2. Pierwsza niespodzianka
Maia skręcała właśnie w ostatni zakręt dzielący ją od swojego domu. Z przyjaciółmi rozstała się dwa zakręty wcześniej, by i oni zdążyli do swoich mieszkań, nim zrobi się ciemno. Maia zdążyła przywyknąć do wczesnych zachodów słońca, zbyt wczesnych jak na czerwiec. Nawet jeśli słońce zostało dłużej na niebie, niewiele było z tego pożytku. Nieboskłon codziennie zasnuwały kolejne warstwy szarych, nieruchomych obłoków, nadających zimno-szarą poświatę. Miejscami nie można było odróżnić, która jest pora dnia i jedynym wybawieniem okazywały się zegarki. Maia nie uważała, że brak słońca oraz niskie ciśnienie równe było zepsutemu dniu. Po kilku tygodniach udawało jej się znajdywać daleką, świecącą kropkę, która uchodziła za słońce. Najbardziej denerwowały ją deszcze. Okropne, nieustające i moczące wszystko dookoła. Przeciwko chmurom nie miała... no prawie nic, ale deszczu znieść nie mogła. Wykręcała się rozmaitymi argumentami, żeby nie wychodzić z domu, gdy za oknem widziała ulewę byleby dalej od wody. Oczywiście nie znaczyło to, że Maia bała się wody. Przy długich kąpielach w wannie wymyślała wiele kawałków, które potem przetwarzała na nuty.
Śpiesznym krokiem doszła do drzwi widząc, że chmury zwiastują deszcz. Maia mieszkała w małym, dwu-osobowym domku, na jednej z niewielu mało ruchliwych uliczek w tym mieście. Wąskość tej uliczki zawsze doprowadzała wiele osób do szału. Domki wydawałyby się nie mieścić między sobą – tak były ściśnięte. Szeregowce zbudowane były z tej samej wyblakłej cegły, wyglądały tak samo z drobnymi wyjątkami. Wybałuszone wejścia, przypominały grzbiety fal. Przednie, ogromne okna ozdobione były białymi framugami, a w środku, na parapetach, stały a to kaktusy, a to machający kotek szczęścia, i inne tego typu ozdoby. Domki wspinały się, chcąc prześcignąć siebie w wysokości. Dachy były postawione do góry, w kolorze czerni, a przyozdabiały je masywne kominy.
Szatynka jedną ręką wyciągnęła pobrzękujące klucze i wpasowała jeden z nich. Bez trudu przekręciła zamek i już miała pchnąć drewniane drzwi, gdy one same otworzyły się, wyrywając jej pęk kluczy. Przed Maią pojawił się pusty hol dobrze znanego jej miejsca, a ona po raz pierwszy w życiu zawahała się do niego wejść. Lęk przeszył jej ciało tylko na chwilę, zastępując jej spokojnie płynące myśli nagłymi informacjami. Zaczęła przetwarzać wszystkie możliwości w głowie. Może to mama?, myślała. Może sąsiad wpadł coś pożyczyć i jakimś cudem alarm się nie włączył.
Matka Mai wracała trochę później niż ona, a sąsiedzi nie wpadali do siebie od tak, więc to także wykluczyła. Zajrzała do środka, a zaraz potem postawiła pierwszy krok. Podłoga nie wydała żadnego dźwięku, ku uldze dziewczyny. Wyciągnęła zwisające klucze, tłumiąc ich brzęknięcia. Jeden z nich odruchowo wyciągnęła jak szpikulec, gotowa zaatakować. Zastanawiała się gdzie, czy w torbie nadal ma gaz pieprzowy? Skupiona wzrokiem na rogu, kończący dość krótki hol i zaczynający przedpokój, podskoczyła gdy coś zastukało o dach. W porę powstrzymała się, by nie wydać choćby piśnięcia. Równomiernie stawiała kroki, z każdym będąc coraz bliżej celu. W końcu dochodząc do końca nie wychyliła się, tylko przykleiła do ściany. Uspokoiła oddech, myśląc coraz szybciej. A co jeśli to jakieś stworzenie z tamtego wymiaru, przestraszyła siebie samą. Albo te straszne sylwetki w kolorze czerni, o których coraz głośniej w mieście?
Istotnie – w mediach nieustannie wałkowanym tematem były włamania do szkół i... porywania dzieci. I tylko dzieci. Śledztwo komplikowało się, gdy badania niezwykle rzadko zostawianych odcisków nie pasowały to nikogo. Z nagrań, jakie udało się zrobić, widać że porywacze nie mają twarzy albo są tak dobrze zasłonięte. Ponad to nie zawsze ludzie atakują szkoły. Mówi się często o zwierzętach, które rozbijają szyby.
Zdobyła się na odwagę i naraz wyskoczyła zza rogu, gotując się na wszystko. Jej waleczność prysła, kiedy coś w tym samym momencie także na nią wskoczyło z wrzaskiem. Przerażona dziewczyna z jeszcze głośniejszym krzykiem odskoczyła jak najdalej, chcąc uciekać. Zapomniała o wszystkich opcjach i rzuciła się do wciąż otwartych drzwi. Zanim znalazła się na ulicy, do jej mózgu zaczęło docierać coś więcej niż strach. Usłyszała bardzo znany jej śmiech i naraz zapłonęła złością. Odwróciła się i jak się spodziewała – ujrzała swoją matkę.
Christine była niską, przysadzistą kobietą z prostymi jak drut, ciemnymi włosami. Brązowa, jak skorupa orzecha, cera nadawała jej odległego wyglądu, w porównaniu z tą chmurną pogodą i wiecznie bladymi ludźmi. Była krucha i drobna, co jest chyba jedyną rzeczą, jaką przekazała swej podopiecznej. Christine nadal miała dziecięcy charakter, rysy twarzy i zachowanie. To ona musiała przekonywać Maię, żeby gdzieś razem poszły. Gdy przychodziła z pracy przyrządzała swoje specjały tłumacząc się dobrym nastrojem na gotowanie.
Teraz w kącikach jej oczu ukształtowały się dodające jej uroku zmarszczki, podczas gdy śmiała się ze swojej córki. Maia nie mogła powstrzymać się od wściekłego wyrazu twarzy i warknęła:
- Co cię tak bawi?
- Wybacz, kochanie. – Christine otarła łzę rozbawienia. – Gdybyś siebie widziała... – znowu wybuchnęła chichotem.
- Bardzo śmieszne – burknęła nastolatka i przepchnęła się przez hol, zostawiając za sobą matkę.
- Jak w szkole? – Christine odwróciła się, gdy już zamknęła starannie drzwi.
Maia wyczuła nagłą zmianę tematu, ale nie odpowiedziała.
- Kochanie, nie obrażaj się już – błagała przymilnym tonem Christine, kładąc swoją niewielką dłoń na ramieniu dziewczyny.
Przewracając oczami, Maia zdjęła przemoczoną kurtkę i powiesiła schludnie na wieszaku.
- Może być – odpowiedziała, gdy ponownie znalazła się w przedpokoju.
-Tylko tyle? – Christine przeszła do kuchni. – A jak z przyjaciółmi, chłopakiem? Znalazłaś sobie kogoś?
- Mamo, błagam – upomniała ją.
- No co? Chciałam się tylko dowiedzieć jak u mojej ukochanej córeczki.
- Nie mam już pięciu lat – odrzekła, po czym usadowiła się na jednym z wysokich krzeseł stojących przy barku z widokiem na okno wychodzące na ogród.
Kuchnia, która znajdowała się po lewej stronie, była nie duża, ale wystarczająca by pomieścić kilka osób naraz. Brązowe szafki ładnie komponowały się z starą już kuchenką, którą trzeba było odpalać z pomocą zapałek. Nad piecem znajdował się wieszak z haczykami na wszelkiego rodzaju patelnie i drewniane łyżki. Obok wbudowana była lekko nadużyta zmywarka. Chociaż państwo Hunky mieli na nią gwarancję, zapodziała się zaraz po wstawieniu zmywarki. Rodzice Mai od zawsze kłócili się czy zostawić przy głośną zmywarkę, czy kupić nową.
Christine krzątała się, przygotowując coś w kuchni, a Maia zatopiła się we własnych myślach, patrząc przez okno. Na parapecie wylądował mały ptaszek z żółtym dziobkiem. Maia rozpoznała w nim kosa. Uśmiechnęła się niemrawo i wstała, by spojrzeć na niego z bliska. Po drodze rzucił jej się w oczy samotnie stojący pilot od telewizora. Szybkim ruchem chwyciła go i wcisnęła czerwony guzik. Na oddalonym nieco telewizorze pojawił się obraz, a dom wypełnił się odgłosami reklam. Maia przewróciła oczami i zwróciła się w stronę kosa. Zainteresowanie zwierzęcia wzrosło, gdy zobaczył spojrzenie Mai. Przechylił głowę, patrząc jednym okiem. Maia pomachała ręką, wyczekując jakiejś podobnej reakcji. Spodziewała się czegoś w rodzaju powtórzenia jej ruchów, jednak czarny ptaszek nie zrobił tego. Stał i nadal lustrował ją swoim wyłupiastym okiem. Podskoczył na krótkich nóżkach i zaćwierkał dziwną melodię. Maię to zaskoczyło. Ten ptaszek wydał jej się bardzo rozumny. Zmrużyła oczy i machnęła przez szybę na kosa, dając mu do zrozumienia, aby odleciał. Żółty dziób ptaszka uchylił się, jakby na nowo miał wydobyć jakiś dźwięk, ale zaraz potem odwrócił się i umknął w powietrze.
Szatynka odwróciła się od okna. Zastanowiło ją zachowanie tego niepozornego ptaka. Odkąd pamiętała ptaki robiły to, co ona. Może w końcu wyrasta z tego?
Jej przemyślenia zostały przerwane, przez dźwięk intra wiadomości. Na ekranie pojawił się wysoki prowadzący, o nierówno przyczesanych włosach i pogniecionym krawacie. Maia przykładała dużą wagę do takich rzeczy.
- Dobry wieczór państwu – zaczął mówić. – Trwa śledztwo dotyczące anonimowych włamań do szkół, a także coraz częstszych zgłoszeń o zaginięciach. Policja twierdzi, że te dwie sprawy w pewnym sensie się łączą, jednak na razie nie może zdradzić szczegółów. Na nagraniach z kamer nie można rozpoznać napastników z powodu masek. Dodatkowo napastnicy nie zostawiają po sobie żadnych odcisków palców. Świadkowie włamań mówią o czarnych postaciach wynoszących uczniów przez okna. Uczniowie mają mniej więcej po tyle samo lat, co zaginieni.
Maia słuchała słów prezentera z coraz większym niepokojem. Czy mogło dotyczyć to też jej? Od zawsze czuła się bezpiecznie. Kątem oka zerknęła na swoją mamę, która także przyglądała się telewizorowi.
- Zmiana klimatu jest bardzo możliwa – mężczyzna zmienił temat. – Strażacy otrzymują zgłoszenia o powodziach o wiele częściej, niż w poprzednim roku. Rolnicy skarżą się mniej wydajne plony. Masowo wzrosła fabryczna produkcja żywności. Na półkach sklepowych trudno będzie o napis „świeże". Za to na pewno można powiedzieć, że susza nam nie grozi.
Christine gwałtownie przerwała wiadomości, stawiając dwa kubki z parującą herbatą. Wyłączyła telewizor i opadła na krzesło. Maia usiadła naprzeciw, nie kryjąc zaskoczenia zmieszanego ze zmartwieniem. Jej mama wyraźnie posmutniała.
- Czy... – poczuła nagłe zażenowanie – czy coś się stało?
Christine spojrzała na nią nie ruszając głowy. Na jej oczach malowało się skupienie. W końcu oparła się na krześle i zaczęła powoli mieszać brązowy płyn. Wyraźnie o czymś intensywnie myślała.
- Może nie potrzebnie tak zrobiłam – wymamrotała do siebie.
- Co zrobiłaś? – spytała Maia, mrużąc oczy.
Matka Mai westchnęła cicho i odchrząknęła.
- Posłuchaj... – zaczęła, patrząc na kubek.
Jak małe dziecko nerwowo zerknęła na Maię, starając się doszukać w jej spojrzeniu jakiejś nagany.
- O co chodzi? – naciskała dziewczyna, po chwili milczenia.
Christine zacisnęła swoje dłonie leżące na blacie. Maia poczuła, jak robi jej się sucho w gardle. Podniosła swoją filiżankę do ust, nie spuszczając wzroku z ruchów rodzicielki.
- Zwolniłam się – powiedziała prosto z mostu mama Mai, dając upust stresowi.
Maia gwałtownie odstawiła kubek, o mało co nie dławiąc się herbatą. Przełknęła, a nie przyjemne uczucie przebiegło jej po plecach. Nabrała powietrza, ledwo co mogąc coś odpowiedzieć.
- Co? – wykrztusiła. – Dlaczego? Jak to? Tata wie?
Christine zanim odpowiedziała upiła spory łyk. Wyglądało to tak, jakby próbowała się upić.
- Zwolniłam się, bo...
Maia czekała cierpliwie, choć buzowały w niej emocje.
- Rozważamy z tatą... Chcemy się przeprowadzić. – Jej ton zrobił się bardzo poważny.
- Słucham? – Maia zamrugała kilka razy.
Odwracając wzrok mama Mai wypiła tyle, że została mniej niż połowa.
- Tu jest trochę niebezpiecznie – wyznała. – Sama słyszałaś, co tu się dzieje. Wolimy być od tego z daleka.
Maia poczuła wściekłość, która zastępuje zdziwienie. Czemu rodzice nie powiedzieli jej tego wcześniej? Ona też miała w tym jakieś zdanie, prawda? Postanowiła jednak przybrać pogardliwy wyraz twarzy i uniosła jedną brew.
- Próbujesz mnie przestraszyć? – Jej głos był zimny jak lód. – Marnie ci to wychodzi.
Kobieta postukała palcami w stół, próbując się tym jakoś uspokoić.
- Maia, nie o to mi chodzi – wypierała się Christine. – Nam też trudno się z tym pogodzić, ale musimy.
- Nikt was nie zmuszał – warknęła dziewczyna, zapominając o ukrywaniu złości. – Uciekanie od problemów niczego nie załatwi.
- Niestety te problemy nie zależą od nas – odpowiedziała Christine, coraz bardziej pewna tego co mówi. – Zobaczysz, tam gdzie zamieszkamy ci się spodoba.
- Przestań mnie traktować jak dziecko! – Maia uniosła głos. – Tutaj mam życie. Mam przyjaciół, szkołę... Dlaczego mi to zabieracie?
- Słońce, rozumiem co czujesz...
- Nic nie rozumiesz! – przerwała Maia i gwałtownie wstała od stołu. Nie oglądając się za siebie wbiegła na górę.
- Maia! – zawołała za nią Christine. Pokręciła głową i westchnęła ciężko.
Maia mocno trzasnęła drzwiami od swojego pokoju i gniewnym krokiem podeszła do okna dużego okna. Ścisnęła parapet, próbując uspokoić złość płynącą w jej żyłach. Spojrzała w górę, na szare od chmur i spalin niebo, i na sączące się krople wody na szybie. A przecież kilkanaście godzin wcześniej było tak przyjemnie. Otarła łzy z kącików oczu i zamiast tego chciała spokojnie przemyśleć to, czego się dowiedziała.
Miała dość tego, że rodzice traktowali ją, jakby nadal chodziła do podstawówki. Nie pozwalali jej na wypady z Leah na imprezy, sama też ich nie urządzała. Żałowała, że nie jest taka śmiała i ładna, jak jej przyjaciółka. Słuchając opowiadań Leah o przystojnych chłopakach, jakich poznała, pobudzało jeszcze bardziej jej zazdrość. Leah była wysoka, miała piękne, jasne włosy i orzechowe oczy. Cieszyła się powodzeniem u chłopaków, ileż to razy Maia pocieszała ją po stracie kolejnego chłopaka. Po ceremonii wszystko miało się zmienić. Nie takie były plany Mai.
Do rzeczy, które przeszkadzały jej w odosobnieniu się od rodzicielskiej woli, dochodziły te tajemnicze napady na szkoły. Gdy pierwszy raz zdarzył się taki wypadek, Christine natychmiast skróciła dozwolony czas Mai poza domem. Śledztwo trwa już miesiąc, a sprawcy nadal na wolności. Policja nie może odnaleźć żadnych odcisków, a jeśli jakiś się zdarzy, nie można go zidentyfikować. Ponad to nie zawsze włamują się ludzie. Spektakularnie robią to też zwierzęta. Najdziwniejsze jest to, że porywają studentów w około wieku Mai lub już po ceremonii.
By zapomnieć jakoś o dręczących ją myślach, Maia podeszła do szerokiego biurka, na którym znajdowało się kilka książek oraz duży komputer z dwoma głośnikami po obu stronach. Obok monitora leżały słuchawki, bez których Maia nie potrafiła się obejść. Cały sprzęt był dosyć kosztowny, aby go zdobyć Maia posłużyła się argumentem o pielęgnowaniu swojego hobby. Maia tworzyła muzykę. To było jej lekarstwo na praktycznie wszystko.
Dziewczyna opadła na krzesło i nacisnęła guzik włączający. Klawiatura zaświeciła się, a na ekranie rozbłysło logo oprogramowania. Przez głośniki zabrzmiała miła melodyjka, witająca użytkowników. Gdy Maia założyła słuchawki, bez reszty oddała się poprawianiem różnorakich utworów. W takiej muzyce Mai podobało się także to, że nie musiała śpiewać.
***
Za oknem było już ciemno, gdy nastolatka z żalem rozstała się z ekranem. Spojrzała na zegar wiszący na sąsiedniej ścianie. Dochodziła 23. Maia zrozumiała, ile czasu musiała spędzić przed ekranem. Zrezygnowana postanowiła zejść na dół.
Po schodach starała się schodzić jak najciszej, ale oczywiście ostatni ze schodków musiał zaskrzypieć. Zaraz zza rogu wyłoniła się Christine, trzymając w ręku spory telefon dotykowy. Skrzywiła się na jej widok. Nim Maia zdążyła to jakoś zinterpretować, przez salon przeszedł poważny, dobrze znany jej głos:
- Nareszcie zeszłaś. – Głos ten należał do jej ojca. Siedział w kanciastym fotelu, czytając coś.
Ojciec Mai – pan Jacob Hunky, był bardzo wysoki, o miłej twarzy, ale (tak samo jak Maia) zimnych, niebieskich oczach. Był to typ człowieka, który nie znosił sprzeciwu oraz pełnił funkcję głowy rodziny. Był zapracowany, a do domu przychodził późno. Ze swoją córką nie rozmawiał prawie w ogóle, toteż oboje traktowali się jako współlokatorzy. Ich stosunki miały się stać jeszcze bardziej oziębłe, gdy Maia dowiedziała się o przeprowadzce.
Maia była tak zdziwiona, choćby tym, że w ogóle go nie zauważyła, że zapomniała odpowiedzieć. Dopiero, gdy oczy Jacoba spojrzały na nią tajemniczo, ta przypomniała sobie o czasie.
- Witaj... tato. – Zastanowiła się, czy nie powiedzieć „ojcze".
- Witaj Maiu – odpowiedziała z dyplomatycznym talentem głowa rodziny.
Maia jakoś domyśliła się, że nie ma wyboru – musi usiąść koło niego. Spoczęła zatem w drugim fotelu, koło Jacoba i wpatrzyła się w kominek, w którym tliło się jeszcze trochę ognia. Jacob odchrząknął:
- Jak w szkole? – spytał, nie odrywając wzroku od czasopisma.
- Dobrze... – odparła cicho Maia, unikając jakiegokolwiek kontaktu z ojcem.
Pan Hunky i Maia mieli wbrew pozorom dużo ze sobą wspólnego. Między innymi to, że nie potrafili rozmawiać za długo.
- Jak wiesz, zamierzamy się wyprowadzić – ciągnął tato.
Maia westchnęła w odpowiedzi. Jej ojciec nie był jednak tak domyślny.
- Mieszkanie mamy już wynajęte, wyprowadzamy się tuż po ceremonii. W Down City mieści się główne biuro firmy, w której pracuje.
- Już wszystko załatwiliście? – wyszeptała Maia, wytrzeszczając na niego oczy.
- Znajomemu zwolniło się ostatnio miejsce w jego zakładzie – mówił Jacob, jakby nie słysząc słów córki – idealna posada dla twojej matki.
- Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam?! – wyrzuciła naraz z siebie, płaczliwym tonem Maia. – Nic mi nie powiedzieliście!
- Właśnie teraz ci mówię – odrzekł ostrzej ojciec.
- Nie interesuje mnie posada mamy! – krzyknęła dziewczyna, nie na żarty zła.
Teraz złość u niej wywołała nie tylko wieść o przeprowadzce, ale tak nagła wieść. Wiadomość, która miała spełnić się dosłownie za kilka tygodni.
- Interesuje mnie, dlaczego mi nic nie powiedziałeś wcześniej!
- Nie zapominasz się, moja droga? – syknął pan Hunky.
- Jak mogliście mi czegoś takiego nie powiedzieć? – lamentowała Maia. – Mieszkam tu od urodzenia. Tu mam przyjaciół, mam szkołę, mam życie. Nie to co wy, ciągle z nosem w papierach!
- Maia! – krzyknął niespodziewanie Jacob.
Dziewczyna zamilkła, ale bez trwogi patrzyła ojcu prosto w oczy. Mierzyli się tak samo jadowitymi spojrzeniami, dopóki ciszy nie załagodziła wchodząca pani Hunky:
- Maiu, robimy to dla wspólnego dobra. W Down City nie ma tam zaułków, zamieszek...
- Jeszcze nie ma – odezwała się Maia, piorunując matkę wzrokiem. – Dobrze wiecie, że to się rozprzestrzenia i będzie.
- Wszystko już załatwione i koniec dyskusji – przerwał zimno Jacob. – Wyprowadzamy się, pogódź się z tym.
Nastolatka zacisnęła zęby w bezsilności, przeskakując spojrzeniem to na matkę, to na ojca. Oczy znowu uroniły kilka łez, ale Maia zdołała powstrzymać uczucie smutku. Nie pokaże słabości.
- Idź do swojego pokoju – rozkazał pan Hunky.
- Z przyjemnością! – warknęła na pożegnanie Maia.
Czym prędzej weszła na schody, zdając sobie sprawę, że tym sposobem niczego nie uzyska. Zatroskana Christine odprowadziła ją wzrokiem i zwróciła się do męża:
- Byłeś dla niej zbyt ostry.
Jacob przewrócił oczami, na nowo rozsiadając się w fotelu.
- Trzeba ją wychować porządnie, Christine.
- Ale nie w taki sposób – sprzeciwiła się pani Hunky. – Przechodzi trudny wiek. Poza tym wcale nie wiesz czy...podejmie właściwą decyzję.
- Zostanie – stwierdził spokojnie Jacob. – Ma przecież rozum, nie to, co większość w jej wieku.
- A ty nie pamiętasz, co miałeś w głowie, gdy liczyłeś tyle co ona? – uśmiechnęła się Christine, siadając na miejscu Mai.
Jacob uśmiechnął się także.
- Byłem wtedy młody, nie miałem pojęcia o świecie... światach – odpowiedział.
- Gdzie się podział ten rządny przygód chłopak za którym latała połowa dziewczyn? – spytała Christine, ciekawa odpowiedzi.
Pan Hunky zamyślił się. Spojrzał na kominek przed nim, z którego uchodził dym.
- Został po drugiej stronie – odpowiedział po chwili ciszy.
Pani Hunky spojrzała na zmęczone oczy swojego męża, które odbijały iskierki paleniska. Uśmiechnęła się mimowolnie i starając sobie przypomnieć swoją przemianę. Niestety zaległo to gdzieś głęboko w jej pamięci i trudno było to odnaleźć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro