Wróć Do Mnie 61.
________________________________________________________________________________
Po naszej rozmowie jak i kilku innych rzeczach, które wydarzyły się w łazience, wszystko pomiędzy mną i Xavierem wraca do normy. Gdy tylko pojawiam się w salonie, Amie zagania mnie do roboty w kuchni. Chwilę później dołącza się również Victoria i choć moim pierwszym instynktownym odruchem jest rzucenie w nią ogórkiem, którego właśnie kroję, powstrzymuję się. A kilka minut później śmiejemy się we trzy z jakichś żartów i z tych kawałków sushi, które nam się nie udają. Moje uczucie zazdrości idzie w niepamięć, a zastąpia je radość.
Tyler robi nam wszystkim drinki, gdy reszta opierdziela się na sofie. Później chłopcy zaczynają przygotowywać gry planszowe, po czym wychodzą na zewnątrz przygotować miejsce, w którym będziemy robić ognisko.1 Przez okno nawet dopatruję się Xaviera i Lukasa, którzy razem zbierają drewno. Rozmowa pomiędzy nimi nie klei się przesadnio, ale widzę jak wymieniają się pojedynczymi zdaniami i śmieją się cicho co jakiś czas. A skoro Xavier potrafi z Lukasem, to i ja powinnam potrafić z Victorią. Więc gdy Amie znika z kuchni w swoim pokoju, porozmawiać z mamą przez telefon, ja łapię za swój telefon i włączam głośnik.
– Jest coś, czego chciałabyś posłuchać? – pytam, podając jej swój telefon.
– Jasne – dziewczyna uśmiecha się do mnie, biorąc go ode mnie, po czym wyszukuje jakiś utwór na Spotify.
– Co to za piosenka? – pytam, zaciekawiona melodią.
– Closer, Chainsmokers. Nie słyszałaś jej wcześniej? – pyta, oddając mi telefon.
– Chyba nie. Ale podoba mi się – posyłam Victorii uśmiech. – Myślisz, że starczy tego sushi dla wszystkich? – pytam, przyglądając się dwóm zapełnionym tacką na kuchennej wysepce.
– Zdecydowanie nie. Ale to chyba niczemu nie szkodzi. W końcu mamy jeszcze kiełbaski i jakieś inne rzeczy na później. No i masę alkoholu, jeśli to się liczy.
Wydymam usta i kiwam głową, zgadzając się z nią.
– Alkoholu mamy zdecydowanie wystarczająco – mówię, spoglądając na pięć skrzynek piwa i kilka butelek z mocniejszym alkoholem, które nie zmieściły się do lodówki, przez co dziewczyna zaczyna się śmiać.
Gdy wszystko jest gotowe, zasiadamy do stołu i jednocześnie zajadamy się sushi i gramy w Monopoly. Melisa rozwala nas wszystkich od samego początku, kupując wszystko co stanie na jej drodze. Nim się obejrzymy, owija nas z papierkowych dolarów, i jeden po drugim bankrutujemy.
Później pogłaśniamy muzykę, sprzątamy ze stołu i zaczynamy grać w karty, w między czasie wlewając w siebie sporą ilość alkoholu.
Gdy na dworze robi się tak ciemno, że dwie małe lampy na tarasie to jedyne źródło światła, rozpalamy ognisko i zasiadamy w koło niego. Chłopacy wymieniają się przeróżnymi opowieściami, które rozbawiają nas wszystkich. W którymś momencie Tyler wchodzi do środka, a gdy wraca trzyma w ręku gitarę, na której chwilę później gra nam różne piosenki, a my, choć fałszujemy po całemu, śpiewamy.
– Ała! – piszczę. – Poparzyłam sobie język – mówię i wydymam usta, na co moi przyjaciele wybuchają śmiechem.
– Musisz pierw podmuchać na tą piankę, Sofia – poucza mnie Xavier, po czym dmucha trochę na swoją, sprawdza jej temperaturę palcami, aż w końcu ściąga ją z patyka i podnosi ją na wysokość moich ust. Patrzy się mi intensywnie w oczy i uśmiecha łobuzersko.
– No dajesz – mówi.
Mrużę przez chwilę powieki, po czym nachylam się do przodu i pozwalam mu włożyć sobie piankę do ust, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Gdy kończę ją jeść oblizuje powoli usta, po czym mówię:
– Byłoby super, gdybym poczuła jakikolwiek smak – ściągam brwi. – Ale chyba spaliłam swoje kubki smakowe na amen – wzdycham, a moi przyjaciele wybuchają głośnym śmiechem. Xavier przewraca oczami, ale po chwili sam zaczyna się śmiać cicho pod nosem i kręci lekko głową.
– Cóż, one i tak nie mają nie wiadomo jak dużo smaku. Są po prostu słodkie – mówi Melisa, wzruszając obojętnie ramionami, po czym sięga do jednej z paczek z piankami, wyjmuje całą garść i wciska ją sobie do buzi. Nagle krzyczy coś niezrozumiale, wstając. Wszyscy patrzymy się na nią skołowani, a dziewczyna wybucha śmiechem, o mało nie krztusząc się piankami. Pokazuje nam gestem ręki, żebyśmy dali jej chwilę na zjedzenie tego, co ma w buzi. Gdy wreszcie wszystko połyka bierze głęboki wdech i mówi:
– Mam pomysł – opiera pewnie siebie ręce na biodrach. – Zagramy w „nigdy nie", tyle że z piankami. Czyli zamiast pić, będziemy wkładać sobie piankę do buzi. Ale nie wolno ich jeść i ten, co pierwszy nie będzie mógł zmieścić więcej pianek, przegrywa.
– O! I jako karę, będzie musiał wyrecytować jakiś wiersz, czy coś i jeśli mu się nie uda, bierze szoty! – krzyczy radośnie Victoria.
Wszyscy zgadzamy się na ten pomysł i łapiemy za paczki pianek.
– No dobra, to ja zacznę – mówi Lukas, prostując się. – Nigdy nie kąpałem się nago w jeziorze.
Wszyscy wkładają sobie piankę do buzi, oprócz mnie. W tedy nachyla się do mnie Xavier i szepce.
– No to mamy plany na dzisiejszą noc – mówi, lubieżnie się do mnie uśmiechając, przez co zaczynam się śmiać.
– Nigdy nie przeczytałem książki w ciągu jednego tygodnia – mówi Melisa, i tylko ja i Alex wkładamy sobie po piance do buzi.
– Hm. Nigdy nie miałam złamanej kości – odzywa się Amie.
– Żeby to była jedna – wzdycham, po czym wrzucam sobie piankę do buzi śmiejąc się.
Nadchodzi moja kolej, więc siedzę i zastanawiam się przez moment.
– Nigdy nie spałam z dwoma różnymi osobami w ciągu jednego miesiąca.
Na moje zaskoczenie wszyscy wkładają sobie po piance do ust.
– Serio? Boże, przyjaźnię się z samymi świntuchami – wzdycham, na co moi przyjaciele wybuchają głośnym śmiechem. Alexowi ze śmiechu wypada kilka pianek z buzi i kończy leżąc na ziemi, trzymając się za brzuch.
– Żeby to były tylko dwie osoby – mówi, gdy się wreszcie uspokaja, ale po chwili ponownie wybucha śmiechem. Tyler z oburzeniem rzuca w niego jedną ze swoich pianek.
– Mam nadzieję, że mówisz teraz o mnie i moich piętnastu osobowościach – odzywa się, posyłając srogie spojrzenie swojemu chłopakowi, przez co wybucham głośnym rechotem i nie wiem czy to moja reakcja doprowadza wszystkich do śmiechu, czy to, co powiedział Tyler.
Jakieś dziesięć rund później, Xavierowi i Alexowi nie mieszczą się już pianki w ustach, i chłopcy muszą siedzieć z otwartymi na rozcież buziami, co rozśmiesza nas wszystkich.
– Dobra, wy oboje przegrywacie! – krzyczę. – Ten kto gorzej wyrecytuje „wlazł kotek na płotek", bierze szoty.
Słysząc moją propozycję wierszyka, wybuchają śmiechem, a to, że strasznie trudno się śmiać z tak wielką ilością pianek w buzi, rozśmiesza ich jeszcze bardziej, co rozśmiesza całą resztę.
Po chwili chłopacy próbują jednocześnie wyrecytować wiersz, co im się w ogóle nie udaje, przez co zaczyna boleć mnie brzuch od śmiechu. Oni oczywiście się nie poddają, i kontynuują wydawać z siebie jakieś stęki i jęki, co chyba ma przypominać słowa. o rusz wybuchają śmiechem, przez co pianki zaczynają wypadać im z buzi, i tak właśnie oto Xavierowi udaje się wypowiedzieć coś, co jest odrobinę bliżej czegoś sensownego.
– No to mamy zwycięzcę! – śmieję się Melisa, ocierając łzy.
– O Boże, lepiej żebym miała sixpacka jak wrócimy do domu. Inaczej pójdzie cały ten ból na marne – odzywa się Amie, trzymając się za brzuch i jednocześnie próbując uspokoić oddech, ale co chwile zaczyna chichotać.
Nim się obejrzę, moi przyjaciele zaczynają dyskutować na przeróżne tematy. Co chwilę ktoś się śmieję z jakichś opowiadań, lub żartów. Biorę głęboki wdech i prostuję się, rozglądając się dookoła. Uczucie ciepła rozprzestrzenia się od mojej klatki piersiowej do brzucha. To ciepło to uczucie szczęścia, jakie przynosi mi ten widok. Jestem otoczona wspaniałymi ludźmi, na których mi zależy. A im zależy na mnie. I choć może jest to bardzo normalna rzecz dla większości osób, dla mnie jest to jeszcze trochę nowe. I nie potrafię się nacieszyć tym uczuciem.
Opieram delikatnie głowę o ramię Xaviera, który teraz prowadzi zawziętą dyskusję na temat koszykówki z Tylerem i Lukasem. W środku zdania chłopak cichnie, zerka na mnie przelotnie, szeroko się do mnie uśmiechając i całuje mnie delikatnie w czubek głowy. W końcu wraca do rozmowy, otulając mnie swoim ramieniem.
Dla takich właśnie momentów jak ten, warto jest żyć, myślę.
Czuję się silna, prawie tak, jakbym mogła przejść przez piekło jeszcze setki razy, jeśli oznaczałoby to, że po drugiej stronie będą czekać na mnie oni.
________________________________________________________________________________
Moi drodzy,
Wiem, że musieliście się porządnie naczekać na kolejny rozdział. Wiem, ponieważ sama czekałam, aż wróci do mnie wena.
Cała ta sytuacja z Covid-19 jest męcząca, a do tego uważam że pisanie końcówki książki jest specjalnie wyzywające. Uważam, że zakończenie musi mieć sens. Zostawić czytelnika z niedosytem, a jednocześnie szczęściem.
I jakoś kurczę ogółem trudno jest kończyć pisać książkę, tak samo jak jest mi trudno czytać zakończenie, bo wiem, że coś dobiega końca. A często chciałabym, żeby niektóre rzeczy trwały wiecznie :D
No cóż, postaram się, żebyście znów nie czekali jakieś 3 miesiące na rozdział.
A to mój mały prezent z okazji Nowego Roku <3
XoXo
Sandra
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro