Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35 Nic a coś

– To lubisz Tristana czy nie? – wzruszam ramionami.

– Nie znam go – nie rozumiem czemu go to tak obchodzi – To nie tak, że wrócimy do domu, a ja się z nim spotkam. Przechodzą mnie ciarki na samą myśl o nim.

– Ciarki, co?

– Ciarki przerażenia, Luke – parska śmiechem – Myślę, że to typ, który przyszedłby na imprezę z jedną dziewczyną, a wyszedł z drugą.

– Nie lubiłeś liceum? – krzywi się.

– Nie lubiłem ludzi z liceum.

– Dlaczego?

– Bo ludzie z liceum wcale nie są tacy dojrzali i dorośli jak im się wydaje. Wcale nie chcą ci pokazać swojej prawdziwej twarzy. Gonią za własnym sukcesem, tworząc mury z ludzi jako tarcze przed tym własnymi porażkami.

– Wow – patrzymy na siebie.

– Rozumiesz?

– Staram się.

– Chodzi o to, że jeśli tobie zdarzy się wpadka, to znajdziesz kogoś komu przydarzyła się większa. Prostszy przykład, wy dziewczyny, te które mają chłopaków, robią z tego taki cyrk, a ich koleżanki nie wierzą w miłość! Więc twoje ego skacze w górę, bo ty to masz.

– Chyba całe życie tak jest.

– Ale to w liceum ludzie krzywo na ciebie patrzą. W końcu powinieneś być już tak dorośli jak oni i robić takie dorosłe rzeczy, prawda?

– Nigdy tak na to nie patrzyłam – Luke wzrusza ramionami.

– Nie ważne, nie jestem już w liceum – czochra mi włosy – Ty też nie.

– Inaczej byś mnie skreślił? – unosi kącik ust ku górze.

– Kurde, wiesz o mojej liście? Lista dziewczyn, za którymi bym biegał gdyby nie były w liceum – wybucham śmiechem.

– Jesteś beznadziejny w bieganiu.

– To nie moja wina, że utknąłem w piasku! Kto wykopuje cholerne dziury na plaży? – śmieję się głośniej.

– Takie małe potworki, które zwane są też dziećmi.

– Czy to jakaś odmiana piaskowych potworów? – jego poczucie humoru, sprawia, że boli mnie brzuch od śmiania się.

– Tak, Luke, dokładnie tak – uśmiecha się i czochra mi włosy.

– Gdy znikacie zawsze wracacie uśmiechnięci – mówi Mandy, która wychyla głowę z koszulki Caluma i patrzy na nas.

– Bo oni tylko przy nas zachowują się tak niezręcznie – Luke wita się z nimi pierwszy, a potem robię to ja.

– Zrobiliście śniadanie? – pyta go – Ile nas nie było?

– Tak, jest na stole.

Chcę za nim wejść do środka, ale Mandy mnie powstrzymuje.

– Co się dzieje?

– Później ci powiem – odszeptuję.

– Zawsze mnie zaskakujecie! – woła za nami.

W środku znajdujemy resztę, która właśnie kończy śniadanie. Nie są zbyt zaskoczeni widokiem naszych zadowolonych wyrazów twarzy.

– Wiedziałem, że ten wspólny pokój was w końcu połączy! – z jakiegoś kretyńskiego powodu rumienię się.

– Ty naprawdę Ashton masz małe pojęcie o kobietach – żartuje Luke – Ona mnie wyciągnęła z łóżka, a nie mi do niego wskoczyła – Ashton nie jest zaskoczony jego prostoliniowością, właściwie nie wydaję mi się, żeby ktokolwiek był.

– Jeśli wy... – dołącza do niego Iris.

– Nie skończycie razem, to jesteście głupi – myślę, że jesteśmy głupi, bo nie zdajemy sobie sprawy jak wiele pracy trzeba włożyć w związek gdzie dwoje ludzi nie chce mówić o sobie i o przeszłości.

– Wasze rady nie pomagają – mówi w końcu Luke – Proszę, nie wtrącajcie się – patrzy na niego – Albo chociaż nie róbcie tego tak otwarcie, do kurwy nędzy.

– Ktoś tu się w końcu zdenerwował – Luke ich ignoruje i idziemy do kuchni.

Przygotowujemy sobie śniadanie w ciszy. Z nim naprawdę ciężko się rozmawia. Za dużo siedzi mu w głowie, ale za mało chce się tym dzielić.

Zaglądam mu przez ramię.

– Hej – tak jest najprościej zacząć z nim rozmowę.

– Znowu milczę? – cóż jak widać najwięcej mówi w nocy.

– To nie tak, że mi to przeszkadza – opieram brodę o jego ramie, co jest całkiem trudne, bo muszę stać na palcach.

– Pozwolisz się zabrać gdzieś wieczorem? – mam nadzieję, że się nie obróci, nie chcę, żeby zobaczył jak bardzo promienieję, powinnam udawać mniej zainteresowaną.

– Z tego, co wiem wieczorem idziemy do klubu.

– Przyjdziemy później – nie powinnam się tak od razu zgodzić.

– Może zaczekajmy aż wrócimy do domu, co? – może powinnam się tym cieszyć, tym co chce dać mi teraz, ale zarazem bez sensu, żebym przywiązała się do czegoś, co potrwa jeszcze dwa dni.

– Skoro to jest to czego chcesz – tak, to jest to.

Cmokam go w policzek i wracam do salonu, żeby usiąść z resztą przyjaciół.

– Więc.. – pyta od razu Mandy.

– On gada przez sen – mówię – Tak naprawdę to nie – ona nie rozumie – Mówił do mnie, bo myślał, że śpię.. ostatnia szansa? – pytam bardziej siebie niż ją.

– Róbcie, co chcecie – nie chcę, żeby to miało wpływ na całą grupę i mam nadzieję, że to się uda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro