Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

F I F T Y E I G H T







________________________________________________________________________________


– No I?! Jak było? – Pyta Emily, gdy wychodzimy na zewnątrz „zaczerpnąć świeżego powietrza", a raczej ukryć się gdzieś, żeby zapalić.
– No poczekaj. – Mówię, gdy przechodzimy koło grupki osób. W końcu odchodzimy na tyle daleko, że nikt nas nie usłyszy, i raczej nie zobaczy.
– No więc? – Emily nie daje za wygraną, gdy ja podpalam papierosa. Pozwalam trującemu dymowi dopaść każdy skrawek moich płuc i dopiero gdy całe moją płuca płoną, daję mu upust.
– Było fajnie. – Mówię, nie wiedząc co dokładnie jej powiedzieć. Nie chcę jej opowiedzieć wszystkiego. Jeszcze nie. Niektóre części chcę zostawić dla siebie i samolubnie się nimi napawać. 
– Fajnie? Serio? Tylko tyle? Więc w takim razie czemu tak szybko odeszłaś?
Na jej pytanie wzruszam obojętnie ramionami, po czym zaciągam się po raz kolejny.
– Bo... Skończył się nam czas. Mieliśmy jedną piosenkę. Jedną piosenkę, w ciągu której wszystko mogło być idealne. A po jej zakończeniu wracamy do rzeczywistości, w której każdy myśli, że jesteśmy kuzynostwem.
– Okay, coś jest nie tak. Coś więcej. Słyszę to w twoim głosie. Więc lepiej gadaj, albo to z ciebie wycisnę jak sok z cytryny.
Przygryzam wargę na samą myśl. Zły ponownie czają się za moimi powiekami. Ale w końcu odpuszczam.
– Nie czuję się okay, ponieważ mam dość. Mam dość czegoś, co ledwo się zaczęło!
– Uhm... Ash...
– Nie. Nie mam dość Xaviera. Chodzi mi po prostu o to, że mam dość ukrywania się. Ukrywania tego wszystkiego. Nienawidzę sekretów i kłamstw, a jakoś uzbierałam ich milion. Mam dość tego, że muszę ukrywać to co do niego czuję. Czemu? Bo mu to wszystko jakoś łatwo przychodzi. Nie wygląda jak ktoś, komu trudno cokolwiek ukrywać, bo gdyby tak było, to nie ukryłby przede mną faktu, że przyjdzie na dzisiejszy bal ze Steffanie. Czekał aż samo wyjdzie na jaw. Niespo-kurwa-dzianka! Udajmy nawet przez chwilę, że to część przykrywki. Najwidoczniej nie jest mu ciężko tańczyć z nią, gdy ja stoję gdzieś obok. Ale zgadnij co! Ja bym tak nie potrafiła, wiedząc, że go tym zranię.

– Ashley... Poczekaj...
– Nie, nie. Nie poczekam, bo jeśli tego z siebie nie wyrzucę, to to mnie zeżre od środka. Więc odpowiem na twoje pytania za chwilę. Więc jak już mówiłam, mam dość. Najzwyczajniej mam dość. Nie pozwolę mu całować się i dotykać, gdy jesteśmy sami, a potem patrzeć, jak kręci się koło niego ta zołza. Albo oglądać jak razem sobie tańczą. Wiesz czemu? Bo przed chwilą posmakowałam tego, co moglibyśmy mieć. Na samym środku sali przy wszystkich tańczyliśmy do romantyczniej piosenki. W s z y s t k i c h. Posmakowałam tego, jak mogłoby być, gdyby nie to, że wszyscy myślą, że jesteśmy pieprzonym kuzynostwem. Ale tak nie może być. Nie w moim życiu. Byłoby za łatwo, prawda?

Zaczynam machać rękoma i czuję, że drży mi głos od płaczu, więc robi się ciekawie. W tym momencie mam zero kontroli nas wszystkim. Moje myśli i uczucia po prostu zdecydowały wyjść sobie na spacer.

– Mam dość. Nie mogę być jedną z dwóch dziewczyn, bo jest to niestosowne. Albo mamy sekret, ale zachowujemy jakiś szacunek do siebie, albo nie. No nie wytrzymam, jeśli zobaczę go z nią jeszcze raz. Nie wytrzymam, bo ja tego nie mogę mieć. Ona nie jest w nim zakochana, ja jestem. Ale to właśnie ja nie mogę go mieć. Ma to sens? Chyba zaczynam się powtarzać. – Przykładam sobie rękę do czoła i biorę głęboki wdech.
– Chyba trochę mnie poniosło... Co chciałaś powiedzieć? – Pytam Emily, która spogląda to na mnie, to gdzieś za mnie. Marszczę brwi nie rozumiejąc jej zachowania, gdy dopiero po chwili dociera do mnie, że ktoś stoi za mną. Błagam, żeby to tylko nie był...
– Xavier. – Mówię, gdy nasze oczy się spotykają. Jego oczy wydają się czarne. Nie wiem, ile słyszał z mojej paplaniny, ale po wyrazie twarzy wydaje mi się, że dość dużo.
– Ashley. – Wypowiada moje imię krótko i zwięźle, po czym unosi brwi. – Możemy porozmawiać?
Skołowana spoglądam to na niego, to na przyjaciółkę, która wydaje się tak samo zszokowana jak i ja. W końcu ona oznajmia, że dam nam trochę przestrzeni i że znajdę ją w środku przy ponczu z alkoholem.
Odprowadzam przyjaciółkę wzrokiem, po czym powoli obracam się w stronę Xaviera, który już mi się przygląda spod zmarszczonych brwi. Stoimy tak w ciszy, aż w końcu zbieram sobie siły żeby się odezwać.
– Jesteś zły? – Nie no, super, Ashley. Tylko na tyle cię stać? Jesteś zły? Serio?

– Nie. Jestem zaniepokojony.
– Zaniepokojony...? Moim stanem psychicznym? Nie musisz, to się czasem zdarza, że stoję i paplam...
Mój komentarz wywołał u niego rozbawienie na twarzy, więc może nie jest tak źle.
– Nie jestem zaniepokojony twoim stanem psychicznym, tylko tym co słyszałem.
– Uhm... Nie wiem co powiedzieć. – Dosłownie.
– Jedźmy do domu. – To chyba miała być propozycja, ale zabrzmiało bardziej jak decyzja. Nagle moje lęki przebudzają się z długiej drzemki i całe moje ciało przepełnia niepewność. Może go jakoś obraziłam? Lub zdenerwowałam? Czemu inaczej chciałby jechać do domu, gdzie nie ma nikogo innego? Nie, Xavier by mnie nie skrzywdził. A co, jeśli wypił za dużo i nie panuje nad sobą? W prawdzie nie śmierdzi alkoholem nawet trochę i przez cały wieczór widziałam go tylko z butelką wody mineralnej, ale co, jeśli się mylę? Co, jeśli moje lęki mają rację?

Moje myśli wirują jak huragan, gdy powolnym krokiem drepczę za nim w stronę auta. Xavier otwiera drzwi od strony pasażera i czeka aż wejdę. Moje ciało odmawia jednak posłuszeństwa, gdy podchodzę do drzwi i staję jaw wryta w ziemię.
– Wszystko okay? – Pyta, a w jego głosie słyszę nutę troski.
Kiwam potakująco głową, po czym kręcę przecząco.
–  Na pewno nie jesteś na mnie zły? Bo jeżeli tak to przepraszam, jeśli cię uraziłam czy...
– Ashley. Nie jestem zły. Jestem przejęty. Tylko tyle. – Jego głos wydaje się o wiele łagodniejszy niż kilka minut temu. To chyba dobrze.
– Nie ma za co przepraszać.
– Czyli...czyli nic mi nie zrobisz? – Pytam niepewnie?
– Nic ci nie zrobię? Ashley za kogo ty mnie masz?

Oho i znowu ten ton. Xavier musiał zauważyć jak wszystkie mięśnie się we mnie napinają, bo wziął głęboki oddech po czym przykucnął u moich stóp i spojrzał w dół.
– Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Nawet nie wiem, skąd ci takie pytanie przyszło do głowy. Zabieram cię do domu przez to co powiedziałaś.
– Nie rozumiem. – Mówię.
– Zrozumiesz później. Wszystko ci wytłumaczę, a teraz mogłabyś być tak miła i wsiąść do środka?
Daję za wygraną i robię to o co mnie prosi. Wsiadam do auta. Xavier zamyka drzwi po czym obchodzi auto i wsiada na miejsce kierowcy.
– Piłeś? – pytam.
– Co? – Xavier wydaje się oburzony. – Oczywiście że nie. Nie prosiłbym cię żebyś wsiadła do auta, jeśli bym pił.
Chłopak przekręca kluczyk w stacyjce, po czym spogląda ponownie na mnie.
– Zapnij pasy.

Znów robię, jak mówi. W końcu ruszamy, a cisza w aucie robi się na tyle ogłuszająca, że zaczynam słyszeć własne bicie serca, więc włączam radio. To jednak nie pomaga, więc w końcu się odzywam.
– No więc? Czemu zabierasz mnie do domu?
– Już mówiłem. Z powodu tego, co powiedziałaś. Przy okazji, powinnaś napisać Emily, że jedziesz ze mną do domu, żeby się nie martwiła.

Przyłapuję się na wyciąganiu telefonu i pisaniu sms'a do Emily jak powiedział, znów, więc odkładam telefon.
– No dobrze. Ale co takiego powiedziałam, że musisz mnie zabrać do domu?
– Wszystko.
– Xavier! – Zaczynam robić się niecierpliwa. – Wytłumacz się.
– Z twoich słów wynika, że cię zawiodłem. Myślałem, że robię co mogę, ale jak się mówi, zawsze można zrobić więcej. Tak, spieprzyłem sprawę przychodząc ze Steffanie...
Umarłabym jeśli bym nie prychnęła na te słowa.
– ...I to nie była część przykrywki. Nie na początku. Zerwałem z nią niedługo po naszym pocałunku. Nie dawała mi żyć, bojąc się o swoją reputację. Wypisywała do mnie dzień w dzień błagając żebym tego nie robił. Bla, bla, bla. W końcu poprosiła żebym chociaż wziął ją na bal, jeśli nie zabieram nikogo innego. Oczywiście chciałbym zabrać ciebie, ale jednak nie możemy, bo sytuacja jest taka, a nie inna. Ja również nie wytrzymuję, tak samo jak ty. Wcale nie przychodzi mi to wszystko łatwo. Chciałbym całować cię przy wszystkich, dumnie pokazywać, że jesteś m o j a. Ale nie mogę. Chciałbym cię trzymać za rękę i ostrzegać innych chłopaków ze szkoły, że jeśli chociaż na ciebie spojrzą, to złamię im nos, ale nie mogę, bo nie jesteś moja. Nie w ich oczach. W moich jesteś tylko moja. Chciałbym robić z tobą te wszystkie rzeczy, które robią pary, ale nie mogę. Więc powiedziałem jej, że zabiorę ją na ten cholerny bal. Nie wiem, byłem skołowany. Z jednej strony myślałem, że będziesz wiedziała, że to przykrywka, a z drugiej bałem się ci o tym powiedzieć, bo bałem się, że ci zrobię przykrość. I wyszło tak że nic nie powiedziałem i spieprzyłem sprawę. I za to cię przepraszam. Ale w swojej przemowie myliłaś się co do jednego. Ona nie ma tego, czego ty nie możesz mieć. Wręcz przeciwnie. Jestem twój. Całkowicie. W stu procentach. Steffanie straciła swoje prawa do mnie w momencie, którym się całowaliśmy po raz pierwszy. Nikt nigdy nie całował mnie tak jak ty. Nie wiem, co ze mną robisz, ale doprowadzasz mnie do szału. Od pierwszego dnia, gdy cię zobaczyłem. Myślę o tobie cały czas. Myślę o tobie, gdy gram z chłopakami mecz. Myślę o tobie, gdy cię przy mnie nie ma. Myślę o tobie, gdy nie powinienem o tobie myśleć. Boże, co ja mówię, myślę o tobie nawet gdy jesteś koło mnie. Rozumiesz?

Przez chwilę trawię wszystko co Xavier właśnie powiedział, po czym kiwam niepewnie głową.
– Więc... czemu zabierasz mnie do domu? – pytam nie będąc pewną czy przeoczyłam coś.



– Zabieram cię do domu, żeby ci pokazać, że jestem cały twój. Zabieram cię do domu, żeby ci udowodnić, że nie ma dziewczyny w tej szkole... Pff, na tej ziemi, której pragnę bardziej niż ciebie. Chcę ci to udowodnić, bo najwidoczniej nie robiłem tego dość wyraźnie dotąd.
I po tych słowach zapadła cisza i trwała resztę drogi do domu. Po prostu siedziałam i odtwarzałam sobie jego słowa w głowie w kółko i w kółko i tak bez końca.


________________________________________________________________________________


Okay, ostani rozdział na dziś xD

W każdym razie, wybaczcie pisownie. Siedziałam przez tym ekranem cały dzień xD No i nie poprawiłam go, z resztą jak tych poprzednich xD

Ale powinno dać się zrozumieć.

Jutro gdy będę to znowu czytać okaże się, czy napisałam coś co ma sens, czy już dawno wycisnęłam resztki soków weny z siebie. xD

XoXo Sandra

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro