Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

W drodze do wieży

Dedykuje to @_Al0es_, która zrecenzowała te książkę. Mam nadzieje, że w tym rozdziale opisy przeżyć i inne rzeczy, które miałem niezbyt dobrze, uda mi się chociaż trochę poprawić.
_____________________________________________________________________________

Północ — upragniona przez Lassego, Hansa i Gunnara — zbliżała się coraz bardziej, a co za tym idzie, również ich strach. Chociaż u Lassego trafniejszym określeniem byłaby raczej "ekscytacja", to kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie czuł niepokoju po słowach "Dzisiaj, północ. Wieża astronomiczna. Chmury. Atak".

Próbowali domyślić się, co ta tajemnicza kombinacja wyrazów może oznaczać.

— Może to tylko żart? — pomyślał na głos Gunnar.

— Nie sądzę — zaprzeczył Hans — Poza tym, prawda, nieprawda, ale i tak warto sprawdzić.

— Otóż to — potwierdził Lasse z łobuzerskim uśmieszkiem — Pamiętaj, Gunnar, co nam obiecałeś...

Gunnarowi przypomniało się, co powiedział podczas kłótni z Kallem.

— Szlag! — zdenerwował się, chociaż tak naprawdę, z niewiadomych powodów, śmieszył go ten obrót zdarzeń — Więc teraz macie na mnie haczyk... No tak, obiecałem. Nie sądziłem, że jeszcze tego samego dnia będę musiał włamać się na wieże astronomiczną!

Wszyscy Huncwoci — oczywiście z wyjątkiem Kallego, którego przy tym nie było, a poza tym, nie uważali już go za Huncwota — wybuchli śmiechem.

— Żarty żartami — powiedział Hans, próbując powstrzymać rozbawienie — Ale musimy obmyślić plan.

— Plan dotyczący czego? — zapytał Gunnar, przedrzeźniając Kallego.

— Jasne, że włamania się na wieże! — Hans powiedział to tak, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

— Myślę, że on przedrzeźnia Kallego — zauważył domyślnie Lasse, a Gunnar pokiwał głową.

— Z wami się nie da poważnie porozmawiać! Północ się zbliża, a my mamy jeszcze tyle do omówienia! — Hans aktorsko uderzył pięścią w stół.

— Zamierzasz się obrazić jak Kalle? — zapytał niewinnym tonem Lasse, a Hans rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.

— Hans ma racje — przyznał Gunnar — Było śmiesznie, ale teraz zmuśmy się na chwile powagi.

— Jak długa w twoim przeliczniku czasowym jest chwila? — spytał Lasse — Bo w moim minęła przez te jedną sekundę po tym, jak to powiedziałeś. 

Hans rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Owszem, nie przeszkadzał mu wiecznie dobry humor Lassego, ale przecież czasem mógłby się zdobyć na więcej powagi. Zwłaszcza w sytuacji, w której planują wejście na wieże astronomiczną o północy. Chłopiec był świadom, że jeśli jego mroczne przypuszczenia się sprawdzą, ich życie mogłoby być zagrożone...

Tak naprawdę nie do końca wierzył w wybuch wojny. Wiedział, że zwykle jego wyobraźnia lubi wymyślać różne przerażające zdarzenia, które raczej nie miałyby miejsca w rzeczywistości. Jednak coś mu mówiło, że ten scenariusz mógłby być bardzo możliwy, a co za tym idzie — wiele niebezpieczeństw. Jak wiadomo, wojna to nic przyjemnego. 

Mimo wszystko nie dał im do zrozumienia, że się martwi. Sam nie mógł stwierdzić, dlaczego — może nie chciał ich stresować? Ale z drugiej strony... Chyba lepiej by było, gdyby ich ostrzegł? Może powinni wiedzieć, czego się spodziewać...?

— No dobra — mruknął Lasse — Więc co do poważniejszych spraw... Przecież możliwe, że wtedy będą lekcje.

Gunnar spojrzał na niego tak, jakby właśnie oderwał się z innego świata.


— O czym ty mówisz? 

— O wieży! — odpowiedział Lasse takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie — Chyba pamiętacie, że właśnie o tej godzinie na wieży astronomicznej są lekcje?

— No tak! — zawołał Hans, wskakując na kanapę — Więc jest ryzyko, że akurat na nią trafimy i nas przyłapią... Ale myślę, że raczej mamy większe zmartwienia niż zwykły szlaban, których i tak zdążyliśmy mieć mnóstwo.

Zarówno Lasse, jak i Gunnar nie do końca wiedzieli, o co mu chodzi. Słowa "raczej mamy ważniejsze zmartwienia" zabrzmiały tak dziwnie tajemniczo. Jakby kryło się za nimi naprawdę wiele. I właśnie wtedy uświadomili sobie, że bardzo się boją. Obaj pomyśleli, że przecież nie wiadomo co czeka ich tam, na wieży — tak, nawet Lasse, dla którego do tej pory było to jedynie zabawą. Można by powiedzieć, że wreszcie zrozumiał, że życie nie jest takie łatwe, jakie mu się wydawało. W jego oczach wszystko było śmieszne. Ślepe na każde niebezpieczeństwo...

— Masz racje — odparł poważnym tonem Lasse. Ten głos zupełnie nie pasował do wiecznie radosnego chłopca, jakim zwykle był.

— Tak — dodał szybko Gunnar — Powinniśmy się przygotować.

— Po pierwsze, musimy mieć jakiś plan — zauważył Hans.

Po tych słowach znów umilkli. Każdy pogrążony w swoich myślach, próbował wymyślić coś sensownego.

— Myślę, że najlepiej będzie, jeśli przed wejściem do wieży upewnimy się, że nikogo tam nie ma — pomyślał na głos Gunnar — no, wiecie, chodzi o to, czy nie ma tam lekcji.

— To chyba oczywiste, nie? — Lasse lekko przewrócił oczami.

— Chodzi mi o to, że musimy zrobić coś w rodzaju podsłuchu — wytłumaczył się Gunnar. Rzeczywiście, mogło to zabrzmieć trochę głupio, ale przecież miał co innego na myśli. Zdążył już przywyknąć do tego, że zwykle to, co mówi, innym wydaje się idiotyczne, chociaż według niego ma sens. A może tak mu się tylko wydawało?

— Dobra. Zamiast zbędnych dyskusji, powinniśmy przejść do właściwego punktu planu — powiedział Hans profesorskim tonem, przesiadając się do najbliższego stolika. Wziął jeden ze skrawków pergaminu, które na nim leżały (jak zresztą wiele innych rzeczy. Lasse nazywał to "artystycznym nieładem".

Chłopiec spojrzał na obu przyjaciół, czekając na jakiekolwiek propozycje do zanotowania. Pierwszy odezwał się Lasse:

— Przecież to nie są zbędne dyskusje.

— Zbędne dyskusje to ty właśnie tworzysz! — zdenerwował się Hans, chociaż nie bardzo dał to po sobie poznać. Czasem (a ostatnio coraz częściej) załamywało go takie podejście. Przecież sprawa była niezwykle poważna — a zwłaszcza w jego głowie, w której wręcz roiło się od złych myśli. Tyle niebezpieczeństw mogłoby się wydarzyć, jest szansa, że stracą życie, a Lasse sobie żartował! W dodatku północ zbliżała się wyjątkowo szybko. Na samą myśl coś jakby zadźwięczało w jego głowie. Wiedział, że pewnie słowo "północ" już nigdy nie będzie mu się dobrze kojarzyć. O ile kiedykolwiek tak było...

Mimowolnie przed jego oczami ukazał się obraz dworskiego podwórza — to tam się wychował. Hansowi przypomniał się ten mały, smutny , jakim był jeszcze parę lat temu. Zobaczył, jak jego nieco młodsza wersja siedzi na parapecie, wpatrując się w nocne gwiazdy. Wiedział, że była równa północ — chyba nigdy nie zapomni tego, jak co chwila spoglądał na zegar, czekając na upragnioną godzinę. Godzinę, w której chciał uciec...

Całe te wspomnienie było wyjątkowo wyraziste — tak, jakby właśnie się działo. Hans czuł te same emocje, co wtedy, jako mały chłopiec, który drżącymi rękoma otwierał okno. Może był to strach? A może niepokój, ekscytacja? Sam nie wiedział, jak to nazwać. Widząc siedmioletniego Hansa powoli zjeżdżającego po rynnie, miał wrażenie, że nagle zawiał wiatr. Tak samo jak wtedy — w mroźną, wietrzną noc — noc, która już na zawsze będzie go nawiedzać...

Nie zobaczył dalszej części tego wspomnienia. Gdy tylko usłyszał głos Lassego, jakby się z niego wyłączył i znalazł się w innym świecie — czyli rzeczywistym, w którym nie musiał bać się zjazdu po rynnie. Tego typu wrażenia zastąpił mu strach o własne życie. Wojna... A przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy.

Czy było to możliwe? — na te pytanie nie potrafił sobie odpowiedzieć.

— Hans, nie zamyślaj się, tylko pisz — skarcił go Lasse. Hans jakby nagle się ocknął i chwycił pióro, gotów do notowania — Punkt pierwszy... Zaklęcia ochronne.

Gunnar cicho zachichotał.

— No co? — zapytał nieco podirytowany Lasse.

— Taka powaga do ciebie nie pasuje.

Chłopiec przewrócił oczami i dyktował dalej. Mówił dość długo, a gdy tylko skończył, poszedł po szklankę wody, bo mu zaschło w gardle. Gdy tylko wrócił, Hans pokazał wszystkim to, co zanotował. Miał bardzo ładne, zgrabne, nieco okrągłe pismo. Lasse i Gunnar mieli wrażenie, jakby Hans nad każdą literką bardzo się starał, żeby wszystko wyszło perfekcyjnie, a przecież prawda była taka, że pisał całkiem szybko.

A napisane było tak:

Plan wejścia na wieże astronomiczną

1. Zaklęcia ochronne — żeby być mniej słyszalnym i mniej widocznym.
2. Kamuflaż — przebranie się na czarno (wtapianie się w tło).
3. Zwiady na korytarzach — trzeba sprawdzić, czy na pewno teren jest czysty. 
4. Upewnienie się, że na wieży nikogo nie ma.
5. W razie przyłapania, rzucenie kamieniem w inną stronę, żeby zmylić.
6. Kierunek ucieczki — podziemne korytarze.

Cała trójka siedziała przy stole, analizując plan.

— A więc jednak uznałeś moje upewnienie się, że na wierzy nikogo nie ma — zacytował Gunnar z uśmiechem.

— Coś trzeba napisać... — wyjaśnił Lasse, na co pozostała dwójka tylko się zaśmiała.

— A o co chodzi z kamuflażem? — dopytał Hans.

— Po prostu przebierzemy się na czarno — Lasse wzruszył ramionami — To zawsze coś. W ciemnościach będziemy mniej widoczni, a właściwie wcale.

— No dobra — zgodził się Hans — Ale jakich użyjemy zaklęć ochronnych? Stary, jesteśmy na pierwszym roku. Z naszymi umiejętnościami niewiele zdziałamy.

— Pamiętasz te moją książkę z zaklęciami do żartów? — przypomniał mu Lasse. Hans poczuł coś w rodzaju sentymentu, bo tak dawno nic takiego nie robili — Nauczyłem się z nich prostych czarów do zwiększenia widoczności... to znaczy, że będziemy lepiej widzieć... No i czegoś w rodzaju wyciszenia. Dzięki temu inni będą ciszej słyszeć nasze kroki. Nie umiem tego zrobić zbyt dobrze, bo z tego co wiem, da się nawet tak, żeby wyciszyć głos...

— Dobre i to — przerwał mu Hans — No, chłopaki, pora się zbierać. Niedługo północ!

Huncwoci zaczęli się szykować. Czym prędzej przebrali się na czarno (odnalezienie odpowiednich ubrań wiązało się z wieloma komplikacjami, ale pomińmy ten fakt) aby zyskać na czasie. Gunnar znalazł nawet kamyk, który z niewiadomego powodu leżał sobie na stole. Nie bez powodu Hans mówił, że na tym stole można znaleźć wszystko.

Po kilku, może kilkunastu minutach, gdy właściwie byli już gotowi, okazało się, że jednak nie musieli się aż tak śpieszyć. Ostatnie chwile w dormitorium spędził na cichej rozmowie z Fiśkiem — jego kotem, a właściwie kotygrysem, którego zdobył, gdy wraz z przyjaciółmi szukał w Afryce miecza. Nagle zrobiło mu się strasznie smutno, gdy pomyślał o Kallem, który jeszcze niedawno był jego dobrym kumplem. Był wręcz zły na siebie, że wtedy, podczas kłótni, w ogóle się nie przejął, że Kalle zamierza sobie pójść. Może gdyby coś mu powiedział, wszystko jakoś by się ułożyło... Byłoby tak, jak dawniej...

Ale przecież nie zrobił nic, aby go powstrzymać. Podobnie jak reszta Huncwotów. Nie był na nich za to zły, wręcz przeciwnie — całą winę zrzucił na siebie.

Gunnar dał swojemu królikowi marchewkę, a Hans z wielkim niepokojem zerknął na zegar. Jego serce zupełnie nagle zaczęło mu szybciej bić, gdy zobaczył podświetlaną na czerwono godzinę — dwudziestą trzecią trzydzieści siedem. Mieli tylko trzynaście minut na dojście! 

— Powinniśmy już iść! — zawołał, a obaj chłopcy natychmiast jakby podskoczyli i cicho podbiegli do drzwi. Nie chcieli przecież, aby ktokolwiek się zorientował, że jeszcze nie śpią.

Jeszcze przez chwile cała trójka stała przed drzwiami. To był ten moment, w którym żaden z nich nie czuł nic oprócz strachu. Patrzyli ślepym wzrokiem na klamkę. Nadmiar emocji jakby ich sparaliżował. 

Hans chciał zrobić jakiś ruch, ale coś jakby go zatrzymało. Wydawało mu się, że nie może się ruszyć. Zauważył, że jego towarzysze przeżywali mniej więcej to samo. Nawet nikt nie ukrywał się z tym, że się boi. To wydawało im się wtedy takie normalne, zwłaszcza w tej sytuacji.

To Gunnarowi udało się przezwyciężyć coś w sobie. Powoli, jak najciszej, otworzył klamkę. Rozejrzał się tak, jakby spodziewał się spotkać na korytarzu na przykład śmierciożerców.

Całe szczęście, było pusto.

— Idziemy — powiedział półgłosem. W jednej chwili Lasse i Hans wyszli.

Dziwnie się czuli, idąc przy ścianach, patrząc w podłogę. Co jakiś czas rozglądali się, aby upewnić się, że nikt ich nie przyłapie. 

Lasse nagle przyśpieszył kroku. Sam nie wiedział, co robi — czuł się trochę jak szaleniec, który nie przejmuje się wszelkimi niebezpieczeństwami, jakie w każdej chwili mogą się zdarzyć. To było wyjątkowo dziwne uczucie, z którym mimo, że był łobuzem uwielbiającym łamać zasady, nigdy się nie spotkał. Wydawało mu się, że nawet nie do końca mógł nad tym zapanować.

Zatrzymała go jedynie ręka Hansa, uniesiona w powietrzu jak szlaban. Nawet nie musiał nic mówić — Lasse i Gunnar również zobaczyli niedaleko od nich mroczno wyglądający zarys jakiejś postaci, widocznie jedynie dzięki pobliskim oknom, z których lekko błyszczał księżyc. 

Każdy z nich w tym samym momencie wstrzymał oddech, spodziewając się najgorszego. Ten jeden raz Hansowi coś mówiło, że jednak jego pesymistyczne myśli nie są wyolbrzymione. 

W takich sytuacjach najgorszej jest wiedzieć, że nic nie można zrobić. 

— Niech się dzieje co chce... — szepnął do siebie Hans. Natychmiast zamilkł, myśląc, że ten ktoś mógł go usłyszeć. 

Lasse nagle złapał za ręce obu przyjaciół i pomknął w stronę najbliższego zakrętu, chcąc się tam schować. Czuł się trochę jak bohater, który właśnie ratuje świat.

Korytarze Hogwartu, które w nocy zawsze wyglądały bardzo tajemniczo i strasznie, tej nocy były wyjątkowo ciemne i mroczne. W niemal zupełnej ciemności chyba oczywiste było, że nie zauważy jakiegoś perfidnie postawionego na środku wazonu...

Wpadł na niego z rozbiegu. Dźwięk tłuczenia zupełnie ich zagłuszył. Kawałki sporego wazonu co chwila z wielkim hukiem zlatywały na podłogę. Wydawało im się, że się trzęsła. A może to była prawda? Może naprawdę tak było?

W takich momentach nie zastanawiali się nad niczym. We trójkę zostali jakby przekłuci do podłogi. Nie mogli się ani trochę ruszyć. Gunnarowi i Hansowi już się wydawało, jakby byli w zupełnie innym świecie — być może stracili przytomność? Tylko Lassemu udało się podnieść głowę, aby zobaczyć, co TEN KTOŚ ZROBI...

Coś mu mówiło — być może to instynkt — że to na pewno nie skończy się dobrze...

CDN

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro