Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8


Obudził się czując wypoczętym. Wyszedł z dormitorium i bezmyślnie szedł przez świątynię aż dotarł do małego jeziorka, w którym beztrosko pływały karpie koi, a nad brzegiem pochylała się wierzba biała płacząc zielonymi listkami, a jej długie witki niczym włosy opadały i zanurzały się delikatnie w spokojną toń. Słońce dopiero wstawało mozolnie wspinając się po linii horyzontu barwiąc jaśniejące niebo błękitem i różem jutrzenki. 
Kakashi stał i pochłaniał to wszystko wzrokiem, zdawał się chłonąć ten odwieczny spektakl całą swą istotą i ciałem i duszą, czując jak napełnia go radosna energia dająca nadzieję na spełnienie tego czegoś, czego zawsze pragnął, ale nigdy nie otrzymywał, aż zaczął się obawiać dnia, w którym to się wreszcie stanie. Rozpierało go to tak bardzo, że aż emanował pozytywną energią. 

Nagle pojawił się intruz, który spowodował, że Kakashi spiął się momentalnie i odwrócił w stronę potencjalnego zagrożenia w ruchu dobywając ostrza. 

- Spokojnie, to tylko ja.- powiedział kapłan, blednąc na twarzy mimo wszystko. 

- Czego chcesz?- zapytał nieprzyjaźnie

- Przyniosłem zwoje, o które pytałeś.- powiedział wręczając mu niewielką tubę.- Też lubisz wschody słońca?

- Dziękuję. Skąd wiedziałeś, że tu będę?- zapytał ignorując pytanie. 

- Pięknych ludzi zawsze ciągnie do pięknych rzeczy.- powiedział uśmiechając się.- Usiądziesz z nami do posiłku? Twoi towarzysze jeszcze odsypiają wczorajszy wieczór.- zagadnął od razu. 

- Nie chcę sprawiać kłopotu. Mogę poczekać "na swoich".- mruknął z przekąsem

- Ależ żaden kłopot. To będzie przyjemność móc się posilać z kimś takim jak ty.

Kakashi westchnął teatralnie, ale skinął głową, że się zgadza. Schował tubę i przez drogę rozmyślał nad tym, że chyba faktycznie tylko Iruka widzi w nim zwykłego, po prostu człowieka. 

Kiedy przyszli, posiłek i kawa już czekały tylko na nich. Usiadł więc między kapłanami czując się nieco... głupio, ale szybko się przekonał, że nie są to fałszywe cnotki i sztywniaki gadające tylko o bogach, grzechach, karach i upominający za wszystko. 
Całkiem miło mu się gawędziło i nawet nie zorientował, że pozostali zdążyli już wstać i zjeść swój przydział, który zanieśli im adepci. Patrzyli teraz niedowierzająco jak żywo dywagował o czymś z kapłanami siedząc przy jednym stole. 

- Bardzo miło się gawędziło, Kakashi-san, ale czas wam w drogę. Twoi towarzyszą są już gotowi. 

- Mnie również, kapłanie. Musiałbym go tu kiedyś przyprowadzić. Rozprawa trwałaby wówczas kilka dni. Jestem pewien, że bylibyście zachwyceni.- powiedział i uśmiechnął się

- Jeśli Bogowie pozwolą.

- Ich w to nie mieszaj, kapłanie.- mruknął i podszedł do drużyny sugerując, że jest gotowy do drogi. 

Skłonili się obserwującym ich i ruszyli w drogę powrotną. 

- Nie zapytasz, co jest przedmiotem naszej misji?- zagadnął dowódca, kiedy schodzili po schodach

- Interesuje mnie to tak samo jak to, co wczoraj robiliście w mieście.- odpowiedział znudzony.

- Rozumiem.- odpowiedział i więcej nie próbował go zagadywać, choć wszystkich ciekawiło o czym tak z kapłanami rozprawiał i co spowodowało, że on jako jedyny został zaproszony do stołu podczas, gdy oni jedli na uboczu jak jakiś plebs. 

Dalszą drogę odbywali nie poruszając tematu przedmiotu zadania ani bratania się Kakashiego z kapłanami świątyni 1000 schodów. Uznali, że każdy ma swoje małe i duże tajemnice, którymi nie chce się dzielić z innymi, a próbując odkryć jego, można tylko zginąć. 

Dopiero dzień drogi od Konohy zostali zaatakowani przez wrogich ninja. Kakashi nie miał ochoty na zabawy w kotki i myszki. Podniósł ochraniacz i sam załatwił zdecydowaną większość. Mimo swoich starań dwóch wrogów dopadło jounikę, która niosła tubę. 

- Kitka!- krzyknął widząc, że przełamali się przez jej obronę

Rzucił się jak kto głupi na ratunek zanim pomyślał, że może to być dość jednoznacznie odebrane. 
Zniszczył resztę wrogów i pochylił się nad nią oglądając powagę jej obrażeń. Ignorując pozostałych wziął jej apteczkę i starannie opatrzył rany używając dodatkowo odrobiny swojego leku o tajnym składzie. 

- Przeżyjesz.- powiedział chłodno, ale z jakąś ulgą w głosie.

- Dziękuję i przepraszam, że cię.... zdenerwowałam i zmartwiłam.- powiedziała cicho skruszonym głosem. 

- Nie mam pretensji. To mężczyźni powinni chronić kobiety. Niestety sam byłem w dość ciężkiej sytuacji, co pewnie wykorzystał wróg, by dopaść to, co niesiesz. Nie uległo zniszczeniu?

- Tuba co prawda pękła, ale zwój wewnątrz pozostał nienaruszony. 

- Szczęście. Możesz iść?- mruknął niezachwycony, czując, że będzie się musiał tłumaczyć. 

- Tak, dziękuję raz jeszcze za ratunek i opatrzenie ran.- spuściła wzrok czując się jak skarcony przez nauczyciela uczniak. Przez myśl przeszedł jej pewien nauczyciel i aż się zarumieniła do swoich myśli. Ile by dała by udzielił jej ODPOWIEDNICH lekcji.... 

- Drobiazg.- powiedział i ruszył przodem udając, że nic nie zauważył.

Wstała i ruszyła za nim, a potem pozostali już szeptając, że ta dwójka ma się ku sobie. Właściwie ona również myślała, że jakoś zwróciła na siebie uwagę tajemniczego kopiującego ninja, ale nikt z nich nie przypuszczał nawet, że jego serce już od dawna jest zajęte. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro