Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.

HEJ DZIECI MAM TELEFON PROSZĘ BARDZO ZALEGŁY O TYDZIEŃ ROZDZIAŁ

***

Normalnie Feliks był bardzo lekki i Gilbert bez problemu mógł go podnieść i to jedną ręką. Kiedy jednak spał, sprawa była znacznie trudniejsza. Chłopak magicznie zdawał się ważyć ze dwa razy więcej. Prusy więc z ulgą rzucił go na łóżko.

Byli właśnie po długiej podróży powrotnej. Niestety, gdy dotarli na miejsce, uparty blondyn spał i nie dało się go obudzić. W żaden sposób, a Gilbert próbował ich naprawdę wielu. Musiał jakoś sobie z tym problemem poradzić i własnoręcznie dowlókł go do ich sypialni.

Feliks uśmiechnął się przez sen, czując znajome łoże. Gilbert pochylił się i pocałował swego chłopca w czoło. Wzdrygnął się. Polska skóra była zimna jak u trupa. To szybko zbliżająca się zima czy koniec narodu nadwiślańskiego? Prusy pokręcił głową. To niemożliwe. Za szybko. Dobrze znał ten kraj i wiedział, że on nigdy nie pozwoli na swój koniec, tym bardziej taki cichy i niezauważalny.

Gilbert odrzucił od siebie nieprzyjemne myśli. Okrył Feliksa kocem i usiadł obok niego z zamiarem zaśnięcia i wypoczęcia.

Ledwo przyłożył głowę do pościeli, a już musiał znowu wstawać, gdyż ktoś zapukał do drzwi. Prusy wymruczał pod nosem parę niecenzuralnych słów. Kto śmiał mu przeszkodzić? Ile można powtarzać, że nie życzy sobie, żeby ktoś przychodził do jego prywatnych pokoi? Jak coś chciał, to powinien zaczekać do jego godzin pracy. Chyba że to jego władca, ale on pewnie w ogóle by nie pukał.

Gość nie zamierzał porzucić celu i nadal dobijał się do drzwi. Zirytowany Gilbert otworzył mu w końcu. Spojrzał na chłopca.

  – Czego?

Młody wcisnął mu coś do rąk, ukłonił się sztywno i odszedł szybko. Przy zakręcie zaczął biec. Gilbert westchnął głośno i ostentacyjnie, dając upust negatywnym emocjom.

  – No dobra, co my tu mamy...

  – Kto to, co to?

Prus się odwrócił z papierami w rękach. Feliks już nie spał. Leżał na brzuchu, podpierał głowę na rękach, wpatrywał się z uśmiechem w Gilberta i leniwie machał nogami. Na ten widok cała irytacja wyparowała z albinosa. Podszedł do niego.

  – Jakiś chłopak na posyłki, z tego, co widzę. Listy z Rosji... Co za szatański język?

  – Totalnie nie bardziej niż twój – stwierdził radośnie Polak. – Generalnie to umiesz to przeczytać?

  – Dzięki. Oczywiście, że mój język najlepszy. Po co mi inne?

  – Czyli, tak jakby, nie umiesz.

  – Ja-jasne, że umiem.

  – Nie umiesz, totalny tępaku. Daj mi to.

  – Nie, serio, umiem rosyjski. Ale czytanie tych znaczków... trochę mi zajmie.

  – Super, to ja zdążę się znowu wyspać do tego czasu. Dobranoc.

Gilbert zignorował ostatnią wypowiedź Polski. Nie miał na to czasu i nerwów. Musiał to teraz jak najszybciej ogarnąć, bo już jutro musiał przecież normalnie wracać do pracy. I zagonić do niej też Feliksa.

  – To... To do ciebie? – zdziwił się. – A nadawcy nie ma. Co?

Polska uchylił powieki i spojrzał pytająco na Gilberta.

  – No zobacz. Rusz się, leniu. Tu jest napisane Feliks, prawda?

Feliks niechętnie przysunął się do niego i spojrzał na list. Rzeczywiście, rozpoznał tam swoje nazwisko. Wyrwał kartkę Gilbertowi i ją rozłożył. Szybko prześledził tekst.

  – Hej! To generalnie od Lici...!

  – Naprawdę? – spytał trochę zaniepokojony Prusy. – Pokaż mi to.

  – A nie miałeś ty swojej roboty?

  – Taak, ale...

  – No to się nią zajmij. No i czytanie tego zajęłoby ci totalnie za dużo czasu. Nie patrz na mnie, jakbym ci kurczaki zabił, no!

  – To powieedz... Feliks. Albo ci to wyrwę i nie oddam. A może by powiedzieć Rosji?

  – Nie zrobisz tego.

  – Założymy się?

  – No Jezu. Totalnie cię nie znoszę, Prusaku. Zgiń, umrzyj, przepadnij – recytował blondyn. A co! Niech robak wie, co o nim myśli. – No to tak. Liciek cośtam marudzi, że mam mu nie odpisywać, bo i tak się naraża, wysyłając mi to... Bla, bla, bla... Musi gotować, no straszne, mi też kiedyś gotował i tak nie narzekał... Jakieś bzdury o Białorusi... Plany Rosji... Nudy same. O. Jak uroczo – oznajmił ze złośliwością Feliks. Tak, ta informacja zdecydowanie się nie spodoba Gilbertowi, więc musiał mu ją przekazać. – Generalnie pisze też, jak bardzo za mną tęskni. I że chciałby do mnie wrócić. „A gdybym tylko miał szansę wyrwać się stąd, tylko żeby cię uwolnić od tej pruskiej mendy, natychmiast bym to zrobił“. Kochane, prawdaaa?

Gilbert się skrzywił.

  – Wymyśliłeś to ostatnie.

  – A wcale że nie! No, może tak jakby odrobinę podkolorowałem... Ale generalnie przekaz ten sam.

  – A weź. Jestem milion razy lepszy od jakiegoś debila, co dał się złapać przez Rosję, bo podziałała na niego przynęta - dziewczyna. I przystojniejszy, tak. Nie przypominaj mi o nim więcej.

  – Mów za siebie, zazdrośniku...

  – A co? Nie uważasz tak? – Gilbert owinął szyję Feliksa swoim ramieniem i zaczął czochrać mu włosy.

  – Ała...! Puszczaj, Prusaku! To boli, wiesz?! Moja zafelista fryzura...

  – To przyznaj, że jestem lepszy.

  – A ja wiem? Generalnie to ty mnie bardziej wkurzasz. Ała! No ale to ciebie kocham, tak?!

Zadowolony z siebie Gilbert wypuścił Feliksa. Przygładził jego potargane włosy.

  – Szantażysta – burknął blondyn. - A do tego sadysta.

  – Jasne, jasne. Chciałbyś. Jestem na to za idealny.

Polak wybuchnął śmiechem. Bardzo jednoznaczna reakcja.

  – Śpisz dzisiaj na podłodze – oznajmił obrażony Gilbert.

  – Żartujesz sobie? Wyspany jestem. Spać ci nie dam. Będę śpiewał całą noc – ostrzegł Feliks. To, że blefował, to nieważne. To, że wstydził się śpiewać przy Gilbercie, też. Musiał jakoś sobie radzić i groźbami próbował wywalczyć sobie wygodne miejsce na łóżku.

  – Nie zrobisz tego.

  – Zrobię.

  – Bo wywalę cię za drzwi.

  – To będę się drzeć, aż mnie wpuścisz.

  – To na dwór.

  – O, super, to ucieknę. – Feliks uśmiechnął się zwycięsko.

  – Feliś... Kochaaanie~.

  – No co?

  – Daj mi teraz w spokoju skończyć czytać to cholerstwo, poczekaj grzecznie. Potem zapomnimy o wszystkim i pójdziemy razem spać.

  – Ale że o wszystkim? To generalnie dość głupi pomysł. Ja tam chcę pamiętać swoje imię. I twoje chyba też.

  – Sam jesteś głupi, Felkuś – oznajmił Gilbert, jakby to była nowość. – Wiesz, że nie o tym myślę.

  – Chyba ty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro