczyła i że zrobił się gorszy od swego biologicznego ojca.
- Co to znaczy biologiczny ojciec? - zdziwił się Edvard.
- No, to znaczy, ten, który przyczynił się do... - plątała się w tłumaczeniach i gdyby nie absurdalna sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, na pewno bym się roześmiał - ... do narodzin szanownego pana!
- Śmiem wątpić w prawdziwość tego stwierdzenia! - syknął urażony hrabia, ciskając gromy oczyskami.
Ją, to wstrętne dziewczynisko, też udusi? No to świetnie, bo wówczas już nic by mnie nie uratowało! Wciąż czułem łapy Edvarda na moim gardle i to w ogóle nie było miłe uczucie.
- I czego ona mnie tu poucza? Ona jest panią mych ziem??? - warknął gniewnie na dziewczynę, zapominając chwilowo o mnie. - Nikt nie będzie podejmował żadnych, ważkich czy też jakichkolwiek decyzji za mnie! - znowu zaczął się złościć i krzyczeć jakby kto go żywcem ze skóry obdzierał.
- Do prostytutki biedy! - ona również krzyknęła, i to o wiele głośniej niż Edvard. - Pan nie rozumie niczego, czy tylko udaje głupiego, że jeżeli zamorduje brata, to prędzej czy później wyda się prawda, co pan uczynił i nigdy pan nie zazna spokoju??? Ani na ziemi, ani w mogile?
- Ani słowa więcej! - ryknął Edvard. - Pani o wielu sprawach pojęcia żadnego nie ma, ale nie mogę się powstrzymać, przychodzi mi z wielkim trudem nie spuścić jej lania!
- Hrabia mnie nie złapie, bo ma dziurę w łapie! - ona z kolei nie wytrzymała i pokazała Edvardovi swój język, co wprawiło go w kompletne osłupienie.
Chyba nie spotkał się z podobnym zachowaniem odkąd został - a niech by gęś kopnęła ! - hrabią, chociaż przypomniało mi się, że gdy był zwykłym kmiotkiem, nie raz i nie dwa słyszał na swój temat gorsze określenia. Ta cała jego matka, kochanka mego ojca, dopóki jeszcze żyła i zanim rodziciel nasz, William, zabrał go z nędznej chaty, to uzurpator potrafił się hamować ze swoim gwałtownym usposobieniem.
- A ty, Williamie, czego rżysz, jak nie przymierzając koń na pastwisku?! - Edvard zrobił się purpurowy na twarzy z wielkiego gniewu, nie patrzył na niewiastę, która próbowała przemówić mu do sumienia (o ile takowe posiadał), jeno sprawiał wrażenie, że bardzo, ale to bardzo chciał sprzedać mi fangę w nos.
- Gniew jest złym doradcą - drobna niewiasta próbowała rozwiązać palący problem w inny sposób, teraz przemawiała spokojniej i łagodniej.
Zyskała tyle, że Edvard przestał krzyczeć tak głośno, że słyszał go chyba cały dom i umilkł (nawiasem mówiąc, dwór należał się wyłącznie mi, nie temu wypierdkowi). Za to piorunował ją wzrokiem, a mnie - nie przestawał mordować stalowym spojrzeniem swych oczu.
- Co ona może tam wiedzieć! - burknął pod nosem i zrobił krok w moją stronę.
- Była kiedykolwiek głodna albo musiała patrzeć bezradnie patrzeć na śmierć matki, bo nie miała znikąd pieniędzy na wezwanie medyka?
- Moi rodzice - zaczęła niepewnie - oddali mnie na wychowanie, a ja nawet nie mam zielonego pojęcia, dlaczego, skoro nie brakło im pieniędzy by wychować dziecko! A wie pan hrabia, cóż z tego jest najgorsze? - niewiasta zacisnęła drobne dłonie w pięści, próbując wydostać się z pułapki własnych wspomnień.
Edvard chciał coś powiedzieć, mogłem snuć domysły, co miał na języku, bo nieznajoma powstrzymała go niecierpliwym gestem dłoni.
- Pan przynajmniej ma wspomnienia, ja nie potrafię przywołać w pamięci ani twarzy ojca, ani lica matki! - wybuchnęła. - Pan się użala nad sobą, zamiast zrobić coś sensownego ze swoim życiem! Nie dostrzega niczego więcej poza czubkiem własnego nosa! Ja mam dość prób przemówienia mu do rozumu! Skoro szanowny pan hrabia uważa, że stoi ponad prawem i nie dotyczą go żadne ograniczenia, to proszę bardzo! Niech dalej tak sądzi i życzę mu z całego serca nie żałowania własnych wyborów!
Wybiegła z pokoju, zostawiając mnie i kochanego mego braciszka sam na sam.
Przełknąłem głośno slinę, czując nadchodzący kres mego życia. Ale gdy Edvard pędem opuścił pomieszczenie, w którym znajdowaliśmy się obaj, kopniakiem zamykając za sobą drzwi, odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej miałem tyle - kilka darowanych chwil. Co będzie potem? Tego mogłem się jedynie domyślać.

***
Nieco później, nadal Surrey Hall

Anna Orsay vel Młoda

Jak mogłam się spodziewać, odwiedzenie od mordu na przyrodnim bracie hrabiego Surrey'a, mojego przyszłego ojca (wiadomo, jakże mógł być świadom tego drobnego przemilczenia), okazało się wręcz karkołomnym zadaniem. A co z Kevinem? Dopóki tkwiłam w osiemnastym wieku mogłam jedynie się modlić, że uda mi się zmienić przeszłość na korzystną przyszłość. Skomplikowane, nieprawdaż? Bo nie wpadł mi do łepetyny żaden sensowny pomysł ocalenia życia syna Doyle'a! Dopóki go nie znajdę - znaczy się, pomysłu - zajmę się tym, co da się zrobić, a mianowicie - "urabianiem" uparciucha. Postawiłam przed sobą trudne zadanie ( a konkretnie dwa), lecz naprawdę nie widziałam innej możliwości na pozytywne zakończenie historii rodem z powieści fantastycznych!
Dlatego też otwarcie powiedziałam hrabiemu Edvardovi, że nawet on nie stoi ponad prawem! Wiedziałam, że sfałszowany dokument, przedstawienie ostatniej woli zmarłego ojca obecnego właściciela Surrey Hall, na mocy której odziedziczył cały majątek, bynajmniej nie był autentyczny - to wyłącznie "dzieło" mego ojca. On oszukał wszystkich i zrobił to na tyle dobrze, że prawie nikt nie miał co do autentyczności "papierka" wątpliwości . Chociaż pod koniec swego życia, Edvard Surrey żałował popełnionego oszustwa, nie mógł już niczego zmienić ‐ tkwił w nieudanym małżeństwie, a jego ręce były splamione krwią brata, tegoż samego Williama, który obecnie przebywał zamknięty w pokoju pana na włościach. Co się stało z resztą rodzeństwa - legalnego potomstwa Starego Willa, dodajmy gwoli ścisłości - stare archiwa, które przejrzałam w przyszłości, milczały. Próbowałam odnaleźć miejsce bądź miejsca pochówku niedoszłych dziedziczących, ale i to okazało się porwaniem z motyką na słońce. Nie dowiedziałam się niczego, oprócz tego, że wkrótce po śmierci nieszczęsnego hrabiego, większość istotnie ważnej papierologii mogącej rozwiać me wątpliwości, a będącej w posiadaniu imć McDonalda, prawnika Edvarda Surrey'a, po prostu wyparowała w tajemniczy sposób - tak jak sam prawnik. Co się stało z dokumentacją i McDonaldem - a jakże ! ‐ również nie zdołałam ustalić. A niech to szlag - zaklęłam w myślach.
Poczułam jak czyjaś ciepła dłoń zacisnęła się na mym ramieniu i stało się to nieoczekiwanie, więc wydałam z siebie krótki okrzyk przerażenia. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Edvardem Surrey 'em .
- Skrzyczeć się mnie nie obawiała, a teraz stracha się o byle co? - nie omieszkał wytknąć mi, według niego, moich błędów i ignorancji w sprawach bon tonu.
- Kto to widział zachodzić człowieka od zawietrznej i jeszcze oczekiwać podziękowań? - niech sobie nie myślał, że jak hrabia to mógł robić, co dusza zapragnie!
Chociaż później byliśmy... będziemy spokrewnieni jakkolwiek na to nie patrzeć to ja jemu - a nie on mi - spuściłabym manto i tyle w temacie. Celebryta się kurwa znalazł!
- Co będę świętował? - Edvard, hrabia Edvard, poprawiłam się w myślach, patrzył na mnie jak sroka w gnat marszcząc swoje ciemne brwi.
To mi uświadomiło, że powiedziałam niepochlebne określenie pod jego adresem na głos. Na szczęście o naszym pokrewieństwie nie zdradziłam niczego, więc póki co byłam bezpieczna.
- I dlaczego mówi ona, że param się nierządem?
- Panie hrabio! - gdy miałam wytłumaczyć facetowi kim jest celebryta i po kiego grzyba dodałam ozdobnik w postaci brzydkiego słowa, rozległ się czyjś głośny krzyk.
Hrabia natychmiast się ewakuował i nie zaszczyciwszy mej skromnej osoby nawet słowem, pobiegł sprawdzić o co ten cały rejwach.
Zastanawiałam się co zrobić - pobiec za farbowanym dżentelmenem, czy pilnować młodego Williama - uznałam jednak, że Edvard poradzi sobie i bez mojej pomocy. Zatem pozostało mi baczenie, by jego przyrodni brat nie ulotnił się nomen omen, po angielsku. Skoro krępowały niedoszłego dziedzica silne więzy to jakich problemów mógł mi narobić? Przecież nie ucieknie ani się nie wyplącze. Nie ma szans!
Wszyscy gdzieś przepadli, nawet moja mama, która jeszcze chwilę wcześniej też się tu kręciła. Oparłam się plecami o zamknięte drzwi pokoju ojca. Z pomieszczenia nie dobiegał żaden dźwięk.
- Proszę za mną! - swoim zwyczajem Edvard Surrey zmaterializował się przede mną po cichu.
Przysięgłabym, iż podejrzanie cicho, ale to było wyłącznie moje zdanie.
- A co z pańskim bratem? - odważyłam się zaprotestować. - Da dyla i po kaczaku! Musztarda po obiedzie!
- Dziwnego słownictwa ona używa! Nic z niego nie rozumiem i nie wiem, gdzie tak mówią! Nie muszę się nikomu opowiadać, a jak o coś proszę, to należy mnie słuchać! - tym razem to on piorunował mnie wzrokiem, ale byłam do tego przyzwyczajona od maleńkiego dziecka.
Często psociłam i ojciec czynił mi z tego powodu straszne wyrzuty. W podobnych sytuacjach zawsze zachowywał się równie stanowczo (i irytująco) jak w tamtej chwili, gdy poprosił bym poszła za nim. Opierdzielać też opierdzielał, z racji bycia moim ojcem i hrabią przy okazji.
- Nie zabiję go przecie! Wystarczy już trup lokaja w schowku na szczotki i rozhisteryzowana panna służąca! - wyglądał na mocno zaaferowanego i temu bym akurat się nie dziwiła.
W końcu to nic przyjemnego - taki truposz w schowku czy gdziekolwiek indziej! Ale głupia też nie byłam. Nie wierzyłam w zapewnienia Surrey'a z nieprawego łoża. Że będzie grzeczny jeśli chodzi o dobre traktowanie znienawidzonego brata swego? Akurat!
Ale stało się coś, to znaczy hrabia rzekł, że potrzebuje mojej pomocy. W przeciwnym razie imć McDonald czyli jego prawnik, swoją drogą bardzo porządny człek, trafić może do paki.
- Do więzienia nie trafiają porządni ludzie - powiedziałam, przekonana o swej racji.
- W takim razie mało wiesz o prawdziwym życiu - myślami Edvard Surrey przebywał zupełnie gdzieś indziej.
O czym albo o kim rozmyślał - nie miałam zielonego pojęcia. Może o kimś bliskim? Albo o kimś, kogo znał? Nie powiedział.
Ocknęłam się, gdy złapał moje ramię w stalowym chwycie swej dłoni i bez pardonu pociągnął mnie za sobą. Nie pytał, czy wyrażam zgodę na tą pomoc, o której wspomniał chwilę szybciej. Sprawiał wrażenie, że mija w locie kolejne korytarze, pokoje i ludzi,  niemal biegłam za nim. A i tak trudno mi było nadążyć. 
– Co pan wyczyniasz?! – oburzyłam się na takie traktowanie. – Nie nauczyli pana zasad dobrego zachowania?!
– Wyobraź sobie, że i owszem  – odparł z dziwnym uśmiechem i zatrzymał się na chwilę. – Ojciec mnie nauczył. Pasem i rózgą.
Musiałam wyglądać na zdumioną, bo popatrzył na mnie ostro, jakby nie oczekiwał niczego innego albo wziął moją minę za litość, czego nie znosił jeszcze bardziej.
– A to cham  – mruknęłam pod adresem poprzedniego hrabiego Surrey, chociaż o zmarłym nie należało mówić źle, gdyż z oczywistych przyczyn bronić się nie mógł.
Jednak dla tego gagatka zrobiłam wyjątek.
– Idziemy – ponaglił mnie znów, widocznie coś zamierzał.
Nie zdawałam sobie sprawy, że podróż w czasie do osiemnastowiecznej Anglii przynieść może mi jeno strach i jeszcze więcej zamieszania w życiu niż to warte! Podejrzewałam, iż zamysły sir Edvarda niekoniecznie zgadzały się z moim zdaniem. To moje zdanie nie miało dla hrabiego najmniejszego znaczenia ani w ogóle nie było przeszkodą, której nie mógłby odejść. Pytaniem pozostawało tylko : co też on sobie postanowił i jak chciał to zrealizować?
Oż, kurwa! A jeśli powie policjantowi czy konstablowi, że to ja popełniłam zabójstwo i wyśle za pieprzone kratki? W dwudziestym wieku miałabym szansę na adwokata, tymczasem w 1704 roku, jak zdążyłam zauważyć ( i pożałowanie odczuć), na terenie wsi i całego hrabstwa Surrey, to pan Edvard decydował co i jak miało być. Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? A tak stałam przed nim jak uczennica tłumacząca się nauczycielowi!
Hrabia tymczasem zatrzymał się przed drzwiami do pomieszczenia kuchennego i przykazał mi:
– Wejdź do środka i siedź cicho, dopóki nie powiem, że możesz wyjść!
– Jeszcze czego  – obruszyłam się. – Głupia nie jestem, wejdę do kuchni, a szanowny pan powie policjantowi, że to ja zabiłam tego nieszczęśnika ze schowka! Sam hrabia...
– Pan hrabia – poprawił mnie sir Edvard automatycznie. – Wejdź do środka, uparta niewiasto i nie pogarszaj swego położenia!
– Nie wejdę... – byłabym kłóciła się z szanownym dalej, ale on we własnej osobie w końcu się zirytował i siłą wepchnął do kuchni zamykając drzwi na klucz z drugiej strony.
– I żebym żadnych wrzasków nie słyszał! – ostrzegł mnie nim odszedł.
Zostałam sama ze swoimi myślami. Czy William Surrey zginie z ręki przyrodniego brata i tym samym Edvard przypieczętuje swój los? Co się stanie z moją mamą?
Co zamyśla hrabia Edvard, który nabył prawa do dziedzica po rodzicielu swoim w mocno nielegalny sposób? Czy udało mi się zmienić bieg wydarzeń chociaż w nieznaczny sposób?

Tantum tempus narrabo tibi. Tylko czas udzieli ci odpowiedzi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro