Akt VI
Brienne
Ruszyliśmy niemal bezszelestnie, jeśli nie liczyć cichego pobrzękiwania uprzęży. Mężczyźni nie rozmawiali ze sobą; zachowywali czujne milczenie. Nie pamiętałam jak wsiadałam na konia. Ani jak odjeżdżaliśmy. Ani ile trwała podróż. Próbowałam nie myśleć o incydencie w Harrenhal, ale wciąż wracałam do niego myślami, cały czas, rozdrapując rany, które lepiej zostawić w spokoju. Byłam zdezorientowana, a w głowie miałam zupełny mętlik. Wierzchowce ruszyły kłusem, kiedy tylko znaleźliśmy się na drodze i dopiero wtedy zaczęłam nieco lżej oddychać; powoli docierało do mnie, że przynajmniej w tej chwili jestem bezpieczna, że nie grozi mi tu żadna nagła przemoc.
Mimo niezręcznej sytuacji byłam wdzięczna za ciepło, jakim zostałam obdarowana przez Jaimego. Mój towarzysz podróży radził sobie bardzo dobrze, choć oczywiście nie mógł używać prawej ręki. Czułam jego uda za sobą, poruszające się i naciskające na grzbiet konia i, chociaż po wszystkim co wydarzyło się w Harrenhal, od tej nagłej, wymuszonej bliskości było mi niedobrze, z drugiej strony cieszyłam się, że mogę czuć jego obecność. Był jedyną osobą, której potrafiłam teraz zaufać.
Moja sukienka rozdarła się w kilku miejscach, przez jedno rozdarcie aż po udo widać mi było prawą nogę, przez inne wyglądał czubek piersi i musiałam wyraźnie drżeć, bo jeszcze zanim zasnęłam, poczułam, że Jaime kręci się i odwraca za moimi plecami, a po kilku chwilach jego pełnych zdenerwowania pomruków, na moje ramiona jak chusta opadł jego płaszcz. Jaime przełożył jego końce przez moje ramiona i upchnął je zgrabnie pod siodłem, tak że oboje byliśmy ciepło owinięci. Nic nie powiedział, wyczułam jednak wyraźnie, że uśmiechnął się, kiedy jeszcze mocniej wtuliłam twarz w zagłębienie jego szyi i z prawdziwą wdzięcznością wyszeptałam: „Dziękuję".
Zatrzymaliśmy się dopiero o zmroku, na polance w pobliżu gościńca. Znów byłam jedyną kobietą w obozie. Traktowano mnie tu z ostrożną uprzejmością i byłam przekonana, że przynajmniej połowa mężczyzn z tej dziwnej grupy wie o tym, co mnie spotkało w Harrenhal, albo przynajmniej się domyśla. Skompletowali dla mnie po drodze ubranie; tu bluzę, tam opończę, parę spodni i płaszcz z kapturem, ale kiedy odeszłam od ogniska i zagłębiłam się w mrok drzew, żeby się przebrać, czułam na plecach spojrzenia uważnych oczu. Nawet wśród tych dzikich ostępów moja swoboda miała granice.
Niedaleko słyszałam szmer strumienia i to właśnie tam się teraz skierowałam, co jakiś czas oglądając się niespokojnie za siebie; upewniając się, że mimo wszystko nie stracę z oczu blasku płonącego ognia między drzewami. Wraz z zapadającą nocą zaczęłam odczuwać zdenerwowanie — wzdrygałam się na każdy hałas i wypatrywałam w cieniach pod kasztanowcami czających się ludzi albo czegoś gorszego. Wreszcie jednak mogłam zdjąć z siebie podartą, zakrwawioną sukienkę, co zrobiłam z ulgą, przebierając się pospiesznie w spodnie i bluzę. Już tyle wystarczyło, bym poczuła się odrobinę bezpieczniej.
Przysiadłam na piętach nad brzegiem strumienia, zanurzając obie dłonie w chłodnej wodzie. Niemal nie poznałam w swoim odbiciu własnej twarzy, którą pokrywały teraz sińce i zaschnięta krew z rozciętej wargi i złamanego nosa. Ostrożnie przesunęłam mokrą dłonią po policzku, ścierając z niego rdzawoczerwone smugi. Ręce też stanowiły doprawdy ciekawy widok, poznaczone zadrapaniami i otarciami od sznurów, którymi mnie krępowano. Kiedy uniosłam koszulę, dostrzegłam, że boki oraz brzuch znaczyły purpurowo-czarne siniaki. Rozpaczliwie chciałam się umyć, ale jednocześnie nie zamierzałam się teraz rozbierać do naga. Ograniczyłam się tylko do wyszorowania rąk i obmycia twarzy, ostrożnie badając przy tym opuchniętą skórę, sprawdzając czy wszystkie zęby są na swoim miejscu. Dopiero po dłuższej chwili, gdy obejrzałam się ku płonącemu w oddali ognisku, upewniając, że na pewno jestem tu sama, rozsznurowałam spodnie i jedną rękę wsunęłam między uda. Na drżących palcach, gdy podniosłam ją z powrotem do twarzy, dostrzegłam krople krwi, a do oczu natychmiast napłynęły mi łzy bólu i strachu.
Starając się przy tym oddychać głęboko, panować na paniką, która wzbierała mi w piersi, na tyle, na ile mogłam, obmyłam się też tam na dole i wstałam. Między udami czułam pulsujący ból, tym silniejszy po długim popołudniu spędzonym w siodle na końskim grzbiecie, drżałam na całym ciele, wciąż pogrążona w szoku, i bałam się. Tak strasznie się bałam, że tym, co Vargo Hoat zrobił mi zeszłej nocy, wyrządził mi jakąś fizyczną krzywdę, o wiele poważniejszą niż tylko rozbita psychika i ogólne rozdygotanie. Czy w przeciwnym razie bym krwawiła? Czy utrata dziewictwa zawsze tak wyglądała? Nie miałam kogo zapytać. Wcześniej, gdy stanęliśmy, żeby napoić konie, Qyburn opatrzył mi poważniejsze rany, które wymagały, by od razu się nimi zająć, ale z tym nie chciałam się do niego zwracać. Mężczyźni mówili o nim "maester", ale w gruncie rzeczy w ogóle go nie przypominał. Pozwoliłam mu zrobić wszystko, co było konieczne, ale nie więcej, a i wtedy niemal ostatkiem silnej woli powstrzymywałam się przed ucieczką. Choć był delikatny, a jego głos brzmiał spokojnie i kojąco, ani trochę nie podobał mi się sposób, w jaki mnie dotykał.
Pociągnęłam nosem, wierzchem dłoni ocierając oczy i powoli ruszyłam przez zarośla z powrotem ku płonącemu ognisku. Wokół zaczynał się już unosić zapach jedzenia, od którego niemal zakręciło mi się w głowie, tak potwornie byłam głodna. Nie miałam nic w ustach od dawna, zdawało mi się, że od kilku dni, ale w tej chwili nie potrafiłam zaufać własnemu osądowi nawet w tej sprawie; właściwie aż do tej pory ogarnięta strachem i buzującą we krwi adrenaliną w końcu przestałam czuć nawet bolesne ssanie w żołądku. Czyjaś życzliwa dłoń podała mi gruby kawałek chleba i miskę parującego, gęstego gulaszu. Rzuciłam się na jedzenie kierowana pierwotnym instynktem, od razu wbiłam zęby w pieczywo, szarpnięciem odgryzając duży kęs, nawet jeśli szczękę miałam zupełnie obolałą. Za gulasz zabrałam się już ostrożniej, z ulgą i prawdziwym rozrzewnieniem przyjmując fakt, że jest ciepły i zupełnie dobry, gęsty od mięsa i kawałków warzyw, ale on też zniknął w mgnieniu oka.
Gorący posiłek niezwykle poprawia nastrój i z pełnym żołądkiem poczułam się znacznie lepiej niż jeszcze przed chwilą. Owinięta w płaszcz, który dostałam od Jaimego przysiadłam ostrożnie na piętach pod jednym z drzew. Wcześniej przespałam — skrajnie wyczerpana — część drogi, wsparta na piersi Jaimego. Nie da się jednak porządnie odpocząć w siodle i teraz zauważyłam, że jestem bliska zaśnięcia. Jednocześnie doskonale czułam na sobie ukradkowe spojrzenia towarzyszy, a siedząc tak, mogłam niemal zobaczyć się ich oczami: wystraszona i zagubiona, szczupła, właściwie chuda; przez skórę przedramienia wyraźnie można było wyczuć kości. W ciągu ostatnich kilku tygodni schudłam bardziej, niż mi się wydawało. Ramiona opadły mi ze zmęczenia, włosy były gęstą, splątaną masą wijących się kosmyków. Oczywiście w tej chwili nie miałam grzebienia.
Czułam, jak huczy mi w głowie, nie potrafiłam jeszcze jasno myśleć, nie pozwalałam też jednak myślom błądzić bezładnie, bo nagle i irracjonalnie przeszedł mnie strach, że mogłyby już nie wrócić. Skupiłam więc uwagę na drobnych szczegółach fizycznych: wadze gulaszu i chleba w brzuchu, pełnym pęcherzu, którym będę musiała się wkrótce zająć, dłoniach drżących mi pod wpływem lęku i zdezorientowania.
Mimo to wspomnienie Vargo Hoata, ciężaru jego ciała leżącego na mnie, tego jak raz za razem zagłębiał się w moim ciele, wciąż mnie nie opuszczało. Nieoczekiwanie, nawet dla siebie samej, zaczęłam płakać. Żaden tam szloch, żadne tam spazmatyczne ściśnięcie gardła; po prostu łzy zebrały mi się w oczach i spływały po policzkach powoli. Stanowiły ciche świadectwo rozpaczy, że sprawy powoli wymykają mi się spod kontroli. Pochyliłam się bardzo powoli, ze skrzyżowanymi rękami, i zadrżałam, płacząc cicho i gwałtownie.
Płakałam, aż rozbolało mnie gardło i nie byłam w stanie oddychać. Usiadłam wtedy w trawie, zwinęłam się jak suchy liść, a łzy, których nie potrafiłam powstrzymać, spadały mi na kolana jak pierwsze duże krople nadciągającej burzy. Bogowie, a to był dopiero początek. Wytarłam dłonią oczy, rozmazując łzy, starając się przegonić rozżalenie. Wtedy poczułam na twarzy dotyk miękkiego materiału, uniosłam wzrok, pociągając nosem, i zobaczyłam, że tuż przy mnie przysiadł Jaime, podający mi teraz chusteczkę. Niezbyt czystą, to prawda, ale jednak.
— Brienne...? O co chodzi, co się dzieje? — dobiegł mnie jego cichy głos.
— Jestem taka zmęczona — powiedziałam niewyraźnie. — Taka zmęczona.
Mężczyzna nachylił się do mnie, brzegiem własnego płaszcza delikatnie ocierając mi policzki. Wzdrygnęłam się gwałtownie, gdy objął mnie ramieniem, udał jednak, że tego nie zauważył. Powoli uświadamiałam sobie, że to jeden ze skutków tego, co mi się przydarzyło w Harrenhal. W obecności grupy mężczyzn wciąż byłam nerwowa bez powodu, a gdy ktoś dotykał mnie niespodziewanie, wyszarpywałam się w panice. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, bo wciąż byłam w głębokim szoku, zbyt głębokim by to zauważyć. A może po prostu nie chciałam o tym myśleć. Co dobrego przyszłoby z myślenia? Niech urazy zaleczą się same. Ale nawet to, co się goi, zostawia blizny.
Jaime szeptał coś cicho, uspokajające czułe słówka, takie, jakie mówi się przestraszonemu zwierzęciu i to po chwili pozwoliło mi się rozluźnić. Oparłam policzek o jego ramię i zamknęłam oczy. Łzy wciąż spływały mi po twarzy, ale poczułam się trochę lepiej. Wciąż byłam śmiertelnie zmęczona, ale opuściło mnie poczucie krańcowego wyczerpania. Pociągnęłam nosem, po raz ostatni wytarłam wierzchem dłoni oczy i wydmuchałam nos, po czym oddałam mu chusteczkę. Wsunął ją do kieszeni, nie krzywiąc się.
Jeszcze przez jakiś czas siedziałam tak, zupełnie nieruchoma, skulona przy nim, pozwalając, by mnie obejmował, dopóki nie zdałam sobie sprawy z tego, że zaczynam przysypiać. Zupełnie wyczerpana płaczem, nieustannym strachem i niepokojem, powoli zaczęłam osuwać się w łagodne objęcia snu, z których wyrwał mnie dopiero ostrożny dotyk Jaimego na ramieniu. Nie byłam w stanie stwierdzić, ile dokładnie czasu minęło, jak długo siedział tam ze mną, pomagając mi się uspokoić, na pewno jednak wystarczająco dużo, by ognisko zdążyło przygasnąć, a mężczyźni rozejść się po obozowisku w poszukiwaniu dobrego miejsca na spoczynek. Podniosłam wzrok, czując jak Jaime w delikatnym, niemal czułym geście, odgarnął mi z twarzy opadający na skroń kosmyk włosów.
— Chcesz się położyć? — zapytał, przyglądając mi się z uwagą, jakiej zupełnie bym się po nim nie spodziewała, a ja od razu pokiwałam głową twierdząco. On też musiał być wyczerpany, to nie był łatwy dzień dla żadnego z nas, a ja — choć najchętniej przylgnęłabym do niego tak blisko jak tylko się dało — nie chciałam przysparzać mu swoją osobą jeszcze większych kłopotów. I tak już byłam dla niego wystarczającym ciężarem.
Ktoś rozłożył dla mnie posłanie, blisko ognia, zaledwie kilka kroków od tego należącego do Jaimego, i po chwili zwinęłam się tam w kłębek, otulona ciepło płaszczem i kocami, ale tej nocy nie przespałam spokojnie.
Zbyt jeszcze wystraszona, wytrącona z równowagi i obolała, by zasnąć, przeleżałam bezsennie większą część nocy, na zmianę to płacząc, to znów zapadając w senny letarg, z którego zaraz wybudzały mnie koszmary, mieszające się ze wspomnieniami z Harrenhal. Teraz to wszystko wydawało mi się prawie nierealne, zupełnie jakby przydarzyło się bardzo dawno temu i jakiejś innej osobie. Serce biło mi mocno z nagłego strachu; przygryzłam dolną wargę i nagle opanowała mnie irracjonalna panika. Nic się nie dzieje, mówiłam sobie wściekła. To tylko zły sen, wspomnienie, nie ma żadnego zagrożenia.
Mimo to nie byłam w stanie się ruszyć. Czułam się jak w koszmarze, gdy coś strasznego zbliża się do mnie, a ja nie mogę nic z tym zrobić, ani się poruszyć, ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Usta miałam otwarte i ze wszystkich sił starałam się powstrzymać od krzyku, równocześnie czując z przerażeniem, że nie mogę krzyczeć. Mój głośny oddech odbijał się echem w głowie; nagle poczułam w gardle przełkniętą krew, urywany oddech i zatkane nozdrza. I ciężar na ciele, wielki, bezkształtny, wgniatający mnie w ziemię twardą od kamieni i sosnowych szyszek. Poczułam w uchu gorący oddech.
Zwinęłam się w kłębek, wtuliłam twarz w kolana, trzęsąc się z wściekłości i przerażenia. Dopiero potem w zakamarkach mojej głowy odezwała się jakaś resztka moich zdrowych zmysłów, chłodno i obojętnie zauważając, że to znowu nieświadomie przywołany obraz z Harrenhal.
Byłam ubrana — dobrze otulona przed zimnem — czułam nawet chłód nocnego powietrza na twarzy, ale nie miało to znaczenia, bo równocześnie byłam naga, mogłam poczuć chłodne powietrze na piersiach, na udach — między udami... Ścisnęłam mocno nogi i z całych sił przygryzłam wargę. Teraz rzeczywiście poczułam smak krwi, gdy ledwie zaleczona ranka znowu pękła. Ale to, co nastąpiło później, teraz się nie zdarzyło. Tamto żywo pamiętałam, ale to była tylko migawka z przeszłości — okropnej, ale już przeszłości.
Bardzo powoli dochodziłam do siebie. Warga mnie bolała, ciekła z niej krew. Czułam rankę, luźny kawałek ciała pod wargą od środka i metaliczny smak miedzi. Oddychałam ciężko, miałam wrażenie, że przebiegłam milę, ale dobrze, że mogłam oddychać. Nos nie był zatkany, gardło drożne, nieprzyduszone. Nie miało to jednak znaczenia — i tak nie mogłam się ruszyć. Ciało pokrywał mi pot, a mięśnie bolały z napięcia.
Panika minęła. Wiedziałam, gdzie jestem, że jestem bezpieczna — no, dość bezpieczna. Ale nie mogłam się ruszyć. Pociłam się i drżałam, nasłuchując. Zbyt byłam zajęta porządkowaniem stanu umysłu, uspokajaniem się i próbą odzyskania równowagi, żeby dodatkowo skupiać się na czymkolwiek innym, nawet na swoim otoczeniu.
A jednak przed oczami wciąż miałam wyraz twarzy Vargo Hoata, kiedy pochylał się nade mną wtedy. Wolałabym tego nie pamiętać, a jednak te wspomnienia cały czas były jednakowo żywe. Usilnie starałam się wpychać je z powrotem tam, skąd wyszły. Po pewnym czasie stwierdziłam jednak, że tylko niektóre szczegóły są wyraźne; odgryzione ucho, purpurowe w mroku nocy, wyglądające jak jakiś dziwny grzyb; błysk ostrego światła, które zobaczyłam, gdy Hoat złamał mi nos, ostry zapach alkoholu w jego oddechu i ciężar jego ciała, kiedy mnie zgwałcił. Reszta na szczęście powoli się zacierała, co nie znaczyło wcale, że była mniej okropna.
Musiałam wydać z siebie jakiś dźwięk — jęk, być może nawet skowyt, kiedy znowu wstrząsnął mną szloch; odwrócona plecami do Jaimego tylko usłyszałam ruch na jego posłaniu, niedaleko mnie, a chwilę potem mężczyzna przykucnął przy mnie, lekko gładząc mnie dłonią po włosach. W pierwszej chwili szarpnęłam się niespokojnie, moje ciało napięło się jeszcze bardziej, ale poza tym jednym gestem, Jaime nie próbował mnie dotykać. Gdy ma się koszmar senny, nie należy tego robić, a on o tym wiedział. Zastanawiałam się czy to być może dlatego, że jemu czasami śni się Aerys. Zamiast tego mówił do mnie łagodnie, wołając mnie po imieniu i zapewniając, że wszystko jest w porządku.
Jeszcze przez jakiś czas wydawałam z siebie zduszone dźwięki, szlochając cicho, potem wreszcie udało mi się rozluźnić pod dotykiem Jaimego; zsunął dłoń odrobinę niżej i teraz gładził mnie kojąco po ramieniu. Spocona i drżąca z trudem przełknęłam ślinę i krew i uspokojona z powrotem zwinęłam się pod kocami, wtulając twarz w prowizoryczną poduszkę, za którą służył mi zwinięty kawałek skóry podłożony pod głowę. Zasnąć udało mi się chyba tylko dzięki obecności mężczyzny, który już ze mną został, i tym razem litościwie nie przyśnił mi się żaden koszmar.
Rano, po przebudzeniu, nie czułam się jednak ani trochę wypoczęta. Wciąż byłam wykończona ciągłym napięciem, strachem i płaczem i nie wiedziałam, jak zniosę długotrwałą jazdę konną z obolałą pupą. Kiedy szykowaliśmy się do drogi, z powątpiewaniem bliskim lęku patrzyłam na twarde siodło, niepewna, czy w ogóle dam radę tak jechać; wspomnienie bólu jaki zadał mi Vargo Hoat, biorąc mnie siłą, wciąż było aż nazbyt wyraźne w moim umyśle, nadal też lekko krwawiłam i nie chciałam — świadomie czy nie — pogarszać swojej sytuacji. Z zamyślenia wyrwało mnie dopiero ciche klapnięcie i na koński grzbiet opadł gruby płaszcz, a Jaime mrugnął do mnie konspiracyjnie, uśmiechając się przy tym smutno. Postanowiłam, że przynajmniej będę cierpieć w godnym milczeniu, zacisnęłam zęby i wsiadłam.
Proponowano mi, i to kilkukrotnie, znalezienie oddzielnego wierzchowca, bym mogła usiąść sama we własnym siodle, ale za każdym razem kręciłam głową gorączkowo, przysuwając się jeszcze bliżej do Jaimego, z którym dzieliłam koński grzbiet. Tak samo teraz, gdy oboje siedzieliśmy już w siodle, przywarłam do niego mocno, obejmując mężczyznę w pasie, a policzek wspierając o szorstki materiał jego płaszcza. Tylko przy nim mogłam się czuć naprawdę bezpieczna, znałam go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie jest dla mnie zagrożeniem, a po tym wszystkim, czego sam doświadczył, zdawał się mnie niemal rozumieć.
Nie odzywałam się wprawdzie do niego — nie odzywałam się do nikogo, chyba że ktoś zwrócił się bezpośrednio do mnie — nie potrafiłam nawet na niego spojrzeć, zbyt zawstydzona tym, że poprzedniej nocy obudziłam go własnym płaczem, że w stanie w jakim się obecnie znajdowałam, zupełnie rozbita i przytłoczona, potrzebowałam opieki, ale Jaime i tak próbował mnie zagadywać, wypytywać jak się czuję, czy niczego mi nie potrzeba. Za każdym razem zaprzeczałam, na nic się też nie skarżyłam, instynktownie nie chcąc być nikomu jeszcze większym ciężarem. On jednak jakoś odgadywał moje uczucia, choć tak naprawdę niewiele mógł wyczytać z mojej twarzy.
Byliśmy w drodze od kilku godzin, choć, prawdę mówiąc, nie potrafiłam określić, ile czasu tak naprawdę minęło; czasami jeszcze ciężko przychodziło mi zorientowanie się co się dzieje wokół mnie. Przed nami rozciągał się kolejny wiejski trakt. Wychylając się ponad ramieniem Jaimego, przesunęłam wzrokiem po polach rozpościerających się aż po nieodległą farmę. Gdybym nie była wciąż obolała i zdezorientowana, na pewno doceniłabym urok pozostającej w tyle okolicy. Kilkukrotnie mijaliśmy po drodze innych jeźdźców, zawsze z ciekawością zerkających na naszą kolumnę, czasem żołnierzy, czasem zwykłych wieśniaków, ale ja za każdym razem odwracałam wtedy głowę i mocno przytulona do Jaimego, kryłam twarz w jego płaszczu. Wydawało się, że nikt dotąd nie zauważył, że jestem kobietą. Spodnie oraz zbyt obszerna bluza o męskim kroju, które miałam na sobie, skrywały moją figurę i byłam za to wdzięczna.
Po paru godzinach jazdy wierciłam się już jednak niespokojnie w siodle, które zaczęło mnie boleśnie ocierać. Pulsujący ból, który czułam między udami, stawał się stopniowo coraz gorszy, w dodatku czułam, że muszę za potrzebą i to teraz, już, bo inaczej się posikam. Koniecznie potrzebowałam sobie ulżyć. Chciało mi się już tak bardzo, że ledwie mogłam usiedzieć spokojnie. Jako jedyna kobieta w kolumnie uznałam to za poniżające. Niemniej sytuacja tak właśnie wyglądała. Kręciłam się jeszcze przez chwilę na swoim miejscu z pełnym zawstydzenia wahaniem, wreszcie jednak zdecydowałam: do diabła z godnym cierpieniem, muszę natychmiast zsiąść.
— Ser Jaime...? — odezwałam się cicho, zebrawszy się wreszcie na odwagę i z całą godnością na jaką tylko było mnie stać w tej sytuacji, oznajmiłam: — Muszę pójść za potrzebą.
— Do wieczora na pewno staniemy. To już niedługo. — Mężczyzna obejrzał się na mnie. — Dasz radę?
— Nie, nie wytrzymam. — Pokręciłam głową gorączkowo. Głos zadrżał mi przy tym lekko i znienawidziłam się za to.
Jaime zawahał się przez chwilę, ale nie mówiłabym tego na głos, gdyby nie było to naprawdę pilne i on też musiał o tym wiedzieć. Oboje też najwyraźniej pomyśleliśmy o tym samym — o upokorzeniu jakiego doświadczył zarówno on, jak i ja, kiedy jeszcze podróżowaliśmy z Krwawymi Komediantami. Jaime wystawiony był na pośmiewisko za każdym razem, kiedy był tak słaby, że nie panował nawet nad własnymi zwieraczami, mnie dostało się tamtego dnia, kiedy zmoczyłam się w siodle, zanosząc się przy tym gorączkowym, przepełnionym wstydem szlochem. Nie mogłam wiedzieć o czym wtedy myślał, patrząc na mnie, ale z pewnością był to bolesny widok, bo Jaime i teraz odwrócił wzrok, a na jego twarzy przez ułamek sekundy dostrzegłam rumieniec zawstydzenia. Potem gwizdnął, unosząc dłoń i kolumna zatrzymała się.
— Przepraszam — dodałam cicho, opuszczając wzrok, jeszcze zanim obolała od siodła tylko odrobinę niezgrabnie zeskoczyłam na ziemię.
— Nie masz za co. To przecież nie twoja wina — odparł Jaime z lekkim, pocieszającym uśmiechem.
Spróbowałam odpowiedzieć mu podobnym gestem, ale nawet to mi się nie udało. Nie o to chodzi — pomyślałam, odchodząc w zarośla rosnące przy trakcie i kilkukrotnie jeszcze oglądając się za siebie, zanim odważyłam się przykucnąć, dobrze osłonięta. Nie o to. To wszystko było przeze mnie, Krwawi Komedianci i Harrenhal, to że ucięli ci rękę, to co potem zrobili mnie i to, że musisz się mną teraz opiekować, bo najwyraźniej sama nie jestem w stanie się pozbierać. Już wtedy, na tym moście, zachowałam się głupio i nieostrożnie. Miałam być za ciebie odpowiedzialna, a tylko cię naraziłam. Przepraszam, że ciągle sprawiam ci kłopot. Przepraszam, Jaime. Nic z tego nie powiedziałam mu jednak na głos.
Zrobiłam co trzeba i wstałam, podciągając spodnie, żeby wrócić na trakt. Moje sponiewierane i zdrętwiałe po długiej jeździe mięśnie protestowały ,a na bieliźnie, gdy ją zsunęłam, dostrzegłam ślady krwi i serce biło mi teraz mocno z nagłego lęku. Zmusiłam się, żeby oddychać głęboko, spróbować zapanować nad łzami i żelaznymi kleszczami paniki, ale gdy Jaime zapytał z troską, czy wszystko w porządku, mogłam tylko skinąć głową w odpowiedzi. To także szok, dotarło do mnie poprzez otępienie i zdezorientowanie, które ogarniało mnie wciąż co jakiś czas podczas jazdy. Zabawne, że niektórzy ludzie pod wpływem silnego wstrząsu czasami nie mogą przestać mówić. A inni tylko trzęsą się w milczeniu, tak jak ja.
Obóz rozbiliśmy tego dnia na wrzosowisku w pobliżu jednej z dziwnych polodowcowych grup granitowych głazów. Mieliśmy za sobą długi dzień w siodle, więc wszyscy byli jednakowo zadowoleni z perspektywy postoju i gotowanej kolacji. Wcześniej, gdy stanęliśmy, by napoić konie, upolowano jelenia, a jego świeże mięso ugotowane z rzepą, cebulą i innymi dodatkami stanowiło znakomity posiłek. Usiłowałam zaoferować pomoc przy gotowaniu, ale srogi mężczyzna, który najwyraźniej zajmował się tym z urzędu, niezbyt uprzejmie odrzucił moją propozycję.
Ruch sprawiał mi już mniej kłopotów niż podczas ostatniego postoju. Zdrętwiałe mięśnie rozciągały się bardziej swobodnie i poruszałam się już z większą łatwością, kiedy przespacerowałam się trochę wokół obozowiska, na bieliźnie, gdy odeszłam na chwilę między drzewa, nie znalazłam więcej krwi niż wcześniej, i ja też nieco się teraz rozluźniłam.
Dopiero kiedy kolacja była już gotowa usiadłam pod drzewem, w niewielkiej odległości od ogniska, dokładnie otulając się płaszczem w ochronie przed chłodem, a kiedy jakiś czas później dołączył do mnie Jaime, spojrzałam na niego kątem oka. Do tej pory nie próbował ze mną rozmawiać o Harrenhal, wypytywać mnie, najwyraźniej czekał aż choć trochę dojdę do siebie po wydarzeniach ostatnich dni, ale w końcu musiało to nastąpić, oboje o tym wiedzieliśmy.
Zawahał się, potem zbliżył się do mnie ostrożnie, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Nie krzyknęłam ani się nie cofnęłam, a on zbliżył się jeszcze bardziej. Poczułam ciepło jego ciała. Nie odczuwając już lęku, zziębnięta, odprężyłam się trochę i nachyliłam ku niemu. Mogłam dostrzec, że rozluźnił ramiona.
Delikatnie, jakby pytając o zgodę, Jaime dotknął mojej twarzy. Czułam w niej pulsowanie krwi i musiałam walczyć z sobą, by się nie wzdrygnąć. Cofnął rękę, która znieruchomiała tuż przy mojej skórze, promieniując ciepłem.
— Zagoi się? — spytał i przesunął opuszkami palców po rozcięciu w dolnej wardze, potem dotknął pokiereszowanego policzka, wreszcie zadrapania na szczęce, gdzie but Vargo Hoata nie uderzył dość mocno, by złamać mi kark.
— Oczywiście. Sam wiesz; widywałeś gorsze rzeczy na polu bitwy.
— Tak, wiem. — Pochylił nieznacznie głowę. — Chodzi tylko o to, że... — Jego dłoń wciąż była blisko mojej twarzy, w oczach krył się pełen troski niepokój. — Do diabła, Brienne — powiedział cicho. — Bogowie, twoja twarz.
— Nie możesz znieść jej widoku? — spytałam, odwracając wzrok. Poczułam ukłucie bólu, ale starałam przekonać samą siebie, że nie ma to znaczenia. Wiedziałam, że rany się w końcu zagoją. Wiedziałam też, że i bez tego jestem brzydka, sam mi to bez przerwy powtarzał.
Dotknął mojej brody delikatnie, ale pewnie i podciągnął ją, zmuszając mnie, bym spojrzała na niego. Zacisnął nieznacznie usta, gdy przesuwał spojrzeniem po mojej poranionej twarzy, oceniając obrażenia. Jego źrenice w blasku ognia były miękkie i ciemne, kąciki oczu ściągnięte bólem.
— Nie — odparł bardzo cicho. — Nie mogę. Serce mi się kraje na jej widok. I czuję taką wściekłość, że mam ochotę kogoś zabić albo rozszarpać gołymi rękami.
— Nie powinieneś się o mnie martwić.
— Nie powinienem? — spytał powściągliwie i zmrużył oczy, przypatrując mi się z krytyczną uwagą. Jego troskliwe badawcze spojrzenie było nie do zniesienia. Nie chciałam, żeby właśnie tak na mnie patrzył.
Właściwie nie bardzo wiedziałam, czego chcę. Chciałam jednego — zrzucić z siebie swoją własną skórę, pozbyć się jej i uciec, to zaś nie wydawało się możliwe. Odetchnęłam kilka razy głęboko, z nadzieją że się uspokoję i odzyskam miłe poczucie całkowitego wyczerpania.
— Przepraszam — powiedziałam w końcu słabym głosem.
Jamie obrócił się z powrotem ku mnie i spojrzał na mnie z gniewem. On też miał mokre policzki.
— Nie waż się przepraszać! — powiedział. — Nie zniosę tego, rozumiesz? Nie przepraszaj!
Zamknęłam odruchowo oczy, ale po chwili zmusiłam się, by je otworzyć.
— Dobrze — odrzekłam. Znów czułam się strasznie, strasznie zmęczona i bliska płaczu. — Nie będę.
Na chwilę zapadła pełna napięcia cisza, którą przerwało dopiero jego kolejne pytanie.
— To nie był tylko niedźwiedź, prawda? — spytał, przyglądając mi się z uwagą. — Co jeszcze się wydarzyło w tym pieprzonym Harrenhal?
Przygryzłam niespokojnie wargę, niemal od razu czując w ustach metaliczny smak krwi, gdy rana na powrót się otworzyła. Nie chciałam mu tego mówić, a jednocześnie rozpaczliwie potrzebowałam powiedzieć komukolwiek, wyrzucić to z siebie, nie być z tym wszystkim sama. Może Jaime Lannister wcale nie był gorszy niż ktokolwiek inny.
— On mnie... — zaczęłam, zupełnie nie panując już nad drżeniem głosu i wyrywającym się z piersi szlochem. — On mnie... Zgwał... Zgwał... — To było tylko słowo, a mimo to nie chciało mi nawet przejść przez gardło.
— Który? Ilu? — spytał Jaime. Mówił teraz rzeczowo, jakby chodziło o liczbę gości zaproszonych na kolację, ale ten jego ton trochę mnie uspokoił.
— Hoat — odparłam. — Tylko on. Nikogo więcej z nim nie było.
Skinął głową, obejmując mnie mocno za ramię.
— Brienne, tak mi przykro — powiedział bardzo cicho.
— Próbowałam z nim walczyć... Próbowałam go uderzyć, szarpać się z nim, jakoś wyrwać, krzyczałam, ale... ale to mężczyzna... Wcale nie okazałam się od niego szybsza ani silniejsza. Byłam jak sparaliżowana, nie mogłam nawet przed nim uciec, bo na zewnątrz byli strażnicy. Nie wiedziałam jak mam się przed nim bronić, co jeszcze mogłabym zrobić. Kiedy kończył, odgryzłam mu ucho.
Na twarzy Jaimego przez chwilę widziałam cień rozbawienia, który jednak zniknął jednakowo szybko jak się pojawił. Usiadłam prosto i na powrót wybuchnęłam szlochem. Znów płakałam, tym razem jednak z uczuciem, z bólem i smutkiem, i niewątpliwie ze strachem. Może gdybym walczyła z nim mocniej, gdybym nie poddała się tak szybko, to by się nie wydarzyło. Wciąż się nad tym zastanawiałam, nie mogłam przestać o tym myśleć.
Jaime otoczył mnie ramionami, powoli i delikatnie. Nie drgnęłam ani się nie cofnęłam, wiedziałam, że akurat on nie zrobi mi krzywdy, a Jaime przygarnął do piersi moją głowę, dłonią gładząc dawno nieczesane, splątane włosy; czułam, jak jego palce zanurzają się między nimi.
— Bogowie, odważna z ciebie kobieta — wyszeptał.
— Nie — odparłam przez łzy z zamkniętymi oczami. — Wcale nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro