Wróć Do Mnie 57.
________________________________________________________________________________
– Dobra, czas otworzyć prezent – mówię, zakładając dziewczynie niesforny kosmyk za ucho. Jej usta rozciągają się w szeroki uśmiech, gdy dziewczyna momentalnie schodzi z moich kolan i sięga po papierową torbę.
– Ojej – mówi, wtulając w siebie swoje nowe książki, po czym szybko czyta opis z tyłu. W końcu unosi swój wzrok na mnie i przygryza delikatnie dolną wargę. – Pamiętałeś.
– Że książki to najlepszy prezent, jaki można ci dać? No ba – śmieję się.
Dziewczyna rzuca mi się na szyję i wtula się we mnie, gdy ja ląduje za plecach z nią na sobie.
– Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – mówi, składając szybkie całusy na mojej twarzy, co trochę mnie rozśmiesza.
– Został ci jeszcze jeden prezent do otworzenia.
Słysząc to, dziewczyna sięga po papierową torbę i zagląda do niej, po czym patrzy na mnie lekko zdezorientowana, przez co zaczynam się śmiać.
– Tam go nie znajdziesz – mówię, sięgając ręką do tylnej kieszeni jeansów, z której po chwili wyciągam małe, czarne pudełeczko. Na ten widok dziewczyna momentalnie zamiera i mruga kilka razy, błądząc wzrokiem pomiędzy mną a pudełkiem.
– Czy ty...
– Spokojnie, jeszcze się tobie nie oświadczam – zapewniam ją, śmiejąc się.
– Jeszcze? – dziewczyna unosi brwi w zaskoczeniu, więc kiwam potakująco głową w odpowiedzi, na co dziewczyna parska cichym śmiechem.
– No ale gdy to zrobię, to mam nadzieję, że powiesz tak – oznajmiam, prostując się do pozycji siedzącej. Dziewczyna siada po turecku przede mną i rzuca mi spojrzenie spod firanki rzęs.
– Oczywiście, że bym się zgodziła – wyznaje, po czym ponownie przygryza dolną wargę, gdy rumieniec oblewa jej policzki.
– To dobrze – szczerzę się do niej, po czym otwieram pudełeczko, odsłaniając tym samym cienką, złotą bransoletkę, z czterema małymi serduszkami. Dziewczyna otwiera oczy szerzej na jej widok, więc wyjmuję ją z pudełka i łapię ją tak, żeby móc założyć ją na nadgarstek dziewczyny. Gdy jest już zapięta, dziewczyna unosi swoją rękę i przygląda się nowej biżuterii.
– E, A, S... – czyta cicho literki, wygrawerowane na serduszkach.
– Pierwsze litery imion, które miałaś – mówię, a dziewczyna unosi na mnie swój wzrok. – Imion, które przedstawiają różne części twojej przeszłości. Chcę żebyś wiedziała, że kocham każdą część ciebie tak samo.
– A to? – pyta, wskazując na czwarte serce, na którym nic nie pisze.
– Wiem, jak bardzo przeraża cię to, że coś może pójść nie tak, i będziesz zmuszona porzucić swoje życia ponownie z dnia na dzień – słysząc to, dziewczyna spuszcza swój wzrok na swoje dłonie. – Więc chcę ci tym pokazać, że zdaję sobie z tego sprawę, ale to niczego nie zmienia. Na tym sercu jest miejsce na kolejne imię, na kolejną część twojego życia, którą również będę kochał tak samo. Chcę żebyś wiedziała, że jest na to miejsce. Chciałbym po prostu, żebyś czułam się bezpieczniej ze swoją sytuacją. I choć nie mogę zagwarantować tobie, że nic się nie stanie, to chcę ci obiecać, że choćby nie wiem co się stało, to będę przy tobie. Nie dlatego, że muszę. Dlatego, że pragnę tego najbardziej na świecie.
Widzę, jak jej usta powoli rozciągają się w uśmiech, gdy łzy zbierają się jej w kącikach oczu. W końcu Sofia podnosi na mnie swój wzrok, a ja ocieram pojedynczą łzę, toczącą się po jej policzku.
– Kocham cię – mówię.
– Ja ciebie też – odpowiada, po czym parska cichym śmiechem i całuje mnie w usta.
– A w najlepszym wypadku wygrawerujemy tu twoje nowe nazwisko – mówię, obejmując dziewczynę ramieniem. – No wiesz, po tym, jak zgodzisz za mnie wyjść.
– Jesteś niemożliwy – mówi Sofia, marszcząc czoło, po czym wybucha szczerym, głośnym śmiechem. – Ale chyba trochę się źle czuję z tym, że tyle na mnie pieniędzy wydałeś – wzdycha, przyglądając się swojemu nadgarstkowi.
– Pracuję po to, żeby mieć pieniądze. A pieniądze są po to, żeby je wydawać – tłumaczę, wzruszając obojętnie ramionami.
– No tak, ale gdybyś nie wydawał na mnie tyle pieniędzy, może w tedy nie musiałbyś brać tyle zmian tygodniowo, jednocześnie studiując.
– Ale to nie ma nic z tym wspólnego. Jestem do tego przyzwyczajony. Pracuję, odkąd pamiętam – mówię, rozkładając nam koc, po czym oboje kładziemy się na nim, a ja kontynuuję. – Prawdziwa praca trzyma mnie z daleka od złych decyzji. A uwierz mi, jestem dobry w ich podejmowaniu – wzdycham, po czym przewracam się na bok, żeby móc popatrzeć na Sofię. – Mam pomysł.
– Jaki? – pyta, trochę zaskoczona zwrotem akcji.
– Zagrajmy w prawdę. Co ty na to?
– Okay, ale ty zaczynasz, bo nie jestem pewna, czy wiem o co ci chodzi – mówi, marszcząc czoło w zamyśleniu.
– Okay. To prawda jest taka, że gdy mama odeszła od ojca, zostaliśmy z niczym. Mama nie miała skończonej żadnej szkoły wyższej, więc się nam nie przelewało w domu, pomimo tego, że mieszkaliśmy u dziadków. Już jako dziewięciolatek chodziłem z gazetami, w nadziei, że chociaż trochę odciążę mamę, jeśli będę miał sam na swoje małe wydatki, gdy ona studiowała prawo i jednocześnie pracowała w supermarkecie za grosze. W wieku trzynastu lat pracowałem na zmywaku codziennie po szkole do zamknięcia restauracji, zamiast grać z kolegami w piłkę. Dzieciaki uważały mnie za frajera, jakiegoś dziwoląga – kątem oka widzę, jak Sofia uważnie mi się przygląda, jednocześnie delikatnie gładząc moją rękę. – I w ten sposób trafiłem na nie to towarzystwo. Byli o kilka lat starsi ode mnie. I nim się obejrzałem, sprzedawałem haszysz, mając zaledwie czternaście lat. I tak sam wpadłem w nałóg. Jak to się mówi? Nie baw się ogniem, bo się poparzysz. No i się poparzyłem. A reszta to już historia – wzruszam obojętnie ramionami, próbując zebrać myśli.
– Hm – dziewczyna wzdycha w zamyśleniu. – Okay, pamiętasz, gdy opowiadałam ci o mamie, i o tym, jak zawsze mówiła, żebym zamknęła oczy, gdy świat będzie mnie przerażał?
W odpowiedzi kiwam potakująco głową.
– To prawda jest taka, że w tedy nie powiedziałam ci całej prawdy. Zachowałam kilka części tej historii dla siebie, próbując ukryć prawdę o swojej przeszłości – przygryza delikatnie dolną wargę, po czym kładzie się na plecach i kontynuuje. – Prawda jest taka, że miałam zamykać oczy, gdy świat był brzydki, gdy ona wciągała prochy, lub dawkowała sobie narkotyki dożylnie. Już jako dziecko wiedziałam, że to co robi jest złe. Często była nieprzytomna godzinami, zapominała mnie nakarmić... Byłam zdana na własny los. Ale przez długi czas to działało. Zamykałam oczy, gdy Jackson się nad nią znęcał, lub gdy się kłócili i szarpali. Potrafiłam tak siedzieć godzinami, dopóki sytuacja się nie uspokoiła. I rzeczywiście, gdy otwierałam oczy, świat był... może nie tyle że lepszy, ale nie był już tak przerażający.
– Przykro mi – mówię, przyglądając się dziewczynie. – Wiesz, zadziwia mnie czasem, z jaką łatwością potrafisz o niektórych rzeczach mówić.
– Bo te rzeczy to pikuś, w porównaniu do tego, z jakim piekłem zostawiłam mnie mama, gdy przedawkowała – Sofia uśmiecha się smutno.
Przez chwilę próbuję zebrać myśli, po czym zaczynam mówić.
– Czasem, gdy patrzę na mamę, zapominam o naszej przeszłości. Wydaje się całkowicie inną osobą. Kiedyś jej oczy były smutne i zmęczone, a jej ciało było zawsze pokryte siniakami. Próbowałem wymazać te obrazy ze swojej głowy, ale chyba się nie da. A szkoda, bo trudno patrzeć na osobę, którą tak bardzo kochasz i której zawdzięczasz tak wiele, jednocześnie wiedząc, jak wiele wycierpiała – ściągam brwi, czując naprzykrzające się wspomnienia. – Mój ojciec znęcał się nad nami regularnie. Czasem było gorzej, czasem lepiej. Ale dzień, w którym mama postanowiła odejść, to był dzień w którym ojciec w złości popchnął mnie w szklaną witrynę, która roztrzaskała się prosto na mnie. Nie pamiętam dokładnie tego dnia. Wszystko wydaje się trochę jak za mgłą. Ale mama opowiadała mi, że byłem tak pokaleczony, że gdy przyjechało pogotowie, ratownicy nie wiedzieli gdzie mają zacząć.
– Margharet to wspaniała kobieta – mówi Sofia, przekręcając głowę w moją stronę. – Pod tym względem jesteś szczęściarzem.
– Wiem – mówię, uśmiechając się pod nosem.
Nagle dziewczyna podnosi ręce i odwraca głowę.
– Widzisz te dwie, cieniutkie kreski? – pyta, więc przyglądam się bliżej jej nadgarstkom.
– Tak.
– To moje ulubione i jednocześnie najgorsze blizny. Najgorsze, ponieważ nie potrafię na nie patrzeć, nie wracając myśli do powodów, przez które przecięłam swoje żyły z taką łatwością. Pamiętam jak w którymś momencie się ocknęłam, a krew była wszędzie. I pamiętam, że czułam przerażającą ulgę. Jak nigdy wcześniej. Ale są to również moje ulubione blizny, ponieważ są one dla mnie jak takie małe przypomnienie, że dostałam od życia drugą szansę. I choć nie jest idealnie, to i tak udało mi się uciec od Jacksona. A pamiętasz obrazy, które oglądaliśmy w Vancouver w galerii sztuki? – pyta, a ja w odpowiedzi kiwam głową. – Pod jednym z ostatnich obrazów, była przyklejona kartka, na której pisało „Ja pozwoliłem swojej płynąć w nadziei, że wypłynie z nią cały ból"... Te słowa utkwiły mi w pamięci, bo chyba niczego nigdy tak nie rozumiałam, jak właśnie tego. I te blizny są właśnie na to dowodem – nagle dziewczyna podnosi się do pozycji siedzącej i szuka czegoś na swoim ręku, po czym wskazuje palcem na małą bliznę na bicepsie, którą zauważyłem, gdy byliśmy na basenie. – Tą bliznę mam przez to, jak Jackson w złości rozbił butelkę o stół i zaczął nią wymachiwać, grożąc mi, że mnie zabije – dziewczyna wzrusza ramionami i wzdycha. – Cóż, nie zabił mnie, ale przeciął mnie nią... a te – Sofia podciąga bluzkę do góry, odsłaniając swój brzuch i małe, okrągłe blizny. – Są już mało widoczne, ale one wszystkie są spowodowane papierosami. Mam też kilka na plecach.
– Mam taką samą, o tu – mówię, podciągając rękawek koszulki. – Na ramieniu. Ją też już ledwo widać – mówię, posyłając dziewczynie mały uśmiech.
Jest coś strasznie obnażającego w naszej rozmowie. Wszystko, co sobie opowiadamy, to okrutne sekrety, o których niewiele osób wie. A my jednak opowiadamy sobie nawzajem o nich tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. I właśnie za to również ją kocham. Za to, że czuję się tak, jakbym mógł jej powiedzieć wszystko, a czułem się tak już od samego początku.
– W rzeczywistości mam na nazwisko Hargan. Xavier Hargan. Ale po tym, jak urodziła się Mia, o ile dobrze pamiętam, to było pod koniec podstawówki, zanim się wyprowadziliśmy do Seattle, poprosiłem Henryka, żeby mnie zaadoptował. Nie chciałem nosić nazwiska osoby, która zniszczyła mamie życie. A on się zgodził bez namysłu – mówię, uśmiechając się na to wspomnienie.
– To przesłodkie – wzdycha Sofia, wtulając się w moją klatkę piersiową. – Czemu mi tego nigdy wcześniej nie opowiedziałeś?
– Sam nie wiem. Czasem chyba o tym zapominam.
Gdy kończę opowiadać, dziewczyna wtula się we mnie mocniej a ja całuję ją w skroń, mając nadzieję, że kiedyś będę w stanie zapełnić jej myśli tak wieloma dobrymi wspomnieniami, że na te okropne będzie brakowało miejsca.
________________________________________________________________________________
Jeszcze jeden <3 Mini maraton xD
Co o nim myślicie?
XoXo Sandra
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro