✨1✨
Juliett tak jak zawsze szła do pracy szybkim krokiem nie chcąc zwrócić na siebie uwagę strażników, których zawsze wszędzie pełno. Pomimo tego, że miała dopiero 17 lat już była w pełni samodzielna. Jednak kiedyś było inaczej. Kiedyś miała brata i matkę. Jej brata Ronana zabrali do wojska jak miała 13 lat, był zdolnościowcem II stopnia i to wystarczyło za powód. Ona za to nie była nikim wyjątkowym, była tylko zwykłym człowiekiem. Matka za to umarła z powodu gorączki rok po zniknięciu Rona. Chociaż dziewczyna pracowała dodatkowe godziny, to i tak nie miała pieniędzy na zioła dla matki. Bez brata była bezsilna.
Niestety w zwykłej karczmie nie płacą zbyt dobrze, tym bardziej ludziom.
Dziewczyna zatrzymała się przed wielkim, obskurnym budynkiem.
-No to zaczynamy - pomyślała i weszła do środka.
W środku nie było tłumów, ale nie świeciło też pustką. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i taniego alkoholu. Jacyś mężczyźni grali w karty o pokaźną sumę srebra w kącie chaty. A po środku sali jakaś kobieta kończyła skromny posiłek ( jedzenie można dostać tylko w karczmach). Za ladą stał właściciel rudery, niejaki Marcus. Był to lekko, gruby i tępy, zdolnościowiec I stopnia, który nie miał za grosz honoru i kultury do swoich pracowników, co innego klienci.
-Dzisiaj robisz jako kelnerka - rzucił z pogardą w stronę Juliett.
Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko poszła na zaplecze się przebrać w czarną, służbową sukienkę i fartuch. Długie, blond włosy zaplotła w warkocza.
- Hej - Juliett podskoczyła na dźwięk za plecami, ale gdy zobaczyła Caroline, swoją znajomą z pracy, która była kucharką odetchnęła z ulgą
- Cześć. Wystraszyłaś mnie! - krzyknęła Juliett
- Przepraszam. Słyszałam, że robisz dziś za kelnerkę, to prawda? - Caroline nie kryła zdumienia - Przecież zawsze robiłaś na zmywaku.
- Tak to prawda - dziewczyna przyznała z westchnięciem
- Współczuje - odparła - A, wiesz może...
- DO ROBOTY! - to był Marcus
Dziewczyny bez słowa pożegnały się skinieniem głowy i poszły na swoje stanowiska. Gdy Juliett wyszła z zaplecza, pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to strażnicy, wchodzący właśnie do gospody.
- Zapowiada się bardzo długi dzień - pomyślała
Dzisiejszy dzień pracy na pewno nie zaliczał się do ulubionych. Obsługiwała głównie strażników. Niestety pech chciał, że zrzuciła jedzenie na jednych ze strażnika za co została dotkliwie pobita. Niestety wojownicy nie są zbyt mili i zawsze to tak wygląda. Z powodu dzisiejszego incydentu niestety nie dostała wypłaty.
-Co oznacza brak kolacji - pomyślała ze smutkiem
Po powrocie do domu usiadła na łóżku. Sięgnęła po lusterko, które dawno temu dostała od brata. Zobaczyła rozciętą wargę, podbite oko i wielki siniak na policzku. Juliett schowała twarz w dłoniach i zaczęła cicho płakać.
- Dlaczego musi tak być?!
Położyła się i od razu zasnęła.
~*~
W tym samym czasie w obozie rebeliantów, trwały przygotowania rekrutów. Aktualnie na wyznaczonym polu walczyli dwaj żywiołowcy - dziewczyna o imieniu Rozalinda, która władała ogniem oraz widziała przyszłość, przeszłość i teraźniejszość i chłopak o imieniu Sam, który kontrolował wiatrem i pogodą.
Chłopak już miał wyprowadzić cios, ale szybko się powstrzymał. Rozalinda patrzała nieobecnym wzrokiem w przestrzeń.
- Co widzisz? - zapytał Sam, zaciekawiony.
- Teraźniejszość - wyszeptała dziewczyna.
Jej czerwone jak krew włosy lekko połyskiwały, tak jak zawsze gdy miała wizje. Nagle otrząsnęła się.
- Mamy nowego rekruta - powiedziała z lekkim, cwaniackim uśmiechem
- Błagam, powiedz że to chłopak - wyszeptał na kolanach Sam
- Nie - Rozalinda roześmiała się - To dziewczyna i jest medykiem. Rada też ją wyczaiła, więc nie mamy dużo czasu. Jutro zaczniemy poszukiwania.
- Okej. Ale wiesz przynajmniej gdzie szukać?
Dziewczyna kiwnęła potwierdzająco i wraz z chłopakiem ruszyli do głównego namiotu, gdzie brat króla omawiał taktykę szkolenia rekrutów z przedstawicielami trzech nacji : żywiołowców, zdolnościowców i ludzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro