Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Akt IV

Rozdział zawiera sceny dla dorosłych; wulgaryzmy, brutalny opis pobicia i gwałtu.


Brienne

Minęło pół godziny, przez które niemal odchodziłam od zmysłów, zanim Jaime na dobre oprzytomniał i kolejne pół zanim poczuł się wystarczająco silny, by wstać. Strażnicy i maester ochoczo zostawili mi zadanie umycia i ubrania go. Powoli podnieśli go z podłogi i posadzili na kamiennej ławie pod ścianą, a ja poszłam po swój ręcznik, nagle przypominając sobie, że przez cały ten czas wszyscy, którzy tylko mieli oczy i wiedzieli gdzie patrzeć, mogli do woli oglądać moją nagość. Wróciłam ze sztywną szczotką w dłoni, by pomóc mężczyźnie dokończyć mycie, a jeden ze strażników dał mi brzytwę, którą przycięłam Jaimemu brodę. Wierzchem dłoni bezwiednie otarłam mu policzek w łagodnym geście, kiedy mężczyzna pozwolił, by z oczu popłynęły mu łzy bólu i wycieńczenia. Nigdy wcześniej nie pozwalał nikomu oglądać go w takim stanie, byłam o tym przekonana. Ja też musiałam się mocno starać, żeby nadal trzymać go na dystans, traktować z chłoną, poważną ostrożnością. To nie było już takie proste, jak wcześniej, dobrze wiedziałam, że nie zasługiwał na pogardę i wrogość. Potem zjawił się Qyburn z wełnianą bielizną, czystymi, czarnymi wełnianymi spodniami, luźną, zieloną bluzą i skórzaną kurtką sznurowaną od przodu dla Jaimego.

Dla mnie przyniesiono suknię. Uszyta z ciężkiego różowego jedwabiu, była zdecydowanie za krótka i za ciasna w biuście. Na pierwszy rzut oka widać było, że suknię uszyto dla kogoś, kto był węższy w ramionach, miał krótsze nogi i znacznie większe piersi. Najwyraźniej też ktoś już ją nosił. Widniały na niej plamy potu i pachniała czymś nieprzyjemnym. Strachem — pomyślałam, starając się nie drżeć, gdy ją wkładałam. Myrijskie koronki, które kiedyś z pewnością był piękne, nie były też w stanie ukryć pokrywających moją skórę siniaków. Zważywszy na wszystko razem w tym stroju musiałam wyglądać śmiesznie. W różowym nigdy nie było mi do twarzy. Nie mogłam się też zmusić, żeby w sukience poczuć się dobrze ani bezpiecznie. Poza krótką halką i moją znoszoną, pobieżnie przepraną bielizną pod spodem nie miałam zupełnie nic.

Kiedy nadszedł czas na posiłek w towarzystwie lorda Boltona, Jaime uczepił się kurczowo mojego ramienia i pozwolił, bym poprowadziła go przez dziedziniec do ogromnej, wietrznej komnaty. Po ciemnej, ciepłej i wilgotnej łaźni powietrze na dworze było ostre jak wymierzony policzek. Kiedy już usiedliśmy przy stole nie mogłam się powstrzymać, by odruchowo nie zacząć rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu broni albo chociaż potencjalnej drogi ucieczki, ten nawyk był zbyt mocno zakorzeniony. Pod ścianami, co jakieś dziesięć stóp, rozmieszczono olbrzymie paleniska. W żadnym z nich nie rozpalono jednak ognia i wewnątrz panował przenikliwy chłód. Drzwi i schodów strzegli stojący na korytarzu czterej strażnicy. Pośrodku komnaty znajdował się jedynie ustawiony na koźle stół otoczony całymi akrami gładkiej łupkowatej posadzki, za którym siedział lord Dreadfort.

Niewiele zapamiętałam z tej rozmowy, wciąż oszołomiona i kręcąc się na swoim miejscu w niewygodnej, brzydkiej sukience. Oczy Roose'a Boltona przeszywały mnie co jakiś czas zimnym, pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu spojrzeniem, jego twarzy też nie zdradzała żadnych emocji, nawet tych najbardziej instynktownych. W połączeniu z tym jego głos, delikatny niczym pajęczyna, tylko o jeden ton głośniejszy od szeptu, zdawał się zupełnie nie pasować do człowieka, który siedział naprzeciwko mnie. Z zamyślenia ocknęłam się dopiero, gdy lord Bolton pochylił się nieco ku Jaimemu.

— Jesteś niebezpieczną zdobyczą, ser. Czy wiesz, że Edmure Tully zaoferował w nagrodę za pojmanie ciebie tysiąc złotych smoków? — zapytał.

— Mój ojciec zapłaci dziesięć razy więcej.

— Naprawdę? — Na ustach lorda Boltona pojawił się blady uśmieszek. Pojawił się na mgnienie oka i równie szybko zniknął. — Dziesięć tysięcy smoków to ogromna suma.

— Zapłaci, lub odbierze, gdy dowie się, że odesłałeś mnie na stracenie — wtrącił Jaime. — Słyszałem, że zamierzasz oddać Harrenhal Vargo Hoatowi. — Poczułam jak na te słowa wzdłuż kręgosłupa przeszedł mi dreszcz, a puls natychmiast przyspieszył. Czułam jak na czoło wystąpił mi pot. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że nie było tego po mnie widać.

— Takiej ceny zażądał — odparł lord Bolton. — Lannisterowie nie są jedynymi ludźmi, którzy płacą swe długi. Tak czy inaczej, muszę szybko opuścić ten zamek. Edmure Tully ma poślubić w Bliźniakach lady Roslin Frey i mój król żąda, bym był obecny na ślubie.

— Edmure? — zdziwił się Jaime. — Nie Robb Stark?

— Jego Miłość król Robb ma już żonę. Córkę Westerlingów z Turni. Słyszałem, że ma na imię Jeyne. Z pewnością ją znasz, ser. Jej ojciec jest chorążym twego ojca.

— To nie może być prawda — usłyszałam nagle swój własny głos. — Król Robb poprzysiągł poślubić córkę Freyów. Nigdy nie złamałby słowa...

— Jego Miłość jest szesnastoletnim chłopcem — zauważył łagodnym tonem Roose Bolton. — Byłbym wdzięczny, gdybyś nie kwestionowała moich słów, pani. — W jednej chwili poczułam jak do twarzy napływa mi krew. Zerknęłam w dół, na spoczywający przy talerzu z kawałkiem pieczeni, którego nie tknęłam, nóż. Miał zaokrąglony, tępy koniec, ale i tak mógł wbić się w oko. Chwyciłam go w prawą rękę, przesuwając opuszkiem po ostrzu, ale zaraz poczułam, jak palce Jaimego łagodnie oplatają moją dłoń i sama posłusznie rozluźniłam uścisk. — Powinienem zabić was i spalić ciała — zauważył lord Bolton.

— Owszem. — Jaime skinął głową. — Ale wiesz, że mój ojciec się o tym dowie. Na razie walczy z Robbem i nie ma czasu na inne sprawy, ale jestem pewien, że dla ciebie go znajdzie.

Na ustach lorda Boltona znowu pojawił się charakterystyczny uśmieszek.

— Śmiało przemawiasz, jak na człowieka, który potrzebuje pomocy, by ułamać sobie chleba. Przypominam ci, że ze wszystkich stron otaczają nas moi strażnicy.

— Ze wszystkich stron w odległości pół mili. — Jaime rozejrzał się po ogromnej sali. — Nim by do nas dobiegli, byłbyś martwy jak Aerys.

— Nie jest godne grozić gospodarzowi nad jego mięsem i winem — zganił go lord Dreadfort. — Na Północy nadal uważamy prawa gościnności za święte.

— Jestem tu jeńcem, nie gościem. Twój kozioł uciął mi rękę. Jeśli sądzisz, że zapomnę o tym dzięki trunkom, chlebie i pieczeni, to popełniasz straszliwy błąd.

To nie przypadło lordowi Boltonowi do gustu.

— Być może popełniam. Gdy odzyskasz siły, odeślę cię do stolicy. Tak wynagrodzę ci błędy moich ludzi. A ty powiesz ojcu prawdę — nie przeze mnie straciłeś rękę.

— Panie — zaczęłam znowu, zebrawszy się na odwagę — ser Jaime miał być wymieniony za córki lady Catelyn.

— Kruk, który przyleciał z Riverrun, przyniósł wiadomość o ucieczce, nie o wymianie. A jeśli pomogłaś jeńcowi wymknąć się z więzów, jesteś winna zdrady, pani.

— Służę lady Stark. Moim obowiązkiem jest...

— A ja królowi północy. — Lodowate oczy Roose'a Boltona przeszyły mnie chłodem. — Albo królowi, który stracił Północ, jak zwą go niektórzy. A ten król nigdy nie miał zamiaru oddawać ser Jaimego Lannisterom. Dostaniesz liczną eskortę doborowych ludzi pod dowództwem mojego kapitana, Waltona — zwrócił się znów do mężczyzny, jakby w ogóle mnie tu nie było, albo gorzej, jakbym była czymś tak nieznaczącym jak martwy chrząszcz przyklejony do podeszwy jego buta, niewarty uwagi lorda. — Mówią na niego Nagolennik. To żołnierz o niezachwianej wierności. On odprowadzi cię bezpiecznie do Królewskiej Przystani.

— Pod warunkiem, że lady Catelyn otrzyma w zamian swoje córki — uparłam się, nawet jeśli lord Dreadfort patrzył na mnie bez zainteresowania. — Panie, przyda nam się opieka twego człowieka Waltona, ale za dziewczynki ja jestem odpowiedzialna.

— Nie musisz się już przejmować dziewczynkami, pani. Ser Jaime wyruszy do Królewskiej Przystani, obawiam się jednak, że nic nie mówiłem o tobie. Nie byłoby uczciwie, gdybym pozbawił lorda Vargo obojga jego jeńców. — Zadrżałam, zupełnie przerażona na samą myśl o tym, że miałabym tu zostać na łasce tego człowieka. Do gardła podeszła mi paląca, gorzka żółć.

— Będę nalegać — odrzekł Jaime i skierowałam ku niemu wzrok, uczepiwszy się kurczowo tych słów. On też doskonale wiedział, co oznacza dla mnie pozostanie w Harrenhal.

Bolton znowu zademonstrował swój uśmieszek, wbijając w Lannistera nieruchome spojrzenie. W jego jasnych oczach widniał wyraz zimnego podenerwowania naszym uporem i nieufnością. Złudne poczucie bezpieczeństwa, nawet jeżeli było nieprawdziwe, teraz rozsypało się zupełnie, pozostawiając po sobie tylko strach. Ledwie zdołałam mrugnąć, nawet jeśli serce boleśnie obijało mi się o żebra z przerażenia. W zupełnym odruchu wyciągnęłam dłoń, samymi tylko opuszkami palców muskając rękaw bluzy Jaimego i zaraz poczułam jak on sam ujmuje moją rękę w dłoń, zamykając ją w kojącym uścisku.

— Twoja lojalność jest niezwykle wzruszająca, ser Jaime. Teraz rozumiem dlaczego przezywają was "kochankami" — oznajmił lord Dreadfort. — Nie masz jednak prawa do żadnych próśb. Czyżbyś nie pojął nauczki, której udzielił ci Vargo Hoat? A na twoim miejscu, pani, mniej bym się teraz martwił o Starków, a więcej o szafiry.

~ • ~

Jaime wyjechał następnego poranka, wcześniej przychodząc się ze mną pożegnać. Obiecał mi też wówczas, że moja obietnica złożona lady Catelyn nie pójdzie na marne i dziewczynki zostaną zwrócone matce. Ufałam mu i wierzyłam, że naprawdę tego dopilnuje. Po tym wszystkim co nas spotkało i co dzieliliśmy od tamtej wspólnej kąpieli nie miałam już wątpliwości co do szczerości jego postawy wobec mnie. Żegnałam się z nim na tyle dumna i spokojna, na ile pozwalała mi sytuacja, choć gdzieś głęboko miałam ochotę krzyczeć, wyć, płakać i nie pozwolić mu odejść. Dobrze wiedziałam, że kiedy za Jaimem zamkną się już bramy Harrenhal, dla mnie samej zacznie się zupełnie nowy koszmar.

W zamku umieszczono mnie w pokoju zaopatrzonym tylko w podstawowe sprzęty codziennego użytku. Poza niewygodnym siennikiem, na który rzucono kilka skotłowanych koców i poplamione prześcieradła, i zostawionym w kącie nocnikiem było tu niewiele więcej. Niemal nie mogłam powstrzymać się od prychnięcia, kiedy przypomniało mi się, jak lord Bolton nazwał to miejsce komnatą, zwykle nawet służba sypiała w lepszych warunkach. Okna pomieszczenia wychodziły na zachód, na jeden z zewnętrznych dziedzińców, z którego dochodziły stłumione odgłosy życia na zamku i wsłuchiwałam się w nie, kręcąc się niespokojnie po pokoju w poszukiwaniu drogi ucieczki, albo czegokolwiek co posłużyłoby mi za broń. Dobrze wiedziałam, że pod drzwiami stały straże. Słyszałam dochodzące z korytarzy kroki i głosy, ale większość słów dochodziła zbyt stłumiona, żebym mogła coś zrozumieć.

Przez cały dzień nikt się nie pojawił. Nie mogłam znieść myśli o położeniu się do tej obrzydliwej pościeli, zdjęłam więc prześcieradła, prześcieliłam łóżko, używając tylko kołder, i tłumiąc obrzydzenie usiadłam na twardym sienniku. Cała byłam spięta, wystraszona, dobrze wiedziałam, że Vargo Hoat nie zostawi mnie w spokoju po tym jak sprzeciwiałam mu się i próbowałam stale z nim walczyć w drodze do tego okropnego miejsca. Całe moje ciało pozostawało w gotowości na wszystko, cokolwiek miało się ze mną stać.

A potem ocknęłam się nagle z płytkiego snu w środku nocy na dźwięk otwieranych drzwi i okręciłam się gwałtownie, zrywając z łóżka. Serce podeszło mi do gardła. W drzwiach stał Vargo Hoat, przypatrując mi się z uśmiechem na twarzy. Moje ciało nagle pokryło się gęsią skórką, a przed oczyma zaczęły mi latać czarne kropki. Dałam krok do tyłu, ledwo trzymając się na nogach, i oparłam się o wąski parapet przy oknie, żeby nie upaść. Pot spływał mi po plecach, ale dłonie miałam zupełnie zimne. Przez ciało przebiegały mi dreszcze strachu. Krew tętniła mi w uszach.

Rzuciłam się w bok, próbując przed nim uciec, gdy zbliżył się do mnie, ale on chwycił mnie za ramiona i mocno uderzył dłonią w twarz. Krzyknęłam. Przez moje żyły w szalonym tempie przepływała adrenalina. Wciąż mnie przytrzymywał, usiłując zmusić do położenia się na ziemi. Opierałam się ze wszystkich sił, kopałam go i waliłam kolanami. W końcu wyswobodziłam się z jego uścisku, a on stracił równowagę i upadł na plecy, niemal natychmiast podrywając się z powrotem na nogi. Nie miałam dokąd uciec, nie mogłam też w nieskończoność z nim walczyć.

W końcu Hoat chwycił mnie wpół i gwałtownym szarpnięciem powalił na ziemię. Potem rzucił się na mnie i przygniótł do podłogi. Jego dłonie szukały w ciemności mojej szyi, a ja wiłam się, rzucałam pod jego ciężarem, próbując zepchnąć go z siebie. I krzyczałam. Czułam na sobie jego ciężkie ciało wydzielające silną woń potu i przetrawionego alkoholu, od której było mi niedobrze. W gorączce, która mnie ogarniała kilkukrotnie przyłapałam się na wołaniu imienia Jaimego, ale tym razem on był za daleko, by mi pomóc. Wtedy krzyczał, krzyczał "Szafiry!". Kłamstwo, które najpierw uratowało mi życie, a teraz ściągnęło na mnie o wiele gorszy los.

— Zamknij się! — Nie posłuchałam, więc w końcu przyłożył mi rękę do gardła i oparł się na niej. Nie na tyle mocno, by pozbawić mnie przytomności, ale na tyle, by odebrać ochotę do walki. Był chudy i żylasty, ale bardzo silny i jednym zdecydowanym ruchem zdołał podciągnąć mi sukienkę i wpakować kolano między uda.

Oddychał niemal tak ciężko jak ja; wyczuwałam cierpki odór jego pożądania. Oderwał dłonie od mojej szyi i zaczął gorączkowo ugniatać mi piersi. Jego dłonie myszkowały niespokojnie między moimi udami, po czym cofnęły się gwałtownie; podniósł się na chwilę i ściągnął spodnie. W sekundę później zwalił się na mnie ciężko i zaczął wściekle poruszać biodrami. Szarpnęłam się odruchowo, próbując wstać, ale poczułam jego gorący oddech na skórze. Chwycił mnie za brodę i otarł się policzkiem o mnie, potem ugryzł mnie lekko w wargi, raniąc ostrym zarostem. Gdy w końcu się cofnął, twarz miałam mokrą od jego śliny.

Wdzierał się we mnie raz po raz, mocno i brutalnie, aż wreszcie i ja przestałam walczyć, poddając się temu co nieuniknione. Leżałam na zimnej podłodze, sztywna jak posąg, skupiając się na smaku krwi w ustach. Po policzkach strugami leciały mi łzy. Przez parę minut Hoat jęczał i stękał, potem krzyknął głośno i poruszył się konwulsyjnie spocony, lewą ręką wciąż gniotąc moją pierś. Czułam na policzku jego włosy, a gorący, wilgotny oddech na szyi.

Czułam w nim instynkt przemocy, pulsujący niczym odsłonięte serce, gotowy wybuchnąć w każdej chwili. Wiedziałam, że nie mogę mu już uciec ani go powstrzymać — że mnie zrani przy pierwszej lepszej okazji. Pozostawało mi tylko nie ruszać się i przetrwać. Ale nie byłam w stanie. Kiedy kończył, szarpnęłam się pod nim i przetoczyłam na bok, ostatnim wysiłkiem podrywając do góry. Chwyciłam w usta jego lewe ucho, a Vargo Hoat wrzasnął, gdy z całej siły zacisnęłam na nim zęby, ani myśląc puścić. Zacisnęłam powieki, czując na języku już nie tylko swoją własną krew, ale także i jego i uniosłam jednocześnie kolano, gdy jeszcze bardziej podciągnął mi suknię. Trafiłam go z całej siły w udo, on zaś cofnął odruchowo rękę i zdzielił mnie w twarz gwałtownym ruchem.

W samym środku twarzy eksplodował mi czerwono-czarny ból i wypełnił głowę; oślepłam, pogrążając się w całkowitym bezruchu. Ty skończona idiotko, przebiegło mi przez myśl z niezwykłą jasnością. Teraz cię zabije. Drugi cios trafił mnie w policzek i odrzucił głowę na bok. Być może szarpnęłam się jeszcze raz w ślepym oporze, a może nie.

— Już nie jest ci tak wesoło, co? — zauważył niedbałym tonem, jakby prowadził zwyczajną rozmowę. Kątem oka dostrzegłam, że jego ucho, w które chwilę temu wbiłam zęby, krwawi obficie i trzyma się właściwie tylko na jednym cienkim paseczku skóry.

Miał jednak absolutną rację; teraz się nie śmiałam. Cofnął rękę i uderzył mnie w twarz. Poczułam w oczach łzy, ale na szczurzej twarzy Hoata wciąż widniał uśmiech. Wstrząsnął mną zimny dreszcz. Dostrzegł to i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Kły miał krótkie i tępe, przez co siekacze wydawały się wielkie. Były długie i pożółkłe, jak u gryzonia. Wykręcałam się i kuliłam, unosząc ramiona i starając się wcisnąć twarz w ziemię, gdy nagle przestałam czuć jego ciężar.

— To wyda ci się jeszcze bardziej zabawne — oznajmił, prostując się.

Teraz stał nade mną. Kopał mnie i przeklinał zdyszany — jego but uderzał głucho w mój brzuch, bok, uda i pośladki. Oddychałam krótko, próbując złapać powietrze. Moje ciało podrygiwało i drżało z każdym ciosem.

Potem wszystko zastygło. Słyszałam, jak dysząc z wysiłkiem, wyrzuca z siebie:

— Do diabła... och... piep... pieprzona suka...

Leżałam bezwładnie, pragnąc zniknąć w ciemności, która mnie otaczała, i wiedząc, że zamierza mnie kopnąć w głowę. Zadrżałam i zacisnęłam zęby w daremnym oporze wobec bliskiego ataku. Czekałam, ale nic się nie wydarzyło. Dotarł do mnie za to dźwięk zamykanych drzwi. Kiedy znów otworzyłam oczy, byłam sama.

Przetoczyłam się powoli na bok, wspierając na drżących rękach. Wciągnęłam przez rozkrwawiony nos bulgoczące powietrze, poczułam smak gęstej miedzi, gdy spłynęło w głąb gardła, zakrztusiłam się i zwymiotowałam w kącie, zachłystując się powietrzem i dławiąc jednocześnie. Nie jadłam od dawna; z mojego gardła trysnęła jedynie paląca struga żółci i spłynęła po brodzie. Dławiłam się, przełykałam i oddychałam, wciągając powietrze ogromnymi, łapczywymi, rozdzierającymi płuca haustami.

Zakrztusiłam się jeszcze bardziej, zgięłam wpół — wzrok zaszedł mi białą mgłą, przez łzy, które spływały po policzkach zmieszane z potem i krwią, właściwie nic nie widziałam. Brakowało mi powietrza i kręciło mi się w głowie. Moja klatka piersiowa pulsowała bólem, byłam pewna, że przynajmniej dwa żebra są złamane, każdy oddech bolał. Zaczęłam niemal łkać z przerażenia i rozpaczy, gdy nie zdołałam wciągnąć powietrza w płuca, ale nakazałam sobie spokój i wreszcie zdołałam odetchnąć, raz, dwa, trzy razy.

Drżąc na całym ciele i starając się nie myśleć o czymś ciepłym i lepkim, co obklejało moje uda, odczołgałam się pod przeciwległą ścianę i tam zamarłam, trzęsąc się, z nogami podciągniętymi do piersi i głową wtuloną między kolana. Siedziałam nieruchomo, z zaciśniętymi dłońmi, wciągając powietrze, powoli, chrapliwie, płyciutko, i zastanawiając się, ile jeszcze czasu zdołam tak wytrwać; mięśnie drgały mi od wysiłku, a po twarzy spływały łzy.

W końcu jednak przychodzi taki moment, kiedy ciało ma dość. Zapada w sen bez względu na wszelkie przyszłe zagrożenia. Widywałam to już: rycerzy, którzy spali w pełnym uzbrojeniu w obozie, tam gdzie się osunęli, drzemiących w siodłach podczas jazdy w szyku i za chwilę w pełni gotowych do walki. Kobiety zmęczone długim porodem zapadają zwykle w sen między skurczami.

Tak i ja teraz — zasnęłam.

Taki sen nie jest jednak ani głęboki, ani spokojny.

Ocknęłam się, czując na ramieniu czyjąś dłoń. Przebudziłam się gwałtownie, w pełni świadoma, z mocno bijącym sercem. Kiedy chwilę później dwóch mężczyzn wyprowadziło mnie na dziedziniec, z obu stron trzymając mnie mocno pod ramiona — jak gdyby naprawdę spodziewali się, że po tym co się wydarzyło w nocy, mogę jeszcze próbować z nimi walczyć — odeszłam z nimi z całą godnością na jaką tylko było mnie stać. Choć nadal cała dygotałam, obiecałam sobie, że nie zobaczą mojego strachu.

Pociągnięto mnie przez krużganki aż na ćwiczebny dziedziniec i sprowadzono, wyrywającą się z niepokoju, do głębokiego dołu. Na pierwszy rzut oka przypominało mi to turniejową arenę, nie podejrzewałam jednak, by jakikolwiek rycerz chciał walczyć w takim miejscu. Dół miał dziesięć jardów średnicy i pięć głębokości, był obmurowany kamieniami, wysypany piaskiem i otoczony sześcioma poziomami kamiennych ław. Zanim zdążyłam się lepiej rozejrzeć, któryś z Dzielnych Kompanionów wcisnął mi w dłonie miecz, stępioną, ćwiczebną klingę, co poznałam natychmiast, a sam oddalił się pospiesznie. Powietrze przeszył gwałtowny ryk, sprawiając, że wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba.

Odruchowo cofnęłam się o krok i zerknęłam pod nogi, wyczuwając pod butem coś twardego. Zobaczyłam coś na wpół zagrzebanego w piasku i trąciłam to stopą, odtrącając na bok. To była ludzka żuchwa. Było na niej jeszcze trochę zielonkawego mięsa, w którym roiło się od czerwi i ten widok sprawił, że zupełnie zesztywniałam ze strachu. Ryk powtórzył się, tym razem bliżej i podniosłam wzrok od razu natrafiając na utkwione we mnie oczy wielkiego, czarnego niedźwiedzia. Zajmujący miejsca na ławach mężczyźni zawyli z zadowoleniem, wokół mnie wybuchły śmiechy i obelgi, wielu rzucało w niedźwiedzia kamieniami, najwyraźniej chcąc go rozjuszyć, zmusić do walki.

W gruncie rzeczy było to tylko oszalałe ze strachu, zaszczute zwierzę. Ono też było tu więźniem. Mieliśmy więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać.

Wzięłam drżący oddech, gdy rozwścieczony niedźwiedź ruszył ku mnie i ujęłam miecz pewnie w obie dłonie.

Zrani mnie, na pewno poważnie. Potem zabije. Ale wtedy już będzie po wszystkim.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro