Rozdział 3. O tym, ile warte jest serce... i co ma miłość do driadziej strzały
W Kręgu często mówiło się, że świat nie akceptuje pustki. Kiedy takowa się pojawiała, starał się ją za wszelką cenę i jak najszybciej wypełnić. Śmierć zastępował narodzinami, łzy smutku, łzami radości, okrucieństwo, łagodnością... Korygował, przekształcał i uzupełniał pojawiające się braki. Równowaga zawsze pozostawała zachowana.
Bez względu na wszystko, świat musiał funkcjonować w harmonii. Nie istniało w nim miejsce na pustkę, bo pustka, choć istniała, nie była ani dobra, ani zła. Nie przeciążała wahadła wszechświata na żadną ze stron.
Żmij nie znał się ani na sprawach Kręgu, ani na teoriach wszechświata. Mimo to, on także nie akceptował pustki. Nienawidził jej z całego, demonicznego serca (o ile takowe miał). Nie cierpiał jej bardziej niż ktokolwiek.
Nudziło mu się wtedy bowiem niemiłosiernie.
– W tej twojej chacie, druidzie, nie ma co robić – zaskrzeczał, turlając się po ramieniu rudowłosego mężczyzny. – Nikt do nas nie przychodzi. Nie ma kogo kąsać.
Zajęty rozcieraniem wysuszonych ziół, Elia, nie odpowiedział. Po kilkunastu dniach mieszkania ze Szmorakiem, przyzwyczaił się już do jego ciągłych narzekań. Z reguły jęki demona ograniczały się do złorzeczenia na nudę, bądź utyskiwania na denerwujące muczenie krów. Dokazujące nocami skrzaty także wzbudzały jego Żmijową niechęć. Wiązało się to z ich niewielkim rozmiarem i faktem, że żaden Szmorak nie potrafił posilać się wytwarzaną przez nie energią. Skrzaty były na to zwyczajnie zbyt małe i głupie. Przynajmniej tak twierdził sam zainteresowany.
– Dawniej, jak doskwierał mi głód, próbowałem uczepić się się takiego jednego krasnala – powiedział po tym, jak już solidnie nasyczał na skrzata wybierającego z paśnika co ładniejsze, mniej poobijane jabłka. Wypadł akurat dzień, w którym Elia chodził go uzupełniać. – Małe to to i durne. Niby ruchliwe, ale pożytku nie ma z takiego żadnego. Ni się chwycić, ni wgryźć. Odgryźć też się potrafi, dzikie takie bydle z tego krasnala. Tamten jak zębami kłapnął, żeby mnie zrzucić, to aż meszek mi z ogona wyrwał!
– Przeżył to? – zapytał Elia, mając w pamięci, jak trujące potrafiły być krew, sproszkowane kości, czy właśnie futro demonów.
Żmij prychnął i podrapał się za uchem.
– A gdzie tam! Dogorywał potem przez kolejne trzy dni. A ja, chociaż wciąż doskwierał mi głód, uparcie siedziałem i patrzyłem, jak wylewa mu się z brzucha cała żółć. Taki ładny ogonek zniszczyć! Widziałby kto!
Nasyczał jeszcze potem na trzy kolejne skrzaty, które czaiły się w pobliżu, czekając, aż Elia wrzuci do paśnika kolejną porcję warzyw i owoców. Nie bały się co prawda siedzącego na ramieniu druida demona, ale też nie były na tyle towarzyskie, aby wychodzić z kryjówek w obecności ich obu.
Elia miał szczerą nadzieję, że jego niepisana umowa ze skrzatami nie wygaśnie, z powodu tak jawnej niechęci Szmoraka. Obiecał sobie, że jeśli znów zaczną mi ginąć buty, ale w akcie zemsty, któryś krasnal nasika mu do doniczki, poważnie rozmówi się z demonem. Jeśli ich wspólne życie miało jakoś wyglądać, musieli nauczyć się współpracować.
I nie syczeć na każdego napotkanego skrzata, których w okolicy było pełno! Jeszcze gotów byłyby roznieść jego mały domek w pył.
– Nudzę się... – zajęczał znowu demon. – Tylko tłuczesz te chwasty i tłuczesz. A ja? Co ja mam robić?
– Nie wiem. Może zajmij się sobą? – zasugerował spokojnie druid. Dmuchnął na opadający mu na czoło kosmyk włosów, po czym wrzucił do moździerza dwa kolejne listki. – Nie musisz siedzieć ciągle na moim ramieniu. Idź na jakiś demoniczny spacer, albo pogoń jakieś myszy.
Żmij mlasnął, nie tyle oburzony propozycją opuszczenia swojego smakowitego żywiciela, co sugestią, jakoby był jakimś znudzonym kotem, któremu w głowie jedynie uganianie się za paskudnymi gryzoniami.
– Nadal uważasz mnie za pierwszego lepszego pchlarza, druidzie. – Pacnął go końcówką ogona w ucho. Nie przyniosło to żadnego większego efektu, bo Elia był wprawdzie wyczulony na obecność istot z drugiego świata, ale nie należał do szczególnie uzdolnionych mentalnie druidów. Poczuł na skórze zaledwie lekkie muśnięcie futra.
Nawet się nie wzdrygnął.
– Gdy towarzyszyłeś Delanowi, nie byłeś taki marudny – zauważył, odkładając tłuczek i przesypując zawartość moździerza do miseczki.
Żmij zawył.
– Tamtym człowiekiem mogłem się żywić, kiedy tylko chciałem. Jedzenie jest interesujące. Najfantastyczniejsze na świecie.
– Też jestem szalenie interesujący.
– Chyba raczej nudny jak zaschnięte błoto, druidzie. Zakładam, że to chciałeś powiedzieć.
Elia uśmiechnął się pod nosem. Żmij już niejednokrotnie zdążył podnieść to, że układ, na który przystał, koniec końców okazał się dla niego piekielnie niekorzystny. Nie spodziewał się, że słowa: „Moja dłoń będzie tą, która cię nakarmi", będą miały aż tak dosłowne znaczenie. Szmorak mógł czerpać energię z dłoni druida tylko raz dziennie, przy czym wolno mu było spożyć jej wyłącznie tyle, aby przypadkowo (lub umyślnie) nie uszkodzić żadnych nerwów czy kości. Szmorak, swoim Szmorakowym zwyczajem, bez przerwy narzekał, że został podstępem skazany na wieczny głód. O tym, że po wielu latach milczenia, miał się w końcu do kogo odezwać, nie omieszkał wspomnieć ani razu. Tym sposobem jego dni upływały na zrzędzeniu, moszczeniu się na ramieniu druida i syczeniu na dzikie skrzaty. Milczał tylko wtedy gdy akurat się żywił. Czerpanie konkretnych ilości energii wymagało od niego sporych pokładów skupienia. Trzeba mu było jednak przyznać, że z umowy wywiązywał się przyzwoicie. Nigdy nie jadł łapczywie, ani ponad to, co było mu ofiarowane.
Druid zerknął na nadgarstek, który od jakiegoś czasu zaczął ukrywać pod warstwą bandaży lub pociętego materiału. Skóra, pod wpływem ingerencji demona, stała się poszarzała, gdzieniegdzie zdawała się wręcz prześwitywać. Zmieniając opatrunek (który służył w zasadzie jedynie ukrywaniu zmian), Elia dostrzegał coraz więcej szczegółów swojego „wnętrza". Po sześciu dniach mógł policzyć ciągnące się w jego dłoni żyłki, po dziesięciu, dostrzegał przepływającą przez nie krew. Im dłużej Żmij posilał się energią, tym mniej życia płynęło w tej konkretnej części ciała jego żywiciela.
Znając zwyczaje Szmoraków, Elia zdążył przygotować się na podobny efekt uboczny. Stąd też wziął się nietypowy warunek, aby jego nowy towarzysz posilał się wyłącznie z jednego miejsca. Druid wolał mieć niewidzialny nadgarstek, niż doświadczać regularnych spadków energii. Przeźroczysta skóra nie robiła mu zbyt dużej różnicy.
Przynajmniej z czasem zaczął dostrzegać Szmoraka i bez wiedźmiego kamienia. Stałe obecność i ingerencja demona wpływały do pewnego stopnia na percepcję druida, pozwalając mu czuć i dostrzegać rzeczy, które wcześniej znajdowały się poza jego metafizycznym zasięgiem. Pod tym względem Elia nie mógł narzekać. Od dawna szukał sposobów na druidzi samorozwój. Ostatecznie „związek" z demonem i jemu mógł przynieść jakąś korzyść.
– Ktoś idzie – odezwał się niespodziewanie Żmij, unosząc się z zaciekawieniem na krótkich łapkach. Elia też to poczuł, choć kilka sekund później. Powietrze zafalowało w reakcji na czyjąś obecność. – Pachnie garbowaną skórą i niebieską krwią... To Zmienne! – podekscytował się Szmorak. – Pyszne, przepyszne Zmienne. O jejku, jejku. Będę mógł je zjeść?
– Nie.
– Zobaczysz, że z tego głodu w końcu zjem ciebie. Do ostatniej drobinki energii.
– To byłby twój ostatni posiłek w życiu. – Elia odłożył moździerz, a następnie wstał od stołu. Zerknął jeszcze w stronę wiszącego na ścianie lustra, aby ocenić, jak się prezentuje. Uznając, że wygląda dość nieatrakcyjnie i „domowo", ruszył na powitanie przybysza. Po drodze wziął jeszcze z krzesła jeden ze swoich płaszczy. Był porządny, a co ważniejsze, odpowiednio długi.
W drzwiach powitała go niezwykle urodziwa, młoda dziewczyna. Miała oczy w nietypowym, bo rdzawym kolorze. Ciemne, długie włosy, w które wplotła brzozowe gałązki, opadały kaskadami na jej plecy, tworząc połyskujące w słońcu fale. Były piękne tak samo, jak piękna i pozbawiona bruzd, czy plam, była jej twarz. Wręcz nieludzko piękne.
Druid natychmiast odwrócił wzrok od dziewczyny i jej okrągłych piersi. Ubrana jedynie w skąpą, aż nazbyt opiętą tu i ówdzie tunikę, przypominała kogoś, kto dopiero co zażył kąpieli, ale zapomniał wziąć na przebranie zapasowe ubrania. O dziwo, sama zbytnio się tym nie przejmowała. Kompletnie ignorując brak odpowiedniego odzienia, uśmiechnęła się promiennie na widok rozczochranego druida.
– Elia! – Wyciągnęła ręce, gotowa zarzucić je mężczyźnie na szyję. Ten okazał się szybszy, a to dlatego, że był przygotowany na podobną reakcję z jej strony. Wykonując zręczny manewr, nie tylko uciekł od uścisków, ale przy okazji chwycił nowo przybyłą za przeguby i wsunął na jej ramiona przygotowany zawczasu płaszcz. Dziewczyna zorientowała się, co się stało dopiero po trzecim zapiętym guziku.
– Savealo – przywitał się Elia, naprędce zapinając kolejne guziki. Było to o tyle trudne, że wciąż patrzył wszędzie, tylko nie na nie. – Dawno cię u mnie nie było.
– I widzę, że sporo zdążyło się zmienić pod moją nieobecność.
Domyślał się, do czego pije, ale i tak zadarł głowę, aby zobaczyć, że ściągnęła wargi, tworząc z nich różowy dzióbek. Przyglądała się Żmijowi, który z kolei przyglądał się jej. Szmorak nie potrafił co prawda docenić wyglądu, ale jeśli chodzi o apetyczne zapachy, uważał się nie tyle za eksperta co wręcz za konesera. Wyciągał do przodu łebek i ostentacyjnie się oblizywał.
Saveala przekrzywiła głowę.
– Coś ci się przykleiło do policzka, mój drogi – stwierdziła, opuszczając dłonie. Kokieteryjnie przejechała drobnymi palcami poniżej ramienia druida. Elia zignorował dotyk i związane z nimi intencje. Uparcie starał się zapiąć guziki płaszcza. – Chcesz, żebym pozbyła się tego czegoś?
Żmij prychnął po żabiemu.
– Druidzie, nasz gość – to słowo niemal z siebie wypluł – jest nie tylko roznegliżowany, ale i wyjątkowo nieuprzejmy. Nadal nie mogę go zjeść?
– Nie. I to odpowiedź na oba pytania – westchnął Elia, prostując się. Przyjrzał się dziewczynie, z uwagą oceniając swoje dzieło. Co prawda jej drobne ciało tonęło w materiale jego szerokiego płaszcza, ale przynajmniej nie było już tak... nagie. Zadowalał go ten widok. – Nikt się nikogo nie pozbywa, ani nie zjada. Savealo, przedstawiam ci Żmija. Żmiju, poznaj Savealę.
– Szmorak – skrzywiła się dziewczyna.
– Zmienne – parsknął dokładnie w tym samym momencie obrażony Żmij.
Druid powstrzymał się od kolejnego westchnięcia. Po prostu się obrócił i bez słowa wszedł do domu.
❂
Choć Saveala wyglądała i zachowywała się jak człowiek, daleko jej było do przedstawicielki ludzkiego gatunku. Żmij miał rację, gdy wyczuł w niej magiczną istotę. Zmienne. Bezkształtną duszę poszukującą swojej upragnionej, wyjątkowej formy.
Zmienne należały do nietypowych stworzeń (o ile w ogóle można było je określać stworzeniami). Rozumne i nad wyraz sprawne, zaliczały się do istot, które doskonale naśladowały przedstawicieli innych gatunków. Ludzie, zwierzęta czy demony nie miały dla nich tajemnic. Potrafiły je nie tylko imitować, ale i przybierać ich fizyczne kształty. Modelować własne, chimeryczne ciała, aby przeobrazić się w kogoś lub coś innego. Stąd właśnie wzięła się ich wymowna nazwa. Zmienne potrafiły przekształcać, kopiować i imitować. Głos, barwy skóry, szorstkość dłoni lub miękkość warg... Jeśli jakieś Zmienne przybrało postać człowieka, nawet jego najbliżsi mieli trudność z odróżnieniem duplikatu od oryginału. Jedynie zapach lub magiczne wibracje mogły zdradzić Zmienne. Niewielu miało jednak tak czuły węch jak Szmorak czy zdolność do wychwytywania drgań jak druidzi.
Warto dodać, że żadne Zmienne nie miało z natury przypisanej konkretnej płci. Nikt nie wiedział, jak przychodziły na świat, bo i one same nie potrafiły określić, skąd się brały. Ot, pojawiały się i trwały, przybierając najróżniejsze postacie. Niektóre stawały się zwierzętami, inne ludźmi. Niektóre identyfikowały się z konkretną płcią, nadawały sobie imiona i zostawały w jednej formie aż do końca, inne wciąż się zmieniały i mówiły o sobie Zmienne. W nowych formach wciąż nie potrafiły się jednak rozmnażać. Zmienne, które przybrały żeńską postać i związały się z mężczyzną (Zmiennym lub takim z krwi i kości) i tak nie mogły rodzić.
Saveala była właśnie jednym z nielicznych Zmiennych, które z czasem uznało, że jest kobietą i to właśnie kobiecą formę przybierało najczęściej. Z czasem znalazło też swoje własne imię, więc Elia, szanujący wybory nadnaturalnych istot, postanowił go używać. Początkowo nie traktował Zmiennej w żaden szczególny sposób, ot, była kolejną magiczną istotą, na jaką natknął się za swojego druidzkiego życia. Pewnego dnia zorientował się jednak, że jej wizyty sprawiają mu coś w rodzaju... przyjemności. Choć nigdy nie przeszło mu przez myśl, aby wystosować Saveali jakiekolwiek oficjalne zaproszenie, ta regularnie odwiedzała go w jego małym domku wśród wzgórz. Nie wiedzieć kiedy, stała się częścią jego codzienności. Polubił jej ciekawską naturę, a ona jego... tak w ogóle.
Problem w tym, że Saveala uwielbiała się z nim droczyć i zawsze, gdy była ignorowana, porzucała swoją formę, aby przybierać całkiem nowe, zaskakujące kształty. Z reguły takie, które wzbudzały u Elii największy dyskomfort.
– Najmilsza, proszę cię – zaczął, usiłując wysunąć się z ramion zadowolonej dziewczyny. Problem w tym, że ta nie wyglądała już jak ciemnowłosa piękność, ale jak on sam. Gdy tylko usiadł przy stole, aby wrócić do ucierania ziół, drugi, identyczny Elia'ner oplótł go rękami i zaczął tulić się do jego pleców. Na jego twarzy gościł przy tym wyjątkowo nieprzyzwoity uśmieszek. – Savealo... Mówiłem ci już nie raz: gdybym chciał być dotykany, a już zwłaszcza przez samego siebie, to nie omieszkałbym tego zrobić. Mam własne ręce.
Elia'ner numer dwa zachichotał zupełnie nie po druidowemu i przesunął dłonie na brzuch Eliana numer jeden. Żmij, który był zmuszony oglądać te poczynania, przewrócił paciorkowymi oczami.
– Jesteście niesmaczni. – Podniósł się i nie kryjąc oburzenia, obrócił się pyskiem do drzwi. – A mówi to ktoś, kto uważa wszystko co pełza, chodzi i skacze za smakowite przekąski. Haniebne!
Zmienna zignorowała jego komentarz.
– To może ktoś inny? – zaproponowała przymilnie i zaczęła zmieniać postać. Rysy młodzieńczej twarzy stały się ostrzejsze, kształtną brodę pokrył zarost. Liche mięśnie napęczniały, a gładka skóra stała się szorstka i pokryta wieloma starymi bliznami.
Elia wzdrygnął się, dostrzegając w nowych rysach znajomy widok. Patrzyły na niego jego własne, ale nieco starsze oczy otoczone zmarszczkami żłobionymi przez czas i zmęczenie. Obie tęczówki były ciemno-brązowe (nie tak jak w jego przypadku, gdzie jedna pozostawała zielona), wciąż były to jednak oczy, które widział w lustrzanym odbiciu. Które śledziły go za każdym razem, gdy uspokajała się tafla wody.
– Savealo, rozmawialiśmy o tym – wychrypiał, po czym z trudem przełknął ślinę. Dotyk dłoni Zmiennej zaczął go palić. Gdy wsunęła palce w jego włosy, bezwiednie chwycił ją za nadgarstek i gwałtownie odsunął od głowy. – Nie on.
Nieczęsto zamieniała się w jego starszego brata. Robiła to głównie, gdy czuła się wyjątkowo ignorowana lub była na niego zła. Widziała go tylko raz, dosłownie przez moment, mimo to, jak każde Zmienne, potrafiła odwzorować go niemal do perfekcji. Twarz, ciało, mimika, głos... Wszystko to, czego Elia nie chciał ani oglądać, ani słuchać, ani tym bardziej czuć na własnym ciele.
Dostrzegając jego niechęć (i niepewność, do której nie potrafił się przyznać, ale zawsze zdradzała go twarz), Saveala wyrwała się z uścisku.
– Dobrze już. – Na powrót zaczęła się zmieniać. Elia odetchnął z ulgą, gdy przybrała swoją podstawową, dziewczęcą postać. Nie dane mu było nacieszyć się tym uczuciem zbyt długo, bo Zmienna bez skrępowania wsunęła się między niego a stół, aby zająć miejsce na jego kolanach. – To co? Wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia? Przychodzę z pewną sprawą.
Druid zerknął na siedzącą na jego kolanach dziewczynę, potem przeniósł wzrok na stojące obok krzesło. Było jak najbardziej wolne.
– Chyba nie mam wyboru. Chcesz coś do picia?
Zmienna rozpromieniła się i przesunęła w taki sposób, aby mógł dosięgnąć do blatu stołu. Elia zgarnął miseczkę z przygotowanymi wcześniej ziołami, a następnie wyciągnął się, aby przesypać je do stojącego nieopodal kubka z wodą. Specjalny dodatek w postaci utartych, ogniowych patyczków sprawił, że po kontakcie z płynem, ten niemal natychmiast zaczynał się nagrzewać. Tym sposobem proszek z patyczków doprowadzał wodę do wrzenia, a zioła nadawały jej smaku. Druidzi nazywali to herbatą wędrowców.
Saveala sięgnęła po kubek i zaczęła dmuchać na parujący napój. W pomieszczeniu uniósł się zapach ziół. Spodobał się nawet Żmijowi, który mruknął coś w innym języku, po czym niby od niechcenia obrócił się przodem do stołu. Elia zgrał jego ruchy ze skrzyżowaniem dłoni. Zmienna miała mieć przez to trudniejszy dostęp do jego torsu, po części chciał też zakryć przed nią choć część bandaża. Dotąd nie zwróciła na niego uwagi, nie pytała też o układ ze Szmorakiem. Wolał, aby tak zostało.
– No więc? O co chodzi? – zapytał, opadając na oparcie krzesła. – Powinienem się martwić?
Dziewczyna odsunęła kubek od zaróżowionych warg.
– Chodzi o moją znajomą driadę – powiedziała, spoglądając na druida. – Malved, opowiadałam ci o niej przy okazji naszego ostatniego spotkania.
Druid zamyślił się. Potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie wspomniane imię i pasujący do niego opis.
– To ta, o której mówiłaś, że cieszy się wyjątkowo dużym powodzeniem wśród mężczyzn?
Przytaknęła.
– Dokładnie o tej i dokładnie o mężczyzn chodzi. Zainteresowanie, którym obdarzają ją mężczyźni, zaczyna robić się niebezpieczne.
Elia na powrót się wyprostował.
– Ktoś chce jej zrobić krzywdę?
Zmienna pokręciła głową. Ostawiła kubek na blat.
– Obawiam się, że jest dużo gorzej.
– Ty chcesz jej zrobić krzywdę, bo zrobiłaś się zazdrosna? – wtrącił się Żmij na co Zmienna posłała mu oburzone spojrzenie. – No co? Ja tam swoje wiem. Jak jedną babę chłopi adorują, to nagle wszystkie inne się obrażają, że to nie wokół ich spódnic tamci latają.
– A idź w diabły, paskudny szkodniku – fuknęła dziewczyna. – Dla twojej wiadomości, nie potrzebuję zainteresowania płci przeciwnej, mój Elia w zupełności mi wystarcza. Przyszłam, bo chodzi o niebezpieczeństwo, które grozi nie mojej drogiej przyjaciółce, ale samym mężczyznom – sprostowała, spoglądając na powrót na druida. – Konkretnie jednemu.
– Kontynuuj – poprosił Elia, zatykając pyszczek Żmijowi. Ten prychnął w jego dłoń, ale łaskawie powstrzymał się od dalszych komentarzy. Zamiast tego podjął próbę zanurzenia ogona w stojącej na stole herbacie.
– Ostatnio Malved zmaga się z umizgami pewnego... ponadprzeciętnie natrętnego osobnika – wyjaśniła Saveana. – Zwie się Rhodan i jest wyjątkowo nieustępliwy nawet jak na człowieka. Nie dostrzega, że Malved nie jest zainteresowana jego prezentami, a już z pewnością nie jego płomiennym uczuciem.
– Skąd my to znamy – rzucił Żmij, wciąż manewrując ogonem przy kubku. Zorientował się, że nie powinien się wtrącać, dopiero gdy Saveana uszczypnęła go w przednią łapkę. – Au! No i o co tyle krzyku? Chodźmy do tego Rhodana i go zjedzmy. Tacy, co myślą, że są zakochani, smakują najlepiej.
Elia chciał mu znowu zamknąć pyszczek, ale w porę zdołał uskoczyć i skryć się w okolicach jego karku.
– Zabijmy go i zjedzmy! – zawołał, wychylając łeb spomiędzy włosów druida. – Będzie smakował jak kompot wiśniowy. Oni zawsze smakują jak kompot!
– Ty nawet nie wiesz, jak smakuje kompot wiśniowy – zauważył Elia, cofając dłoń. – Zresztą nieważne, bo nasz Rhodan prędzej czy później faktycznie może stracić życie.
Domyślał się dalszej części historii. Nie bez powodu o driadach mówiło się zawsze jako o kobietach. Choć nazywano je leśnymi nimfami, wbrew pozorom nie wszystkie rodziły się z drzew. Od dawien dawna wiele z nich przychodziło na świat w sposób bardzo naturalny, wzorem ludzkich, bezbronnych dzieci. Pod wieloma względami driady nie różniły się bowiem od zwykłych kobiet. Tak jak one, odnajdowały przyjemność w obcowaniu z mężczyznami i tak jak one, były gotowe tworzyć nowe życie. Zachodziły w czteromiesięczne ciąże, a potem, trzeba im przyznać, wychowywały swoje córki na naprawdę porządne driady.
Były tylko dwa problemy, które powstrzymywały rozochoconych mężczyzn przed biegnięciem w te pędy do lasu i szukaniem urodziwych, gibkich kochanek. Pierwszym z nich była niechęć do płodzenia zbyt licznego potomstwa (wbrew pozorom istnieli mężczyźni, którzy woleli żyć w wstrzemięźliwości, aniżeli z kolejnymi gębami do wykarmienia pod dachem). Drugim, o czym z kolei wiedzieli nieliczni, to, że leśne nimfy, owszem, uwielbiały zabawiać się z płcią przeciwną, ale równocześnie nie przepadały za... płcią przeciwną właśnie. Koniec końców każda zabijała swojego partnera. Szczęśliwy ten, kto po wszystkim miał choć czas uskoczyć z leśnej ściółki i podciągnąć gacie.
Warto dodać, że driady również miały do siebie szacunek i nie zadowalały się byle kim. Jeśli więc przyjaciółka Saveany, Malved, nie odwzajemniała „uczuć" swojego adoratora, istniało spore ryzyko, że ten umrze jeszcze zanim w ogóle się do niej zbliży.
„A to już stosunkowo głupia śmierć" – przeszło przez myśl Elii. Zerknął w dół na podwiniętą tunikę Zmiennej.
– Malved nie chce zabić Rhodana – zaoponowała dziewczyna, choć wahanie w jej głosie sugerowało, że nie ma co do tego stuprocentowej pewności. – Przynajmniej na razie.
– O jakim więc niebezpieczeństwie mówiłaś? – zapytał druid, opuszczając dłoń na jej nagie kolano. Dziewczyna przygryzła wargę, ale zaraz ją wydęła, rozumiejąc, że owy gest nie miał nic wspólnego z romantyzmem. Miał jedynie na celu ponowne zakrycie odkrytego kawałka jej ciała. – Rhodan grozi, że zrobi sobie krzywdę?
Zmienna westchnęła z rozczarowaniem.
– Nie. Rhodan jest natrętny, ale sprawia przy tym wrażenie naprawdę mądrego i stabilnego przedstawiciela swojego gatunku. Niestety, nie jest przy tym niezauważalny. Inne driady zaczynają zwracać uwagę na jego ciągłe awanse. Malved obawia się, że kolejne wizyty Rhodana mogą wprawić je w zdenerwowanie. Wiesz, co mam na myśli.
– Ja nie wiem! – odezwał się Żmij, który jakimś cudem znalazł się na końcu dłoni Elii i od dłuższej chwili chłeptał ogonem herbatę z kubka. Zdążył wypić połowę, nim pędząca w jego stronę dłoń Zmiennej zmusiła go do odwrotu na ramię druida. – Co masz na myśli?
– Zobaczysz, zakopię cię za to pod drzewem! – zagroziła mu.
– Driady są terytorialne – wyjaśnił niewzruszony Elia. Odsunął tylko na wpół opróżniony kubek poza zasięg ogona Szmoraka. – Na razie nie wchodzą Malved w drogę, hołdując zasadzie pierwszeństwa. Szanują, że to właśnie do niej zaczął zalecać się Rhodan i czekają, co w związku z tym postanowi. Jeśli jednak nasz absztyfikant nie przestanie się zalecać, a tym samym nachodzić ich wspólnych terenów, w końcu któraś sama pozbędzie się problemu. Wystarczy jedna czy dwie strzały.
Szmorak mruknął, niezadowolony z tego, że zostanie stracone tak dużo pysznej energii. Elia tymczasem przejechał sobie palcem po brodzie.
– Dobrze. Rozumiem sytuację, wciąż jednak nie wiem, co mam z tym faktem zrobić?
– Porozmawiać z nim. – Saveana wyprostowała się na jego kolanach. – Malved nie może z nim mówić, bo nigdy jej nie słucha. Poprosiła, abyś to ty przemówił mu do rozsądku. Jesteś mężczyzną, w dodatku takim, który nie ulega pożądaniu na widok kobiecego ciała. Nadajesz się.
Żmij parsknął.
– Phh... Co z niego za mężczyzna? Już lepiej będzie jak ja zamienię parę słów z tym całym Rhodanem. Porozmawiamy sobie jak Szmorak z pysznym kompotem. Zaraz odechce mu się miłosnych uniesień.
Elia pstryknął go w pyszczek.
– Uspokój się. Jesteś nieznośny.
– Odezwał się ten, który nie ulega pożądaniu na widok kobiecego ciała – zakpił Szmorak, masując łapkami okolice nosa. Niepotrzebnie, zważywszy że palce mężczyzny ledwie go musnęły. Druid mógł go co najwyżej połaskotać. – Czerwienisz się na widok golutkiego kolana, co dopiero mówić o golutkiej pannie. Chyba by cię nawet inni druidzi nie odratowali, jakbyś fiknął po zobaczeniu...
– Już wystarczy – przerwał mu Elia. – Nikt nie będzie na nic patrzeć! Siedź cicho, bo jeszcze pomogę Saveanie zakopać cię pod tym drzewem.
– Wykopię się i zjem was oboje!
Druid pomasował się w skronie.
– Zakopiemy cię bardzo, bardzo głęboko – podłapała tymczasem pomysł Zmienna. – Już na zawsze zostaniesz pod ziemią i będziesz żywił się robakami.
– Śmiesz grozić Szmorakowi? – Żmij zaczął przebierać w miejscu łapkami. – Podjąłem decyzję. Ciebie zjem jako pierwsze, paskudne Zmienne!
Kłócili się tak przez dłuższa chwilę, przerzucając się wyzwiskami i wzajemnie sobie złorzecząc. Elia skorzystał z okazji, że wzburzona Zmienna podniosła się z jego kolan i dyskretnie zajął miejsce na sąsiednim krześle. Odetchnął, zadowolony, że udało mu się wyswobodzić z objęć natarczywej przyjaciółki. Puszczając mimo uszu wygrażających sobie towarzyszy, poświęcił chwilę na przygotowanie kolejnej porcji herbaty, tym razem uspokajającej, dla samego siebie. Odkąd w jego życiu pojawił się Szmorak, Elia zauważył, że pije jej coraz więcej. Nie zdziwiłby się, gdyby któregoś dnia, zamiast krwi, jego żyłami zaczął płynąć ciemnozielony, ziołowy napar.
Po zaparzeniu się ziół, upił kilka łyków, pozwalając, aby ich ciepło zalało jego gardło. Dopiero wtedy zdecydował się odezwać.
– Wystarczy – powiedział na tyle głośno, aby zagłuszyć skrzeczenie nastroszonego Szmoraka i awanturniczy ton mrużącej powieki Zmiennej. Wciąż kłócili się w najlepsze, zupełnie jakby druid stał się dla nich zbędnym dodatkiem. – Vaeth Mah! Słuchacie mnie w ogóle?
Musiał powtórzyć się jeszcze dwa razy, nim Żmij i Saveana raczyli go w końcu usłyszeć i zamilknąć.
Elia wzniósł oczy ku niebu. Jeśli zależało mu na tym, aby ten dzień nie skończył się jeszcze większą awanturą, musiał zakończyć to „przemiłe" spotkanie jak najszybciej. Najlepiej w trybie natychmiastowym.
– Mam zamienić parę słów z Rhodanem – odchrząknął, przypominając pierwotny cel ich rozmowy. – Czy twoja przyjaciółka umówi mnie z nim na spotkanie, czy mamy na siebie wpaść przypadkiem?
Saveana zamrugała. Zajęło chwilę, nim przypomniała sobie o delikatnej sytuacji driady Malved.
– Zdecydowanie przypadkiem. W przeciwnym wypadku Rhodan może się spłoszyć. – Poprawiła się na krześle. Skonstatowała przy tym ze zdziwieniem, że druid zmienił swoje położenie. – Przychodzi co kilka dni, zawsze o tej samej porze i w to samo miejsce. Gdybyś tylko zjawił się w lesie przed nim, może...
– Daleko to? – zapytał ni z tego ni z owego Żmij, siadając na głowie druida. Podreptał w miejscu łapkami, a następnie ułożył się w jego uklepanych włosach.
Swoim pytaniem, wytrącił dziewczynę z rytmu. Oczywiście, jak to Szmorak, nie przejął się swoim nietaktem. Po pierwsze: wcale nie polubił Zmiennej, więc było mu wszystko jedno, czy ją urazi, po drugie: nie powinna się urazić, jego pytanie było w końcu najwyższej wagi. Demon, chcąc nie chcąc, musiał towarzyszyć swojemu żywicielowi w nadchodzącej wyprawie. Skoro Elia'nerowi nie śpieszyło się pozyskiwać informacji, Żmij musiał wziąć sprawy we własne łapki.
Saveana obdarzyła go nienawistnym spojrzeniem. Jak na Zmienne doskonale oddawała ludzkie emocje.
– Nie aż tak – wycedziła przez zęby. – Powozem to będzie jakieś...
Druid natychmiast jej przerwał.
– Żadnych powozów – oznajmił poważnie. Pobladł na samą myśl o tak długiej jeździe. – Przejdziemy się. Spacery są zdrowsze i dobrze wpływają na organizm.
– Na rozum ci padło, druidzie? – Żmij podskoczył. – Chcesz iść ile? Cały dzień? Nawet mi się nie chce, a tylko siedzę na twoim ramieniu!
– Ja mam iść, więc to ja decyduję.
– Zlituj się, Dahre! Przez cały dzień można robić tyle dużo ciekawszych rzeczy. – Szmorak zawył żałośnie. Gdy to nie wywołało żadnego efektu, opadł na włosy mężczyzny i przeturlał się brzuchem do góry. – Czy ta dziewucha nie może po prostu napomknąć, że ma już partnera do łoża? Człowiek albo ustąpi, albo z rozpaczy rzuci się do rowu. Tak czy owak, problem sam się rozwiąże.
Saveana pokręciła głową.
– Malved jest córką driady i elfa. Krew po ojcu sprawia, że żadne kłamstwo nie może opuścić jej ust.
– Sugeruję w takim razie, aby to ona rozważyła rzucenie się do rowu – wycharczał Żmij. – Ty – zwrócił się do Saveany – czemu tak właściwie sama nie porozmawiasz z Rhodanem, Zmienne? Powiedz, że driadzie nie w głowie romanse.
– Nie wierzy tej, którą uważa za swoją ukochaną. Czemu miałby wysłuchać obcej kobiety?
– A miałby tego tu? – Żmij poklepał Elię po czole. Mężczyzna spojrzał ku górze, ale powstrzymał się od komentarza.
– Rozpozna w nim druida – oznajmiła Saveana. Sięgnęła po kubek z herbatą, ale zaraz go odstawiła. Picie czegokolwiek, w czym chwilę temu był zanurzony ogon demona, nie należało do najmądrzejszych posunięć. – Ludzie Rhodana współpracują z Vaeth Etlaheal. Ufają takim jak on bardziej niż samym sobie. Właśnie dlatego jedynie Elia może przemówić mu do rozumu.
Żmij przekrzywił łebek.
– Nie możesz się w niego zamienić, Zmienne?
– Ehm... Chyba jednak wolałbym, aby tego nie robiła – odezwał się w końcu sam zainteresowany. Podrapał się z zakłopotaniem po ramieniu. – Ostatnio, kiedy to zrobiła, skończyło się na dość burzliwej wizycie dwóch obrażonych panien...
– I jednego zauroczonego posłańca z pobliskiego miasteczka – uzupełniła z dumą Saveana. – Miał śliczne, złote loki. Nie sądzisz, mój drogi?
Tknięty przeczuciem Żmij wychylił się, aby spojrzeć na zaczerwienioną twarz druida. Mężczyzna zaciskał wargi i uparcie patrzył wszędzie, tylko nie przed siebie lub na Zmienną.
– Chyba już czas, abyś zbierała się do wyjścia, Saveano – oznajmił, podnosząc się z krzesła. – Nie chciałbym, aby zastał się zmrok.
Dziewczyna wydała z siebie krótkie westchnienie, ale posłusznie wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Już po drodze zaczęła rozpinać guziki płaszcza, więc kiedy stanęła w drzwiach, ten zwisał swobodnie na jej drobnych ramionach. Zsunęła go z siebie i przez chwilę ważyła w dłoniach, jakby rozważając, czy powinna się z nim rozstawać. Potem westchnęła po raz kolejny i w końcu wręczyła go druidowi.
– Rhodan przybędzie do lasu driad dokładnie za trzy dni. Będzie czekał na Malved w samym sercu Beshavehu. Pojawi się przed zachodem słońca i zostanie tam aż do momentu, w którym księżyc znajdzie się w zenicie. Jest czujny, więc musisz zjawić się tam przed nim.
– To tylko jeden, durny chłop – zawył Szmorak. – Ostatni raz ponawiam moją ofertę. Pozwólcie mi go zjeść i będzie po wszystkim.
– Ufam w twoje zdolności, Elia'nerze – kontynuowała Zmienna, ignorując dramatyzującego demona. – Malved nigdy nie zabiła człowieka, nie zasłużyła, aby mieć teraz jakiegoś na sumieniu. Zwłaszcza takiego, którego jedyną przewiną, jest bycie zakochanym głupcem. Przemów mu, proszę, do rozsądku. Zanim będzie za późno.
– Zrobię co w mojej mocy – obiecał Elia.
Potem poprosił, aby na siebie uważała, więc pokiwała głową, a następnie dwukrotnie zapewniła go, że nic jej nie będzie. Jakby na potwierdzenie tych słów, jej twarz wydłużyła się, a ciało opadło i zaczęło się wyginać. Tunika zniknęła, zastąpiona szarobiałym futrem, palce zmieniły się w silne, twarde łapy. Nie minęło dużo czasu, a przed Elią stanęła forma, jakby perfekcyjnie odlana z leśnego wilka. Wilka o długim, puchatym ogonie i pysku wykrzywionym w czymś na kształt ludzkiego uśmiechu.
Elia położył dłoń na łbie zwierzęcia. Saveana wydała z siebie gardłowy pomruk, gdy pogłaskał ją czule za uchem.
– Nie zjedz nikogo po drodze, dobrze? – poprosił, na co zadowolony Szmorak zagulgotał. Nie tylko jemu nie wolno było spożywać nadprogramowych posiłków.
Wilk kłapnął zębami, podskoczył, a następnie czmychnął w stronę pobliskiego lasu. Elia obserwował go dopóty, dopóki jego ogon nie zniknął wśród gęstwiny. Dopiero wtedy zamknął drzwi i wycofał się w głąb domu. Podniósł przy tym płaszcz, który zamiast kurzem i dymem z kominka, pachniał obecnie leszczyną i kwiatowym pyłem.
– Człowiek zakochany w driadzie – powiedział sam do siebie, zaciskając palce na materiale. Cząsteczki magii zawibrowały pod jego skórą. – Zobaczymy.
Odwiesił płaszcz na oparcie krzesła i na powrót zajął miejsce przy stole. Żmij jęknął, niezadowolony, że jego druid wraca do niesamowicie nudnego zajęcia, jakim było ucieranie i zbieranie do woreczków kolejnych porcji suszonych ziół.
– Nudzę się – wymruczał, rozciągając łapki. Pacnął kilka razy ogonem w plecy ciemnowłosego. – Czy twoje życie polega wyłącznie na siedzeniu i rozmawianiu, druidzie?
– Mniej więcej – przytaknął Elia, sięgając po kubek z herbatą. – Czasami zdarza mi się też spacerować.
Żmij zakrył oczy łapkami. Zaraz jednak odsunął jedną z nich i wydał z siebie demoniczny rechot. Elia zastygł z kubkiem przy wargach. Nie spodobał mu się ten dźwięk.
– Co planujesz, demonie?
– Nic. Pomyślałem po prostu, że ludzie to niezwykle przezabawne istoty. Wasze reakcje są dla mnie wprost zachwycająco niezrozumiałe.
Nieco uspokojony Elia upił łyk herbaty. Zaczął przyzwyczajać się do dziwactw swojego towarzysza, więc tego typu słowa nie robiły już na nim żadnego wrażenia.
– Co dokładnie masz na myśli?
– Choćby to, że masz nietypowe wahania nastrojów, druidzie. Jednego dnia zawierasz pakt z demonem, a kolejnego czerwienisz się jak zawstydzone dziewczę. Oboje przecież doskonale wiemy, że już dawno zrzuciłeś wianek.
Elia aż zachłysnął się herbatą. Zadowolony z siebie Żmij, zaskrzeczał głośno.
– Pozostaje mi zgadywać, kto ci w tym pomógł. Któraś z obrażonych panien? A może złotowłosy posłaniec? Bo raczej nie Zmienne. Ono tobą nie pachniało. Ty pachniesz kimś. Słabo, ale pachniesz. Czuję, a nos Szmoraka jest nieomylny.
Druid nie odpowiedział. Chowając twarz w dłoniach, po raz kolejny pożałował, że zawiązał pakt z włochatym, wiecznie nienasyconym i jak się właśnie okazało, wścibskim demonem.
❂
Elia'ner uwielbiał piesze wędrówki. Nie tylko mógł uniknąć w ten sposób nieprzyjemności związanych z transportem konnym. Miał również okazję podziwiać otaczającą go przyrodę. Przysłuchiwać się trzeszczącym pod jego stopami patykom i obserwować kolorowe ptaki, które z kolei przyglądały się jemu. Zanurzać dłonie w chłodnym strumieniu, wsłuchując się w melodię polerującej kamienie wody. Czuć zapach zwierzęcego futra i wyglądać dymu naprędce gaszonych ognisk. Odkrywać odpoczywające pod liśćmi żuki, a także maleńkie wróżki o pięknie połyskujących skrzydłach, ale wyjątkowo ostrych ząbkach.
Druidzie serce chłonęło wszystko jak gąbka. Cóż z tego, że Elia widział w swoim życiu dziesiątki, jak nie setki grzybów, skoro każdy kolejny posiadał nieco inne kształt i barwę? Cóż z tego, że szum drzew nigdy nie ustawał, jeśli z minuty na minutę, pieśń wiatru zmieniała swą tonację? Cóż z tego, że na pozór nic się nie zmieniało, skoro w rzeczywistości zmieniało się wszystko? Wystarczyło patrzeć pod innym kątem, użyć innego zmysłu, cierpliwie poszukać. Świat przekształcał się w każdej sekundzie. Oddychał, poruszał się, szeptał. Robił to jednak w sposób niezwykle dyskretny. Tylko nieliczni byli w stanie dostrzec, że naprawdę żyje. Że drży zupełnie jak pajęczyna, do której przykleiła się nieuważna mucha.
Druidzi od narodzin uczyli się rozplatać niewidzialne nici, które spajały otaczającą ich przyrodę. Nie ingerowali, podążali za zmianami, które wprowadzała sama natura. Obserwowali życie od narodzin aż do śmierci. Pozwalali roślinom kiełkować, wzrastać i więdnąć. Badali tajemnice tworzenia i rozkładu. Każdy etap był dla nich równie fascynujący. Każde nasiono, liść, czy gruda ziemi równie cenne. Dla Elii także. Nawet jeśli członkowie Kręgu uważali, że nie zasługuje na miano prawdziwego druida, a jego imię dosłownie oznaczało „pęknięte nasiono", jego serce wprost wyrywało się, aby podążać za melodią przyrody. Pragnęło bić w rytmie stuknięć dzięcioła i pompować krew z siłą wodospadu. Pragnęło pędzić wzorem pikującego sokoła i bębnić leniwie niczym krople wiosennego deszczu. Pragnęło... potrzebowało bliskości natury.
Dokładnie trzy dni po rozmowie ze Zmienną, Elia opuścił swoje wzgórza, aby jeszcze przed zachodem słońca dotrzeć do Beshavehu, granicy oddzielającej las driad od terenów zamieszkiwanych przez ludzi. Wyruszył o brzasku, w momencie, w którym słońce dopiero zaczynało wyciągać swoje promienie ku nocnemu niebu, a jego czerwona poświata pełzać sennie na linii horyzontu. Zapakował do torby kilka pajdek chleba, woreczek pieczonych orzechów z pieprzem, kawałek ziołowego sera i słoik różanej konfitury. Poza tym wziął ze sobą jedynie obszerny, ciepły płaszcz i długą laskę plecioną z gałęzi Wyjącego drzewa. Zabierał ją na wszystkie dłuższe wędrówki. Była jego podporą, orężem i tarczą. Tą pierwszą, gdy brakło mu sił, a drugim, kiedy nie było czasu na ucieczkę przed zagrożeniem. Jeśli chodziło o tarczę, miało to związek z drewnem, z jakiego powstała. Wyjące drzewa wyrastały bowiem jedynie z nasion, które zrosiła krew demonów wyższego rzędu. Wchłaniały ich siłę i były równie trwałe, co łuski, pazury, czy skóra pradawnych potworów. Co jednak bardziej istotne, emanowały energią, która odstraszała demony niższego rzędu.
Każdy druid, który przeszedł inicjację, otrzymywał laskę z Wyjącego drzewa. Elia nigdy nie zaliczył testów przygotowanych przez starszyznę Kręgu, ale i tak dostał swoją laskę. Wręczyła mu ją Lavena... jakieś pięć minut po własnej inicjacji. Wzbudziło to niemały skandal, którego mężczyzna wolał nie rozpamiętywać. Ważne, że ostatecznie pozwolono mu zatrzymać magiczny artefakt.
Gdyby Elia był sam, z pewnością rozkoszowałby się każdą minutą spaceru. Chwytałby mgłę przepływającą mu między palcami i spijał z warg krople rosy. Spoglądał na cieniutkie strugi słońca, które wciskały się między listowie, aby ogrzewać ścielący się na ziemi mech. Były niczym złociste włócznie, którymi niebo przebijało leśną zaporę. Tworzyło niezwykły, godny oglądania spektakl.
Tyle że Elia nie był sam, a Żmij znienawidził las po pokonaniu przez druida niespełna trzydziestu kroków. Zaczął narzekać, jak tylko opuścili chatkę wśród wzgórz. Jęcząc, bulgocząc i złorzecząc na swój los, turlał się po ramionach druida, jakby jego środek ciężkości znalazł się nagle nie tam, gdzie powinien. Mimo próśb Elii, nie chciał usiąść w miejscu i zamilknąć. Nim słońce znalazło się w zenicie, zdążył wyrecytować tuzin sprośnych poematów, nasyczeć na kryjącą się w zaroślach wróżkę, nazwać wszystkie płynące po niebie chmury i wyzwać swojego druida od co najmniej piętnastu różnych demonów. Ani trochę nie spodobała mu się laska z Wyjącego drzewa. Jako demon niższego rzędu odczuwał na sobie jej wpływ (niewielki, bo chroniła go umowa z druidem, ale jednak). Pojękując, że wszystko go swędzi, co chwilę ostentacyjnie się drapał.
W końcu Elia nie wytrzymał i uznał, że najlepszym sposobem na zajęcie Szmoraka, będzie wymyślenie dla niego jakiejś zabawy. Ponieważ byli w ciągłym ruchu, a demon ani myślał schodzić z jego ramion, druid musiał wybrać taką grę, która wymagała jedynie mówienia i myślenia. Odpadała zabawa w rozpoznawanie kształtów chmur, bo Żmij zdążył już nadać imiona każdemu widocznemu obłokowi (problem stanowiła również coraz słabsza widoczność nieba). Pomysł na grę w alfabet, a więc wymienianie słów, które zaczynały się na kolejne litery alfabetu, Elia wolał przemilczeć. Demon pewnie by go podłapał i z ochotą wymienił wszystkie niecenzuralne słowa, jakie zdążył poznać za czasów demonicznego życia. Jakby tego było mało, pewnie wymyśliłby nowe, aby zaskoczyć druida swą jakże niesamowitą „elokwencją".
Najbezpieczniejszą propozycją, wydawała się gra w „Widzę coś na literę..." Zasady były banalnie proste, więc istniało niewielkie ryzyko, że Szmorak już na wstępie się zniechęci. Ponadto pole językowe, po jakim mogły poruszać się osoby (i demony) biorące udział w zabawie, było dość ograniczone.
Nie bez powodu wśród ludzi utarło się niechlubne powiedzenie: „zabawiać się z demonem". Wbrew pozorom nie oznaczało to bynajmniej igraszek z kimś, kto wykazywał się sporym popędem seksualnym. Bliżej było temu do starcia z człowiekiem o wyjątkowo przebiegłym lub wręcz parszywym usposobieniu. Szmorak był tego idealnym przykładem. Nie tylko sam w sobie był demonem, miał do tego wyjątkowo paskudny charakter. Od nudy bardziej nienawidził chyba tylko przegranej.
Nic dziwnego, że podczas gry nawet nie starał się nie oszukiwać.
– Widzę coś na literę J – wymruczał, wymachując ogonem.
– Jeleń? – Elia rozejrzał się po okolicy. – Jodła? Jaszczurka?
Po czternastu kolejnych próbach, okazało się, że Żmij widział „p-j-ajęczynę". Potem widział paproć na literę „N" (No przecież ta paproć się tak nazywa!*), korzeń na literę „E" (Jak to trudne? Przecież w naszym języku korzeń to Etla!), a nawet muchę na literę „U" (No przecież lata koło ucha, więc łatwo się domyślić!). Łamał zasady na każdym kroku, nic sobie nie robiąc z tego, że zabawa powinna być zabawna dla wszystkich jej uczestników. Dla demonów najważniejsze było to, aby dobrze nie bawił się nikt, oprócz nich. Dopiero wtedy zaczynała się prawdziwa zabawa.
(*Żmij ma tu na myśli leśną paproć zwaną również Narecznicą samczą lub Paprotnikiem samczym. Dość pospolitą naziemną paproć, którą można spotkać w zacienionych lasach, w szczególności w pobliżu strumieni.)
Już przy paproci Elia zaczął się irytować, ale zgadywał dalej, bo dzięki temu udało mu się odzyskać choć namiastkę spokoju. Wolał, żeby demon cieszył się, gdy wygrywał w niesprawiedliwie prowadzonej grze, niż żeby przez całą drogę narzekał i przyciągał uwagę wszystkich żyjących w lesie stworzeń. Tych łagodnych i tych, których druid wolał raczej nie spotkać.
– Widzę coś na literę Ł – rzucił Żmij, z zadowoleniem wylizując futerko. Czasem zachowywał się jak puchata żaba, czasem jak leniwy kocur. Gdyby nie miał tak krótkich łapek, pewnie podniósłby jedną z nich, aby wyczyścić się i pod ogonem. – Coś na „Ł", druidzie.
– Łodyga? – westchnął Elia, odgarniając laską zarośla.
– Nie.
– Czy w tym słowie w ogóle jest „ł"?
Szmorak podejrzanie długo zastanawiał się, jakiej udzielić odpowiedzi.
– Jest.
– Zdradzisz mi odpowiedź?
– Tak. To „g-ł-upia laska, którą już dawno powinieneś roztrzaskać o skały" – zdradził Żmij z chytrym uśmiechem. – A tak naprawdę, to nie. Możesz zgadywać dalej.
– Przegrałem już z tobą w tę grę dwadzieścia do dwóch. Dostanę chociaż jedną sensowną podpowiedź?
– Hmm. Zgoda, ale tylko dlatego, że twoje dotychczasowe odpowiedzi były doprawdy godne pożałowania. – Demon się zamyślił i zaczął przebierać łapkami. – Podpowiem ci, Dahre, że to, co widzę kończy się na „a".
Elia zmarszczył brwi.
– Większość słów kończy się na...!
– Nie! Czekaj, Dahre! Jednak na „y". Jest ich dwóch.
– Dwóch? – Druid znieruchomiał, a Żmij zaklął, zły na siebie, że dał mężczyźnie kolejną podpowiedź. Tak dobrze mu przecież do tej pory szło! – Zaraz, jak to dwóch?
– Nic więcej nie powiem! To Szmorak przechytrza, a nie przechytrzają Szmora... Słuchasz mnie, Dahre?
Ale Dahre, to jest Elia, już nie słuchał. Nachylił się i najciszej jak mógł, wsunął się między gęstsze zarośla. Nasunął przy tym na głowę kaptur płaszcza, aby ukryć pod nim swoją twarz.
– Łowcy – mruknął i stuknął dwa razy laską o ziemię. Żmij zatrząsł się i zamilkł, przytłoczony pradawną magią, która przemknęła po jego futrze, a następnie niezbyt boleśnie ukąsiła go w nos. Usiadł, machając z niezadowoleniem ogonem. – Nie mogłeś powiedzieć wcześniej?
Żmij sapnął, odwracając się tyłem do druida. Elia zacisnął zęby. Szmorak nie mógł znaleźć lepszego momentu na swoje demonie fochy.
– Zejdź na mojego buta – szepnął.
– Ani myślę!
– Złaź – powtórzył Elia rozkazującym tonem. – To łowcy, a przynajmniej dzieciaki, które na łowców aspirują, a to oznacza, że tym chętniej nabiją cię na swoje ostrza. Jeśli nie chcesz zostać puchatym trofeum nad kominkiem któregoś z nich, lepiej, żeby cię nie widzieli.
Dopiero to podziałało. Wciąż zdenerwowany Żmij, zsunął się powoli na brzuch druida, a następnie przycupnął skulony ne czubku jego buta. Mamrocząc coś na temat tego, jak nisko przyszło mu upaść, oplótł się ogonem o jego nogę, aby przypadkiem nie spaść. Elia nie mógł powstrzymać się od myśli, że jego demoniczny towarzysz przypomina miękki, przygruby nakolannik. Taki, któremu ktoś dla żartu przyszył ogon i dorobił parę sterczących uszek.
Dla pewności stuknął jeszcze raz laską. Szmorak sapnął i posłał mu z dołu spojrzenie pełne wyrzutu. Elia odpowiedział mu przepraszającym wzruszeniem ramion, a następnie utkwił wzrok w nadchodzących łowcach. Żmij miał rację, było ich dwóch, obaj młodzi, odziani w ciemne, grube szaty i z całą pewnością niezbyt kompetentni. Poruszali się na to zbyt pewnie. Doświadczenie łowców często mierzyło się nie ich siłą, czy postawą, jaką przybierali podczas walki, ale sposobem, w jaki stawiali stopy. Ci tutaj nawet nie starali się kroczyć dyskretnie. Szli, jakby wręcz zachęcali las do rzucenia im wyzwania.
Najwyraźniej jak Szmorak nie zamierzali też prowadzić zwiadu w milczeniu.
– Czujesz to? – Jeden z łowców pociągnął nosem. Obejrzał się za siebie, a potem powiódł spojrzeniem po linii drzew, zaledwie o kilkanaście cali mijając miejsce, w którym skrył się Elia. – Pałęta się tu jakiś demon.
Druid nieco pobladł. Na szczęście drugi chłopak nie był szczególnie przejęty, bo odpowiedział swojemu przyjacielowi znudzonym ziewnięciem.
– Zapach jest ledwie wyczuwalny – rzucił bagatelizująco i zajął się rozciąganiem ramion. Nie był zbyt wysoki, ale nie można mu było zarzucić braku wyrobionych mięśni. – To pewnie jakiś Buhan albo zbłąkany Ćmik. Nie ma co latać i go szukać. Usłyszy hałas i zaraz sam zwieje.
Blizny na jego dłoniach świadczyły o odbywaniu przez niego częstych treningów, a krótko obcięte włosy wskazywały, że zdążył przejść pierwszy etap szkolenia. Brak włosów miał uwydatnić wijące się za jego uszami tatuaże, symbole Kręgu. Był to kolejny wynalazek łowców, którzy z dawna tworzyli je za pomocą wpuszczanej pod skórę sadzy drzewnej, a obecnie sproszkowanych i rozcieńczonych kości Kabuków. Brat Elii dorobił się ośmiu takowych malowideł. Pięciu zakrzywionych sztyletów, które odpowiadały pięciu zabitym demonom i trzech złamanych strzał symbolizujących wojowników, którzy stracili życie w jego obecności.
Elia nie pałał do łowców przesadną sympatią, ale za tę jedną rzecz był w stanie żywić do nich szczery szacunek. Łowcy upamiętniali na swoim ciele każdą śmierć. Nieważne, która ze stron ponosiła ofiarę.
Wytatuowany chłopak sapnął i kopnął pobliski konar.
– Starszyzna ciągle bredzi o czyhających w lasach niebezpieczeństwach, a koniec końców każdy obchód kończy się tym samym. Włóczeniem się w tę i z powrotem i ganianiem za zbyt ciekawskimi koboldami, które druidzi przegonili z pobliskich wiosek.
Drugi łowca, ten który wcześniej wyczuł zapach Szmoraka, przewrócił oczami. W przeciwieństwie do swojego towarzysza przykładał się do zadania. Także sprawiał wrażenie nieco znudzonego, ale jego spojrzenie pozostawało czujne. Nie bagatelizował potencjalnego zagrożenia, wręcz przeciwnie, zdawał się na nie czekać. Elia nie raz obserwował młodych, pełnych werwy łowców, których wprost rozsadzała niespożytkowana energia. Każdego z nich zdradzały te same symptomy: niespokojne ruchy, niecierpliwe przestępowanie z nogi na nogę i fakt, że któraś z ich dłoni zawsze podświadomie kierowała się ku przytroczonego do pasa noża bądź przewieszonej przez ramię kuszy. Była to częsta wada młodych łowców: czujność przemieszana z butą. Nowicjusze nie potrafili docenić stagnacji, rwali się do walki, dopiero po niej lub jeszcze w jej trakcie rozumiejąc, dlaczego większość ich mistrzów wolała unikać bezpośrednich starć. Ostrożność i rozwaga przychodziły z wiekiem.
„Druid przechodzi inicjacje, jeśli nauczy się pielić grządki – powiedział niegdyś Elii Matthias. Jego głos ociekał gorzkim rozczarowaniem. Tonem, który był zarezerwowany wyłącznie dla młodszego brata. – „Łowca, jeśli nauczy się okazywać szacunek zagrożeniu. Jeśli jest w stanie przezwyciężyć instynkty i poddać walkę, której nie wygra. Wyciszyć rządzę krwi."
Pokłócili się wtedy o to, że Elia nigdy nie zostanie prawdziwym członkiem Kręgu. Druid doskonale zdawał sobie z tego sprawę, mimo wszystko uwaga brata, który powinien być dla niego podporą, a nie dodatkowym ciężarem, wyprowadziła go z równowagi. Miał wtedy dwanaście lat i nie umiał jeszcze panować nad emocjami. Wyrzucił łowcy, że jego inicjacja także nie miała nic wspólnego z prawdziwym egzaminem, bo nie opierała się na teście inteligencji, lecz siły fizycznej. Dwudziestojednoletni w tamtym czasie Matthias po prostu go wyśmiał.
Dopiero po latach Elia zrozumiał, czemu jego brat zareagował tak a nie inaczej. Młody druid śmiał oceniać coś, o czym nie miał w rzeczywistości żadnego pojęcia. On również wykazał się wtedy zdradliwą arogancją.
– Będziemy się dalej ukrywać, druidzie? – zapytał Szmorak, znudzony gapieniem się w materiał spodni Elii. Zdążył wyrwać kilka pobliskich kępek trawy i poszarpać dwa listki krzewu, za którym kucali.
– Cicho, usłyszą cię, a wtedy...
– Kto tam? – warknął wytatuowany łowca. Natychmiast wyszarpnął z pochwy nóż i wycelował jego sztych w stronę, z której dochodził dźwięk. Jego kompan uczynił dokładnie to samo.
– Obawiam się, druidzie, że to ciebie usłyszeli – wyszeptał niezbyt przejęty Żmij, wracając do zabawy, to jest szarpania kolejnego liścia. Machnął przy okazji końcówką ogona, usiłując odgonić od siebie jakiegoś natrętnego owada. – Teraz sobie radź.
Elia zacisnął zęby, ale powstrzymał się przed machnięciem nogą i ciśnięciem demona w drzewo. Zamiast tego powoli uniósł dłonie, a następnie równie powoli podniósł się z kolan. Pamiętał, aby zbytnio się nie garbić i zadrzeć brodę do góry, aby odsłonić choć część twarzy. Dzięki temu łowcy mogli ocenić, że ta należała do człowieka, a nie do kryjącej się pod płaszczem bestii.
– Avad'ah ("Witajcie") – przywitał się z nimi językiem korzeni. – Schowajcie broń, zacni łowcy, nie przychodzę w niecnych celach.
Nie bez przyczyny nie ruszył się z miejsca i określił tamtych „łowcami". Dostrzegł w oczach nowicjuszy, że to jedno, z szacunkiem wypowiedziane słowo wystarczyło, aby mile połechtać ich ego. Nie oznaczało to bynajmniej, że stracili czujność. Wycelowane w pierś druida noże nie opadły nawet o cal. Gdyby dostrzegli Szmoraka, broń natychmiast zostałaby wprawiona w ruch.
– Jesteś druidem? – zapytał wytatuowany łowca, śledząc uważnie ruchy Elii. Przyjrzał się trzymanej przez niego lasce i torbie, którą miał przewieszoną przez ramię.
– Zgadza się.
Nie opuścił rąk, nie wykonał też żadnego gwałtownego ruchu. Stał i czekał, pozwalając, aby łowcy dokładnie przyjrzeli się niemal każdemu skrawkowi jego ciała. Niemal, bo nogi wciąż miał zakryte warstwą zieleni.
– Co tu robisz? – dopytywał łowca. – Nie pamiętam, abym kiedykolwiek widział cię w Kręgu.
– Od dawna nie należę do Kręgu, więc nie mógłbyś mnie pamiętać. Mieszkam w chacie wśród wzgórz i utrzymuję się ze sprzedaważy ziół. Ludzie z pobliskich wiosek mogą to potwierdzić.
Chłopak nie wyglądał na końca przekonanego. Już miał się znów odezwać, gdy wtrącił się drugi łowca.
– Dobra, Harven, dajmy mu spokój. – Położył dłoń na ramieniu towarzysza. – A bo to jeden druid czy łowca opuścił Krąg? To pewnie jeden z tych samotników, co to wolą na własną rękę zrywać kwiatki i wąchać po nocach kolorowe grzybki.
Harven, bo widać tak miał na imię wytatuowany łowca, zmrużył gniewnie powieki.
– Znasz zasady, Berthan. Druid nie druid, musimy wiedzieć, dokąd się wybiera. Matthias każe nam spać w norze Morwaka, jeśli po raz kolejny nie przygotujemy obszernego sprawozdania z patrolu.
Elia znieruchomiał po usłyszeniu dobrze znanego sobie imienia. Żmij zerknął na niego z zaciekawieniem, ale zaraz na powrót skupił się na bzyczącym mu koło pyska insekcie.
– A co on może robić w tych lasach? – parsknął tymczasem Berthan, zbywając obawy chłopaka machnięciem ręki. Wsunął swój nóż do pochwy. – Myślisz, że dlaczego wysyłają nas na zwiad właśnie w te okolice? Demon z kulawą nogą nie zapuszcza się tak blisko Kręgu. Ten tu – wskazał druida – łazi pewnie za jakimiś ziołami. Ewentualnie ugania się za cycatymi driadami jak tamten dziwak sprzed paru dni.
Obaj spojrzeli na Elię, jakby spodziewali się, że przytaknie, potwierdzając tym samym spekulacje łowcy. On jednak stał nieruchomo, analizując w myślach to, co właśnie usłyszał. Pojął naraz bowiem trzy dość ważne rzeczy. Pierwszą z nich było dość oczywiste spostrzeżenie, że młodzi łowcy może i byli zaprawieni w boju, ale nie grzeszyli zbytnią inteligencją. Świadczył o tym chociażby fakt, że obaj popełnili karygodny błąd, za który ich mistrz solidnie złoiłby im skóry. Bez zastanowienia zdradzili swoje imiona obcej osobie. Zapomnieli o regule, którą wpajano do głów nowicjuszy na każdym możliwym treningu. Regułę mówiącą, aby pod żadnym pozorem nie zdradzać nikomu swojej prawdziwej tożsamości.
W trakcie tej krótkiej rozmowy padło jednak jeszcze jedno imię, o wiele istotniejsze. Wyglądało na to, że łowcy znajdowali się pod opieką Matthiasa, a to z kolei oznaczało, że brat Elii doczekał się w końcu statusu mentora. Starał się o niego od dawna, jeszcze za czasów sprzed inicjacji Laveny, aczkolwiek wtedy starszyzna uznała go za zbyt młodego i porywczego. Najwyraźniej wiele zdążyło się zmienić.
Pozostawała też ostatnia kwestia, mianowicie ostatnie słowa, które padły z ust Berthana.
– Za driadami? – podchwycił, opuszczając ręce. Harven syknął ostrzegawczo, więc natychmiast uniósł je z powrotem. – Wybaczcie, ale natknęliście się wcześniej na kogoś, kto wspominał o driadach?
– Co cię to interesuje, druidzie?
– Zmierzam właśnie do Beshavehu – oznajmił zgodnie z prawdą. Nie było sensu kłamać, nie miał przecież niczego do ukrycia. No, może oprócz demona przyczepionego do nogawki, ale w tej chwili nie było to aż tak istotne dla sprawy. – Jedna z tamtejszych driad zmaga się z niechcianym adoratorem. Zostałem poproszony, aby się z nim rozmówić.
Łowcy popatrzyli po sobie nieco zdumieni. Berthan chyba nie zakładał, że jego żartobliwa uwaga okaże się bliska rzeczywistości, Harven z kolei zdziwił się, że mężczyzna bez oporów zdradził im cel swojej podróży. Druidzi nie byli z reguły ani zbyt rozmowni, ani szczególnie otwarci. Przynajmniej w taki sposób przedstawiali się w oczach łowców.
– Jeśli faktycznie kierujesz się w stronę lasu driad, ominiesz tereny Kręgu – stwierdził, opuszczając nóż. Nawet jeśli uwierzył wyjaśnieniom druida, nie poszedł śladami Berthana i nie schował broni do pochwy. – Nie mamy prawa cię zatrzymywać.
Elia wciąż się w niego wpatrywał. Łowca przewrócił oczami.
– Był taki jeden – przyznał w końcu niechętnie. – Gadał coś o jakiejś wyjątkowo urodziwej driadzie. Takiej, co to przed nią wszyscy mężczyźni powinni padać na kolana, aby oddawać jej cześć.
– Zakochał się głupek i to bez pamięci – dodał Berthan, opierając się o pień pobliskiego drzewa i splatając dłonie na piersi. Kącik jego ust lekko drgnął. – Nasz błąd, bo chcieliśmy sobie z niego trochę zadrwić i zapytaliśmy, do jakiej panny tak mu spieszno. Vaeth Varah! (Na pierwszych wojowników!) Jak zaczął gadać, to nie sposób go było w żaden sposób uciszyć. A bo to ona taka śliczna, a bo rusza się jak tancerka... Zamknął się dopiero, jak Harven postraszył go bronią, a ja dodałem, że warto by sprawdzić, czy nie został odurzony jakimś miłosnym chwastem. Chyba pojął, że to oznacza spacer do Kręgu, bo spłoszył się i zaczął jęczeć, że nie ma czasu na żadne testy.
– Niech wojownicy mają w swojej opiece driadę, za którą lata ten nieszczęśnik – rzucił pod nosem jego towarzysz, po czym splunął sobie pod nogi.
Druid skinął głową, choć było dla niego niemałym zaskoczeniem, że łowca współczuje magicznej istocie. Rhodan musiał naprawdę zaleźć mu za skórę swoimi wywodami na temat pięknej Malved, skoro wolał stanąć po jej, aniżeli jego stronie.
– Czyli zachowywał się po prostu tak jak normalny zakochany mężczyzna? Nie było od niego czuć żadnym urokiem ani miksturą?
– Normalny to on nie był na pewno – rzucił Harven, przez którego przemawiała niechęć. – Ja rozumiem latać za dziewczyną, ale, żeby aż tak? Dorosły chłop, a prawie się popłakał, jak pojąl, że nie zdąży na spotkanie z tą swoją driadą.
Berthan wydął usta, zgadzając się z nim w stu procentach. Elia nic nie powiedział, ale spojrzał w dół, chcąc się upewnić, że Szmorak nadal pozostaje przez nich niezauważony.
Zbladł, uświadomiwszy sobie, że jego nogi były puste. Żmij... zniknął.
Elia zaklął w duchu i na powrót uniósł głowę, powstrzymując się od rozglądania na wszystkie strony w poszukiwaniu zguby. Wpatrując się w łowców, aby nie nabrali podejrzeń, nabrał nosem nieco powietrza. Jego twarz stała się jeszcze bladsza. Po otoczeniu niosło się zaledwie nikłe wspomnienie demonicznej energii. Nie wyczuwał Szmoraka, co oznaczało, że ten oddalił się na znaczną odległość. Zszedł z nogi swojego żywiciela i tak po prostu... odszedł.
– Swoją drogą, druidzie – zaczął Harven, oglądając swój nóż. Na szczęście nie dostrzegł jeszcze rozkojarzenia ciemnowłosego mężczyzny. – Jak spotkasz tego zadurzonego czarusia, przekaż mu, żeby nie łaził po tych lasach samopas, a jak już koniecznie musi, niech ograniczy się ze swoimi miłostkami wyłącznie do smukłych driad. Jeszcze zaraz przyjdzie mu do głowy zakochać się w jakimś parszywym demonie.
– Ma się rozumieć – rzucił Elia, zaciskając palce na lasce. – Żadnych lasów i żadnych demonów.
Ponieważ nie zapowiadało się, aby łowcy chcieli go dłużej zatrzymywać, zebrał się w sobie i wyszedł nareszcie spomiędzy zarośli. Nasunąwszy torbę głębiej na ramię, ruszył powolnym krokiem w stronę głównej ścieżki. Miał świadomość, że tamci nie stracą nim tak szybko zainteresowania i z całą pewnością pozostaną na swoich miejscach, aby jeszcze przez jakiś czas bacznie mu się przyglądać. Sprawdzić, czy w którymś momencie nie zboczy z wyznaczonego kursu.
Nie zdążył ujść daleko. Uszedł zaledwie pięć kroków, gdy Harven nakazał mu się zatrzymać. Elia niechętnie, ale wykonał polecenie. Stanął w miejscu, czekając na dalszy rozwój wypadków. Nie zawrócił, obejrzał się jedynie przez ramię, licząc, że łowca po prostu o czymś zapomniał i zaraz pozwoli ruszyć mu w dalszą drogę.
– Tak?
– Nim odejdziesz, zdradź nam, jak cię zwą? – poprosił chłopak, przejeżdżając dłonią po krótkich włosach. Myślami był już zapewne gdzie indziej. – Zapewne wiesz, że będziemy musieli zdać raport z tego spotkania. Nasz mistrz nie toleruje uchybień.
Oczywiście, że nie. Matthias nienawidził zaniedbań, wszystkiego, co było niekompletne lub niewystarczająco dobre. Nie bez powodu tak trudno było mu się dogadać z młodszym, nadpsutym bratem.
– Elia'ner – wyznał, uśmiechając się przepraszająco. Tamci pobladli, słysząc imię, które druidom przynosiło pecha, a starszym łowcom w ogóle nie przechodziło przez gardło. – Jeśli chodzi o raport, nie musicie przygotowywać zbyt obszernego profilu mojej osoby. Wasz... mistrz doskonale wie, kim jestem. Zna mnie aż za dobrze.
Nie czekał, aż któryś z nich się odezwie. Znów poprawił pasek torby i ruszył prosto przed siebie. Nie miał pojęcia, czy i jak długo śledzili jego ruchy. Mógłby to sprawdzić, ale nie zamierzał się odwracać, ryzykować, że zobaczy coś, na co nie chciał patrzeć. Wolał oszczędzić sobie widoku twarzy łowców.
Min, jakie nieświadomie zrobili, pojmując, z kim mieli do czynienia.
❂
Szedł, chcąc zajść jak najdalej w jak najkrótszym czasie. Jednocześnie co chwile przyłapywał się na tym, że zwalnia, a jego spojrzenie ślizga się po drobnych kamieniach i zagłębieniach drzew. Prześwitujący, ukryty pod tkaniną nadgarstek przypominał o tym, co zostawił daleko w tyle. Minęło pięć minut, dziesięć, piętnaście. Po dwudziestu Elia przestał liczyć. Nie łudził się, że Szmorak wróci. Pragmatyczny umysł druida nawet na chwilę nie dopuścił do siebie myśli, że demon zatęskni i zrobi tył zwrot. Czmychnął, aby uwolnić się od wiążącej ich umowy. Trwał przy mężczyźnie, póki ten go sycił, gdy jednak ta szczypta energii, którą otrzymywał, przestała mu wystarczać, postanowił się ulotnić.
Żmij z pewnością uciekł, aby znaleźć kolejną, smakowitą ofiarę i żerować na niej do czasu, aż ta wyda z siebie ostatnie tchnienie. Potem odszuka następnego żywiciela.
Po co miałby się ograniczać do energii jednego, kiepskiego druida, jeśli gdzieś tam czeka na niego istny bufet z pysznych ludzi?
Elia'ner szedł jeszcze jakieś pięć minut, po czym wreszcie dał za wygraną. Zatrzymał się, zdjął z ramienia torbę i oparł laskę o drzewo, pod którym następnie usiadł. Zajrzał do torby, obiecując sobie, że jego postój nie potrwa dłużej, niż kilkanaście uderzeń serca. Pozwoli odpocząć nogom, zje coś i ruszy w dalszą drogę. Nie będzie przecież czekał na demona...
Wyciągnął pajdę chleba i nałożył na nią odrobinę różanej konfitury. Jedząc, przysłuchiwał się dźwiękom lasu. Nie potrafił przyznać przed samym sobą, że brakowało mu bezsensownej gadaniny Żmija. Nigdy nie doskwierała mu przecież samotność, nie przeszkadzało to, że za jedynych kompanów do rozmowy miał dzikie i przydomowe zwierzęta. Lubił być pogrążony we własnych myślach.
Przynajmniej tak sądził...
Po czasie zdecydowanie dłuższym niż „kilkanaście uderzeń serca", podniósł się, aby wyruszyć w dalszą drogę. Czas naglił, nie mógł pozwolić sobie na dalszą zwłokę. Rhodan nie poczekałby na niego na skraju Beshavehu, jego uczucia nie zniknęłyby tak szybko, jak...
– Arvah! – usłyszał nagle ciągnący cię za nim wulgaryzm. Coś zaszeleściło wśród traw, skóra Elii pokryła się gęsią skórką, a laska zadrżała pod jego palcami. Wróciło charakterystyczne mrowienie i ucisk. – Nie pędź tak, dahre!
Mężczyzna zamrugał i powiódł spojrzeniem w dół. Tuż za nim biegł zziajany Szmorak. Biegł to nieco zbyt mocne słowo, bo po części skakał, po części dreptał, a po jeszcze innej części przewracał się o wystające korzenie. Na jego łebku podskakiwał sporych rozmiarów liść. W kontakcie z demonem jego środek zaczął nieco żółknąć.
Druid powstrzymał się od uśmiechu, gdy Żmij znalazł się pod jego stopami. Jemu z kolei daleko było do radości, bo opadł na brzuch i wywalił język, usiłując nabrać tchu. Szmoraki nie były przystosowane do pokonywania długich dystansów. Ze względu na swoje krótkie łapki, stosunkowo szybko się męczyły. Nic dziwnego, że demon tak narzekał na perspektywę długiego marszu.
– Założyłem, że uciekłeś.
Szmorak ledwie znalazł siłę, aby przekrzywić łebek.
– Polowałem na wstrętną muchę. – Pacnął ogonem o ziemię. – Latała mi koło ucha, więc zszedłem z twojej nogi, aby się z nią uporać. Poszedłeś, zanim udało mi się ją złapać i zjeść. Niewybaczalne, że zapomniałeś o Szmoraku, druidzie! Niewybaczalne, że poszedłeś i zmusiłeś go do tak długiego biegu!
Elia nic już więcej nie powiedział. Po prostu nachylił się i wyciągnął dłoń, a Żmij wspiął się po niej aż na jego ramię. Kiedy zaczepił się ogonem o szyję druida i zyskał pewność, że nie spadnie, rozpłaszczył się na materiale płaszcza, aby w końcu oddać się ciężkiemu zipaniu.
– Nie... wybaczalne – prychał w przerwach od sapnięć. – Nie... dopuszczalne.
❂
Dotarli do serca Beshavehu na godzinę przed zachodem słońca. Do tego czasu temperatura zdążyła się obniżyć, a zapasy przygotowane przez Elia'nera zmaleć o więcej niż połowę. Druid nie należał do przesadnie objadających się osób, ostatecznie jednak i jego wycieńczyła z czasem długa wędrówka przez las. Nie wziął pod uwagę, że obecność Szmoraka wpłynie na szybkość, z jaką będzie tracił energię, a ta z kolei zmniejszy jego fizyczną wytrzymałość. Poskutkowało to wzmożonym apetytem i dwoma nadprogramowymi postojami, podczas których jadł i dawał zregenerować się pulsującym bólem stopom. Słuchał przy okazji gderliwych uwag Żmija, który wciąż narzekał na obecność much. Jego lamentowanie stało się z czasem na tyle uciążliwe, że Elia dał za wygraną i podczas drugiej przerwy, zdecydował się nazbierać dla niego pęczek rosnących przy ścieżce ziół. Gdy już uzbierał odpowiednio duży bukiet, przewiązał rośliny kawałkiem wyciągniętej z torby tasiemki, a następnie wskrzesił niewielki ogień, aby je podpalić. Szmorak momentalnie rozpoczął tyradę na temat tego, że aromatyczny dym kręci go w nosie, umilkł jednak, gdy pojął, że ten odstraszył uciążliwe owady. Cichy pomruk aprobaty wystarczył druidowi za podziękowanie. Musiał, bo nawet najbardziej rozumne demony nie dziękowały, ani nie przepraszały. Nigdy.
Elia usiadł na wystającym kamieniu i z ulgą wyciągnął obolałe nogi. Laskę odłożył w trawę kawałek dalej.
– Godne pożałowania – orzekł Żmij, zeskakując mu z ramienia. On również rozsiadł się na kamieniu (nieco mniejszym i bardziej płaskim), aby rozprostować łapki. Unosił kolejno każdą z krótkich kończyn, oceniając ich stan.
Nie uściślił, co dokładnie ma na myśli. Druid nie był pewien, czy podsumowuje jego słabą kondycję, czy może widok, jaki się przed nimi rozpostarł, gdy oznajmił, że dotarli na miejsce.
Dawniej Beshavehem nie było żadne konkretne miejsce, czy realna, wytyczona za sprawą magii granica. Zwano tak linię wypalonych traw, która stanowiła umowną rubież oddzielającą las driad od terenów zamieszkiwanych przez ludzi. Te pierwsze uznawały ją za świętą, ci drudzy za wyklętą. Bez względu na to, po czyjejś stronie kryło się ziarno prawdy, ziemia ta nie wyróżniała się niczym szczególnym. Łatwo było ją przeoczyć, nic więc dziwnego, że niektórzy przekraczali ją nad wyraz często. Być można właśnie dlatego z czasem Beshaveh doczekał się jeszcze jednego znaczenia. Obwołano jego nazwą maleńką polanę, która przecinała pasmo wypaczonej ziemi, ciągnąc się tym samym w głąb obu stref. Nie miała dużych rozmiarów, stanowiła zaledwie ułamek tego, co można by nazwać łąką z prawdziwego zdarzenia. Bliżej jej było do przesieki czy najzwyklejszej leśnej dziury pozbawionej drzew i porośniętej krótką trawką. Mimo to, właśnie ją obwołano sercem Beshavehu. Miejscem, które łączyło wszystkie pozostałe.
To właśnie na tej polance usiedli Elia i Szmorak i to właśnie na niej mieli czekać na przybycie Rhodana.
– Mamy jeszcze chwilę – stwierdził druid, ściągając jeden z butów. Przyjrzał się uważnie opuchniętym palcom i zaczerwienionej skórze w okolicy pięty. – Interesujące. Osłabiasz mnie, Żmiju.
– Ty mnie także, mój różnooki dahre. Co najmniej pięć razy dziennie. Czasem sześć albo siedem, jeśli akurat mam gorszy humor.
– Ja nie... Chodziło mi o to, że dosłownie mnie osłabiasz. My, druidzi, jesteśmy przystosowani do życia w ciągłym ruchu, podążania za naturą i kierowania się tam, gdzie akurat zdecyduje się nas przyzwać. Teraz jednak... po raz pierwszy od bardzo dawna czuję się zmęczony. Nigdy nie odczuwałem osłabienia po jednodniowej wędrówce, mało tego, czasem nawet trzy dni bezustannego marszu nie stanowiły dla mnie problemu. Wygląda na to, że choć moje ciało nie przeciwstawia się twojej obecności, to i tak zaczyna się zmieniać. Marnieć.
Szmorak zastanowił się nad odpowiedzią.
– W takim razie ty też mnie dosłownie osłabiasz – odparł, jak gdyby nigdy nic wracając do oglądania łapek. – Nie pozwalasz mi jeść. W końcu uschnę na skwarek i to będzie twoja wina. Tak, tak. Czuję się bardzo dosłownie osłabiony. Zmarnowany jak nadgniła kiełbasa.
Druid uniósł brwi, ale nie kontynuował tematu. Nie było sensu toczyć dyskusji, zwłaszcza że demon i tak przegadałby ją na swoją korzyść.
Elia, wbrew pozorom, nie mówił tego wszystkiego, aby narzekać. Wiedział, na co się pisze, więc nie mógł mieć do demona pretensji. Ten już i tak ograniczał się jak mógł w kwestii ilości spożywanej energii. Gdyby dostawał jej jeszcze mniej faktycznie mógłby wyschnąć. Może nie tak naprawdę, bo po prostu z czasem opadłby z sił i zdechł, ale sens pozostawał ten sam. Druid mimo wszystko wolał nie badać, gdzie kończyły się jego możliwości. Jeśli Szmorak umarłby z jego winy, także poniósłby konsekwencje.
Jeśli zaś chodziło jego spostrzeżenie na temat utraty siły, podzielił się tym na głos, ponieważ lubił zwracać uwagę na oczywistości. Lubił wyciągać wnioski, nieważne, czy te skomplikowane, wymagające dogłębnej analizy, czy te najprostsze, na które wpadłby każdy. Żmij jak widać także, choć wolał mówić wyłącznie o tych oczywistościach, które dotyczyły jego samego.
– Co planujesz powiedzieć temu człowiekowi, dahre? – zainteresował się z czasem. – Będziesz z nim negocjował tak samo, jak niegdyś ze mną? A może jemu również zaproponujesz umowę i będę zmuszony dzielić się z nim twoją smakowitą dłonią?
Elia wciągnął z powrotem but na nogę.
– Jeszcze nie wiem. Wymyślę coś, jak już się zjawi.
Ale to Malved zjawiła się jako pierwsza.
Laska nie zareagowała, ale mężczyzna i tak wyczuł jej obecność na chwilę przed tym, nim wysunęła się spomiędzy drzew. Szła powoli, stąpając po trawie z taką delikatnością i gracją, jakby jej stopy unosiły się nad ziemią, a ona sama płynęła przez polanę na dywanie z wiatru. Jej chód przypominał podniebny taniec, mało brakowało, a nie ugięłoby się pod nią żadne źdźbło.
Nic dziwnego, że tak wielu mężczyzn traciło głowy dla driad. Nie musiały nic mówić, samo ich istnienie było dość niezwykłe, aby zauroczyć człowieka.
Szmorak, który również zauważył nadchodzącą nimfę, zagwizdał z uznaniem.
– Oj, dahre, dahre. – Wysunął język. – Sugeruję zawczasu przygotować sobie przekonującą mowę, bo obawiam się, że może być ciężko. Twój człowiek wybrał sobie nie byle jaki obiekt zainteresowania.
Miał rację. Elfia krew płynąca w żyłach Malved sprawiała, że była ponadprzeciętnie urodziwa. Piękna nawet jak na driadę. Los obdarzył ją smukłą, zdrową sylwetką o stonowanym zielonkawym odcieniu. Jej ciało było ładnie ujędrnione. Gdy szła, nieprzypadkowo prostowała plecy, aby zaprezentować światu zaokrąglone piersi i zgrabne uda. Jak każda driada miała pełną świadomość swoich wdzięków, tego, że jednym skinieniem dłoni mogłaby zmusić mężczyznę do padnięcia przed nią na kolana. Do składania pocałunków na jej nagich stopach lub do posikania się ze strachu w spodnie. Wszystko w zależności od humoru.
Wiele ludzkich kobiet mogłoby uczyć się od nich hardości i swobody ducha. Driady gardziły skromnością, uległością, a przede wszystkim nijakością. Rodziły się, aby powalać, nie, aby to je powalano. Nie pozwalały przyćmić swojego naturalnego blasku. Pod tym względem każda przypominała sztylet o wysadzanej cennymi kamieniami rękojeści. Piękną, ale zabójczą broń, którą dzierżyć miała prawo wyłącznie właścicielka.
Elia nie miał wątpliwości, że Malved byłaby zdolna ściąć człowieka z nóg. Powalić go zarówno urodą, jak i strzałą wystrzeloną z przewieszonego przez ramię łuku. Świadczyły o tym zdobiące jej palce zgrubienia. Dłonie latami przystosowywane do ujarzmienia wszelkiego rodzaju broni.
Szmorak wskoczył na kolana Elii.
– Wiesz co, dahre? – Wspiął się po jego piersi na ramię. – Może jednak przemyślisz moją ofertę zjedzenia Rhodana? Słowa raczej na niewiele się tu zdadzą.
Malved, która zdążyła podejść na tyle blisko, aby usłyszeć ostatnie zdanie, uniosła brwi. Jej głowę zdobiły długie, ciemnozielone loki. Z górnej części kosmyków zaplotła ciasną koronę, dolna wciąż spływała jednak luzem po jej odsłoniętych ramionach. Strój, który miała na sobie, przywodził na myśl coś na kształt stroju treningowego. Pod dwoma pasmami srebrzystego materiału imitującego spódnicę, skrywały się spodnie. Przylegały ciasno do nóg driady i ciągnęły się w górę, płynnie przechodząc w oplatający jej brzuch gorset. Szczeliny powstałe na skutek przesuwania się materiału, ujawniały skrywające się pod spodem mięśnie.
Czujne, niesamowicie błękitne oczy przesunęły się po ciele Elii. Druid wytrzymał oceniające spojrzenie dziewczyny, zaciekawienie, jakie błysnęło w kącikach jej długich, unoszących się z wolna rzęs. Nie trwało to długo, bo zaraz jej wzrok przesunął się na Żmija. Śliczne oblicze stało się chłodne i odległe, niczym nieprzenikniona tafla.
– Saveana ostrzegała, że zjawisz się z demonem – oznajmiła niskim głosem. Kryła się w nim podejrzliwa nuta, ostrożna szorstkość, której uczono ją już od kołyski. – Jego obecność jest konieczna?
Żmij zagulgotał ostrzegawczo, czepiając się mocniej ramienia druida. Driada nie obdarzyła go kolejnym spojrzeniem, nie zareagowała również na jego gardłowe burczenie. Skupiła uwagę na wpatrującym się w nią mężczyźnie.
– Mówią, że jesteś najlepszy – oznajmiła, zdejmując z ramienia łuk. Elia nieco się spiął, na szczęścia driada zamierzała po prostu odłożyć broń na bok. – Ponoć nie masz sobie równych, jeśli chodzi o nawiązywanie kontaktów z przedstawicielami drugiego świata. Znasz się na demonach i wszelkiego rodzaju potworach niższego rzędu. Czy dasz jednak radę wpłynąć równie skutecznie na człowieka?
Żmij sapnął, zapewne nie zgadzając się z nieposzlakowaną opinią, jaką cieszył się druid. Elia, który także miałby na jej temat coś do powiedzenia, wzruszył tylko ramionami. Nie uważał się za nikogo wyjątkowego.
– Spełniam po prostu swoje obowiązki.
„Nawet, jeśli nikt mnie do to tego nie zmusza, a wręcz odradza zajmowanie się druidzkimi sprawami" – dodał w myślach.
– Mój ludzki zalotnik... Rhodan, jest równie trwały, co strzały kryjące się w moim kołczanie. – Malved pozbyła się z pleców długiej, skórzanej sakwy. Elia naliczył pięć wysuwających się z jej wnętrza lotek. Pięć zaklętych strzał i tyle samo ofiar, których miały w przyszłości dosięgnąć. – Nieważne, co mówię, i tak nie zamierza słuchać.
Odłożyła broń i poszła w ślady Elii, także siadając na kamieniu. Podwinąwszy nogi niemal pod brodę, zapatrzyła się w linie drzew. Zimno bijące z jej oczu nagle gdzieś wyparowało. Pozostała po nim wyłącznie niepewność. No i zapach, kwiatowy, ziemisty. Woń lasu przylegająca do jej ciała, niczym druga skóra. Druidowi zakręciło się od niej w głowie.
– Niczego nie rozumie. Nic do niego nie dociera. Właśnie dlatego przyszłam, druidzie ze wzgórz. Chcę prosić... upewnić się, że będziesz wystarczająco stanowczy. Stanowczy, a zarazem dość łagodny. Uczucia Rhodana są... uciążliwe, ale niegroźne. Wiem, że są szczere. Ja nie... nie jestem taka jak moje siostry. Nie chciałabym go skrzywdzić.
Zamotała się nieco we własnych słowach. Jeszcze w trakcie mówienia, Elia wychwycił jakąś zmianę w jej głosie. Zupełnie jakby wypowiadając imię mężczyzny, traciła koncentrację. Smakowała jego brzmienie, analizowała, w jaki sposób układa się jej język. Ostrożnie dobierała słowa.
– Saveana wspomniała, że nie możesz skłamać – zaczął powoli. Dziewczyna zacisnęła usta. – Czy Rhodan zdaje sobie z tego sprawę? Wie, kim był twój ojciec?
– Wie, że mogę mówić wyłącznie prawdę – przytaknęła, pocierając policzek. Usiłowała ukryć pojawiający się na nim rumieniec. – Wykrzyczałam mu to kiedyś prosto w twarz. Ogarnął mnie gniew, bo nie chciał odejść. Zostawić mnie w spokoju.
– Próbowałaś powiedzieć, że po prostu go nie kochasz?
„Nie kocham". Tak proste, bolesne słowa. Słowa, które wywoływały burzę w sercu i potrafiły uderzyć bardziej niż ich przeciwieństwo. Raniły niczym cios zadany mieczem. Z tym, że rana, która powstała za ich sprawą, nie mogła się zagoić. Elia coś o tym wiedział.
Driada chyba podzielała jego zdanie, bo słysząc pytanie, gwałtownie się wyprostowała.
– Czemu o to pytasz, druidzie?
– Powiedziałaś mu to?
Malved zacisnęła powieki. Przez chwilę zdawało się, że się nie odezwie, ona jednak westchnęła, na powrót otworzyła oczy i utkwiła wzrok w druidzie. Jakiś czas mierzyli się spojrzeniami: ona, doszukując się w jego oczach wniosków, on, nie kryjąc się z tym, że w istocie do nich doszedł. Pojęła to dość szybko, bo pokręciła z rezygnacją głową.
– Wiesz, że nie powiedziałam. – Zacisnęła palce na kolanach. – Wiesz też, dlaczego tego nie zrobiłam.
– Typowa baba – wtrącił Szmorak, przewracając oczami. – Nigdy nie powie niczego wprost. Człowiek i Szmorak zawsze muszą się wszystkiego domyślać.
Dziewczyna rozluźniła dłonie, aby zaraz wsunąć w nie twarz. Wstydziła się płowiejących policzków, palącego poczucia winy, które zalewało jej driadzie serce. Czuła się upokorzona i słaba. Gorsze od bezradności mogło być tylko poczucie, że winę za to wszystko ponosiła wyłącznie ona sama.
– Nie mogła powiedzieć, że go nie kocha – zaczął Elia – bo musiałaby skłamać.
Na chwilę zapanowała cisza przerywana jedynie szumem wiatru i senną melodią drzew. Słońce wsuwało się za linię horyzontu, gotowe do ułożenia się do snu. Pomarańczowy blask muskał ziemię, zwiastując niechybne nadejście nocy. Nawet Szmorak zaniemówił, analizując, co dokładnie oznaczają słowa druida.
– Ty także darzysz go uczuciem, prawda Malved? – kontynuował Elia. W jego głosie nie kryło się nic, prócz zwyczajnej kalkulacji. Nie oskarżał, ani nie oceniał, ujmował w słowa fakty. – Uczuciem na tyle silnym, że elfia krew nie pozwoli ci zaprzeczyć.
– Próbowałam – jęknęła. – Usiłowałam przekonać zarówno jego, jak i siebie, że kieruje nim wyłącznie pożądanie, chęć zdobycia mojego ciała. Że jego serce jest nic nie warte, bo kryje w sobie te same, prymitywne pragnienia, co serca innych mężczyzn. Obnażyłam się przed nim. Stanęłam naga, pozwalając, aby dotykał mnie wszędzie tam, gdzie zechce. Aby wziął mnie całą. I wziął. Moją rękę! Możesz to pojąć, druidzie? Ujął ją tak delikatnie, że dopiero po dwóch uderzeniach serca zrozumiałam, że trzyma ją między swoimi dłońmi. Wiesz, co mi wtedy powiedział? Że wieczór jest chłodny, więc nie powinnam zdejmować ubrania. Żebym pozwoliła mu się objąć. Tylko tyle.
Wplotła palce we włosy. Elia milczał.
– Sądziłam, że wzgardził moim ciałem. Tamtej nocy skradł jednak z moich warg pocałunek. Nic więcej. I właśnie ten pocałunek przesądził o tym, że teraz nie mogę nic powiedzieć. Kłamstwo nie daje rady przecisnąć się przez moje zaciśnięte gardło. Kiedy próbuję, zaczyna brakować mi tchu.
Druid położył jej dłoń na plecach. Dziewczyna drgnęła pod męskim dotykiem, ale kiedy podniosła głowę, dostrzegł w jej oczach wdzięczność. Podziękowanie za to, że rozumiał. Nie oceniał jej sprzecznych uczuć.
– Nie rozumiem – wtrącił się Żmij. – Obślinił cię, driado, więc został twoim towarzyszem? Z tego, co wiem, nie tak to działa u ludzi.
Dziewczyna zamrugała. Elia westchnął. Zastanowił się, jak wytłumaczyć demonowi fenomen ludzkich uczuć.
– Pomyśl o tym, jak o szukaniu żywiciela – powiedział, na co Malved jeszcze szybciej zamachała błękitnymi rzęsami. – Wybierasz kogoś, kto da ci najwięcej lub czyja energia jest dla ciebie najsmaczniejsza. Czasem... podobnie jest z ludzkim sercem. Niektóre z nich są cenniejsze od pozostałych. Mają dużo większą wartość, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Właśnie taką wartość kryje w sobie serce Rhodana. Wyróżnia się na tle innych, bo bije dla samej Malved. Nie dla jej... fizycznych walorów.
– Romantyk w świecie bezdusznych posiadaczy – skwitował Żmij. – Żerowałem niegdyś na takim jednym. Nuda. Nie dość, że smakował jak rozwodniony cukier, to jeszcze nic tylko zawodził i układał smętne rymowanki. Nawet kundle nie chciały się szwendać pod jego chatą, taki był z niego nieszczęsny poeta. Artysta od siedmiu boleści, psia jego mać. Tym swoim wielkim „talentem" płoszył nawet demony.
– To stąd znasz te wszystkie sprośne wier... – zaczął Elia, ale zaraz zamilkł, gdy kątem oka zarejestrował jakiś ruchomy obiekt.
Na skraju polany stał młody, muśnięty ostatnimi promieniami słońca mężczyzna. Patrząc na jego równą twarz, świeży zarost i proste, niezmarnowane pracą ciało, Elia domyślił się, że oto przyszło mu doczekać konfrontacji z zakochanym Rhodanem.
– Deva'ver. Neva'erh ("Dzień umarł. Rodzi się noc". Tłumaczone również jako „Przeminął zmierzch") – wyszeptał, prostując się na kamieniu. Malved przeciwnie, na widok nowo przybyłego, jakby się zgarbiła. – Wygląda na to, że nasz zalotnik zjawił się o czasie.
Przybył dokładnie w momencie, w którym słońce wsunęło się za horyzont, pogrążając las i polanę pod płaszczem złudnej ciemności. Złudnej, bo podług druidzkich prawideł noc w istocie nie mogła być prawdziwie ciemna. Zawsze towarzyszył jej blask jaśniejących gwiazd i wyłaniających się z mroku świetlików. Jasność tak naturalna, że w pierwszej chwili trudna do dostrzeżenia.
W przeciwieństwie do swojego brata, Elia lubił noc i wszystko, co się z nią wiązało. Lavenie pozostawała obojętna, Matthias z kolei szczerze jej nienawidził. Według łowców noc była zaledwie cieniem tego, co kryło się w drugim świecie. Sił tak potężnych i mrocznych, że pochłaniały całe życie, jakie stanęło im na drodze. Sił, które nie zostawiały miejsca dla migoczących w rozbawieniu gwiazd, czy niewielkich robaczków świętojańskich. Nie. Te moce były zdolne wyłącznie nienawidzić, tłamsić i pożerać. Rozrywać na kawałki, aby przedłużać cierpienie przypadkowych ofiar.
– Rhodan – wymsknęło się z ust driady, kiedy mężczyzna ruszył w ich stronę. Gwałtownie obejrzała się za siebie, ale zarówno ona jak i Elia wiedzieli, że było już za późno na ucieczkę. Twarz tamtego zdobiły podejrzenie i narastający niepokój. – Druidzie, co teraz? Nie powinno mnie tu dzisiaj być.
– Jednak będziesz – oznajmił spokojnie, jednocześnie dyskretnie kiwając głową na Żmija. Ten zrozumiał aluzję i niechętnie zsunął się na jego plecy, mrucząc przy tym pod nosem coś na temat niegrzecznego traktowania demonów. Rhodan, z racji bycia człowiekiem, nie mógł go (raczej) zobaczyć, gdyby jednak któryś przedstawiciel jego gatunku zobaczył go uczepionego pleców żywiciela, z pewnością zdechłby ze śmiechu.
Rhodan zbliżył się i otaksował Elię podejrzliwym spojrzeniem. Oczywiście ten nie pozostał mu dłużny i również powiódł wzrokiem po ciele i twarzy młodzieńca. Zdawało mu się, że ten dopiero co przestał uchodzić wśród swoich za podrostka. Trzeba mu było jednak oddać, że wyrósł na postawnego, przystojnego chłopaka o zadbanych dłoniach i czystych, nieco powykręcanych włosach. Mógł się podobać.
Stał prosto i nie uciekał wzrokiem. Między innymi właśnie po tym, jak się prezentował, Elia wysnuł wniosek, że ma do czynienia z chłopakiem z względnie dobrego domu. Syn pierwszego lepszego chłopa garbiłby się, unikał kontaktu lub wręcz przeciwnie, z marszu zacząłby się awanturować, dostrzegając w nim, a więc w obcym mężczyźnie, potencjalnego rywala. Rhodan nie wyglądał na wzburzonego. Daleko mu było do zadowolenia, ale mierząc Elię wzrokiem, pozostał opanowany. Widok druida był dla niego sporym zaskoczeniem.
– Malved... – wyszeptał, przenosząc wzrok to na niego, to na ukochaną. Przełknął ślinę. – Kim jest ten mężczyzna? Co on tu robi?
Podobnie jak wygląd, jego głos także okazał się przyjemny. Miękki i opadający, dokładnie taki, jaki powinien być głos młodego mężczyzny, u którego jeszcze przez długi czas nie pojawi się męska chrypa. Wnikliwie akcentował przy tym słowa, co tylko utwierdziło Elię w przekonaniu, że nie wychował się na biednym, wiejskim podwórku.
„No tak" – pomyślał, podnosząc się z kamienia. Szmorak mocniej zacisnął łapki na materiale jego płaszcza, ale o dziwo nie wydał z siebie żadnego dźwięku. – „Tylko chłopak z dobrego domu mógłby uznać relację z driadą za romantyczną".
Otrzepał spodnie i wyciągnął w stronę Rhodana dłoń.
– Witaj. Ty musisz być Rhodan.
Chłopak zawahał się, słysząc z jego ust swoje imię, ale koniec końców niechętnie uścisnął wyciągnięte w jego stronę palce.
– A ty jesteś...? – zaczął, puszczając dłoń druida i wycofując się na stosowną odległość. Na jego twarzy wciąż malowała się powściągliwość.
– Mam na imię Elia'ner – przedstawił się i zaraz dodał: – Jestem druidem.
Ostatnie słowo musiało wywrzeć na Rhodanie swego rodzaju wrażenie, bo na chwilę zapomniał o podejrzliwości. Otworzył szerzej oczy, zupełnie jakby to widok druida z krwi i kości dziwił go bardziej od widoku stojącej tuż obok, zielonoskórej driady.
– Masz na myśli... jesteś leśnym kapłanem? – zaczął jeszcze dokładniej lustrować Elię spojrzeniem. Gdy jego wzrok padł na leżącą w trawie laskę, jakby nieco się rozluźnił. – Myślałem, że oni są... starsi.
– Tak. Zdarza mi się to słyszeć – przyznał Elia, kiwając ze zrozumieniem głową.
Ludzie, którzy nie mieli na co dzień styczności z członkami Kręgu, stworzyli sobie ich własny, niekoniecznie fałszywy, ale wciąż nieco wypaczony obraz. Łowców uważano za tych młodych, krzepkich i dzikich, druidów zaś za tych spokojnie kroczących o lasce (to akurat się zgadzało) i sowicie przyprószonych siwizną. Zawsze byli to ponadto mężczyźni. Miejsce na kobiety wśród tych wyobrażeń znajdywało się nad wyraz rzadko. Szkoda, bo kobiety z Kręgu doskonale sprawdzały się w rolach łowczyń i druidek.
– Wiem, że nie wyglądam, ale jakiś czas temu skończyłem dwadzieścia sześć lat – uzupełnił Elia, świadomy tego, że Rhodan wciąż mu się przygląda. Uznał, że choć w ten sposób rozluźni nieco atmosferę. – Może nie w naszym Kręgu, ale w innych z pewnością byłbym już uznany za sędziwego starca – odważył się zażartować.
Żmij sapnął cichutko, rozczarowany jego poczuciem humoru, Rhodan jednak, zgodnie z podejrzeniami, dość szybko załapał dowcip. Przeczucie nie myliło Elii: adorator Malved był dość rozumny.
– Dwadzieścia sześć lat – zastanowił się. – Jesteś w kwiecie wieku.
– Byleby przetrwał do dwudziestego siódmego roku życia to będzie z górki. – Do uszu Elii dotarło ciche mamrotanie Żmija. Jego małe łapki ześlizgiwały się po wymiętym materiale, jakimś cudem wciąż udawało mu się jednak utrzymać w powietrzu. – Przynajmniej posłuży mi dłużej niż ten żałosny wierszokleta. (Słowa Żmija nawiązują w tym wypadku do „Klubu 27" terminu związanego z artystami, którzy z różnych przyczyn zmarli właśnie przed dwudziestym siódmym rokiem życia.)
Elia wzdrygnął się, podejrzewając, co Szmorak ma na myśli. Rhodan, który wciąż nie zdawał sobie sprawy z obecności demona, zrozumiał ten gest nieco opacznie. Wyraźnie się zakłopotał.
– Wybacz, czy rozmowy na temat młodego wieku są źle postrzegane wśród druidów? Przyznaję, że choć zdarzyło mi się sięgnąć po jedną czy dwie książki mówiące o Kręgu, w praktyce niewiele wiem o was i o łowcach. Nie miałem zamiaru cię urazić.
– Co? – zdziwił się Elia. – Nie, oczywiście, że mnie nie uraziłeś. Rozmawiać o wieku też możemy bez skrępowania. Ja nie... Naprawdę nie mam problemu z tym, że wciąż jestem młody. Wręcz przeciwnie. Lepsze to niż...
Urwał, czując szturchnięcie. Spojrzał w dół i odkrył, że to Malved od dłuższej chwili dyskretnie stukała palcami o jego bok, usiłując przypomnieć mu, że nie przybył na skraj lasu driad, aby wdawać się w dłuższe pogawędki. Pokazała mu gestem, żeby przeszedł w końcu do konkretów.
– A właśnie. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Tak właściwie nie przyszedłem, aby mówić o sobie. Jestem tu ze względu na naszą wspólna znajomą.
– Znasz moją Malved? – głos Rhodana natychmiast stał się ostrzejszy. Uwadze Elii nie uszło, że wyraźnie podkreślił słowo „moją". Wróciły podejrzliwość i zdystansowanie. Jeszcze w trakcie wypowiadania słów, przesunął się tak, aby znaleźć się jak najbliżej driady.
– W gwoli ścisłości, poznaliśmy się dzisiaj – uściślił druid. – Poprosiła mnie, aby stawić się w tym miejscu w momencie, w którym ty się zjawisz. Chciała, abym z tobą pomówił.
Rhodan zmarszczył brwi. Przyjrzał się ukochanej, ta jednak zawczasu zdążyła opuścić głowę. Nie wyglądała już na tak pewną siebie. Wydawała się speszona i gotowa w każdej chwili chwycić za łuk, aby pierzchnąć z nim do lasu. Nawet jej ruchy, choć aktualnie ograniczone, przestały być tak płynne i urzekające jak wcześniej.
– W takim razie słucham. – Rhodan splótł dłonie na piersi. – O czym chcesz ze mną mówić, druidzie?
Od czego powinien zacząć? Jakich słów użyć, aby przekonać chłopaka o bezsensowności jego uczucia? Prawdę mówiąc, Elia wcale tego nie przemyślał. Jemu samemu do rezygnacji wystarczyłaby wzmianka o zwyczajach driad. O tym, że skutecznie rozprawiają się z każdym, kto zapuści się do ich lasu lub o tym, że bez skrupułów zabijają każdego ze swoich partnerów. Zdążył się już jednak przekonać, że Rhodan nie był typem osoby, która dałaby się tak łatwo zniechęcić. Malved nie omieszkała mu zresztą wspomnieć, czym mogą grozić jego ciągłe odwiedziny. Był albo wyjątkowo głupi, albo niesamowicie zakochany. Elia zweryfikował już, że nie chodziło o to pierwsze.
Odgarnął w zamyśleniu włosy.
– Posłuchaj uważnie – zaczął powoli, uznając, że najlepiej będzie powiedzieć prawdę. No, półprawdę, ale wciąż na tyle wiarygodną, aby Rhodan nie miał co do niej żadnych wątpliwości. – Malved czuje się przez ciebie nagabywana.
Driada spięła się jak cięciwa na jej łuku. Rhodan zamrugał, zdumiony usłyszanymi słowami.
– Zakładam, że nie jest to dla ciebie zaskoczeniem, zważywszy, że nie raz mówiła ci, abyś zaniechał kolejnych wizyt na granicy – ciągnął tymczasem Elia, korzystając z ciszy, jaka zapadła. Nawet Szmorak przestał się wiercić i przysłuchiwał mu się z zainteresowaniem. – Nie posłuchałeś i niestety nie zapowiada się, abyś posłuchał w najbliższej przyszłości, więc zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc. Zjawiłem się tutaj w charakterze jej pośrednika. Mówiąc wprost, mam przekazać ci wszystko to, co chciałaby powiedzieć, ale nie może w obawie przed tym, że sprawi ci przykrość.
Umilkł, aby zaczerpnąć tchu i pozwolić słowom wybrzmieć. Malved zaciskała wargi do tego stopnia, że jej usta zaczęły przypominać cienką, zieloną linię. Rhodan milczał.
– Jak mówiłem, sama Malved nie powie ci tego wprost, ponieważ docenia twoją szczerość i tym bardziej nie chce ranić twoich uczuć. Zarówno ona jak i ja zdajemy sobie sprawę, że kieruje tobą godne podziwu zauroczenie. Musisz mimo wszystko zrozumieć, że twoje wizyty stały się uciążliwe. Nie jesteś tu mile widziany ani przez Malved, ani przez mieszkające w tym lesie siostry.
Dla podkreślenia swoich słów, wskazał dłonią na otaczające ich drzewa. Czuł się winny, że wyrażał się względem Rhodana tak surowo. Chłopak wydał mu się naprawdę dobrym człowiekiem. Owszem, kłopotliwym i nad wyraz upartym, ale z pewnością nie zasługującym na złe traktowanie.
Być może właśnie dlatego Elia zdecydował się nie przebierać w środkach.
– Malved życzy sobie, abyś zostawił ją w spokoju – zakończył, opuszczając rękę. – Jeśli naprawdę coś do niej czujesz, uszanujesz jej decyzję i przestaniesz zapuszczać się w te okolice. Od siebie dodam, że to wyjątkowo niebezpieczne, aby samemu włóczyć się po tych lasach. Co prawda nie widuje się w nich zbyt wielu demonów, ale prędzej czy później może się to zmienić, a wierz mi, nie chciałbyś zamiast Malved, spotkać na swojej drodze zmory czy strzygi.
– Albo Szmoraka! – rozległo się zza jego pleców.
– Ekhm. – Elia głośno chrząknął. – Albo takiego Szmoraka.
– Szmoraki są bardzo groźne. Wszyscy się boją!
Elia sięgnął do zapięcia płaszcza i szybkim ruchem zdjął go z ramion. Nie zważając na przytłumione posykiwania, złożył kotłujący się pod jego palcami materiał, aby następnie bez skrupułów odrzucić go w trawę. Rozległ się skowyt, po którym nastąpiła seria cichych, ale niezwykle soczystych przekleństw. Rhodan na szczęście wciąż był ślepy na obecność demona, więc nie nie zwracał na szamoczącą się po płaszczem małą, nieposłuszną kulę futra.
– No... – Elia otrzepał dłonie. – Na czym to my stanęliśmy?
Ale nikt go już nie słuchał. Szmorak, bo został uwięziony w połach ciężkiego materiału, a w ciemności stracił orientację, Malved, bo w jej głowie kotłowało się mnóstwo sprzecznych myśli, no i Rhodan, który z wyzierającym ze spojrzenia bólem, czekał, aż ta zaprzeczy słowom Elii.
– Czy to prawda? – zapytał w końcu, wyciągając dłoń w stronę jej twarzy. Zapewne chciał ująć ją za brodę i zmusić, aby na niego popatrzyła. W ostatniej chwili zmienił zdanie, bo zamiast musnąć palcami skórę driady, z wolna opuścił rękę. Było w tym ruchu coś przykrego. – Proszę... Jeśli to prawda, chciałbym, abyś to ty mi o tym powiedziała. Doceniasz moją szczerość, czy więc nie uważasz, że ja także na nią zasługuję?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Zawiedziony jej biernością Rhodan, zacisnął ręce w pięści.
– Nigdy nic nie mówiła – zwrócił się do Elii. W jego głosie brzmiał zalążek niepewności. – Wspominała o tym, że ryzykuję, przychodząc do Beshavehu, ale nigdy nie powiedziała, że nie będzie w stanie odwzajemnić moich uczuć.
– Nie będzie, zapewniam.
– Chcę to usłyszeć od niej. – Pokręcił głową. Druid odniósł wrażenie, że zakochany chłopak zaczął sam ze sobą walczyć. Z jednej strony ciążyły mu tygodnie nieudanych zalotów, z drugiej wciąż kierowała nim nadzieja. – Nie zamierzam naciskać i być dla Malved ciężarem, ale zaręczam, jeśli istnieje choć cień szansy, że także darzy mnie sympatią, to nie zamierzam się poddać. Być może jestem naiwny, może coś sobie uroiłem, ale naprawdę wierzę, że moje uczucia nie są jednostronne.
– Więc jeśli okaże się, że Malved nie odwzajemnia twoich uczuć, odejdziesz z własnej woli?
– Oczywiście. – Rhodan nie wahał się ani przez sekundę. – Jeśli tylko przyzna, że mnie nie kocha, odejdę i już nigdy nie wrócę.
– Nie kocha cię – powiedział bez zająknięcia Elia. Driada spięła się, ale wciąż zawzięcie milczała.
Rhodan znów pokręcił głową.
– Sama musi mi to powiedzieć. – Spojrzał na zakłopotaną dziewczynę i uśmiechnął się do niej ciepło. – Wiem, że nie potrafi skłamać, więc uwierzę jedynie jej słowom. Żadnym innym.
Choć jego uśmiech był pełen miłości, w jego oczach kryły się wątpliwość i lęk. Nie tylko Elia ją dostrzegał, Malved także doskonale zdawała sobie sprawę z dręczącej ukochanego niepewności. Była świadoma jego obaw, strachu, że faktycznie mógłby ją utracić. Na samą myśl o tym, jak bardzo go raniła, krajało jej się serce.
– Ja... – zaczęła, trzęsącą dłonią ściskając się za pierś. – Zrozum, to wszystko jest niemożliwe. Nawet gdybym nie zaprzeczyła i przyznała, że zdobyłeś moje zainteresowanie, nie mogłabym stąd odejść. Las jest moim domem. Moją rodziną są driady, nie ludzie, których ty nazywasz najbliższymi towarzyszami. Choć ty sam stałeś mi się bliski, skłamałabym twierdząc, że kiedykolwiek zdołam oddać ci się w całości. Część mnie zawsze będzie należała do lasu. Do drzew, strumieni i do ręcznie rzeźbionego przez moje siostry łuku. Nie umiałabym z tego zrezygnować. Nawet dla ciebie.
Przez twarz Rhodana przebiegł grymas.
– Nie oczekuję od ciebie żadnego poświęcenia – powiedział, jakby to było oczywiste i dopiero zorientował się, że nikt prócz niego nie miał o tym pojęcia. Ujął dłoń Malved w swoje dłonie. Nie zabrała jej. – Wiem, że nawet, gdybyś mnie wybrała, nie istnieje siła, która przekonałaby cię, abyś wybrała również cały mój gatunek. Ja z kolei nie mogę zdecydować się na życie wśród twoich sióstr. Zdaję sobie sprawę, że żadna z nich by mnie nie zaakceptowała. Nie mam zresztą wstępu na zamieszkiwane przez was tereny... Wiem o tym, najdroższa Malvelaved... Wiem o tym wszystkim.
– Rhodanie... – westchnęła dziewczyna. Patrzyła na ich splecione ręce. Na jego dużą, jasną dłoń i swoją, o wiele drobniejszą, ale wciąż twardą i barwioną zielenią. Symbol braku podziałów między człowiekiem, a istotą, która narodziła się po drugiej stronie.
– Co więc planowałeś? – zainteresował się tymczasem Elia.
Oboje, zarówno Rhodan jak i Malved drgnęli, przypominając sobie o jego obecności. Tylko Elia'ner mógł się wtrącić i zepsuć równie romantyczną scenę.
– Ja... Nie wiem – przyznał chłopak. Nie puścił ręki ukochanej. – Przychodziłem tutaj, ponieważ z tęsknoty za Malved bolało mnie serce. Wymykałem się z domu za każdym razem, gdy kłucie w klatce odbierało mi oddech i zdolność racjonalnego myślenia. Przysięgam jednak na wszystkich mych przodków, nie miałem złych intencji. Nawet jeśli wiodła mnie ku niej samolubna rozkosz, ani przez sekundę nie zamierzałem skazać ukochanej kobiety na nieszczęście. Kocham ją całym sercem. Kocham tak bardzo, że nie ma w nim miejsca na nikogo innego. Bez niej zostanie wyłącznie pustka.
– Rhodanie. – W oczach Malved pojawiły się łzy. Widząc to, chłopak otarł jej policzek wierzchem dłoni, zatrzymując palce na dłużej przy jej chłodnej skórze. Przymknęła powieki, pozwalając sobie znieruchomieć i chłonąć przez chwilę ten czuły gest.
– Nie płacz, proszę – wyszeptał, nachylając się, aby złożyć na jej czole pocałunek. – Nie mogę patrzeć na twój smutek.
– Więc mam być szczęśliwa? Ofiarowałeś mi swoje serce. Jak mam się czuć z myślą, że nie mogę ci się odwdzięczyć?
Nieoczekiwanie rozmowa, która miała skończyć się pokojowym (lub burzliwym, w zależności od daru przekonywania Elii) rozstaniem, przerodziła się w scenę wzajemnych pocieszań, ocierania napływających łez i szukania okazji do przelotnego dotyku. Malved zapewniała Rhodana, że jak nikt inny zasługuje na miłość, ten z kolei powtarzał, że nie ma jej za złe pragnienia pozostania wśród swoich. Nagle odgrywane przez nich role jakby się odwróciły. Driada ni z tego ni z owego zaczęła mówić o swoich uczuciach, jej adorator zaś stopniowo się z nich wycofywać. Obojgu zależało przy tym na dobru tego drugiego, co już samo w sobie stanowiło dla Elii największą zagadkę.
Skoro już mowa o Elii, zrozumiał, że jego rola arbitera skończyła się szybciej, niż się zaczęła. Poczuł się jak piąte koło u wozu lub przyzwoitka, pilnująca, aby jej podopieczni nie zrobili w jej obecności nic ordynarnego. Mając na względzie prywatność zakochanych, wycofał się pod drzewo. Pozwalając Rhodanowi i Malved prowadzić swobodną, pełną emocji rozmowę, usiadł z powrotem na kamieniu. Sięgnął przy okazji po płaszcz, aby pomóc rozpaczającemu Szmorakowi odnaleźć drogę ku światłu. Żmij, który z trudem wyczołgał się spod zwałów materiału i nie był zachwycony tak bestialskim traktowaniem, od razu zaczął prawić mu wyrzuty. Dyskutowali tak więc, driada z człowiekiem i druid z demonem, aż nie nastała ciemna noc, a ptaki ustąpiły ze swoimi trelami pohukującym sowom.
– Jeśli moja obecność ma sprawiać ci cierpienie, jestem skłonny odejść – odezwał się nagle Rhodan.
Elia uniósł głowę. Niezadowolony, że mu przerwano Żmij, wystawił język i zaczął skomleć jak zagłodzony kundel. Jak się okazało, już dobrą chwilę temu, zdążył dotrzeć do niego zapach zakochanych i aż go skręcało od unoszącej się w powietrzu mdłej słodyczy. Choć Elia zachował to dla siebie, jemu także przestała być w smak ta cała rozpaczliwie miłosna atmosfera. Przyjemnie było darzyć kogoś uczuciem, ale patrzenie na inne zakochane pary nie należało do szczególnie frapujących. Miłość była ponadto według druida zbyt niestabilnym i chaotycznym uczuciem, aby się nim zachwycać. Nazbyt często wymykała się logice i prowadziła do problemów.
– Chcesz odejść? – zapytała tymczasem Malved, która rozszerzyła ze zdumienia oczy. Na jej policzkach wciąż było widać ciemniejsze ścieżki. Łzy driad zawierały w sobie żywą esencję lasu, więc pod stopami dziewczyny, w miejscach, gdzie opadły na trawę, zaczęły wyrastać maleńkie pieczarki. Z czasem dołączyło do nich kilka złotych kurek i nabrzmiały prawdziwek, ale ten ostatni nie ostał się zbyt długo, bo Żmij capnął go ogonem, a następnie wyrwał i zjadł, z zadowoleniem przy tym mlaszcząc. Tłumaczył się potem, że musiał zastąpić czymś paskudny, miłosny odór. – Przychodziłeś tak wiele razy, aby teraz, tak po prostu ze mnie zrezygnować? Zostawić mnie?
– Chcę ofiarować ci wolność, którą zabrałem – oznajmił Rhodan. W przeciwieństwie do ukochanej, odzyskał spokój. Mówił łagodnym, dodającym otuchy tonem. – Kocham cię, im dłużej jednak to ciągnę, tym większym staję się dla ciebie ciężarem. Dotąd byłem zbyt zaślepiony, aby dostrzec, że rozdzieram twoje serce na kawałki. Powinnaś wrócić do sióstr i żyć swoim własnym życiem. Teraz już to rozumiem.
Z gardła Malved wydarł się przeciągły jęk. Ukryła twarz w dłoniach, po czym zapłakała gorzko nad swoim nieszczęsnym losem. Rhodan tym razem nie zareagował. Nie ujął ją w ramiona, ani nie próbował podnieść jej na duchu. Oboje zdali sobie sprawę, że to koniec. Choć ich miłość zdawała się szczera i płomienna, żadne z nich nie miało dość odwagi, aby poświęcić się na rzecz drugiego. Cena była zbyt duża.
– Nie zapomnę o tobie – zapewniła Malved, kiedy już zapanowała nad potokiem łez. Żmijowi błyszczały oczka na widok kolejnych grzybów wyłaniających się spomiędzy trawy. – Ty także o mnie nie zapomnisz, prawda?
– Nigdy.
– Więc weź to. – Sięgnęła po swój kołczan i ostrożnie wysunęła z niego jedną ze strzał. – To Meathet: driadzia strzała z dębowego drewna. Została wyżłobiona przez duchy lasu i pobłogosławiona przez matkę wszystkich drzew. Puszczona w ruch, nigdy nie chybia. Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował pomocy, użyj jej. Wystrzel ją w powietrze, a z pewnością mnie odnajdzie. Wtedy przybędę. Zjawię się, gdziekolwiek będziesz.
Rhodan zawahał się, ale ostatecznie wyciągnął rękę, aby przyjąć od niej wyjątkową strzałę. Ujął ją tak delikatnie, że Elia pomyślał, iż zaraz wysunie mu się spomiędzy palców. Nieomal zresztą tak właśnie się stało. Druid już dawno nie widział równie trzęsących się dłoni.
Potem zapanował dziwny marazm. Przez wiele długich uderzeń serca Rhodan i Malved wpatrywali się w siebie bez słowa, wymieniając zapewne kolejną serię milczących przeprosin. Po pierwszej minucie Elia uznał, że chcą po prostu jak najdokładniej zapamiętać swoje twarze. Po drugiej uzmysłowił sobie, że powód ich bezruchu był zupełnie inny. Oboje czekali, aż pierwszy krok zrobi to drugie. Żadne z nich nie potrafiło zainicjować rozstania. Wiedzieli, że po podjęciu tej decyzji, nie będzie już odwrotu.
Po czterech minutach nawet Szmorak zaczął się nudzić, co manifestował, turlając się po trawie i trącając łapkami kapelusze grzybów. Dopiero gdy jeden z nich odskoczył i upadł na czubek buta Rhodana, ten jakby się otrząsnął.
– Idź – poprosił, zwracając się do ukochanej. – Idź i się nie oglądaj. Ja także pójdę. Odejdę wraz z druidem.
Elia, który na nic takiego się nie pisał, zmarszczył brwi. W przeciwieństwie do niego, Malved zdawała się zaakceptować takie rozwiązanie. Musiała odetchnąć z ulgą, bo skinęła głową i podeszła, aby złożyła na ustach chłopaka ostatni pocałunek. Czule musnęła dłonią jego policzek i wyszeptała coś prosto między jego wargi. W pierwszej chwili Rhodan nie dał po sobie poznać, co dokładnie usłyszał. Kiedy jednak chwyciła za łuk i zaczęła się wycofywać, zacisnął palce na strzale. Obserwował, jak miłość jego życia rzuca się do tyłu i biegnie w stronę lasu. Podąża za wiatrem, za którym jemu nie dane było kroczyć.
Zacisnął powieki, powstrzymując łzy. Gdy na powrót je otworzył, dziewczyny już nie było.
– Nie zapomnę – wyszeptał, a las poniósł jego słowa w siną dal. Zrobiło mu się żal człowieka, który zakochał się w jednej z jego córek.
– No to... zostaliśmy sami – stwierdził Elia, podnosząc z ziemi laskę. Widząc to, Żmij mlasnął językiem (liczył bowiem, że jego żywiciel zapomni o głupim, nieprzyjemnie rezonującym z jego futerkiem badylu). – To co? Zamierzasz wraca...? Ej, co ty robisz?
Zagapił się na Rhodana, który z kolei wpatrywał się w strzałę. Nie byłoby w tym może nic niepokojącego, gdyby nie fakt, że trzymał ją uniesioną. Grot był skierowany w jego pierś. Wycelowany w miejsce, pod którym biło złamane serce.
– Ojej – zarechotał Szmorak, któremu momentalnie poprawił się humor. Przekrzywił z zaciekawieniem łebek. – Nasz smutny adorator chce się chyba zabić.
Niezbyt przejęty, sięgnął ogonem do kolejnego grzyba. Elię na szczęście bardziej poruszył zamiar nieszczęśliwie zakochanego chłopaka, bo wypuściwszy laskę, rzucił się na niego z zamiarem wyrwania mu strzały. Naiwnie wierzył, że zdąży.
Rhodan okazał się szybszy. Serce Elii stanęło, gdy strzała została wprawiona w ruch i z impetem pomknęła ku opadłej piersi.
I... nie trafiła.
Ten jeden, jedyny raz driadzia strzała ominęła swój cel. Nim Rhodan przeszył grotem swoje serce, zmieniła tor lotu i prześlizgnęła się pod jego pachą. Siła uderzenia była tak duża, że sam zainteresowany zachwiał się i potrzebował dobrej chwili, aby na powrót złapać równowagę. Gdy w końcu stanął stabilnie na nogach, opuścił głowę, wpatrując się w sterczącą pod jego pachą strzałę. Nie zraniła go, nie naruszyła nawet materiału jego koszuli.
– A podobno elfia driada nie może kłamać – mruknął rozczarowany Szmorak. Niewzruszony tym, co się stało, usiadł na trawie i zaczął napychać sobie pyszczek grzybami.
Elia odetchnął z ulgą. Jeszcze tego mu brakowało, aby Rhodan popełnił samobójstwo i ściągnął na nich wszystkie demony z okolicy. Ludzka krew była kusząca, ale krew wypływająca prosto z serca stanowiła dla wszelkiego rodzaju bestii istny afrodyzjak. Już nie mówiąc o złamanym sercu, które było szczególnie atrakcyjnym kąskiem. Cierpienie smakowało najlepiej.
Opuścił uniesione dłonie. Rhodan, który wciąż nie wyszedł z szoku, zawył i opadł na kolana. Jego rozpacz była tak wielka, że nie widział innego wyjścia, jak tylko odebrać sobie życie. Strzała Malved mu na to nie pozwoliła.
– Nie skłamała – oznajmił Elia, wzorem Żmija siadając na trawie. Przestało mu się gdziekolwiek śpieszyć. – Jej strzała dotarła do celu.
Nie ukrywam, że rozdział jest długi (prawie 16 tysięcy słów), więc jeśli tu dotarłeś/aś, to gratuluję, historia Elii musiała cię naprawdę zaciekawić. Dla wytrwałych przepiękny art przedstawiający ELia'nera <3 Autorką jest oczywiście niesamowicie utalentowana
Uznałam, że w przypadku tej "książki" nie będę bawiła się w dzielenie rozdziałów: fabularnie będzie ich około dziewięciu (tyle też pojawi się "rozdziałów" O niczym).
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro