Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Alter Ego


Erwin uśmiechał się błogo. Czuł się na skraju odpłynięcia, a jednak dobrze wiedział, że jego myśli nie pozwolą mu zasnąć. Był wyczerpany po długim i intensywnym seksie, zresztą, na równi ze swoim towarzyszem; Gregory zasnął od razu po wstępnym ogarnięciu się i napiciu wody. Słodko pochrapywał, trzymając swoją głowę opartą o jego ramię. Jakiś wewnętrzny instynkt budził w Jimim rozczulenie. Erwin pierwotnie chciał walczyć ze swoimi uczuciami, lecz dość szybko się poddał. Przecież byli tu sami. Czy nie warto być szczerym? Zwłaszcza ze sobą?

Jednak, to nie temat okazywania uczuć był dylematem Jimiego. Podczas wspólnego osiągnięcia orgazmu, Gregory wyjęczał urywanym szeptem coś pomiędzy „Erwin" a „Jimi". Montanha niespecjalnie się nad tym zastanawiał, gdyż od razu wtulił się w niego, odpoczywając. Jednak jego głos, wypowiadający jego imię — jego imiona — nadal odtwarzał mu się w umyśle, niczym zacięta płyta.

Kim on właściwie był? Erwin: Knuckles, gangster, siwy, szef mafii, były mąż, Zakshot; Jimi: Nobody, policjant, blondyn, oficer, kochanek, LSPD. Starał się być dobrym funkcjonariuszem, jak i starał się być dobrym mężem. Uczył się kodów i przestrzegania protokołów policyjnych, oraz uczył się smażenia jajecznicy czy dzielenia łóżka. Erwin był alkoholikiem, przestępcą, żałosnym człowiekiem i niegodnym małżonkiem; w końcu kto broni mordercy córki swego męża? Jimi jednak również nie był wzorowym policjantem. Miał na swoim koncie morderstwo, wielokrotne złamanie zasad SOP, nieposłuszeństwo wobec wyższych rangą i chwilowy zawias.

Mimo to, życie Jimiego było łatwiejsze, bardziej ułożone. Erwin nie zdążył go jeszcze doszczętnie spierdolić, jak swojego wcześniejszego. Lecz wciąż popełniał te same błędy. Pozwalał sobie na zbyt wiele, potrafił być nieznośny, niesprawiedliwy, ponosił się adrenalinie i impulsom, niezdrowo wierzył w rodzinę, nawet jeśli się ona zmieniła. Nie potrafił nikomu w stu procentach zaufać, nawet mężczyźnie leżącym na jego ramieniu. Mężczyźnie, który znał go wskroś i wszerz, który widział go w każdym stanie, który wybaczył mu niezliczone krzywdy wobec jego samego i jego bliskich. Nie potrafił powiedzieć mu kocham ci--

Nieważne. Zrobi to w niedalekiej przyszłości, gdy nastanie odpowiedni moment. Albo w najgorszym momencie. Zobaczy. Na razie musi rozjaśnić mętlik jaki nastał w jego głowie. Kim jest? Erwinem czy Jimim? Kim chce być? Jimi był wygodniejszy, mógł czuć się swobodnie w pracy i spać w łóżku kochanka, lecz Erwin był autentyczniejszy. Nawet jeśli bardziej bolesny, gorszy, złamany, na dnie, nieszczęśliwy, nieufny, to był prawdziwy.

Ale musi wybrać. Wiedział, że długo nie wytrzyma na tej dziwnej granicy dwóch tożsamości. Musiał się zdecydować, czy być fałszywym, ale szczęśliwym, czy też zrozpaczonym, ale prawdziwym. Chyba, że uda mu się odnaleźć spokój jako Erwin. Wątpił w to. Na naprawę Erwina potrzeba więcej mechaników niż jest dostępnych w całym mieście. Erwin był jak wirus. Już zaczął infekować Jimiego. To tylko kwestia czasu, aż się stoczy i będzie potrzebował kolejnej fałszywej twarzy. Albo może pozostać prawdziwym sobą i nie niszczyć swojego alter ego, a jedynie wszystkich innych dookoła.

Z niepokojem zerknął na Gregorego. Czy on również go niszczył? Jimi liczył, że mężczyzna jest na tyle idiotycznie uparty, że żadne, nawet świadome pranie mózgu go nie zmieni. Montanha wydawał się odporny na jego celowe manipulacje; może dostał po kryjomu szczepionkę na niego.

Niestety, Gregory również zdawał się przepaść dla niego bezpowrotnie. Ukrył morderstwo, którego dokonał pod wpływem chwili. Choć Jimi nie wiedział dokładnie, co się wydarzyło po jego ucieczce, to opatrunek na brzuchu i oku mówił sam za siebie. Ponadto wybaczył mu całe zajście z Nicole — która przecież zawsze była dla niego najważniejsza — oraz współpracował z przestępcą z listem gończym, by uratować jego palące się dupsko. Żaden normalny człowiek by się tak nie zachował. Czyli miał na niego wpływ. Czy jego też wyniszczy?

Z jego ust wydobyło się ciche stęknięcie. Czuł się jak pasożyt, żerujący na cudzych żywotach. Zakshot wzajemnie się doprowadzał do destrukcji, Gregorym (do pewnego, nieświadomego stopnia) również zawładnął, a teraz na dodatek tłukł ostrożnie skonstruowanego Jimiego oraz rozwalał jednostkę policji. Jednostkę przyjaciół. Może lepiej by było, gdyby od nich odszedł? Nie skrzywdziłby nikogo swoim istnieniem, w kółko popełnianymi błędami, czy chorymi działaniami. On się nie zmieni. Wiedział to.

Nie ma szans, że odejdzie. Tego typu przemyślenia należały do rzadkości. Był zbyt wielkim egoistą, by odsunąć swoją szansę na tymczasowe szczęście, na rzecz innych ludzi. Czasem nawet potrafił się cieszyć z tego, jak bardzo wpływa na ludzi. Jutro zapewne zapomni o całym dylemacie i będzie nadal żyć jak pan świata. Z tyłu głowy cichy głosik będzie go ostrzegał, że nie powinien tak postępować, lecz on go zagłuszy kolejną lekkomyślną decyzją.

Zresztą, Gregory nie narzekał, prawda? Sam powiedział, że akceptuje go w obu wersjach. Nie powiedziałby tak, gdyby nie miał tego na myśli. Może nie warto się zmieniać, skoro ludzie się z tym pogodzili, a nawet im się to podobało? Poza tym, były to puste przemyślenia. I tak nie byłby w stanie zmienić swojego podejścia, swojego życia na trwałe. Westchnął.

Gregory poruszył się niespokojnie, by po chwili mocniej owinąć ramiona wokół talii mężczyzny. Erwin się uśmiechnął. Jimi również; w tym byli zgodni. Pogładził dłonią skórę Montanhy, czerpiąc przyjemność oraz wyczekiwany spokój z miłego dotyku.

Może warto odpocząć. Może wtedy wszystko się rozjaśni. A jeśli nie, to zawsze mogą porozmawiać. W końcu od tego dla siebie są, prawda? Dla przesolonej jajecznicy i stłuczonego radiowozu. Nie ważne czy Erwin, czy Jimi. Ważne, że on. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro