26. ŻEBYŚ POTEM TEGO NIE ŻAŁOWAŁ
VICTOR
Późnym wieczorem otrzymuję informację od moich ludzi, pilnujących wjazdu, że przyjechała Margaret. Już nie mogę doczekać się tego spotkania, więc postanawiam wyjść jej naprzeciw. Widzę, jak otwiera bagażnik i wyjmuje z niej walizkę. Podchodzę do jej auta, po czym opieram się o nie. Kiedy blondynka zamyka klapę, podskakuje, zauważając mnie.
— Victor, po cholerę tak się skradasz? — warczy na mnie, a ja w duchu się śmieję. Muszę przyznać, że wygląda niezwykle seksownie, kiedy się tak denerwuje.
— Przyszedłem pomóc ci z walizką. — Uśmiecham się od ucha do ucha, a ona nadal ma niezadowoloną minę. — Poza tym, to dlaczego nie mogę się do ciebie dodzwonić? — dopytuję, bo próbowałem się z nią skontaktować, ale bezskutecznie.
— Mam nowy numer — odpowiada obojętnie.
— W takim razie proszę, żebyś go wpisała do mojego telefonu — mówię, podając jej swoją komórkę.
— Nie ma takiej opcji. Masz kontaktować się z Karolem. On potem będzie mi przekazywał informacje od ciebie — odpowiada, sztucznie się uśmiechając. Ach, te jej humory.
W tym samym momencie pod dom podjeżdża auto, z którego wysiadają moi ludzie. Mam nadzieję, że nie zaczną mi zdawać raportu z wykonanego zadania przy Margaret, bo wtedy od razu ich odstrzelę. Na szczęście patrzą tylko w moim kierunku, a następnie kierują swoje kroki do wejścia z drugiej strony budynku. Najwidoczniej, coś ich nauczyła sytuacja z zeszłego tygodnia, kiedy to byli świadkami egzekucji dwójki ludzi, którzy nie umieli trzymać języka za zębami, przy postronnych osobach. Odprowadzam ich wzrokiem, przez co nawet nie zauważam, że Margaret ruszyła już w stronę drzwi wejściowych. Podchodzę do niej szybkim krokiem.
— Sama sobie poradzę — mówi, kiedy chcę zabrać bagaż z jej ręki. Przewracam tylko oczami, kiedy to słyszę i zdecydowanym ruchem przejmuję jej walizkę.
— Pokażę ci, w którym pokoju będziesz spała — oznajmiam, a ona w ciszy podąża za mną.
Wchodzimy do pomieszczenia i widzę, jak rozszerzają się jej oczy kiedy widzi wnętrze. Uśmiecham się na ten widok i cieszę się, że jej się podoba, bo był szykowany specjalnie dla niej. Muszę przyznać, że Caroline nieźle się spisała. Uwzględniła wszystkie moje wytyczne, co nadaje temu wnętrzu niezwykłego charakteru i doskonale odzwierciedla osobowość Margaret.
— Karol, o której będzie? — Wyrywa mnie z zamyślenia.
— No cóż. Plany uległy zmianie. Nie będzie go.
— Jak to? — pyta zdezorientowana. — Rozmawiałam z nim dzisiaj rano i nic nie mówił, że on nie przyjedzie.
— Prosiłem go, żeby cię o tym nie informował — odpowiadam i obserwuję, jak zaczyna się coraz bardziej wkurzać. — Ma w pracy bardzo ważny projekt i nie mógł się wyrwać. Tak więc pojedziemy jutro razem. — Puszczam jej oczko, a ona robi niezadowoloną minę.
— Mógłbyś wyjść? Chcę się już położyć. Jestem zmęczona — mówi chłodno, a ja opuszczam, jej sypialnię, chociaż z chęcią zostałbym tutaj na noc.
Przechodzę do swojego gabinetu. Biorę z barku butelkę whisky i szklankę, po czym kładę je na biurko. Poluźniam krawat oraz odpinam trzy górne guziki w koszuli, jednocześnie nalewając alkohol do szklanki. Siadam w fotelu i powoli zaczynam sączyć swój ulubiony trunek. Kilka minut później słyszę pukanie do drzwi.
— Proszę — odzywam się, wtedy do gabinetu wchodzą moi ludzie. — Macie coś ciekawego dla mnie? — pytam, a Martin od razu podaje mi do ręki kopertę pełną zdjęć.
— Jakieś nowe wytyczne?
— Nie. W dalszym ciągu macie robić to samo — odpowiadam, na co przytakują, po czym wychodzą z gabinetu. Wyciągam fotografie i zaczynam je przeglądać. Uśmiecham się pod nosem, kiedy widzę, że moi ludzie znowu się spisali. Chowam wszystko z powrotem do koperty i wrzucam do szuflady, którą zamykam na klucz. Wstaję z fotela, kierując swoje kroki w stronę kuchni, żeby coś zjeść. Gosposia Elfrida mówiła, że przygotowała mi moje ulubione danie, ale wtedy nie miałem ochoty na posiłek, jednak teraz chętnie to zjem. Wchodzę do pomieszczenia i jestem zaskoczony, kiedy zastaję w nim Margaret. Patrzę na nią przymrużonymi oczami, a ona wbija wzrok w podłogę.
— Przepraszam, przyszłam tylko po wodę — mówi cicho. Jest wyraźnie przestraszona, bo wie, że nie znoszę, kiedy obcy sami kręcą się po moim domu. Nie raz była świadkiem mojego wybuchu gniewu z tego powodu.
— Nie masz postawionego dzbanka z wodą na szafce nocnej? — pytam, a ona przecząco kręci głową. Najwidoczniej Caroline musiała o tym zapomnieć.
Podchodzę do blondynki i zauważam, że od razu cała się spina, a po chwili robi krok w tył, przez co wpada na szafkę, która stoi za jej plecami. Kiedy czuje, że nie ma już miejsca, żeby dalej się cofnąć, momentalnie prostuje się, a w jej oczach pojawia się wielki strach. No proszę, krzykliwa i buńczuczna Margaret boi się mnie. Niecodzienny obrazek — myślę sobie.
— W sumie, jak przyjechałaś, to nie zaproponowałem ci nic do jedzenia, a może jesteś głodna po podróży. Zjesz coś? — Kiedy słyszy pytanie, spogląda na mnie, po czym przecząco kręci głową. — Margaret, nic ci nie zrobię. Możesz czuć się tutaj, jak u siebie. — Wygląda na zdezorientowaną. Chyba nie spodziewała się takich słów.
— To pójdę już do pokoju — odzywa się i mija mnie, ale chwytam ją za ramię. Przyciągam lekko do siebie, wplatając drugą dłoń we włosy.
— Nie musisz się mnie bać. Naprawdę nic ci nie zrobię — szepczę jej do ucha, po czym zabieram swoje ręce.
— Dobranoc — mówi i opuszcza kuchnię, a ja odprowadzam ją wzrokiem.
***
W nocy zakradam się pod drzwi sypialni Margaret i nasłuchuję, czy na pewno śpi. Nie słyszę żadnych rozmów, prowadzonych przez telefon, więc uznaję, że jest pogrążona we śnie. Ostrożnie naciskam klamkę i zaglądam do środka. Leży, odwrócona plecami w kierunku drzwi. Cieszę się w duchu, że nie zasłoniła okien roletami, bo wtedy pewnie nic bym nie załatwił, a tak to do pokoju wpada odrobina światła z ogrodu. Wchodzę, rozglądając się za jej komórką, żeby spisać nowy numer. Skoro nie chciała go podać, to sam sobie wezmę. Dostrzegam telefon na łóżku, więc biorę go i chwilę później spisuję numer do swojej komórki. Wychodzę z menu, po czym odkładam go z powrotem. Kiedy już chcę opuścić jej sypialnię, w moje oczy rzuca się stos pudełek, leżących na szafce nocnej. Biorę jedno do ręki i zamieram. Następnie zaczynam oglądać pozostałe. Kurwa — przeklinam w myślach, przymykając oczy. Mimo że ostatni raz widziałem te leki wiele lat temu, to doskonale wiem, na co są, bo brała je moja nieżyjąca narzeczona. Po chwili odkładam wszystko z powrotem. Spoglądam na Margaret i myślę, co mam z nią zrobić. Teraz już wiem, dlaczego tak bardzo się bała, że coś jej zrobię, kiedy przyłapałem ją w kuchni. Zastanawiam się, czy Karol o wszystkim wie, ale gdyby tak było, to powiedziałby mi o tym. Pogrążony w myślach, opuszczam sypialnię i wracam do swojego pokoju. Kładę się na łóżku, rozmyślając o tym, czego przypadkiem się dowiedziałem. Wiem, że tę noc mam z głowy.
***
Nad ranem, kiedy otwieram oczy, spoglądam na zegar. Dochodzi piąta. Przecieram twarz dłońmi. Po czym wstaję z łóżka, bo i tak już nie zasnę. Koniecznie muszę wypić mocną kawę. Spałem niecałe dwie godziny, więc muszę jakoś się zregenerować. Idę do łazienki, żeby ogarnąć się do wyjścia. Stojąc przed lustrem, stwierdzam, że najpierw pójdę trochę pobiegać, żeby poukładać jakoś swoje myśli. Zakładam dres i wychodzę z domu. Przy bramie witam się z ochroniarzami, po czym zaczynam biec przed siebie. Godzinę później wracam, zastanawiając się w dalszym ciągu, co mam zrobić z moją humorzastą Margaret. Spoglądam w kierunku balkonu, który należy do pokoju, gdzie śpi i ze zdziwieniem zauważam, że też już jest na nogach. Stoi oparta tyłem o balustradę, rozmawiając z kimś przez telefon. Zapewne z tym swoim kochasiem. Całe szczęście, że mnie nie widzi. Wolę pokazywać się jej w garniturach niż zwykłym dresie. Biorę szybki prysznic i zmieniam ubranie, a następnie schodzę do kuchni, żeby przygotować śniadanie. Przenoszę wszystko na stół w jadalni i idę po blondynkę. Założę się, że już jest głodna, a po wczorajszej, wieczornej akcji zapewne sama nie zejdzie do kuchni i będzie czekać, aż moja gosposia jej coś przyniesie, a to nastąpi przecież dopiero za jakieś dwie godziny. Kiedy w końcu docieram pod jej pokój, pukam do drzwi.
— Proszę. — Słyszę, jak się odzywa, więc naciskam klamkę i wchodzę do środka. Ona momentalnie zrywa się z łóżka na nogi i staje tak, żeby zasłonić szafkę, na której leżą jej leki, co utwierdza mnie w przekonaniu, że nie chce mi o niczym powiedzieć.
— Może masz już ochotę na jedzenie? — pytam, uśmiechając się do niej.
— Nie, dziękuję. Jeszcze nie jestem głodna. Poczekam, aż Elfrida mi coś przyniesie — odpowiada, ale jej organizm z nią nie współpracuje, bo w tym samym momencie słychać głośne burczenie, przez co zaciska usta i kładzie dłoń na brzuchu. Mała kłamczuszka — myślę sobie.
— Tak, właśnie słyszę. Chodź, zjemy coś wcześniej, bo ja też jestem głodny — mówię, a ona niepewnym krokiem rusza w moim kierunku i idzie za mną, zachowując lekki dystans. Kiedy prowadzę ją po części domu, w której nigdy nie była, jeszcze bardziej zwalnia kroku. Gdy przechodzimy przez drzwi jadalni, blondynka zatrzymuje się i patrzy zdezorientowana na suto zastawiony stół.
— Siadaj — odzywam się, odsuwając jej krzesło. Ja zajmuję miejsce u szczytu stołu, a Margaret siedzi po mojej prawej stronie. Nawet już nie pamiętam, kiedy ostatni raz korzystałem z tego pomieszczenia. Nie wchodziłem tu od wielu lat.
— Na co masz ochotę do picia? Kawa, herbata, sok?
— Herbata może być — odpowiada, więc biorę dzbanek do ręki i napełniam jej szklankę. — Dziękuję. Widzę, że Elfrida nie próżnuje od rana — odzywa się po chwili, kiedy nakłada sobie jedzenie.
— No cóż, akurat autorem tego wszystkiego jestem ja — odpowiadam i kątem oka widzę, że jest zaskoczona tym, co przed chwilą usłyszała, na co lekko uśmiecham się pod nosem. — Czego spodziewałaś się wczoraj wieczorem, kiedy spotkałem cię w kuchni? — pytam, bo naprawdę jestem tego ciekawy. Spogląda na mnie nieśmiało, kiedy słyszy to pytanie.
— Myślałam, że wymierzysz mi tak siarczysty policzek, że znalazłabym się na podłodze, a potem za włosy zaciągnąłbyś mnie prosto do pokoju, z którego wyszłam — odpowiada szczerze, a jestem w szoku, gdy z jej ust padają te słowa. Jednak z drugiej strony, czego się spodziewałem? Święty nie jestem, o czym doskonale oboje wiemy.
— Ustalmy nowe zasady — odzywam się po chwili, a ona spogląda na mnie z ciekawością. — Możesz poruszać się po tym domu z pełną swobodą i nie spotkają cię za to żadne nieprzyjemności. — Widzę, jak rozszerzają się jej oczy, kiedy to słyszy. — Jedyne co mogę podpowiedzieć, to wystrzegaj się wycieczek do skrzydła z tyłu domu. Tam są moi ludzie i niektórych naprawdę nie chciałabyś spotkać.
— Dziękuję. Czym sobie na to zasłużyłam? Albo co chcesz w zamian? — Zadaje pytanie, a ja cicho wzdycham. Zna mnie lepiej, niż sądziłem, ale trochę zabolały mnie te słowa. Victor, serio? Zabolały cię jej słowa? To ty masz w ogóle jeszcze serce? — pytam siebie w myślach. Doskonale wie, że zawsze kieruję się zasadą coś za coś, jednak w tym momencie kompletnie o tym nie myślałem. No właśnie. Powiedziałem to zupełnie bezinteresownie, co się ze mną dzieje?
— Po prostu, przez te dziesięć lat zdobyłaś moje zaufanie — odpowiadam zdawkowo. W tym samym momencie dzwoni mój telefon. — Przepraszam, muszę odebrać. — Meier, po cholerę ty jej się tłumaczysz? Po prostu odbierasz i już. — Kolejny raz, ganię siebie w myślach.
— Co jest, Timo?
— Stary, gdzie ty jesteś? Byłem w gabinecie, ale jest pusty. Na siłowni też cię nie ma. Nawet twoi ludzie nie mają pojęcia, gdzie się zaszyłeś — odzywa się mój przyjaciel.
— Jestem w jadalni.
— W jadalni? W TEJ JADALNI? — pyta zdziwiony, akcentując słowa.
— Tak, dokładnie w tej. Przyjdziesz?
— Jasne, już idę — mówi, kończąc połączenie.
Chwilę później Timo przekracza drzwi pomieszczenia i widzę, w jakim jest szoku, kiedy u mego boku zauważa blondynkę.
— Mam was sobie ponownie przedstawić? — zadaję pytanie, patrząc na mojego przyjaciela i Margaret.
— Niekoniecznie. Pomimo iż od naszego spotkania minęło ładnych parę lat, to tak wyraziste osobowości na długo zapadają w pamięć — mówi Timo, patrząc badawczo na blondynkę, a ona szczerzy zęby w uśmiechu.
— Dokładnie tak, jak mówisz — rzuca dziewczyna.
— Mam nadzieję, że wyrosłaś już z tego niedojrzałego języka? — pyta uszczypliwie mój przyjaciel.
— Absolutnie nie. Tak samo, jak ty nie wyrosłeś z tego dziwacznego stylu. — Margaret nie pozostaje mu dłużna.
— Jeśli już czepiamy się czyjegoś stylu... To twój też pozostawia wiele do życzenia.
— Masz rację, ale wiesz, jaka jest pomiędzy nami różnica? Ja o tym wiem, a ty, nie wiedząc czemu, uważasz, że wyglądasz zajebiście. — Parskam śmiechem, kiedy to słyszę. Uwielbiam ją.
— Ja nie wiem Victor, jak ty z nią wytrzymujesz — odzywa się w moim kierunku Timo, po czym siada na krześle naprzeciwko niej.
— Jeśli panowie pozwolą, to pójdę już do siebie. Muszę się przebrać na spotkanie. — Margaret wstaje z krzesła, a ja robię to samo. Po chwili znika za drzwiami, więc siadam z powrotem na miejsce.
— Meier, co tu się do cholery dzieje? — Patrzy na mnie zniecierpliwiony.
— A co ma się dziać? Po prostu zjedliśmy razem śniadanie.
— Mhh, kto je przygotował? Dobra, nie musisz odpowiadać, bo znam odpowiedź. — Wzruszam ramionami, kiedy to słyszę. — I to jeszcze w jadalni? Nie wchodziłeś tu od lat. Co więcej, nikomu nie pozwalałeś tu wchodzić. Na dodatek, niczym dżentelmen wstajesz z miejsca, gdy ona odchodzi — dodaje po chwili. — I wyszła stąd sama, więc domyślam się, że ma pełną swobodę poruszania się po twoim domu. — Przytakuję na te słowa, a on robi wielkie oczy. — Żebyś potem tego nie żałował. — Kręci z niedowierzaniem głową.
— Nie musisz się o nic martwić — odpowiadam obojętnie. — Pomóż mi to posprzątać, a potem przejdziemy do gabinetu — dodaję, wstając od stołu.
***
Siedzę z Margaret w restauracji i czekamy na kontrahentów. Zerkam na blondynkę, która nie wygląda najlepiej, co zaczyna mnie martwić.
— Dobrze się czujesz? — dopytuję.
— Oczywiście, jak zawsze — odpowiada, siląc się na uśmiech. Wygląda, jakby miała zaraz zemdleć. Źle zrobiłem, że wziąłem ją ze sobą. Jestem kretynem, bo po tym, czego się dowiedziałem, powinienem odesłać ją do domu i sam się wszystkim zająć. Mam nadzieję, że nic jej się nie stanie.
— Po spotkaniu odwiozę cię do domu, a Felix poprowadzi twoje auto.
— Do jakiego domu? Jest piątek, zaczynam pracę. Jak co weekend — odpowiada, a ja nie dowierzam w to, co słyszę. Jaką, kurwa pracę? Powinna leżeć w łóżku. Czy ona jest nienormalna?
— Żartujesz sobie? Prawda?
— Victor, czy ty od rana już coś piłeś? O co ci chodzi? — Czuję, jak wszystko zaczyna się we mnie gotować.
— Od jakiego miasta zaczynasz? — pytam, bo przecież nie mogę jej powiedzieć, że znam prawdę i twierdzę, że jej odbiło, skoro w dalszym ciągu pracuje.
— Monachium.
— Świetnie, czyli odwiozę cię do Monachium.
— Słucham? Chyba źle spałeś w nocy — odzywa się. A żebyś wiedziała, że źle spałem i to przez ciebie — myślę sobie.
— Margaret, bez dyskusji. — Marszczy brwi, kiedy to słyszy. Nie pozwolę, żeby sama prowadziła auto tyle godzin, szczególnie gdy widzę, jak teraz wygląda. Nie rozumiem, jak jej facet może pozwalać na to, żeby tak się narażała. Powinna odpoczywać w domu, a nie robić tyle kilometrów, jeżdżąc od miasta do miasta.
— Umiem prowadzić samochód — mówi ironicznie. — Poradzę sobie — dodaje po chwili.
— A ja powiedziałem, że bez dyskusji. — Patrzę na nią, mrużąc oczy i widzę, że w końcu przyjęła tę informację do wiadomości. — Poprowadzę też dzisiejszą rozmowę. — Proponuję, ale ona przecząco kiwa głową i upija łyk wody.
— Nie, pozwól mi to rozegrać do końca.
— Dlaczego przygotowałaś nową umowę?
— A ty w ogóle czytałeś tą, którą dostałeś od nich?
— No, tak pobieżnie — odpowiadam, przybliżając się do niej, a ona przewraca oczami.
— Serio? Victor "Wielki" Meier czyta umowy POBIEŻNIE? — rzuca drwiąco, akcentując ostatnie słowo, po czym wyciąga dokumenty z teczki. Patrzę na nią i kompletnie nie wiem, o co jej teraz chodzi. — Ten punkt gwarantowałby ci duży zysk — mówi, pokazując zapis w umowie. — Ale ten — kontynuuje, przewracając na kolejną stronę — Powoduje, że straciłbyś trzy razy więcej. — Kończy, a ja biorę to do ręki i przyglądam się temu z uwagą. Chuje chcieli mnie wyrolować — mówię do siebie w myślach i zaczynam się wkurwiać.
— Jak ja mogłem to przeoczyć? Nie wierzę. — Spoglądam na nią i jestem pod wrażaniem. Zaimponowała mi dzisiaj i to bardzo. Przecież mnie nienawidzi. Równie dobrze mogła to wszystko przemilczeć, a ja nie mógłbym mieć do niej pretensji, bo to ja zajmuję się sprawdzaniem umów. Jestem zadufanym w sobie kretynem, który myśli, że zawsze wszystko będzie po jego myśli. — Dziękuję — odzywam się, kiedy przytomnieję.
— Moja wersja zakłada odwrotny scenariusz, ale na pierwszy rzut oka nie widać tego tak, jak w ich umowie — mówi, a ja patrzę na nią z fascynacją.
– Możesz liczyć na porządną premię, jeśli oczywiście zgodzą się podpisać to, co im przedstawisz.
— Podpiszą bez wahania — odpowiada hardo. — I kiedy to zrobią, to jakoś nie będzie mi ich szkoda. — Unoszę jedną brew do góry, kiedy to słyszę.
— A jakichś kiedykolwiek było ci szkoda? — Zaczyna się zastanawiać nad pytaniem, które jej zadałem.
— W sumie to nie — odzywa się po chwili. — Jestem całkowicie pozbawiona empatii. — Jest to tak szczere z jej strony, że zaczynam jej współczuć, bo wiem, że jest na drodze, która prowadzi donikąd. W tym samym momencie do naszego stolika zmierzają osoby, które pozbędą się dzisiaj większości kapitału, jaki do tej pory zgromadziły, a Margaret im w tym pomoże. Jestem cholernie ciekawy, jak to rozegra. Szkoda tylko, że wiem, iż to może być ostatni raz, kiedy mam ją u swego boku. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niedługo powie mi "Żegnaj", a ja nie będę mógł jej już zatrzymać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro