Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Akt II

Jaime

Próbowałem wmawiać sobie, że nie przejąłem się jej słowami, ale wreszcie musiałem przyznać, że dziewka miała rację. Nie mogłem umrzeć. Czekała na mnie Cersei. Będzie mnie potrzebowała. Tak samo jak Tyrion, brat, który kochał mnie za kłamstwa. Czekali na mnie również wrogowie. Młody Wilk, który pokonał mnie w Szepczącym Lesie i zabił otaczających mnie ludzi, Edmure Tully, który zakuł mnie w łańcuchy i zamknął w ciemnicy, ci Dzielni Kompanioni. Patrząc na siebie kiedyś, nie rozpoznawałem człowieka, którym się stałem. Człowieka, który nie miał siły samodzielnie wstać, który nie był w stanie zrobić nic poza kurczowym czepianiem się siodła jedyną ręką, jaka mu pozostała, by nie zemdleć, który z pokorą znosił wszystkie razy i szyderstwa jakie otrzymywał, którym stale ktoś musiał się zajmować, bo jemu wszystko było już obojętne.

Gdy nadszedł ranek, zmusiłem się do jedzenia. Dali mi papkę z owsa dla koni, lecz mimo to przełknąłem każdą łyżkę. O zmierzchu również zjadłem posiłek, i następnego dnia też. Żyj — powtarzałem sobie stanowczo słowa Brienne, kiedy zbierało mi się na wymioty. Żyj dla Cersei i dla Tyriona. Żyj dla zemsty. Lannister zawsze płaci swe długi. Brakująca dłoń bolała mnie dokuczliwie, a kikut śmierdział. Dni i noce zlewały się ze sobą w mgiełce bólu. Spałem w siodle, czasem przyciśnięty do Brienne, a nos miałem pełen smrodu gnijącej ręki. Potem, nocą, spoczywałem na twardym gruncie, uwięziony w koszmarze na jawie.

Tchórz — myślałem, trzymając się chwiejnie na koniu mimo ataków gorączki i lodowatych dreszczy. Zabrali mi rękę, rękę, w której trzymałem miecz, a bez niej byłem niczym. Z tej drugiej nie miałem żadnego pożytku. Odkąd nauczyłem się chodzić, lewa ręka służyła mi jedynie do trzymania tarczy. To prawa uczyniła mnie rycerzem i mężczyzną. Czy tylko tym byłem? Ręką, która trzyma miecz? Dobrze bogowie, czy to prawda?

Na nogach utrzymywał mnie gniew. Płótno na moim kikucie było poszarzałe, sączyły się z niego krew i ropa, a fantomowe palce przy każdym kroku przeszywał straszliwy ból. Jestem silniejszy, niż im się zdaje — powtarzałem sobie. Nadal jestem Lannisterem. Nadal jestem rycerzem Gwardii Królewskiej. Będę żył. I spłacę im dług z nawiązką.

Od pierwszej chwili było jasne, że Hoat nie ma żadnego planu i stara się uporać z sytuacją, która już na początku wymknęła mu się spod kontroli. Vargo Hoat był ambitny, chciwy i kierowała nim chęć zemsty, nie potrafił jednak przewidywać, był porywczy i niedojrzały. To też było jasne. A teraz znalazł się tu obarczony dwojgiem ludzi. Niechciana odpowiedzialność ciągnęła się za nim jak stary but przywiązany do psiego ogona, Hoat zaś jak ten pies warczał i kręcił się w kółko, usiłując złapać to, co mu przeszkadzało, w efekcie jednak tylko gryząc się w ogon.

Choć byłem słaby, zawsze przywiązywali mnie do drzewa. Świadomość, że boją się mnie aż tak bardzo, nawet gdy jestem w takim stanie, zdawała się dla mnie złowrogim pocieszeniem. Brienne zawsze przywiązywali obok mnie, albo do sąsiedniego drzewa. Tak też było tym razem. Zazwyczaj próbowała mnie zagadywać, "opiekować się mną", co zwykle było irytujące, ale tego dnia, kiedy zmoczyła się w siodle, nie odezwała się do mnie ani słowem, od razu podciągając do piersi kolana. Oparła na nich głowę, tak bym nie mógł widzieć jej twarzy, ale ramiona drżały jej od powstrzymywanego szlochu i nie musiałem wcale na nią patrzeć, by wiedzieć jak bardzo jest zawstydzona. Dziewka zbudowała wewnątrz siebie fortecę, którą tego dnia po raz pierwszy zaatakowano i to z niezwykłym okrucieństwem.

— Brienne...? — odezwałem się po jakimś czasie, nienawidząc się za to, że mój głos wciąż brzmiał słabo i ochryple. Podniosła głowę, spoglądając na mnie nieufnie, ale w jej oczach dostrzegłem też cień zdumienia i zaciekawienia. Miała prawo się dziwić, pierwszy raz zwróciłem się do niej jej imieniem. — Opowiadano ci, jak pasowano mnie na rycerza?

— Oczywiście, że tak — odpowiedziała, z powrotem odwracając ode mnie wzrok. — Brałeś wtedy udział w kampanii przeciwko Braciom z Królewskiego Lasu, w której uratowałeś lorda Crackehalla. Na rycerza pasował cię na polu bitwy ser Arthur Dayne, Miecz Poranka.

— A opowiadano ci co było dalej?

Z powrotem przeniosła na mnie spojrzenie, ale nie odpowiedziała, czekając aż to ja będę kontynuował.

— Po powrocie do Królewskiej Przystani, król kazał nam natychmiast stawić się u siebie, a ser Arthur chciał od razu oddać mu hołd. Do sali tronowej poszliśmy natychmiast po przyjeździe, brudni, zakrwawieni i zmęczeni po bitwie. Nie mieliśmy czasu nawet na to, żeby się umyć, bo w końcu królowi nie należało kazać czekać. Uklękliśmy i Aerys wstał, żeby wynagrodzić nas za męstwo. To była najgorsza godzina, jaką do tej pory przeżyłem. Wszystko mnie bolało, ciążyła mi zbroja, ale najgorsze, że strasznie chciało mi się lać. Myślałem, że umrę. Wolałbym chyba to, niż na dodatek zmoczyć się przy wszystkich. Pot ściekał mi po twarzy.

Brienne stłumiła śmiech.

— Nie mogłeś powiedzieć ser Arthurowi?

— On doskonale wiedział, podobnie jak inni. Można to było poznać, wierz mi. Ale się uparłem. Słyszałem, że zaczynają się zakładać, czy wytrzymam. Kiedy wreszcie pozwolono nam opuścić salę, pędem rzuciłem się do wychodka. Ledwie udało mi się tam dobiec i jestem pewien, że na korytarzu można było usłyszeć moje jęki, kiedy sobie ulżyłem. Myślałem, że nigdy nie przestanę. Tak — dodałem z niesmakiem — teraz wiesz już o najgorszej rzeczy, jaka mi się przydarzyła.

Brienne zaśmiała się przez łzy, brzegiem rękawa ocierając sobie oczy. Czekałem cierpliwie przez chwilę, zanim znowu się odezwałem:

— Z czego się śmiejesz? — spytałem. — To wcale nie było zabawne.

Ale tak naprawdę i ja się uśmiechałem. Chciałem jakoś poprawić jej humor, odwrócić jej uwagę od całej reszty, chociaż na chwilę, i chyba mi się to udało. Brienne pokręciła głową, chichocząc bez opamiętania przez łzy.

— Nie, nie było. Tylko... widzę, jak tam klęczysz, uparty, z zaciśniętymi zębami i parą buchającą ci z uszu.

Prychnąłem pogardliwie, ale także się roześmiałem.

— Tak. Niełatwo mieć piętnaście lat.

Jeszcze przez jakiś czas słyszałem jak Brienne, nie mogąc się powstrzymać, wydaje z siebie tłumiony chichot, ale wkrótce jej śmiech umilkł, a ja odważyłem się znów na nią spojrzeć. Już nie płakała, ale wstydliwie odwracała wzrok, a na jej twarzy widać było jak bardzo jest zmęczona i przytłoczona nie tylko trudami podróży, ale również tym wszystkim, co otrzymywaliśmy od Dzielnych Kompanionów. Przez chwilę chciałem się jeszcze odezwać, jakoś ją pocieszyć, nawet gdybym miał rzucić jedynie nic nieznaczący frazes "wszystko będzie dobrze" (niemal mogłem usłyszeć prychnięcie, jakim z pewnością obdarzyłaby mnie w odpowiedzi), ale ostatecznie sam również tylko odwróciłem głowę. Nie rozmawialiśmy już więcej tej nocy.

Pewnego dnia podsłuchałem, że Urswyck powiedział coś o Harrenhal. Przypomniałem sobie, że tam właśnie zmierzaliśmy. Nie mogłem się powstrzymać, by nie roześmiać się na głos i Timeon smagnął mnie po twarzy długim cienkim biczem. Usłyszałem stłumiony krzyk Brienne, ale choć rana krwawiła, w porównaniu z ręką ból był niemal niezauważalny. Nie mogłem powstrzymać histerycznego chichotu, który wyrywał mi się z piersi. Brienne patrzyła na mnie jak na szaleńca, z lękiem w szeroko otwartych, błękitnych oczach, a Komedianci usłyszeli śmiech i tym razem posypały się na mnie razy i kopniaki, gdy zwlekli mnie z siodła, żeby kazać mi się zamknąć. Ich również prawie nie czułem, słyszałem za to jak Brienne krzyczy, aż do chwili, gdy Rorge nadepnął mi ciężkim buciorem na kikut. Wtedy zemdlałem.

— Z czego się śmiałeś? — zapytała mnie szeptem dziewka, gdy tego popołudnia znów pobrudziłem się w siodle i odesłali mnie z nią nad rzekę, żeby mogła doprowadzić mnie do porządku. Bogowie, byłem tak słaby, że nie potrafiłem nawet utrzymać gówna, nie mogłem nawet ustać na nogach wystarczająco długo, by załatwić się w lesie; za każdym razem, gdy stawaliśmy na popas i odchodziłem w krzaki za potrzebą, Brienne musiała mnie podtrzymywać, żebym się przy tym nie przewrócił i było mi za to wstyd jak wszyscy diabli. Tyle zostało ze złotego rycerza Lannisterów.

Przez chwilę wpatrywałem się w wartki nurt w zamyśleniu, zastanawiając się, co zrobiliby Dzielni Kompanioni, gdybym rzucił się do wody razem z prądem, ale dziewka musiała to zauważyć, bo syknęła przez zęby: — Nawet nie waż się próbować.

Przez tę jej cholerną, drogocenną przysięgę nie wolno mi było nawet spróbować się utopić.

— W Harrenhal dali mi biały płaszcz — odpowiedziałem wreszcie również szeptem. — Na wielkim turnieju Whenta. Chciał pokazać wszystkim swe ogromne zamczysko i wspaniałych synów. Ja również pragnąłem czegoś wielkiego. Miałem dopiero piętnaście lat, ale tego dnia nikt nie mógł mnie pokonać. Aerys nigdy mi nie pozwalał startować w turniejach. — Znowu się roześmiałem. — Odesłał mnie wtedy. Ale teraz wracam.

Brienne skinęła tylko głową w odpowiedzi.

Następnej nocy postanowili w końcu zabrać się do dzieła. Trzej z najgorszych, Urswyck, przypominający trupa Rorge i Vargo Hoat, który pozbawił mnie ręki. Urswyck i Rorge spierali się po drodze, który z nich załapie się jako drugi. Zdawało się nie podlegać dyskusji, że Kozioł będzie pierwszy. Hoat zasugerował, że powinni zrobić to jednocześnie, biorąc ją od przodu i od tyłu. Wyraźnie spodobał im się ten pomysł, potem jednak zaczęli się spierać o to, komu przypadnie przód, a komu tył, obrzucając się przy tym przekleństwami.

Szydzili z niej przy tym niemiłosiernie, ale Brienne nie odezwała się na to ani słowem, wbijając wzrok w trakt przed sobą i mocno zaciskając usta. Głupia, uparta, odważna dziewka. Cokolwiek miała zamiar zrobić, wiedziałem, że ją za to zabiją. A co mnie to właściwie obchodzi? Gdyby nie jej upór, nadal miałbym rękę.

Wzięli się do roboty po rozbiciu obozowiska i posiłku, suto podlanym trunkiem. Obserwowałem ją przez cały ten czas, ale Brienne zupełnie zamknęła się w sobie, przywołując na twarz kamienną maskę, niezdradzającą emocji. Mimo to widziałem, jaka pozostawała sztywna i czujna. W napięciu czekała na to, co się wydarzy, a ja mógłbym przysiąc, że nawet z odległości kilku kroków jaka nas dzieliła, słyszałem niespokojny łomot jej serca w piersi. Przyszli po nią we czterech, już wcześniej przekonali się, że potrzeba co najmniej trzech, by ją okiełznać, ale gdy tylko chwycili ją za ramiona, Brienne rzuciła się do walki.

Rorge, który ją trzymał, nie był wcale wyższy od niej, ale jak się okazało znacznie silniejszy. Próbowała wyswobodzić się z jego uścisku, ale on obejmował ją mocno obiema rękami, które teraz jeszcze zacieśnił. Zesztywniała, serce waliło jej z gniewu i strachu; widziałem, że nie chciała dawać mu pretekstu do obmacywania. Był podniecony; nawet ja wyczuwałem jego przyspieszony puls i odór świeżego potu, przebijający przez smród brudnego odzienia i ciała. Brienne, wciąż oszołomiona, jakimś cudem wyrwała mu się i zamachnęła rękami na tego, który stał najbliżej, ale on natychmiast chwycił ją za nadgarstek i wykręcił brutalnie. Poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła, gdy usłyszałem wyraźnie odgłos pękających kości. Brienne wrzasnęła z rozdzierającym bólem; osunęła się na kolana, zdolna wydać z siebie tylko ciche, urywane westchnienie, mimo to wciąż szarpiąc się w uścisku.

— Zabierzcie ją w las — rozkazał Vargo Hoat, brudnymi paluchami sięgając do swojego nabijanego ćwiekami pasa. — Chcę mieć trochę spokoju.

Zawlekli ją, wyrywającą się i wierzgającą, między drzewa. Starałem się nie słuchać jej krzyków ani płaczu, odwróciłem głowę, by nie widzieć, jak będą ją pozbawiać resztek godności, które jakimś cudem udało jej się zachować przez cały ten czas, ale przed oczami wciąż miałem jej twarz zalaną łzami, a w uszach rozbrzmiewały mi jej wołania o ratunek i błagalny szloch. Po raz pierwszy widziałem ją właśnie nie jako zaciętą wojowniczkę, ale po prostu kobietę.

Oboje wiedzieliśmy, że w końcu się to stanie, nawet ona, ale byłem niemal wstrząśnięty tym, jak bardzo mnie to przeraziło. Przez te wszystkie dni tylko mnie irytowała, nawet jej nie lubiłem. Ale była w gruncie rzeczy dobrą kobietą i robiła tylko to, do czego została zobowiązana. Nawet jeśli próbowałem przekonywać samego siebie, że to przez nią znaleźliśmy się w tak beznadziejnym położeniu, to nie była jej wina. Gdybym jej wtedy słuchał, gdyby nie moja lekkomyślność podczas naszej walki na miecze na moście, nie byłoby nas tutaj.

Wreszcie ja też nie mogłem już dłużej tego wszystkiego znieść. Krzyk, który słyszałem był krzykiem przerażonej, bezbronnej i bliskiej poddania się dziewczyny, która nie zrobiła w swoim życiu nic, by na to wszystko zasłużyć — tego byłem pewien. Szarpnąłem się na swoim miejscu, usiłując przekręcić, co całkiem skutecznie uniemożliwiały mi sznury krępujące mnie w pasie i zanim jeszcze zdałem sobie sprawę z tego, co robię, krzyknąłem. Hoat odwrócił się ku mnie, marszcząc brwi.

— Wiesz kim ona jest? — zapytałem. — To Brienne z Tarthu, córka lorda Selwyna. Słyszałeś o nim? — Przynęta chwyciła i Kozioł zbliżył się do mnie zaciekawiony, na moment cofając dłoń od na wpół rozsznurowanych spodni. — Dziewczyna powiedziała mi kiedyś, że Tarth zwą Szafirową Wyspą.

Dziewka poruszyła się niespokojnie na te słowa, nie powiedziała jednak nic i w myślach błagałem ją, by właśnie tego momentu nie wybrała sobie na dalsze wrzaski.

— Szafiry. To stamtąd pochodzi każdy szafir w królestwie — ciągnąłem. — A lord Selwyn z pewnością zgodzi się dać wam za córkę tyle szafirów, ile sama waży, jeśli mu na niej zależy. Umrzesz w bogactwie. Twoi synowie i ich synowie także. Ale nie wolno wam jej tknąć. Musi być żywa i niepohańbiona.

— Niepohańbiona? — powtórzył Kozioł z wyraźnym rozbawieniem, ale jego oczy zalśniły. — Dworne słowa dwornego paniczyka.

— Jako dziecko nienawidziłem czytać — odparłem, w zasadzie nie wiedząc nawet dlaczego. Znowu czułem gorączkę i nie było wcale wykluczone, że bredzę. — Ojciec kazał mi to robić codziennie przed walką i jazdą konną. Dwie godziny udręki w komnacie maestera. Poznałem wiele dwornych słów.

— Jestem pewien. — Hoat z powrotem zapiął spodnie i wrzasnął na Urswycka i Rorge'a, którzy przywlekli Brienne do obozowiska, bezceremonialnie pchnąwszy ją na jej poprzednie miejsce, pod drzewo. Groźba gwałtu oddaliła się nieco, ale mięśnie pleców wciąż miała zesztywniałe z niepokoju, żołądek z pewnością ściśnięty, była zapłakana i cała się trzęsła. — Nie tkniecie jej — oświadczył Kozioł, chwytając Rorge'a za ramię. — Musi być dziewicą, wy durnie. Jest warta worek szafirów.

Urswyck zaklął szpetnie, zły, że okazja do zabawy przeszła mu koło nosa i znowu kopnął mnie w kikut. Zawyłem. Nie wiedziałem, że na świecie jest tyle bólu — zdążyłem jeszcze pomyśleć, zanim zemdlałem.

Od tej pory Hoat co noc wystawiał obok nas wartowników, by chronili nas przed jego własnymi ludźmi. Dwie noce minęły nam w milczeniu, nim wreszcie dziewka zdobyła się na odwagę i wyszeptała:

— Jaime? Dlaczego mi pomogłeś? Dlaczego krzyknąłeś?

Wiedziałem, że się nad tym zastanawia. Wiedziałem po sposobie w jaki na mnie patrzyła, zupełnie inaczej niż dotąd. I ja też się zastanawiałem dlaczego właściwie zdobyłem się na to, by się dla niej narażać. Może dlatego, że ona cały czas, uparcie robiła to samo dla mnie. Może dlatego, że jej współczułem. Coś się między nami zmieniło, coś czego najwyraźniej żadne z nas nie rozumiało.

— Chodzi ci o to, dlaczego krzyknąłem "szafiry"? — Prychnąłem. — Zastanów się, dziewko. Czy ta banda by się przejęła, gdybym krzyknął "gwałcą"?

Wzdrygnęła się. Wzięła głęboki oddech, rozchylając usta, jakby zamierzała się ze mną kłócić, ale widziałem, jak powoli docierało do niej, że mam rację. Mimo to...

— Wcale nie musiałeś krzyczeć — powiedziała cicho. Poradziłaby sobie z nimi. Do tej pory nikt inny nie przejmował się nią tak bardzo. Nie musiał. W końcu nauczyła się być swoim własnym obrońcą. Mogła sobie z tym poradzić. Oczywiście, że mogła. A przynajmniej próbowała to sobie wmawiać. — Dlaczego powiedziałeś, że Tarth to Szafirowa Wyspa? Nie mamy tam klejnotów, jest tak zwany, bo otaczają go błękitne wody. Wiedziałeś o tym.

Wiedziałem. A mimo to nie potrafiłem odpowiedzieć jej, dlaczego to zrobiłem. Może po prostu nie chciałem patrzeć jak ją gwałcą, słuchać jej krzyków, wiedzieć, że cierpi. Może nie mogłem tego znieść jeszcze bardziej niż pulsującego bólu w dłoni. Nie mogłem jej tego powiedzieć. Nie chciałem przyznać, że źle ją oceniłem.

Z trudem przychodziło mi nawet zaakceptowanie myśli o tym, że jej towarzystwo zupełnie przestało mi przeszkadzać. W przeciwieństwie do pierwszego razu, kiedy kazano nam dzielić koński grzbiet, gdy zdarzało się to później, przyjmowałem to niemal z ulgą. Brienne była dla mnie prawie jak kotwica, była ostatnim stabilnym elementem w moim życiu, a także jak tylko mogła starała się zapewniać mi komfort i poczucie bezpieczeństwa swoją bliskością. Od czasu do czasu rozmawialiśmy nawet o sprawach innych niż moja ręka, jej przysięga lub Vargo Hoat, i jakimś cudem udało nam się znaleźć wspólny język, nawet jeśli zdawało się to niemożliwe. Kiedy już zdołałem się do tego przyzwyczaić, zdałem sobie sprawę, że Brienne z Tarth w jakiś niepojęty dla mnie sposób stała się najbliższą przyjaciółką, jaką miałem. Tylko ona się o mnie troszczyła, nawet jeśli przy tym mnie nie lubiła. Wszystko co się działo między nami było wyjątkowo dziwne.

— Mimo to, dziękuję ci, ser — wyszeptała, opuszczając wzrok, a ja poczułem jak mój puls przyspiesza.

— Lannister zawsze płaci swe długi — odrzekłem jedynie, zaciskając zęby. — To było za wszystko, co zrobiłaś dla mnie w drodze.

Wiedziała o tym, że to wcale nie wszystko — mój wyraz twarzy musiał być wystarczająco wymowny — ale ona też już się nie odezwała, nie chcąc ryzykować, że ktoś znowu zauważy, że rozmawiamy. Miałem u niej dług o wiele większy niż to i choć wciąż nie rozumiałem dlaczego o nią walczę, nadal to robiłem.

~ • ~

Kozioł chciał efektownie wprowadzić nas przez bramę, nakazano nam więc zsiąść z koni całą milę przed Harrenhal. Owiązano mnie sznurem, a drugim skrępowano nadgarstki Brienne. Końce obu postronków Vargo Hoat przymocował sobie do gałki miecza i musieliśmy wlec się obok siebie tuż za nim. Gdy zbliżaliśmy się to przypominających urwiska murów monstrualnego zamczyska Harrena Czarnego, Brienne uścisnęła moje ramię jeszcze mocniej niż do tej pory. Bała się. I wyczuwała to samo u mnie.

Położone za murami podzamcze całkowicie strawiły płomienie. Zostały z niego tylko popiół i poczerniałe kamienie. Nad jeziorem, gdzie w roku fałszywej wiosny lord Whent urządził swój wielki turniej, niedawno obozowało wiele ludzi i koni. Gdy mijaliśmy zdewastowany teren, usta wykrzywił mi gorzki uśmiech. Tam, gdzie kiedyś ukląkłem przed królem, by złożyć mu śluby, ktoś wykopał latrynę. Nawet mi się wtedy nie śniło, jak szybko słodycz zwycięstwa może zamienić się w gorycz. Aerys nie pozwolił mi się nacieszyć nawet tą jedną nocą. Zaszczycił mnie, a potem na mnie napluł.

Mury Harrenhal był tak grube, że brama przypominała kamienny tunel. Vargo Hoat wysłał przodem dwóch swoich ludzi, by zawiadomili lorda Boltona o naszym przybyciu, na zewnętrznym dziedzińcu roiło się więc od ciekawskich. Wokół zgromadzili się żołnierze, służba i markietanki, którzy obrzucali nas drwiącymi okrzykami. Gapie schodzili nam jednak z drogi.

— Oddaję ci Królobójcę — oznajmił Vargo Hoat, kiedy już stanęliśmy przed panem tego całego przybytku. Czyjaś włócznia dźgnęła mnie w krzyż, obalając na ziemię.

Brienne nie zdołała mnie podtrzymać, a ja instynktownie wyciągnąłem przed siebie ręce, by złagodzić upadek. Kiedy kikut uderzył o grunt, ogarnął mnie paraliżujący ból, zdołałem jednak jakimś cudem stłumić jęk i podźwignąć się na jedno kolano. Milczenie Boltona było było stokroć bardziej złowrogie niż pogróżki zapluwającego się Vargo Hoata. Jego bezbarwne jak poranna mgła oczy więcej ukrywały, niż zdradzały. Wcale nie spodobał mi się ich widok.

— Straciłeś rękę — stwierdził wreszcie lord Dreadfort, wydymając wargi.

Gorączka nie tylko przyprawiała mnie o zawroty głowy, lecz najwyraźniej uczyniła mnie również nieustraszonym.

— Nie — zaprzeczyłem. — Mam ją tutaj, wisi na mojej szyi. Twój pachołek bardzo się postarał, bym dotarł do ciebie cały, lordzie.

Roose Bolton skrzywił się, wyciągając rękę, zerwał sznurek i rzucił dłoń Hoatowi.

— Zabierz to. Ten widok mnie obraża. — Skinął na ponurego człowieka z północy, odzianego w nabijaną ćwiekami brygantynę. — Odprowadź ser Jaimego do Qyburna. I rozwiąż tej kobiecie ręce. Wybacz nam, proszę, pani — dodał, gdy sznur krępujący nadgarstki Brienne został przecięty na dwoje. — W tych trudnych czasach niełatwo jest odróżnić przyjaciół od wrogów. W Harrenhal jesteś pod moją opieką.

Brienne potarła wewnętrzną powierzchnię nadgarstka, w miejscu, gdzie sznur otarł jej skórę aż do krwi. Z gardła wyrwało mi się prychnięcie przepełnione gorzkim rozbawieniem.

— Pod twoją opieką? — Parsknąłem. — Twoi ludzie próbowali ją zgwałcić.

— Naprawdę? — Lord Bolton skierował spojrzenie jasnych oczu na Vargo Hoata. — Nie jestem z tego zadowolony. Ani z tego, ani z twojej ręki. Znajdźcie dla lady Brienne odpowiednie pokoje. Walton, zajmij się natychmiast ser Jaimem.

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i wszedł po schodach, zamiatając obszytym futrem płaszczem. Zdążyłem jedynie wymienić krótkie spojrzenie z Brienne, zanim pociągnięto nas w przeciwne strony. Słyszałem jeszcze jak z lękiem próbowała protestować, kątem oka dostrzegłem, że odwraca się za mną, nic jednak nie wskórała i po chwili zniknęła mi z oczu.

W umieszczonych pod ptaszarnią komnatach maestera czekał na mnie siwowłosy mężczyzna o ojcowskim wyglądzie zwany Qyburnem, który wessał głośno powietrze w płuca, gdy zdjął mi bandaż z kikuta ręki. Zamroczony bólem, wycieńczeniem i utratą krwi pomyślałem nagle, że nie wygląda na potwora. Był szczupły, mówił cichym głosem i miał ciepłe, brązowe oczy. Dotknął rany palcem, marszcząc nos, gdy popłynęła z niej ropa.

— Aż tak źle? Czy umrę?

— Nie. Ale zakażenie się rozprzestrzeniło — mruknął. — Będę musiał to wszystko wyciąć. Najbezpieczniej byłoby amputować całą rękę.

— Wtedy ty umrzesz — ostrzegłem go. Qyburn zmarszczył brwi.

— Mógłbym zostawić ci ramię, amputować rękę w łokciu, ale...

— Jeśli utniesz mi chociaż kawałek, lepiej urżnij mi też drugą, bo inaczej potem cię uduszę.

Qyburn popatrzył mi w oczy. To, co w nich zobaczył, odebrało mu chęć do dyskusji.

— Proszę bardzo. Usunę tylko zgniłe ciało, nic więcej. Spróbuję wypalić zakażenie wrzącym winem oraz okładami z pokrzywy. Może to wystarczy. To twoja decyzja. Będzie ci potrzebne makowe mleko... — Natychmiast potrząsnąłem głową w proteście. Nie miałem zamiaru pozwolić, by mnie uśpiono. Nie zamierzałem się obudzić bez ręki, bez względu na wszystko, co powiedział ten człowiek. — Będzie bolało — sprzeciwił się zaskoczony Qyburn.

— Będę krzyczał.

— Bardzo bolało.

— Będę krzyczał głośno.

Za pomocą miski i ostrego noża Qyburn oczyścił ranę, podczas gdy ja wlewałem w siebie wino, które mi podał. Moja lewa dłoń nie potrafiła nawet znaleźć ust. Miało to jednak pewne zalety. Broda przesiąknęła mi winem, którego zapach tłumił smród krwi i ropy. Nic jednak nie mogło mi pomóc, gdy nadeszła pora, by wyciąć zgniłe ciało. Krzyczałem, gdy to robił, potem wyłem, gdy Qyburn wylał na resztki mojego kikuta wrzące wino. Bez względu na wszystkie swe przysięgi i obawy, straciłem wtedy przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro