37 Czuj
Siedzimy na mojej kanapie. Pizza przyjechała z jakieś dziesięć minut temu. Jedno karmi drugie, swoim kawałkiem pizzy i mogę uczciwie powiedzieć, że Luke się uśmiecha. Nie jest to zbyt częsty widok, dlatego tak strasznie to doceniam.
– Pierwszy raz widzimy się nie w weekend – kiwa głową.
– Pierwszy raz jesteśmy sami, tak, że nie mamy do kogo uciec.
– Zawsze są drzwi – pstrykam go w nos, a on go marszczy.
– Mówisz, że można przez nie wyjść?
– Ja też uważam to za niesamowity wynalazek, w szczególności, że można je jeszcze zamknąć.
– Nie zapominaj, że można je też otworzyć! – parskam śmiechem.
Opieram brodę o jego ramię, to niewinny gest bliskości. Luke obraca głowę w moim kierunku i wyciąga język, koniuszkiem dotyka mojego nosa. Marszczę brwi i zamykam oczy, ale i tak czuję, że się uśmiecha.
– Nie wierzę, że przyszedłeś w krawacie i marynarce – mówię w końcu – Co ci odbiło?
– Opowiesz o tym reszcie?
– Myślisz, że oni nie mają tajemnic? Są w związkach, każdy związek ma jakieś tajemnice – spalam buraka, cholera, wiem, co właśnie zasugerowałam – Nie powiem im – czuję jego usta na nosie, krótkie muśnięcie. Uważam ten gest za intymny, z resztą nawet pocałunek w policzek może być intymny.
– Nie chodzę za często za randki.
– Och, podoba mi się to, że wybrałeś na swoją randkę właśnie mnie – opiera czoło o moje – Nawet w tym głupim krawacie.
– Zanotowałem, żadnych więcej krawatów – więcej, będzie więcej.
– Nie chciałam cię zmieniać, jeśli tak to odebrałeś – mocniej dociskam swoje czoło do jego – Jeszcze nie rozpracowałam, dlaczego się wiecznie wycofujesz.
– Nie lubię gierek, Ruth – wzdycha – Może nie wyglada, ale serio to nie dla mnie.
– Kurde, a ja myślałam, że ty lubisz gonić króliczka – Luke wybucha śmiechem.
– Ruth – to nie jest proste, możliwe, że jeszcze długo nie będzie.
Kładzie dłoń na moim kolanie, które oddziela nasze klatki piersiowe od siebie. Jest delikatny, ale pokazał, że też potrafi być namiętny. Jest mieszanką wszystkiego, czego można się obawiać, ale i wszystkiego, co można kochać. Nie jest byle jaką mieszanką wybuchową. Niektóre wybuchają same z siebie, go zdecydowanie trzeba podpalić.
Przesuwam się nieco, lgnę bardziej do niego, właściwie zawsze tak było, ale teraz on na to odpowiada. Jest w tym tak samo jak ja, bo ja cały czas utrzymuję dystans. Muskam jego usta, a on odpowiada tym samym. Nie chcę więcej to mi wystarcza. On skrada mi pocałunek, ja robię to samo z nim. Rozchylam usta, a on tylko muska je językiem. Droczy się, zamiast być ostrożnym. Zamykam oczy, bo patrzenie na niego to za dużo. Luke dotyka dłonią mojego policzka, jakby sam nie do końca w to wierzył.
–Hej, otwórz oczy – szepcze. Kręcę głową, boję się, co tam zobaczę i jaki będzie miało to wpływ na to, co już czuję – Proszę – całuje mnie w jedną powiekę, a potem w drugą – Dalej, Ruth – z każdą chwilą, co raz bardziej rozumiem dlaczego nie mogłam się od niego uwolnić. Gdy jest taki, to tak jakbym wiedziała, na co tyle czasu czekałam, o czym marzyłam, za czym tęskniłam. Znowu kręcę głową, a on wtedy składa pocałunki na całej mojej twarzy, a potem wyciąga dłoń i zaczyna mnie łaskotać.
– Luke! — w pierwszej chwili udaję mi się, nie otworzyć oczu, ale gdy on mocniej zaczyna mnie łaskotać, nie mogę się powstrzymać.
– No i proszę – patrzę w jego niebieskie oczy, on patrzy w moje. Zaplatam ręce wokół jego szyi, Luke wciąga mnie na swoje kolana bokiem i znowu nasze usta się łączą. Tym razem oboje mamy otwarte oczy.
Boję się, że jutro znowu ucieknie, cholernie boję się, że to znowu potrwa chwilę. Tak jakby on miał kaprys, a potem potrafił to powstrzymać. Jestem jak jego papierosowy nałóg, tylko, że ja jestem czasem odstawienia. Krótki, intensywny, nie na tyle dobry, żeby przy nim zostać.
– Rzuć palenie – to wyzwanie, które boję się powiedzieć w prawdziwy sposób.
– Co? – uśmiecha się.
– Nic, nie ważne, to też mi nie przeszkadza, przepraszam – lubię ten charakterystyczny dla niego zapach, ale zarazem jest to pewną sprzecznością.
– Jakie nieważne? Nagle rzucasz, żebym skończył z fajkami, o co do cholery chodzi? – teraz mi wstyd, że porównałam siebie do fajek, co jest ze mną nie tak do cholery?
– To było głupie, przepraszam – odsuwam się, bo zazwyczaj w tej chwili to on się odsuwa.
– Mów – nie puszcza mnie, po raz pierwszy nie.
– Nie chcę być czasem odstawienia, okej? – milczy, chwile zajmuje mu połączenie tego z papierosami.
– Kto by pomyślał, że to pierwsza randka.
– A więc to jednak randka!
Nie zaprzeczył, nie potwierdził, w tym jest mistrzem w byciu, ale nie byciu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro