Rozdział o niczym. W milczeniu
Na początku było Nic.
Nic pełzało, szło i płynęło. Stało w miejscu i poruszało się naprzód. Leżało i podskakiwało. Turlało się i czołgało. Trwało w bycie i niebycie. Czuło... czy coś, co jest niczym, może czuć?
Nieistotne, czy i w jaki sposób poruszało się Nic. Ważne, że z czasem zaczęło się przemieszczać. Oddalało się od pustki. Zostawiło za sobą jej przeszywający chłód i ciemność.
Nic nie zmierzało w żadnym konkretnym kierunku. Przyciągało je istnienie. Grzejące słońce i gładkie kamienie leżące na ziemi. Barwne, tańczące na niesfornym wietrze liście, a także mokre krople rosy spływające po kępkach traw. Ostre szyszki i leniwie spływająca po korze żywica. Codzienność wypełniona kształtami, zapachami i dźwiękami. To, na co inni nie zwracali uwagi. To, co dla Nic było wszystkim. Czego potrzebowało, aby stać się czymś.
Dotąd Nic milczało i było pozbawione słuchu. Nie miał strun głosowych, aby mówić, ani uszu, którymi mogłoby wychwytywać dźwięki otoczenia. Trwało w ciszy, sprawiającej, że było same. I choć nie umiało nic powiedzieć, ani usłyszeć, wiedziało, czym są dźwięki. Cisza też je wydawała. Piszczała, zgrzytała i stękała. Szumiała niczym zniecierpliwiony potok. Zawodziła wzorem zbłąkanych dusz. One także zagubiły się w ciemnościach pustki. Wołały, błagając, aby ktoś je odnalazł. Nic próbowało iść ich śladem. Wołało razem z nimi. Krzyczało, ale nikt nie mógł go usłyszeć.
Nic milczało. Było przecież niczym. Nie musiało mówić, czuć, ani być.
A jednak było i czuło, a to oznacza, że z czasem zapragnęło również mówić.
Świat dążył do równowagi. Skoro Nic zaczęło istnieć, nie mogło być dłużej niczym.
Potrzebowało naczynia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro