Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

F O U R T E E N

________________________________________________________________________________


Poniedziałek, 25. Kwiecień.


Podnoszę się ponownie do pozycji siedzącej i spoglądam znudzona na wszystkie papiery leżące przede mną. Kiedy wreszcie decyduję się je pozbierać, rozprasza mnie pukanie do drzwi.
–Proszę – mówię, po czym się odwracam. 

W drzwiach zastaję Xaviera, opartego ramieniem o framugę.
–Hej – posyła mi mały uśmiech. – Zajęta?

Kręcę głową, po czym ponownie spoglądam na kupkę dokumentów przede mną i wzdycham ciężko.
–Bardziej znudzona. – Mówię. Chłopak wchodzi do mojego pokoju i siada na krańcu łóżka, z jakiś metr ode mnie.

–Co to za papiery? – pyta, unosząc jedną z kartek.
–Moje wszystkie dokumenty... Pomyślałam, że zrobię w nich porządek. – mówię, po czym ciężko wzdycham i odchylam się do tyłu tak, że padam plecami na miękkie poduszki. 

– Jeszcze moment i zanudzisz się na śmierć, ale nie martw się, twój wybawca przybył – Xavier recytuje zdania tak, jakby był jakimś księciem z bajki. – Jestem nim ja i zamierzam cię uratować z tej ponurej wierzy i zabrać w podróż po siedmiu wzgórzach tej krainy. – Xavier wstaję i wyciąga swoją dłoń w moją stronę. 

Przyglądam mu się chwilę, jego mina jest kamiennie poważna. No i wybucham głośnym śmiechem.
–O boże, chyba się naoglądałeś za dużo Disneya z Mią – wyduszam z siebie, łapiąc się za brzuch, po czym kontynuuje się śmiać przez kilka dłuższych chwil. Gdy wreszcie się uspokajam unoszę wzrok na chłopaka, który stoi ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej i ze zmarszczonymi brwiami. 

–Ale ty tak na serio? – pytam skołowana.
–Jak najbardziej. Mama kazała mi pojechać zrobić zakupy i pomyślałem, że dotrzymasz mi towarzystwa. Obiecuję ci, robienie zakupów ze mną to coś, co trzeba przeżyć... Coś magicznego.
Nie myślę o tym długo. Porządki w dokumentach versus 'podróż po siedmiu wzgórzach tej krainy z Xavierem', to mówi samo za siebie. 

Gdy Xavier zapala silnik i wyjeżdżamy z podjazdu, pozwalam sobie pogapić się na niego. Wydaję się być w nadmiernie dobrym humorze. To znaczy nie jest to nic złego... Chyba. No nie wiem... 

Trzy dni temu, gdy wyparował z domu myślałam, że zabije mnie wzrokiem. W sobotę był strasznie miły, a dziś jest... przeszczęśliwy. Cóż, przypomina mi trochę mnie samą, gdy mam okres. Może chłopacy przechodzą coś podobnego, o czym ja jeszcze nie wiem? Cóż, jeśli tak jest, to zakładam, że niedługo się dowiem. 

Nagle chłopak pogłaśnia radio, z którego rozbrzmiewa piosenka 21 Savage „a lot", i za każdym razem, gdy raper śpiewa słowa „a lot", Xavier odwraca się w moją stronę i śpiewa razem z nim. A te słowa padają dosłownie co chwilę. Nie mogę powstrzymać śmiechu, bo ten widok jest komiczny. Cóż, może życie pod jednym dachem z moim niebieskookim... kuzynem nie będzie takie złe. 

–Koncentruj się na drodze! – próbuję przekrzyczeć głośną muzykę i śpiew Xaviera. Jego jedyną reakcją jest wywrócenie oczu na moje słowa. Robię zaskoczoną minę, po czym zaczynam się śmiać i kręcę głową z niedowierzeniem. Jazda zajmuje nam dosłownie pięć minut, więc zastanawiam się czemu nie mogliśmy przejść tej odległości. 

Przechodząc z parkingu do supermarketu Xavier idzie tuż przede mną. Gdy już podchodzimy do supermarketu, Xavier zatrzymuje się i odwraca momentalnie w moją stronę, co powoduję małą kolizję. Wpadam na niego niezdarnie, a on łapie mnie za ramiona, upewniając się, że nie upadnę. Co jest poniżające, nie jestem niezdarą!Gdy odczuwam jego dłonie zaciśnięte na moich ramionach natychmiast biorę krok w tył, gdyż był to zbyt bliski kontakt jak dla mnie.

Lecz o dziwo, moje ciało nie reaguje przyśpieszonym biciem serca, zdenerwowaniem, czy tym podobnym. Unoszę natychmiast wzrok na chłopaka, próbując ogarnąć co się właśnie stało.
–A teraz zaprezentuję ci magiczną sztuczkę. – Mówi po chwili wpatrywania się we mnie. Zasuwam niesforny kosmyk włosów, który zsunął mi się przed oczy, za ucho.
Xavier obraca się ponownie, tym razem tyłem do mnie i bierze krok do przodu mówiąc bardzo głośno:
- Sezamie, otwórz się!

To byłoby mało powiedziane, gdybym powiedziała, że byłam zaskoczona. Natychmiast rozglądam się wokół, żeby upewnić się, że nie przyciągnęliśmy uwagi jakichś złych staruszek.
- Magiczne wrota nie będą na ciebie czekać wieczność - odzywa się nagle Xavier. Gdy ponownie spoglądam w jego stronę, zastaję go stojącego pomiędzy rozsuniętymi drzwiami do supermarketu. Już nie komentuję tego, tylko kręcę głową i śmieję się pod nosem, wchodząc do sklepu za nim. Cóż, jeśli tak bardzo trzyma się tego, że ta wyprawa to jakaś magiczna podróż, to niech mu będzie. 

Przechodząc pomiędzy alejkami, Xavier pokazuje palcem na niektóre z nich i tłumaczy: „to aleja magicznych owoców. Istnieje legenda, że są to te same jabłka których Adam i Ewa mieli szansę zasmakować. A to aleja z magicznymi płynami, które dodadzą ci magicznych mocy, i pozwolą spojrzeć na świat w magiczny sposób." Tak, nie mylicie się. Tak właśnie opisał alejkę z alkoholami. Punkt dla Xaviera za wyobraźnię. 

Podczas tego chodzenia co jakiś czas spogląda na kartkę, którą trzyma w ręku z zapisanymi rzeczami, które musi kupić i od czasu do czasu zatrzymuję się w którejś z alejek i łapie za coś, po czym wrzuca to do koszyka. Ukradkiem oka spoglądam na zawartość koszyka który Xavier trzyma w ręku. Sok jabłkowy, ryż, przecier pomidorowy, banany, piersi z kurczaka... Cóż, zawartość koszyka nie wydaje się aż tak magiczna... 

–A oto jest najważniejszy z najważniejszych – odzywa się zatrzymując się. Dochodzę do chłopaka i staję obok niego, a gdy zwracam wzrok przed siebie, mam zaszczyt zobaczyć papier toaletowy.
–Ten magiczny materiał z magicznej krainy poradzi sobie z najgorszymi sprawami. Może wydawać się zwykły, ale jest on potrzebny każdemu śmiertelnikowi do przetrwania.
Xavier łapię za jedną paczkę i wkłada ją do koszyka. Wygląda na bardzo zadowolonego z samego siebie, więc daruję sobie żarty z niego, nie chciałabym naruszyć jego dziwnego ego. Wręcz przeciwnie, szybko uznaję, że w to może grać dwoje. 

Doganiam chłopaka, szybko do niego podbiegając (tak, jego nogi są dwa razy tak długie jak moje, dlatego cały czas jestem za nim) i wyrywam mu kartkę z ręki. Pośpiesznie czytam zapisane na niej słowa i doszukuję się tego, czego nam nadal brakuje. Mleko! 

Xavier nic nie mówi i kieruję się za mną. Gdy dochodzę do lodówek zatrzymuję się i z dumnym uśmiechem przyklejonym do twarzy, odwracam się. Cóż mogę powiedzieć, nie spodziewałam się go aż tak blisko. Dzieli nas nie całe dwadzieścia centymetrów, a chłopak z ciekawością mi się przegląda. Przełykam (zbyt głośno) ślinę, po czym odwracam się ponownie i mówię:
–A teraz panie i panowie, przed nami magiczny napój wydobywany z magicznych czarno-białych, ogromnych stworzeń. Wydobywanie go jest niezwykle groźne, ale czego byśmy my, śmiertelnicy nie zrobili dla magicznej, białej cieczy.
Łapię za jeden karton i wkładam go dumnie do koszyka. Nie mija więcej niż parę sekund, gdy Xavier wybucha śmiechem. Natychmiast próbuję ukazać go groźną miną, lecz to na niego nie działa. 

Gdy wreszcie przestaje się śmiać, mówi:
–Cóż, chociaż próbowałaś. 



________________________________________________________________________________


Na wasze życzenie, drugi rozdział. 

AMEN

Hahah. Jak się wam narazie podoba? Co najbardziej? Co najmniej? :>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro