8
Obudził się czując wypoczętym. Wyszedł z dormitorium i bezmyślnie szedł przez świątynię aż dotarł do małego jeziorka, w którym beztrosko pływały karpie koi, a nad brzegiem pochylała się wierzba biała płacząc zielonymi listkami, a jej długie witki niczym włosy opadały i zanurzały się delikatnie w spokojną toń. Słońce dopiero wstawało mozolnie wspinając się po linii horyzontu barwiąc jaśniejące niebo błękitem i różem jutrzenki.
Kakashi stał i pochłaniał to wszystko wzrokiem, zdawał się chłonąć ten odwieczny spektakl całą swą istotą i ciałem i duszą, czując jak napełnia go radosna energia dająca nadzieję na spełnienie tego czegoś, czego zawsze pragnął, ale nigdy nie otrzymywał, aż zaczął się obawiać dnia, w którym to się wreszcie stanie. Rozpierało go to tak bardzo, że aż emanował pozytywną energią.
Nagle pojawił się intruz, który spowodował, że Kakashi spiął się momentalnie i odwrócił w stronę potencjalnego zagrożenia w ruchu dobywając ostrza.
- Spokojnie, to tylko ja.- powiedział kapłan, blednąc na twarzy mimo wszystko.
- Czego chcesz?- zapytał nieprzyjaźnie
- Przyniosłem zwoje, o które pytałeś.- powiedział wręczając mu niewielką tubę.- Też lubisz wschody słońca?
- Dziękuję. Skąd wiedziałeś, że tu będę?- zapytał ignorując pytanie.
- Pięknych ludzi zawsze ciągnie do pięknych rzeczy.- powiedział uśmiechając się.- Usiądziesz z nami do posiłku? Twoi towarzysze jeszcze odsypiają wczorajszy wieczór.- zagadnął od razu.
- Nie chcę sprawiać kłopotu. Mogę poczekać "na swoich".- mruknął z przekąsem
- Ależ żaden kłopot. To będzie przyjemność móc się posilać z kimś takim jak ty.
Kakashi westchnął teatralnie, ale skinął głową, że się zgadza. Schował tubę i przez drogę rozmyślał nad tym, że chyba faktycznie tylko Iruka widzi w nim zwykłego, po prostu człowieka.
Kiedy przyszli, posiłek i kawa już czekały tylko na nich. Usiadł więc między kapłanami czując się nieco... głupio, ale szybko się przekonał, że nie są to fałszywe cnotki i sztywniaki gadające tylko o bogach, grzechach, karach i upominający za wszystko.
Całkiem miło mu się gawędziło i nawet nie zorientował, że pozostali zdążyli już wstać i zjeść swój przydział, który zanieśli im adepci. Patrzyli teraz niedowierzająco jak żywo dywagował o czymś z kapłanami siedząc przy jednym stole.
- Bardzo miło się gawędziło, Kakashi-san, ale czas wam w drogę. Twoi towarzyszą są już gotowi.
- Mnie również, kapłanie. Musiałbym go tu kiedyś przyprowadzić. Rozprawa trwałaby wówczas kilka dni. Jestem pewien, że bylibyście zachwyceni.- powiedział i uśmiechnął się
- Jeśli Bogowie pozwolą.
- Ich w to nie mieszaj, kapłanie.- mruknął i podszedł do drużyny sugerując, że jest gotowy do drogi.
Skłonili się obserwującym ich i ruszyli w drogę powrotną.
- Nie zapytasz, co jest przedmiotem naszej misji?- zagadnął dowódca, kiedy schodzili po schodach
- Interesuje mnie to tak samo jak to, co wczoraj robiliście w mieście.- odpowiedział znudzony.
- Rozumiem.- odpowiedział i więcej nie próbował go zagadywać, choć wszystkich ciekawiło o czym tak z kapłanami rozprawiał i co spowodowało, że on jako jedyny został zaproszony do stołu podczas, gdy oni jedli na uboczu jak jakiś plebs.
Dalszą drogę odbywali nie poruszając tematu przedmiotu zadania ani bratania się Kakashiego z kapłanami świątyni 1000 schodów. Uznali, że każdy ma swoje małe i duże tajemnice, którymi nie chce się dzielić z innymi, a próbując odkryć jego, można tylko zginąć.
Dopiero dzień drogi od Konohy zostali zaatakowani przez wrogich ninja. Kakashi nie miał ochoty na zabawy w kotki i myszki. Podniósł ochraniacz i sam załatwił zdecydowaną większość. Mimo swoich starań dwóch wrogów dopadło jounikę, która niosła tubę.
- Kitka!- krzyknął widząc, że przełamali się przez jej obronę
Rzucił się jak kto głupi na ratunek zanim pomyślał, że może to być dość jednoznacznie odebrane.
Zniszczył resztę wrogów i pochylił się nad nią oglądając powagę jej obrażeń. Ignorując pozostałych wziął jej apteczkę i starannie opatrzył rany używając dodatkowo odrobiny swojego leku o tajnym składzie.
- Przeżyjesz.- powiedział chłodno, ale z jakąś ulgą w głosie.
- Dziękuję i przepraszam, że cię.... zdenerwowałam i zmartwiłam.- powiedziała cicho skruszonym głosem.
- Nie mam pretensji. To mężczyźni powinni chronić kobiety. Niestety sam byłem w dość ciężkiej sytuacji, co pewnie wykorzystał wróg, by dopaść to, co niesiesz. Nie uległo zniszczeniu?
- Tuba co prawda pękła, ale zwój wewnątrz pozostał nienaruszony.
- Szczęście. Możesz iść?- mruknął niezachwycony, czując, że będzie się musiał tłumaczyć.
- Tak, dziękuję raz jeszcze za ratunek i opatrzenie ran.- spuściła wzrok czując się jak skarcony przez nauczyciela uczniak. Przez myśl przeszedł jej pewien nauczyciel i aż się zarumieniła do swoich myśli. Ile by dała by udzielił jej ODPOWIEDNICH lekcji....
- Drobiazg.- powiedział i ruszył przodem udając, że nic nie zauważył.
Wstała i ruszyła za nim, a potem pozostali już szeptając, że ta dwójka ma się ku sobie. Właściwie ona również myślała, że jakoś zwróciła na siebie uwagę tajemniczego kopiującego ninja, ale nikt z nich nie przypuszczał nawet, że jego serce już od dawna jest zajęte.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro