Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Wieś Surrey, Anglia, 1704

Edvard Surrey

Ledwo ojca złożono do grobowca rodzinnego, rozpętało się prawdziwe piekło. Mój przyrodni brat i siostry zdecydowali się zawrzeć przymierze, byle tylko pozbawić mnie dziedzictwa po ojcu. Podważenie testamentu mogło okazać się kosztowne, ale nie niemożliwe.
Nie wiedziałem, skąd wezmą pieniądze na prawnika, ale w gruncie rzeczy niewiele mnie to obchodziło. Ich problem!
Natomiast moim kłopotem i troską okazało się przejęcie tego całego bałaganu po szanownym zmarłym Williamie. Oczekiwałem spokojnego życia w dobrobycie bez większych zmartwień oraz trosk, a uzyskałem coś, co trudno nazwać uporządkowaniem i ciszą.
Podważenie testamentu! Nie zezwolę na to, za długo żyłem w biedzie i upokorzeniu, by rezygnować z daru od ojca. Cóż z tego, że wykorzystałem sytuację i sprzyjające okoliczności, by sfałszować dokument, a wcześniejszą jego wersję "pomogłem" ojcu zmienić?
Nie było świadków na moje przestępstwo, więc nie musiałem się martwić. Wprawdzie podpis, poświadczający autentyczność nowej ostatniej woli starego hrabiego nie był prawdziwy, ale nikt, powtarzam nikt, nie był w stanie tego dowieść albowiem owemu mężczyźnie pomarło się miesiąc przedtem. Do mnie, póki co, należało zatrudnienie prawnika. Jednego miałem już na oku. To imć pan James McDonald, rodowity Szkot, człek mądry a ponadto rozsądny i opanowany. I nie lubił starszych potomków staruszka Surrey'a. Z jakich przyczyn, nie wiedziałem i wolałbym nie dociekać. Przynajmniej nie teraz, gdy nie musiałem uciekać się do ostateczności. Przyjdzie czas, to i rada na troski się znajdzie.
Poprosiłem jednego ze znaczniejszych sług ojca mego... moich sług, by udał się po pana McDonalda i poprosił, by ten przybył do mnie w wielce ważnej sprawie. Sługa zapewnił, że będzie uważał w drodze do i od prawnika, by nie zdarzyło się nic, co by mogło przeszkodzić zamysłom moim, po czym udał się w podróż. Do domostwa prawnika było daleko, ale to mi nie przeszkadzało.
Trzymałem w ręku prawdziwą wersję testamentu Williama Surrey'a. Zgniotłem ją w kulkę i cisnąłem w ogień, który raźno płonął w kominku. Patrzyłem jak języki ognia spopielają dokument, który miał zadecydować o całej mojej przyszłości, a czego do końca nie miałem jeszcze świadomości. Jeszcze tylko moment i śladu nie będzie po tym, co mogło by się zdarzyć, gdyby wpadł w ręce mego parszywego przyrodniego rodzeństwa. Gdyby traktowali mnie przyzwoicie, nigdym bym się nie dopuścił niegodziwości względem nich! A tak, niech mają co chcieli.
Nie będę się więcej przed nikim kajał ani przepraszał za moje nieprawe pochodzenie! Niby nie powinienem odczuwać wyrzutów sumienia, ale one jednak się pojawiły. Miałem wybór - albo oni albo ja, toteż zagłuszyłem bez pardonu rodzące się w sercu poczucie winy. Zrobiłbym wszystko, żeby zostawić rodzeństwo bez niczego, ewentualnie zaproponowałbym jakieś ochłapy z pańskiego stołu. Niechże spróbowaliby tegoż życia, jakie było wcześniej moim udziałem!
Stałem się okrutny? Bezwzględny i bezduszny? Być może. Nauczyło mnie tego życie.
Ktoś zapukał do drzwi, toteż uniosłem dumnie głowę, odrobinę wyżej niż trzeba. Powiedziałem "wejść" i do środka wszedł mój człowiek, którego posłałem po Jamesa McDonalda.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. Skinął twierdząco głową, więc zrozumiałem, że zlecone mu zadanie się powiodło i wrócił z prawnikiem.
Rzeczywiście, bo w ułamek sekundy po nim do gabinetu, będącym niegdyś przyczółkiem starego hrabiego, wsunął się wysoki i szczupły mężczyzna o kruczoczarnej czuprynie oraz poważnym spojrzeniu. Popatrzył na mnie uważnie i jakby się nad czymś zastanawiając, dodał mimochodem:
- Czy dobrze mniemam, jakoby szanowny pan hrabia zawezwał mnie do siebie w niezmiernie ważnej sprawie?
- Owszem, panie McDonald - potwierdziłem skwapliwie. - Potrzebujemy ... Potrzebna mi pańska pomoc. A słyszałem, że waszmość jest jednym z najlepszych prawników w Szkocji i Anglii - zacząłem poważnym tonem, nie spuszczając Szkota z oka.
Lubiłem patrzeć swoim rozmówcom prosto w twarz, nie spuszczać ich z uwięzi mojego wzroku. Właśnie w tym momencie, gdy przestawali się pilnować, mogłem "wyczytać" z nich jak z kart otwartej księgi, wszelkie emocje, co znacznie ułatwiało mi rozwiązywanie sporów pomiędzy mieszkańcami wsi czy też innych spraw, wymagających interwencji mojej jako pana ziemskich posiadłości. W końcu byłem hrabim. I zamierzałem nim pozostać po kres swego żywota.
- Miło mi niezmiernie, że pan hrabia tak uważa. Niezmiernie miło - powtórzył jeszcze raz, Bóg wiedział, po co. - Czego sir ode mnie oczekuje? Jak mogę pomóc?
- Moje rodzeństwo zamierza podważyć ostatnią wolę mego ojca. Według mnie, nie ma ku temu żadnych przesłanek, ale wolałbym mieć pewność, że nie wyrządzą mi niegodziwości ani dzierżawcom tutejszych ziem, mi podlegających - założyłem z tyłu ręce, a potem odruchowo i machinalnie przechadzałem się w tę i wewte po gabinecie.
Owszem, ludzi powierzonych mej opiece i jurysdykcji, spotkała by krzywda, gdyby legalny syn starego Willa dorwał się do spuścizny przez niego pozostawionej. Prędzej czy później, zostaliby pozostawieni samym sobie. Ich życie nie obchodziło ani brata mego ani sióstr. Nie interesowali się codziennością wieśniaków, oprócz tego, by opłaty za dzierżawę ziemi i inne wpływały regularnie.
- Przehulają wszystko, żal tutejszych ludzi! Wpadną w biedę i ... - wypowiedziałem na głos swoje obawy.
Prawnik rzekł krótko:
- To prawda.
- Co możemy zatem zrobić, by żadne z rodzeństwa nie podważyło testamentu? - zapytałem z ciekawością mężczyznę, gestem prosząc, żeby usiadł i napił się aromatycznej herbaty, którą podała nam służąca.
Wyszła, dygając najpierw przede mną, a potem przed prawnikiem. Nie lubiłem, gdy służba podsłuchiwała, o czym rozmawiam z zaproszonymi przeze mnie gośćmi, a już, broń Boże, plotkowała na temat swego pracodawcy. Postawiłem sprawę jasno z chwilą, gdy przejąłem władzę (czyli majątek) po ojcu. Oni nie plotkowali ani nie podsłuchiwali i uczciwie zarabiali na utrzymanie, a gdy warunek milczenia im nie pasował, to musieli odejść.
- Na myśl przychodzą mi różne rozwiązania tej kwestii - rzekł prawnik, zrazu ostrożnie, ale nie spuszczał ze mnie wzroku.
Wyczułem, że trafiłem na godnego siebie przeciwnika. Mówił mało, zadawał jedynie konkretne pytania dotyczące przedmiotu sprawy i nie opowiadał o sobie, swej rodzinie, czy też w ogóle nie powiedział, dlaczego czuł urazę do Surrey'a i jego dzieciaków. Pomyślałem, że zgodził się na spotkanie ze mną z dwóch powodów: z ciekawości, bądź chęci użycia pretekstu do zemsty na swoich wrogach.
Brzmiało to sensownie, toteż i ja zachowałem ostrożność, słuchałem, co miał mi do powiedzenia, a gdy kończył przemawiać, jasno powiedziałem, czego od niego oczekuję, a na co absolutnie zgody swej nie daję. Postanowiłem, że użyjemy legalnych metod, żeby pozbyć się konkurencji do spadku. Pora była najwyższa, bym znalazł sobie żonę z koneksjami i założył rodzinę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro