Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Drogowskaz

Zawsze tańczyłam wśród świateł. Jako dziecko, w blasku pochlebczych opinii i ciepłych słów. Jako nastolatka, w świetle sztucznych lampek i reflektorów, w pięknych kostiumach i z życzliwością w sercu. Moje pragnienie kontemplowania świateł, nigdy nie słabło, a wręcz przeciwnie, wzmagało się z każdym kolejnym Bożym Narodzeniem. Kolorowe lampki przystrajały wnętrze domu, ozdabiały jego zewnętrzną fasadę. Okalały uliczne płoty, budynki, krzewy i smukłe lampy. Znajdowały się wszędzie tam, gdzie sięgał wzrok. Porażały blaskiem, kusiły nasyconymi barwami i wzmagały pragnienie stania się takimi jak one – radosnymi i rozpraszającymi mroki samotności.

Tańczyłam wśród świateł i nigdy nie przypuszczałabym, że wśród świateł odejdę. Przekroczę niewidzialną granicę i znajdę się po drugiej stronie. W krainie wiecznego blasku. Światła żyły we mnie, a ja żyłam pośród nich. Ziemskie łuny nie cieszyły tak samo, lecz dzień Bożego Narodzenia nadal pozostawał dla mnie szczególnym dniem. Minął już rok, a ja żyłam w przeświadczeniu, że czas zatrzymał się na moich oczach i w rzeczy samej tak właśnie było. Znów miałam szesnaście lat. Biegłam polną drogą. Mroźny wiatr rozwiewał długie, jasne włosy. Było już ciemno, a ja wciąż nie widziałam żadnych świateł. Czułam całą sobą, że to było ten dzień. Święto, podczas którego wszystko błyszczało i jaśniało. Czas, w którym wszyscy byli dla siebie życzliwi, a rodzina zjeżdżała się z dalekich stron, żeby móc się zobaczyć. Ja również pędziłam, żeby po raz ostatni móc spojrzeć na ukochanych rodziców i starszą siostrę. Czułam, że to moje ostatnie święta, ostatni czas na tej ziemi. Drogę otaczały wysokie drzewa, znajome krajobrazy, a ja miałam wrażenie, że nie pasuję do tego miejsca. Księżyc srebrzył się na niebie i świetlistymi palcami dotykał białego śniegu. Jego drobinki połyskiwały rozkosznie, jak diamenty pośród zwałów drogich tkanin. Nie miałam czasu, by nacieszyć oczu tymi pięknościami. Biegłam w stronę bladego światła, gdyż tak bardzo pragnęłam ponownie je zobaczyć. Jednak ktoś obcy stanął na mojej drodze. Starszy pan odziany w brązowy garnitur, różową koszulę i czarny krawat. Z uporem wpatrywał się w horyzont, jakby na coś czekał. Przystanęłam obok niego i popatrzyłam najego zafrapowaną twarz.

–Zgubiłem się – rzekł, po czym dodał: – Dzisiaj Boże Narodzenie. Zawsze było tutaj mnóstwo świateł, a teraz? Gdzie one się podziały? – Zasmucił się.

Złapałam go za dłoń, by dodać mu otuchy.

– Ja je widzę. O tam! Przed nami jest jedno! Zaprowadzi nas do domu! – Obdarzyłam starszego pana uroczym uśmiechem i ruszyłam przed siebie, nadal trzymając go zarękę.

Szliśmy w milczeniu, a zawodzący w konarach drzew wiatr, wygrywał nastrojowe kolędy. Śnieg prószył z nieba, otulając rozmokłą ziemię, a ciężkie chmury zasłoniły gwiazdy i księżyc. Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał z nostalgią w górę.

– Dzisiaj zjechała się cała rodzina, nawet ta z dalekich stron. To jest jedyny czas w roku, kiedy mogę ich wszystkich zobaczyć. Chciałbym, żeby tak samo było tym razem.

– Będzie. Jesteśmy już bardzo niedaleko – powiedziałam przekonana o prawdziwości własnego zdania.

Pan spojrzał na mnie powątpiewająco, lecz nie wypowiedział żadnych słów.

– Tamto białe światło przed nami, wyznacza nam drogę. Dobrze je znam. Mój tata, każdego roku, owijał nim dużą choinkę, która rosła w naszym ogrodzie. Byłam bardzo szczęśliwa, bo wieczorami mogłam patrzeć na nią zza szklanej szyby i wyobrażać sobie, jakie by to było szczęście, gdyby mogła błyszczeć przez cały rok – Rozmarzyłam się. Wizja ujrzenia ich ponownie, napawała mnie szalonym optymizmem.

– Ja swoje porzuciłem. Ze względu na ich wiek – Smętne spojrzenie mężczyzny na chwilę utonęło w mojej twarzy.

Nie przejęłam się jego słowami. Nawet nie zadrżałam, gdy stanęliśmy na rozdrożu dwóch różnych dróg.

– Którą powinniśmy wybrać? – zapytał, a ja już rwałam się do udzielenia odpowiedzi.

– Tamtą! – Wskazałam dłonią na wąską ścieżkę, pokrytą grubą warstwą śniegu. Na jej końcu majaczyło to samo białe światło z tą różnicą, że teraz stało się znacznie większe, a jego blask kładł się długimi łunami na okolicznych drzewach.

Wirujące – pośród podmuchów mroźnego wiatru – śnieżynki, tworzyły coś na wzór klosza, który odgradzał magiczne światło od człowieczego świata. Z każdym kolejnym krokiem wstępowaliśmy do królestwa śniegu, krocząc między lodowymi fortecami. Wreszcie dotarliśmy do upragnionego końca, czując klimat miejsca, do którego zmierzaliśmy od samego początku. Rozejrzałam się dookoła, nie mogąc przestać się uśmiechać. Czyste szczęście zagościło w moim sercu i umyśle. Starszy pan również wydawał się zadowolony, gdyż ochoczo rozglądał się na boki w poszukiwaniu własnego światła. Ja już swoje odnalazłam. Pękało, błyszczało, odganiało mroki smutku i żalu. Tętniło nieopisaną wcześniej miłością. Puściłam rękę mężczyzny, dyskretnie wskazując palcem w stronę wysokiej choinki.

– To moje światło.

Pokiwał głową z uznaniem.

– W Boże Narodzenie wszystkie drogi prowadzą do domu. Odwiedźmy naszych bliskich. Czas nagli – Przypomniał, iż dano nam tylko chwilę. Jeden moment, by popatrzeć na jaśniejące twarze rodziny.

Ruszyłam w swoją stronę, a pan po chwilowym zastanowieniu poszedł inną drogą. Nie odwracałam się już za siebie. Skupiłam się na przestrzeni przede mną, w szczególności na ośnieżonej choince i dużym domu, który stał zaraz za nią. Powolnym krokiem zbliżyłam się do jednego z okien. Żółte światło zachęcało do podejścia, a wesoły gwar i świąteczne melodie przyciągały i sprawiały, iż miałam ochotę zostać z nimi na dłużej. Ale nie mogłam i dobrze o tym wiedziałam. Mój czas był ograniczony jak wszystko na tym świecie, chociaż dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.

Już dawno nie widziałam ich tak szczęśliwych. Szczere, subtelne uśmiechy ozdabiały rumiane twarze. Lecz co najważniejsze przekonałam się, że święta naprawdę potrafiły jednoczyć ludzi. Byli tam moi dziadkowie, których nie widziałam od dnia moich piątych urodzin. Nigdy nie poznałam powodu, dla którego odsunęli się od nas. Być może było na odwrót i to moi rodzice postanowili już nigdy więcej nie spotykać się z nimi.

Teraz było inaczej. Czułam to w głębi własnego serca. Siedzieli w kręgu, otoczeni przez ciepłe powietrze, zapach świątecznych potraw i uczucie pojednania. Moje zdjęcie wisiało na środku ściany, zaraz nad komodą. Spoglądali na nie, a w oku niejednego z nich zaszkliła się łza. Nie mogłam być z nimi cieleśnie, lecz uczestniczyłam w tym spotkaniu duchowo. Wśród świateł, które były moimi drogowskazami oraz dróg, które przeistaczały się w jedną, by doprowadzić mnie do ostatecznego celu, jakim był szczęśliwy dom.

Wkrótce jednak odeszłam, przeistaczając się w małą gwiazdkę, oświetlającą atramentowe niebo.

🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄🎄

All Good Things - Are you coming home.

To pytanie... Czy wrócisz do domu, towarzyszyło mi podczas pisania tego opowiadania.
Wiedziałam, że nie, ale mimo wszystko, ten utwór i to opowiadanie dały mi nadzieję, że być może Nasi drodzy bliscy, są wśród Nas. Obserwują i opiekują się Nami. A w tym szczególnym dniu przybywają, by zobaczyć rodzinę i ją pocieszyć.
Piękny scenariusz.
Szkoda, że nie może się ziścić...

Mimo wszystko życie trwa dalej. Dla Naszych bliskich, bądźmy jak te światła. Prowadźmy się nawzajem ku lepszemu światu! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro