Srebrne dziwadło
***
Dwa tygodnie później Ferenc w ogóle nie pojawił się na lekcjach. To od razu było podejrzane, zwłaszcza jego ostatnie dziwne, tajemnicze zachowanie i fakt, że tego dnia nikt ani razu go nie widział. Hans sprawdził na Mapie Huncwotów, czy jest gdzieś kropka z nazwiskiem Ślizgona, ale nic takiego nie zauważył — a szukał naprawdę dokładnie. Ostatnie dwa tygodnie Huncwoci spędzili tak, jak zwykle — robili wszystkim rozmaite żarty, a za niektóre (czyli te "bardziej udane") obrywali szlabanami. Z Ferencem i jego bandą coraz bardziej się nienawidzili. Ferenc zawsze próbował ich ośmieszyć publicznie i trochę mu się to udawało. Huncwoci, rzecz jasna, mieli to gdzieś.
Tylko Snape wiedział, co tak naprawdę mogło się dziać z Klefferem. Coraz bardziej kusiło go, aby powiedzieć o tym dyrektorowi. Drops zapewne musiał to zauważyć.
— Severusie, czy jest coś, o czym powinniśmy wiedzieć? — spytał tym swoim głosem dobrotliwego dziadka.
— Nie, nic — skłamał.
— Aby na pewno? — zapytała podejrzliwie McGonagall.
— Dobra, niech będzie! — zdenerwował się — skoro już chcecie wiedzieć... Nie wiem, co sobie wyobrażasz w tym swoim przesłodzonym cytrynowymi dropsami umyśle, Albusie, ale Ferenc Kleffer został szpiegiem śmierciożerców. Czy ta informacja jest dla was wystarczająca?
Zarówno Dumbledore, jak i McGonagall, byli przerażeni.
— Kiedy się o tym dowiedziałeś? — dopytywała McGonagall.
— Około trzy tygodnie temu. Sam mi powiedział.
— Powinieneś również mi o tym powiedzieć — powiedział podirytowany dyrektor — to przecież bardzo ważne! Sam dobrze wiesz, co się dzieje ze szpiegami, którzy nie chcą zdradzić wszystkiego. Ten chłopiec na pewno nie będzie umiał dobrze się z tym ukryć... To przecież dziecko...
— Dobra, po co dramatyzować — powiedział oschle Snape — poradzi sobie. Jak tak bardzo ci zależy, to przejdę się tam i zobaczę, co zostało z Kleffera.
— To nierozsądne! — oburzył się Dumbledore, który pewnie się nie zorientował, że to był tylko sarkazm — oni są przekonani, że nie żyjesz!
— No to co. Potrzebuje więcej adrealiny. Nudno się zrobiło na starość.
— Wariat — skomentowała McGonagall — aż tak brakuje ci bycia śmierciożercą?
Ale Snape nie słuchał. Natychmiast się aportował.
***
Śmierciożercy wypytywali Ferenca o wszystko. On oczywiście nie chciał tego wszystkiego zdradzać, więc musiał odpowiedzieć tak, aby się nie czepiali, a przy tym nic ważnego nie przekazać. To było wyjątkowo trudne.
Ferenc miał coraz bardziej dość zebrań śmierciożerców. Co prawda uczestniczył na nich rzadko, ale cztery razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni to i tak było dla niego za dużo.
— Skąd mam to wszystko wiedzieć? — oburzył się — ja tam jestem tylko uczniem! I to dopiero pierwszej klasy, więc czego niby oczekujecie? Mógłbym co najwyżej opowiedzieć o tym, czego uczymy się na zielarstwie, a nie jakieś sekretne bronie! Za kogo wy mnie macie?
— Oho, widzę sprzeciw — powiedział groźnie Avery, czyli ich przewodniczący — niegrzeczny chłopiec... chyba jeszcze nie wiesz, co się dzieje z takimi jak ty?
Ferenc okłamywał sam siebie, twierdząc, że wcale się nie boi. Tak bardzo chciałby już być w Hogwarcie...
— Bachor ma rację — powiedział Yaxley — skąd ma to wiedzieć?
— A ty cicho siedź, bo zaraz będzie z tobą to samo, co z nim — odparł Avery, zachwycony wizją kolejnej "zabawy" — a teraz, po kolei, rzucamy na bachora różne miłe zaklęcia, ale ma przeżyć, jasne? Może w końcu nauczy się czegoś pożytecznego...
Wystąpił pierwszy śmierciożerca. Ferenc patrzył na niego piorunującym wzrokiem. Jego kocie oczy wyglądały wtedy naprawdę przerażająco. Gdy śmierciożerca już miał w niego wycelować, nagle odskoczył i syknął z bólu.
— Co jest? — burknął Avery — dasz się pokonać jedenastolatkowi?
Śmierciożerca już chciał coś powiedzieć, ale Ferenc nagle gdzieś zniknął. Pozostał po nim tylko unoszący się czarny pył, który coraz bardziej się powiększał. Śmierciożercy szybko się zorientowali, że ten pył ma właściwości duszące.
Po chili na dawnym miejscu Ferenca pojawił się Snape.
— Cholera, dzieciak nam zwiał... — zdenerwował się Avery — o, nasz stary znajomy...
— Zaraz, to ty żyjesz? Ale jak to się stało? — spytał Yaxley.
— To nie powinno was interesować — uciął Snape — gdzie jest Kleffer?
— Jeszcze przed chwilą był tam — oparł Avery.
— No to ładnie — zadrwił Snape — nawet bachor potrafi przed wami uciec.
— Zamknij się — syknął Avery — jesteś tylko plugawym zdrajcą...
— A wy nawet się nie zorientowaliście — dokończył Snape — no dobra, koledzy, ja tam się już zmywam...
I z głośnym trzaskiem powrócił do Hogwartu.
***
Huncwoci skończyli już lekcje. Na eliksirach zarobili kolejny szlaban do kolekcji. Nigdy by się nie spodziewali, że tak spokojnego dnia nagle samoistnie się przeniosą na jakiś dziwny, mroczny teren, pokryty szarym piaskiem i czarnym niebem. Wyglądał jak pustynia. Cała czwórka była zupełnie zdezorientowana całym tym zajściem. No bo to raczej nie jest zbyt codzienna sytuacja, nagle pojawiać się na jakiejś przerażającej, ciemnej pustyni?
— Wy też to widzicie, czy mi się tylko przewidziało? — zapytał Lasse.
— To nie pora na żarty! — skarcił go Hans — mam wrażenie, że mamy wielkie kłopoty.
— Nic nowego — powiedział Kalle — przydałoby się jakoś stąd wydostać.
— Musimy mieć plan — dodał Gunnar.
— Pomyślcie, przecież będziemy mieć świetną przygodę — zachwycił się Lasse — no co? W każdych sytuacjach trzeba szukać plusów...
Hans nagle zauważył świecący się na jaskrawozielono piasek. Było go bardzo mało, jednak mimo to rzucał się w oczy.
— Lasse, serio? Nawet teraz nie możesz się powstrzymać?
— O co ci chodzi! — zdenerwował się — ja nawet nie mam różdżki!
— Skoro tak... czekajcie, musimy się dowiedzieć, o co z tym chodzi.
Hans zaczął kopać rękami dół tam, gdzie piasek był innego koloru. Gdy wykopał już kilka centymetrów (a było to trudne, bo piach był suchy i wciąż się zakopywał) zauważył, że to nie piasek był zielony, tylko pochodzący gdzieś z dołu strumień jaskrawozielonego światła.
Lasse, Kalle i Gunnar też zaczęli pomagać w kopaniu.
— To wszystko jest takie dziwne — marudził Gunnar — gdy jeszcze byłem w świecie mugoli, nigdy nic takiego się nie działo... a tak w ogóle, to po co kopiemy?
— Ale to nie jest świat mugoli, tak dla twojej informacji — powiedział Lasse — a kopiemy, bo Hansowi coś się ubzdurało i niby tam coś jest.
Kalle pierwszy dostrzegł zakopany w piasku ledwo widoczny kawałek pergaminu. Pośpiesznie go wyciągnął i okazało się, że było tam coś napisane.
Do odnalezienia zaginionego miecza Godryka Gryffindora
wybranych zostanie tylko czterech prawdziwych
Gryfonów. Zaginął on trzydzieści lat temu, właśnie w
okolicach tej Afrykańskiej pustyni, zaczarowanej
przez śmierciożerców. Wybrańcy nie mogą
zrezygnować, bo wiązać będzie się to ze śmiercią,
przez pradawne uroki rzucone na miecz. Misja ta
będzie wyjątkowo trudna i niebezpieczna i
tylko odważni zdołają ją przetrwać. Jeśli
odnajdziecie miecz, powrócicie do Hogwartu
i zostaniecie wynagrodzeni, lecz dopiero w
swoim czasie zrozumiecie, w jaki sposób.
Hans przeczytał na głos ten tekst. Był trochę przerażony tą wiadomością, ale zarazem podekscytowany.
— Widzicie? Mówiłem, że będzie ciekawie — ucieszył się Lasse.
— Moim zdaniem to jest straszne — oznajmił Gunnar.
— I ty się nazywasz prawdziwym Gryfonem! — zdenerwował się Kalle — mamy misje do wykonania. Chodzi tu o miecz Godryka Gryffindora! Musi nam się udać, rozumiecie? Nie wiem jeszcze jak, ale musi!
— Tylko gdzie tu szukać? — powiedział Hans — jesteśmy bardzo daleko, w Afryce. Wszędzie tylko piach i piach... w dodatku to jest zaczarowane przez śmierciożerców!
— Może to tylko żart? — podsunął Lasse — może ktoś po prostu nas wrabia? Jeśli tak, to chciałbym tego kogoś poznać. Byłby świetnym Huncwotem!
— Ogarnij się, Lasse — uciął Gunnar — to nie może być żart. Przecież widać, że to wszystko musi być na poważnie.
— Mi tylko nie pasuje to, że niby ja i Gunnar jesteśmy prawdziwymi Gryfonami — powiedział Hans — czemu akurat wybrali naszą czwórkę? Tiara nie wiedziała, gdzie mnie przydzielić. Sam wybrałem Gryffindor.
— Może w tym rzecz? — spytał domyślnie Lasse — słyszałem, że tak samo było z Potterem.
— Myślisz? No dobra. To teraz musimy się wziąć za poszukiwania. Może jeszcze dzisiaj skończymy.
— Nie żartuj — zaśmiał się Kalle — to niemożliwe, żebyśmy dzisiaj odnaleźli miecz. To nam zajmie co najmniej miesiąc. To by było wręcz śmieszne, gdybyśmy odnaleźli go tak od razu.
Nagle w ich kierunku przybiegło jakieś srebrne stworzenie. Nie zdążyli nawet mu się dobrze przyjrzeć.
— Wiem! To musi być patronus! — zawołał Hans.
— A wiesz może, co on przedstawia? — zapytał drwiąco Lasse.
Hans przypatrzył się patronusowi. Było to dziwaczne stworzenie o nieco strasznym wyglądzie. Był to wielki wilk z smoczymi skrzydłami i ogonem aligatora.
— Nie mam pojęcia — powiedział Hans — zobaczcie! To chyba chce nas gdzieś zaprowadzić!
— Idziemy za nim? — zawahał się Gunnar.
— Myślę, że warto zaryzykować — powiedział Kalle i cała czwórka pobiegła za patronusem.
Szli już kilka minut, ale nadal nic poza tym samym szarym piaskiem nie zobaczyli. Pustynia wszędzie wyglądała tak samo. Nagle srebrne zwierze wskoczyło do jakiegoś dołu. Huncwoci podeszli tam i zobaczyli czarną otchłań wyglądającą jak tunel.
— Dobra. Wejdę pierwszy — oznajmił Lasse lekko drżącym głosem — zawołam was, jeśli mi się uda... Możliwe, że nie usłyszycie, więc spróbuje dać jakiekolwiek znaki. Wtedy również wy wskoczycie, jasne?
— Ale możliwe, że nie zobaczymy tych znaków... — powiedział przytomnie Hans, ale Lasse już skoczył.
Zjeżdżał z wielką prędkością stromym, zakręconym tunelem. Było tam tak ciemno, że nie widział zupełnie nic. Po jakimś czasie tunel się zakończył. Hans, Kalle i Gunnar również zjechali. Wyszli z tunelu i wtedy zobaczyli TO...
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro