12
Anna Orsay
Dostrzegłam jego uśmiech i czas jakby stanął w miejscu. Był tylko sir Edvard Surrey i ja. Tamta druga dziewczyna, która pomogła mi w ocaleniu jego życia, patrzyła na mnie ze smutkiem, jakby dobrze znała zakończenie tej historii - hrabiego podstępem zdobywającego tytuł szlachecki oraz przynależne temu tytułowi przywileje i mojej, dziewczyny z przyszłości, która popełniała gafę za gafą. Dziewczyną, która coraz bardziej czuła, że nie chce wracać do domu, do tego, co dopiero przyjdzie.
Tłumaczyłam sobie, że to nie miało sensu. Przecież Connor Doyle, mój szef, któregoś pięknego dnia zabierze mnie stąd z powrotem do mojego "teraz".
Ale co ja mogłam zrobić, żeby zabronić sercu kochać mojego Edvarda? Nawet nie zauważyłam, kiedy przestałam myśleć o nim jako o panu na włościach, a zaczęłam myśleć o tymże niezwykłym mężczyźnie jako o moim?
Kiedy życie zaczęło pisać na jednej karcie naszą wspólną opowieść? To nie miało sensu, a mimo to kochałam jego niezwykłe oczy, barwy brązu... A może błękitu? Nie byłam pewna, jakiego koloru były. Kochałam patrzeć w nie bez końca, gdy obejmował mnie swoim ramieniem i zamykał w objęciach, nie pozwalając odejść bez słowa.
Zdawały się mieć w sobie całą mądrość świata, jakby należały do człowieka, co to z niejednego pieca chleb jadał. Zanurzałam swe dłonie pragnące jego dotyku w gąszcz ciemnych, prawie granatowych włosów mojego mężczyzny, szeptałam słowa miłości wprost do jego ucha, gdy czułam zachłanne usta Edvarda na moim nagim ciele. Kochałam go, pomimo, że to beznadziejne uczucie i że wkrótce miał ożenić się z inną, niewiastą o odpowiedniejszym pochodzeniu niż szeregowa służka.
– Sparzysz się, Anno – ostrzegała mnie ta druga dziewczyna, ale nie zamierzałam jej słuchać.
Zamierzałam przyjąć od życia to, co miało mi do zaoferowania, nawet jeżeli ta oferta przeniosłaby mi jeno łzy i smutek. Dopóki był Edvard, i dopóki byliśmy razem, dopóki istniało nasze teraz...
Tej nocy się nie spotkaliśmy w sypialni hrabiego Edvarda Surrey'a. Hrabia w ogóle tej nocy nie bywał w swym ziemskim majątku. Udał się gdzieś za pilną sprawą, nie zdradził, dokąd ani po co pojechał. Nie musiał nic mówić, ale moje serce i tak wiedziało. Jechał do tamtej drugiej. Poprosić o jej rękę, chociaż nie chciał tego czynić.
Druga Anna mnie przestrzegała, ale i tak jej nie chciałam słuchać. Wiedziałam lepiej, co pragnę, a czego nie. Jest jeszcze coś, o czym muszę powiedzieć mojemu Edvardovi. Właściwie, muszę mu powiedzieć prawdę, że zostanie ojcem, że spodziewam się naszego dziecka.
Nie usunę dziecka, nawet, gdyby Edvard Surrey go lub jej nie chciał uznać. Dam radę, ale skoro jestem przy nadziei, to nie mogę wrócić do Connora Doyle'a, żeby kontynuować zabawę w Boga. To zbyt niebezpieczne, ale szef miał parcie na sukces. I zamierzał go osiągnąć kosztem każdej osoby, która by stanęła mu przeszkodą na drodze. Tą przeszkodą, chociaż szef jeszcze o tym nie wiedział, byłam ja i moje nienarodzone dziecko. Dziecko moje i mężczyzny, starszego ode mnie o ponad dwieście lat.
Co mnie pokusiło, żeby wędrować w czasie? Całkiem możliwa premia finansowa, która miała okazać się niepotrzebna, bo w jednej chwili podjęłam decyzję. Że nie wracam i zostaję tu, gdzie byłam. Bez względu na konsekwencje.
– Śpisz? – Dobiegł mnie głos z drugiego końca izby czeladnej, a rozczochrana łepetyna Drugiej Anny wyjrzała na mnie znad wysokości jej łóżka, mogłabym się zastanowić, dlaczego nie zmorzył jej sen, ale tym razem nie mam ochoty się zastanawiać nad czymkolwiek.
– Nie śpię – szepnęłam, bo Druga czekała na odpowiedź. – Chcesz czegoś, bo Katie i Lizzie nie będą zachwycone, jeżeli przez ciebie się nie wyśpią!
Nie chciałam być dla niej niemiła, ale sama się prosiła o prztyczka w nos. No i koniec końców, to ja poczułam się jak nie rozgarnięta dziewczynka. Druga Anna opuściła stopy na chłodną posadzkę i na palcach podeszła do mojego posłania.
– Zrobisz z tym co zechcesz, ale jeśli rzeczywiście miałabyś ochotę i czas, żeby pogadać o Connorze Doyle' u i tym, dlaczego tu obie jesteśmy i co jeszcze przyniesie projekt Time Machine, jestem tutaj – jej słowa wprawiły mnie w osłupienie.
A przedmiot, który trzymała w wyciągniętej ku mnie drobnej dłoni, był mi doskonale znany. Klucz uruchamiający maszynę do przekraczania granicy czasów. Zatem, cholera, znała przynajmniej w jakiejś mierze historię hrabiego Edvarda Surrey'a i zyskała dostęp do prototypu Time Machine.
– Kim jesteś? – szepnęłam, ale Druga Anna znowu mnie zaskoczyła.
– Słyszałaś o Księżycowej Annie ? – zapytała ni z tego ni z owego.
– Connor Doyle miał na jej punkcie jakąś obsesję i nie skończyło się to dobrze? – spytałam ostrożnie, bo bałam się usłyszeć odpowiedzi.
– Jestem Księżycową Anną. Albo jak wolisz, Anną Surrey, twoją córką, którą odeślesz za kilka lat za namową Edvarda do przyszłości.
– Nie... – zrobiło mi się słabo, bo to wszystko brzmiało cholernie niewiarygodnie, ale musiało być prawdą, bo Druga miała w dłoni klucz do przyszłości, której już nie chciałam znać.
Że też nie zastanowiło mnie to jej podobieństwo do mojego Edvarda! Oczy, sposób poruszania się, a nawet to, że wiedziała zadziwiająco dużo o historii młodego hrabiego!
– Co zamierzasz zrobić, Druga Anno? – musiałam jej zaufać.
– Zmienić przeszłość – odparła mi cicho. – Zanim okaże się, że wszystko na nic.
– Co zrobimy? – zapytałam.
– Nie co my zrobimy, ale co ja zrobię.
Myślałam, że coś jeszcze powie, ale nie powiedziała niczego, bo Katie zaczęła się wiercić na swoim posłaniu przez sen. Druga Anna wróciła do swego łóżka, a na mojej dłoni leżał błyszczący klucz do sukcesu Connora Doyle'a. To uświadomiło mi, jak poważne zadanie czeka na mnie i ile zależy od mojego powodzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro