Tajemnicza Jaskinia
Za górą ciągnął się pusty, trochę bagnisty teren. Huncwoci szli tak już od jakiegoś czasu.
— Strasznie tu nudno — narzekał Lasse — wszędzie to samo.
— Lepiej nudno niż niebezpiecznie — stwierdził Gunnar.
— Ale z ciebie nudziarz! — odciął się Lasse — z dwie godziny tak łazimy i nic!
— Niedługo znajdziemy miecz i będzie po sprawie — powiedział Kalle.
— Oby — mruknął Hans — im szybciej, tym lepiej. Nie mogę się doczekać, aż w końcu wrócimy do Hogwartu. Ale najpierw musimy się postarać. Pamiętacie, co tam było napisane? Miecz nie może być na, ani nad ziemią.
— Świetnie! — odpowiedział z ironią Lasse, kopiąc przy tym kamyki — więc gdzie ma być? Pod ziemią? Więc będziemy jak głupi kopać gdzie popadnie, myśląc, że znajdziemy tam miecz? To wszystko jest zupełnie bez sensu.
— I tu masz rację — powiedział Hans — to wszystko jest bez sensu. Niby jesteśmy prawdziwymi Gryfonami, a prawda jest taka, że ja pasuje do Slytherinu, Lasse do Hufflepuffu, a Gunnar i Kalle do Ravenclawu.
— Niby czemu? — zapytał Kalle.
— No nie wiem, ale moim zdaniem właśnie tam pasujecie — odparł Hans.
— A ja uważam, Hans, że ty za grosz nie pasujesz do bycia Ślizgonem — stwierdził Lasse — tradycje jak tradycje, ale to po prostu byłoby nielogiczne.
— Prawda jest taka, że Tiara sama nie wiedziała, dokąd mnie przydzielić.
— Dobra! Ale czy możemy porozmawiać o czymś innym? — wtrącił Gunnar — mamy ważniejsze sprawy niż dyskusje o tym, kto do którego domu pasuje. Idziemy dalej. Może znajdziemy jakiś trop. Musimy zastanowić się, co oznacza, że miecz nie jest ani na, ani nad ziemią...
— Wiadomo. Jest pod. A co, jeśli to tylko zmyłka? — burknął Lasse, coraz bardziej niezadowolony poszukiwaniami.
Przez chwilę nikt nic nie odpowiedział, każdy rozważał te opcję. Niebo powoli robiło się coraz jaśniejsze, a ciepławe popołudnie rozświetlało aż zbytnio jasne słońce.
— Jeśli tak, to ten ktoś musiał się naprawdę postarać, żeby nikt się nie skapnął — stwierdził Hans po chwili namysłu — przecież tam nie pisało tylko o mieczu, ale głównie o śmierciożercach.
— Tak. Ja też myślę, że skoro póki co nie mamy żadnej innej wskazówki, na razie musimy się stosować do tego — powiedział Gunnar, po czym wyjął z kieszeni notes — ciekawe, kto to napisał.
— Szpieg śmierciożerców — odpowiedział od razu Lasse — przecież tam pisało. A skąd mamy wiedzieć, kto konkretnie? Przecież ich nie znamy. Po prostu chodźmy znaleźć ten miecz i będzie spokój!
Resztę drogi spędzili na dalszych dyskusjach dotyczących tego, gdzie miecz mógł zostać ukryty. Przez następne kilka, może kilkanaście minut nic ciekawego się nie stało. Szli po tym samym, nudnym terenie.
Nagle usłyszeli jakiś dziwny huk...
— Co to było? — zapytał Hans.
— Nie wiem. Pewnie jakieś drzewo się przewaliło — odpowiedział Kalle.
Po chwili usłyszeli ten sam dźwięk. Zobaczyli jakiś dziwny cień, zapewne jakiegoś wielkiego, latającego zwierzęcia.
— Drzewo? DRZEWO? Twoim zdaniem te latające coś, to cień drzewa? — oburzył się Gunnar.
Lasse spojrzał w górę. Zobaczył coś, czego zobaczyć zdecydowanie by nie chciał, a zwłaszcza w takich okolicznościach... przecież nie mieli różdżek!
— Spadamy — powiedział krótko — im szybciej się ukryjemy, tym lepiej.
Nawet nie zdążyli nic odpowiedzieć, ani sprawdzić, co to było. Natychmiast zaczęli uciekać — obojętnie gdzie, byle się ukryć. Zobaczyli coś szarego, jakby skałę i pobiegli w jej kierunku. Nie zwracali uwagi na to, że nie było już widać cienia zwierzęcia — po prostu chcieli sprawdzić, co to było. Dopiero z bliska zauważyli, że to jakaś jaskinia.
— Wchodzimy? — zapytał Lasse.
— No nie wiem — odpowiedział Gunnar niepewnie.
— Nie mów, że się boisz jaskini.
— Nie boję się, ale wiem, że te jaskinie mogą zamieszkiwać jakieś zwierzęta, które z chęcią nas zjedzą — odpowiedział Gunnar poważnym tonem.
— Dopóki sprawdzimy, nie dowiemy się. Jesteś Huncwotem czy nie? Ja wchodzę.
Lasse pewnym krokiem wszedł do środka. Hans, który wahał się tylko przez chwilę, wszedł tam zaraz po nim. Następny był Kalle, a ostatni Gunnar — wszedł dopiero, gdy upewnił się, że nic go tam nie zaatakuje.
Wszystko wskazywało na to, że ktoś te jaskinię kiedyś zamieszkiwał. Były tam meble zrobione z kijów, zapewne zrobione przez samego mieszkańca. Huncwoci przyjrzeli się wszystkiemu dokładnie. Pewnie od dawna nikogo tam nie było, a można było to poznać przede wszystkim po brudzie. Gdyby nie to, śmiało można by powiedzieć, że było tam całkiem ładnie. Największym pomieszczeniem był "salon" w którym znajdował się stolik z krzesłami, coś w rodzaju dywanu i ślady po starym ognisku. Było również przejście do jeszcze innego pokoju, oddzielonego ścianą stworzoną przez naturę i kilkoma grubymi gałęziami, postawione w ten sposób po to, aby wejście nie było za szerokie. Za nimi znajdowała się "sypialnia". Łóżko, a raczej miejsce do spania zrobione było ze skoszonej trawy.
Lasse wypatrzył na stoliku jakiś dziennik. Bez namysłu wziął go i zaczął czytać. Na pierwszej stronie był napis Miguel Hannigan, dziennik z podróży. Postanowił sprawdzić, co jeszcze tam było. Wyminął kilka pierwszych stron, które niezbyt go interesowały (a były to opisy afrykańskiej przyrody) i zatrzymał się na szkicu jakiegoś ogromnego zwierzęcia, które wyglądało bardzo podobnie do tego, które widział przed chwilą. Był również dopisek: "Jeśli to czytasz, oznacza to, że minęło już wiele lat, a skoro to odnalazłeś, to zapewne napotkałeś po drodze te zwierzę. To klafadryf, czyli wyhodowany przeze mnie gatunek, skrzyżowany między innymi ze smokami, hipogryfami, pająkami oraz aligatorami. Jest zupełnie niegroźny. Musiałem go tu zostawić, bo w innych warunkach nie mógłby przetrwać długo, tym bardziej, że w Hiszpanii nie miałby kto się nim zająć, bo ja niedługo trafię do Azkabanu. Jeśli znajdzie się ktoś, kto zechciałby zostać właścicielem tego zwierzęcia, to byłoby bardzo miło.
PS. Reaguje tylko na imię Florens.
Lasse przez chwilę pomyślał, że to jakiś żart. Wszystko wydawało się bardzo dziwne i niemożliwe, ale szybko uznał, że to jednak musiało być na poważnie. Sam nie wiedział, co z tą informacją zrobić, więc pokazał ten dziennik reszcie.
— Ten klafacośtam może nam się przydać — argumentował Lasse, któremu coraz bardziej zaczęło się podobać te zwierzę — no wiecie, można na nim latać i takie tam.
— Cudownie, wiesz — sarknął Kalle — ale tutaj nie ma nic napisane, jak się zajmuje tym... gatunkiem.
— Ale jesteś tępy! — oburzył się Lasse — skoro ten gatunek, jak go nazywasz, żył tu w samotności wiele lat, to oznacza, że sam się potrafi ogarnąć.
— A nie pomyślałeś, że już może mieć właściciela? — wtrącił logicznie Gunnar.
— Wątpliwe. Poza tym, co szkodzi spróbować?
— No właśnie — poparł go Hans — może będzie ciekawie. Poza tym, rzeczywiście, pewnie się przyda.
Po jeszcze jednej krótkiej dyskusji Huncwoci postanowili zapoznać się z Florensem. Klafadryf latał sobie spokojnie i powoli, nogami prawie dotykając ziemi.
— Kto pierwszy? — zapytał Gunnar.
— Ja mogę — powiedział śmiało Lasse i pewnym krokiem podszedł bliżej. To były tylko pozory, bo tak naprawdę trochę się bał.
— Co mam mówić? — odwrócił się do reszty, oczekując konkretnej odpowiedzi.
— Jak to co?! — zirytował się Hans — masz go zawołać, nie wiem, cokolwiek!
— Dobra, dobra. Wiem — Lasse podszedł jeszcze bliżej do klafadryfa, który leciał w przeciwnym kierunku.
— Hej, Florens! — krzyknął lekko drżącym głosem — no, choć!
Florens, na dźwięk imienia, natychmiast się odwrócił. Powoli wylądował na ziemi i przyjrzał się podejrzliwie Lassemu oraz reszcie Huncwotów.
— Em... Jesteś Florens, tak? — zapytał głupio Kalle, który nie wiedział co jeszcze powiedzieć klafadryfowi — chcielibyśmy się zaprzyjaźnić.
Florens zachowywał się tak, jakby rozumiał wszystko, co powiedzieli — zrobił coś w rodzaju ukłonu i wydał z siebie radosny pisk.
— Jeśli na tym polega jego komunikacja, to ja dziękuje — zażartował Lasse.
— Ty idioto! Przecież Florens to wszystko rozumie — skarcił go Hans.
— Ach, no tak. Florens, nie obrażaj się. Chodziło o to, że...y... Masz bardzo ładny głos.
— A czy wiesz, gdzie jest miecz Gryffindora? — zapytał z nadzieją Kalle.
— Kolejne pytanie od czapy — powiedział Gunnar — myślisz, że on może wiedzieć?
Kalle nie musiał odpowiedzieć nic na swoje usprawiedliwienie, bo Florens wyciągnął swój długi, ostry pazur i zaczął rysować na piasku coś, co wyglądało jak ludzie uciekający z jakimś mieczem.
— Wiem! — wykrzyknął Lasse — to śmierciożercy go zabrali, pamiętacie? Florens to wszystko widział!
— No tak, i co w związku z tym? — zdziwił się Gunnar.
— Jak to co? To, że miecz nie jest na ani nad ziemią oznacza to, że jest pod wodą!
— No ale Lasse, czy ty widzisz na tym pustkowiu jakąkolwiek wodę? Oprócz tej, którą my magazynujemy w butelkach... — mruknął z niechęcią Hans — swoją drogą, jest jej coraz mniej...
— Teraz to wy jesteście tępi — odciął się Lasse — o to właśnie chodzi. Mamy ważną misję, rozumiecie? Nie mogłoby być za łatwo, to chyba oczywiste. Właśnie o to chodzi w poszukiwaniach. Nie moglibyśmy tak nagle wylądować przy jeziorze, w którym od razu byłby miecz. To my mamy go znaleźć. Jesteśmy już coraz bliżej. Jeszcze dzisiaj musimy przygotować się do jutrzejszej wyprawy.
I w ten sposób resztę dnia poświęcili na zbieranie owoców (w tym bananów dla Florensa, okazało się, że bardzo je lubi) i ustalanie planu podróży. Wydawało się, że byli już tak blisko znalezienia miecza... Ale czy na pewno tak było? Przecież niemożliwe byłoby obejście się bez większych komplikacji, a tak się składa, że Huncwoci mają do nich wielkie szczęście.
CDN...
_________
Sorry, że przez kilka dni (a dokładniej, pięć) nie wstawiłem żadnego rozdziału, postaram się już pisać częściej ;/. Ogólnie ten zacząłem pisać już jakieś 3 dni temu, ale nie bardzo miałem kiedy dokończyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro